Darmowe ebooki » Opowiadanie » Kasrylewka - Szolem-Alejchem (ogólnopolska biblioteka cyfrowa .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Kasrylewka - Szolem-Alejchem (ogólnopolska biblioteka cyfrowa .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Szolem-Alejchem



1 ... 10 11 12 13 14 15 16 17 18 ... 45
Idź do strony:
nie zadusili jakiejś kobiety. Znaleziono po nich jakiś kawał żelaza.

— Strach samemu pozostać w pokoju...

— Wkrótce chyba trzeba będzie uciekać z Kasrylewki?

— Masz ci bandytów. Tylko ich brakowało!

— Łapcie ich! Łapcie ich! Łapcie! — okrzyk ten wdziera się nagle do środka z zewnątrz. To wydziera się jakaś kobieta. Słychać odgłosy bieganiny, wrzawę i szum. Widać zebrał się większy tłum. Słychać jeden krzyk: — Łapcie ich! Łapcie ich!

— Mamy ich! Złapaliśmy!

— Mamy jednego. Mamy drugiego!

— Związać ich. Masz już trzeciego? Związać go! Związać go!

— Powoli. Nie głowę. Zwiąż mu nogi.

— Zeldo! Podaj chustę, Zeldo!

— Słyszeliście? Złapano ich — portier Noach komunikuje nam to w biegu. Z latarnią w ręku pędzi na dwór. My za nim.

— No, i co słychać? — Noach rzuca pytanie w ciemność, w tę stronę, skąd dochodzą głosy. — Już ich macie?

— Mamy! Mamy! — to kobieta odpowiada z ciemności.

— Związani?

— Związani! Związani!

— Wszyscy trzej?

— Wszyscy trzej!

— Ano, popatrzmy. Zobaczymy przynajmniej, jak wyglądają — portier Noach zachęca nas do tego. Podchodzimy wszyscy razem. Mamy latarnię. Oświetlamy pojmanych bandytów. I cóż widzimy? Na ziemi leżą trzy spętane indyki.

Indyki opuściły swoje sine dzioby. Na błysk światła latami łypią oczyma. Ciężko oddychają. Kobiety na podwórzu, na wpół gołe, nie przestają gadać. Opowiadają cuda. O tym, jak to indyki, nie wiadomo jak, znalazły się poza klatkami. Czy to za sprawą złodziei, czy też za sprawą tchórza, który je przestraszył. Dzięki jednak Bogu, że je złapano. Inaczej byłaby strata, kto wie, jaka.

— Tfu! A niech was, kurołapki z Kasrylewki! — Noach nie posiada się z oburzenia. Na nich wyładowuje wszystkie swoje koszmarne sny. — Niech was kopną wszystkie wasze indyki, kaczki i gęsi.

Noach nie przestaje kląć. Sypie ostrymi słówkami i pieprznymi słóweczkami ze swego repertuaru. Tłum powoli się rozchodzi. Ten i ów zaczyna ziewać. Czas wrócić do swego łóżka i odpocząć.

Zostaję sam jeden na dworze. Dookoła pełno błota. Jestem nieco zmieszany. Noc kryje w sobie strach i zgrozę. Chłód i wilgoć przejmują mnie do szpiku kości. Gdzieniegdzie w oknach błyska światełko. Na niebie pojawia się jasna smuga. Słychać pianie kogutów. Niejednolite. Różne w dźwięku i stylu. Ku-ku-ryku!

Szarzeje. Dnieje.

Rozdział VIII. Dom starców

Wszystko na tym świecie postępuje naprzód. Nasza Kasrylewka też nie pozostaje w tyle.

W ostatnim czasie Kasrylewka zrobiła poważny krok naprzód. Jeśli teraz wpadniecie do niej, waszemu zdumieniu nie będzie granic. Ile byście nie patrzyli, do syta napatrzyć wam się nie uda. Zobaczycie wysoką murowaną kamienicę, zbudowaną z żółtej cegły, pokrytą żelaznym dachem i z mnóstwem okien. Ujrzycie piękne wejściowe ozdobne drzwi, a nad nimi przybitą tablicę z białego marmuru. Na niej złote litery żydowskie: „Dom Starców”.

Stoicie sobie i patrzycie na ten dom jak na obraz. Wydaje się on być podobnym do drogiej aksamitnej łaty na starej, pozieleniałej i wyświechtanej kapocie. Cóż to? Skąd raptem się wziął taki wspaniały Dom Starców w biednej, nędznej Kasrylewce? Czy to komuś na złość? Komuś na przekór? A może to jakiś kawał? A może się komuś coś pomyliło? Oto, co mi opowiadano podczas mego ostatniego pobytu w Kasrylewce, gdy przyjechałem odwiedzić groby moich rodziców.

Było to wtedy, gdy przez Kasrylewkę miano poprowadzić linię kolejową. Z Moskwy przybyli jacyś dziwni faceci. Inżynierowie, mierniczowie, geodeci itp. Przede wszystkim jednak zwracał uwagę podriadczyk — dostawca. Chłop — jak to się mówi — z kośćmi. Do dzisiaj nikt nie zna jego nazwiska. Może był to człowiek Polakowa, a może i sam Polakow. Ale że był to bogacz pełną gębą, milioner, to nawet najmniejsze dziecko w mieście mogło zauważyć. Któż inny bowiem mógłby sobie pozwolić na to, aby samemu wynajmować dwa pokoje w hotelu, codziennie jeść kurę, codziennie — nawet w zwykły powszedni dzień tygodnia, w środę — żłopać wino, odstawiać amory z tą hultajką, młodszą synową właściciela hotelu? (Publicznie obnosi się ona z własnymi włosami i nienawidzi swego męża. Wszyscy o tym wiedzą.)

W owym to czasie nasz stary znajomy, reb Juzipl, nosił się z myślą postawienia w Kasrylewce domu starców dla starych, schorowanych biedaków. Dlaczego właśnie domu starców, a nie szpitala? Tu się zaczyna historia z nieskończoną ilością pytań. Gdyby się wziął za szpital, zapytalibyście zaraz, dlaczego nie za dom starców? Tu wam zdradzę pewną tajemnicę. Jeśli przez chwilę sądziliście, że reb Juzipl kierował się własnym interesem, że miał na myśli swoją własną starość, to grubo się mylicie. Reb Juzipl trzymał się zasady, że prawo do litości i opieki ma przede wszystkim człowiek stary i chory. To nie znaczy, że chory młody człowiek cierpi mniej. Ale gdy się jest chorym i w dodatku starym, to jest się po prostu zbędnym. Świat takich nie potrzebuje. Ma ich dość. Zwykły człowiek nie znosi schorowanych starców. Jest to fakt. Rzecz sprawdzona i ogólnie znana.

Słowem, uparł się reb Juzipl; Kasrylewka musi mieć swój dom starców. Dom starców jest ważniejszy niż wszystko inne. I aby każdy zrozumiał, jak dalece jest to konieczne, reb Juzipl wygłosił w sobotę w południe kazanie w bożnicy. Przytoczył w nim piękną przypowieść z morałem: „Kiedyś był sobie król. Miał on syna jedynaka...”

Nie chcę jednak przerywać toku mojej z wami rozmowy, wplatając w nią inną opowieść. Odkładam przeto przypowieść reb Juzipla na inną okazję. Chcę tylko nadmienić, że nie całkiem pasowała ona do sytuacji. Mimo to jednak tłum był zadowolony. Zawsze zresztą delektował się jego przypowieściami. Po prostu palce lizał. Gdyby tylko reb Juzipl potrafił zarabiać na kawałek chleba, tak jak potrafił opowiadać przypowieści...

Po wysłuchaniu przypowieści reb Juzipla głos zabrał jeden z miejscowych notabli. Rzecz normalna. Nikt inny nie odważyłby się przecież wystąpić przeciwko rabinowi w obliczu zgromadzonego tłumu.

— Owszem, rebe, pan zapewne ma rację. Przypowieść jest zaiste piękna. Jest tylko jedno ale. Skąd wziąć pieniądze? Dom starców będzie kosztował sporo, zaś Kasrylewka to miasto „kasrylików” czyli biedaków, nędzarzy, golców, żebraków i pętaków.

— Na to ci, dziecino moja, opowiem inną przypowieść: „Kiedyś był król. Miał on syna jedynaka...”

Co zrobił król ze swoim jedynakiem, nie jest ważne. Ważne jest to, że nazajutrz reb Juzipl wziął sobie do pomocy dwóch poważnych obywateli miasta i uzbrojony w chustę udał się z nimi na rynek. Tam zaczął chodzić od jednego sklepu do drugiego, od jednego domu do drugiego i zbierać datki. Stary był to zwyczaj w Kasrylewce. Tak zbierano tam pieniądze. Rzecz jasna, że wielkiego kapitału nie zebrał. Reb Juzipl ma jednak czas. Nie śpieszy mu się. Może poczekać. Zbiórka może trwać i tydzień. Rzym nie został zbudowany w ciągu jednego dnia. Cóż bowiem pozostaje? Miasto zamieszkane jest przez biedaków. Jedyna nadzieja w przyjezdnych. W kupcach, którzy wpadają do Kasrylewki, albo w tych, którzy tędy tylko przejeżdżają i na krótko zatrzymują się w miejscowych hotelach. Jeśli się dorwą do takiego ptaszka, to oskubią go bez litości. Oskubany przysięgnie sobie po tysiąckroć, że w przyszłości ominie Kasrylewkę. Ostrzeże też wszystkich swoich znajomych przed tym miastem i jego nieznośnymi biedakami. Poradzi, by za wszelką cenę ominąć Kasrylewkę, nawet gdyby trzeba było dołożyć drogi.

Usłyszawszy, że do miasta przybył z Moskwy dostawca — Żyd, człowiek znanego milionera Polakowa, a być może sam Polakow, reb Juzipl ubrał się świątecznie. Włożył sobotnią kapotę, na głowę wsadził sztrajml63. Wszystko to razem nie pasowało do jego zwykłej powszedniej laski. Albo — albo. Jeśli to sobota, to skąd laska? Jeśli zaś powszedni dzień, to skąd sztrajml? Sprawa się wyjaśniła, gdy reb Juzipl zabrał ze sobą dwóch szanowanych notabli i udał się z nimi wprost do hotelu, do bogatego dostawcy.

Nie wiem, jacy są pozostali dostawcy moskiewscy, ale ten, który przybył do Kasrylewki zbudować linię kolejową, był niesłychanie dziwnym człowiekiem. Mały, pulchny, o tłustych policzkach, mięsistych wargach i krótkich rękach, przedstawiał sobą typ stworzenia niezwykle ruchliwego. Nie chodził, lecz biegł. Nie mówił, lecz krzyczał. A jak śmiał się, to od ucha do ucha. Oczka miał zawsze wilgotne, błyszczące łzami. Wszystko, co robił, robił na tempo. Na jednej nodze. Nerwus, że aż strach. Broń Boże nie utrafić w to, co on chce. Nie mówię już o zaczepieniu go słowem. Wtedy nie jesteś pewien swego życia — oczy mu się zapalają, gotów jest cię stratować, rozerwać na pół. Zaiste, dziwny człowiek z tego dostawcy.

W hotelu zarządził, aby, nawet gdyby to miał być sam gubernator (właśnie tak się wyraził), nie wpuszczać nikogo do jego pokoju bez uprzedniego pukania do drzwi. Dopiero po usłyszeniu zgody na wejście należy zameldować, kto pragnie z nim rozmawiać. Wtedy łaskawie zezwoli wejść, albo przesunie wizytę na następny dzień.

Rzecz zrozumiała, że w Kasrylewce śmiano się do rozpuku z tego faceta. Kpiono sobie z jego głupiego postępowania. Coś podobnego! Słyszeliście, co wyczynia ten moskiewski dostawca? Nie dość, że pofatygowałem się i przyszedłem do ciebie do domu, to jeszcze muszę stać dłuższą chwilę pod drzwiami, aż łaskawie zezwolisz mi wejść, albo raczysz kazać przyjść jutro! Nie! Tak potrafi tylko moskiewski dostawca. Zdaje się, że nie trzeba szukać większego człowieka niż reb Juzipl. Rabin, człowiek uczony, bogobojny. A mimo to drzwi do jego mieszkania dla każdego są otwarte. Kto chce, może wejść. Przecież, u licha, jesteśmy Żydami na tym bożym świecie!

Zobaczywszy przed sobą reb Juzipla we własnej osobie i do tego świątecznie odzianego, właściciel hotelu, brzuchaty Żyd z cybuchem w ustach i w niezapiętym garniturze, zmieszał się.

— Witajcie! Błogosławieni niech będą przybysze! Kot się widocznie umył! Taki gość! Sam rabin w moim domu! Co za zaszczyt! Proszę siadać, ale cóż to? Rebe do tego gościa? Ależ z największym uszanowaniem!

I właściciel hotelu zapomniał o tym, że „bez względu na osobę, nawet gdyby to miał być sam pan gubernator...” Odłożył cybuch, zapiął garnitur na wszystkie guziki i dawaj prowadzić rabina wraz z jego dwoma notablami do drzwi swego gościa. Sam natychmiast się ulotnił.

Czym był w tym czasie zajęty dostawca, trudno powiedzieć. Możliwe, że akurat robił obliczenia dla swojej projektowanej kolei. Może ustalał szlak, po którym miały przebiegać szyny, miejsce, gdzie miał stanąć dworzec? A może leżał w drugim pokoju i drzemał? Albo może, po prostu, siedział sobie i zwyczajnie rozmawiał, paplał z tą hultajką, młodszą synową właściciela hotelu? Z tą, która ma własne włosy na głowie, i która nienawidzi swego męża, i wszyscy o tym wiedzą. Kto to może wiedzieć, co Żyd — dostawca z Moskwy, chłop z kośćmi i w dodatku milioner — potrafi robić sam jeden w dwóch pokojach? Gdy kasrylewska delegacja wkroczyła do pierwszego pokoju, nie zastała go tam. Zauważyła tylko, że drzwi do drugiego pokoju są otwarte i że panuje tam jakaś dziwna cisza. Iść dalej nie chcieli. Byłoby to oznaką braku szacunku. A nuż śpi? Wpadli wtedy na pomysł i we trójkę jednocześnie zakaszleli. (Taki to zwyczaj panował w Kasrylewce). Dostawca usłyszał to i półżywy z przerażenia wybiegł z pokoju. Ujrzawszy nie znanych sobie gości, wpadł w gniew i rozdarł się na nich po moskiewsku.

— Kto wy jesteście? Czego wam trzeba, tacy i owacy! Kto was wpuścił? Tysiąc razy zapowiadałem, że bez zameldowania nie ma do mnie wstępu!

Ktoś wyraził przypuszczenie, że użył przy tym słowa „Żydy”. Strach nawet pomyśleć, żeby to było możliwe u Żyda. Jednak człowiek, który w dodatku jest milionerem, w stanie gniewu może zdobyć się na wiele gorszych rzeczy.

Nasz czytelnik, który zdążył się już dostatecznie zapoznać z rabinem z Kasrylewki, wie doskonale, jakim skromnym człowiekiem był reb Juzipl. Nigdy nie wywyższał się. Zawsze pragnął być ostatnim. Kierował się zasadą, że człowiek nie powinien się spieszyć. Nie ma nic do stracenia. Nigdy nie jest za późno. Nie spóźni się. Tu jednak zmuszony był wystąpić nieco wcześniej niż zwykle, bowiem dwaj jego towarzysze, ci szacowni obywatele Kasrylewki, przestraszyli się milionera, który, tupiąc nogami, rzucił się na nich z zaciśniętymi pięściami. Kto wie, kto to jest? Może to człowiek Polakowa? A może sam Polakow? Mimo najlepszych chęci musieli trochę się cofnąć. Chcieli być bliżej drzwi. Kto wie, co się może zdarzyć. Tylko reb Juzipl nie uląkł się. Myślał sobie: Albo — albo. Albo ten dostawca jest naprawdę wielkim człowiekiem, to wtedy nie ma powodu do obaw. Albo jest człowiekiem małym, to tym bardziej nie muszą się go bać. Wystąpił tedy przed niego z jakąś szczególną siłą:

— Pan wybaczy. Pan krzyczy. Możliwe, że pan ma rację... Nie miej pan nam za złe, żeśmy być może panu przeszkodzili. My jednak spełniamy bardzo zbożną powinność. Zaś orędownicy zbożnych czynności, jak napisane jest w Piśmie, nie przeszkadzają. My zbieramy datki, rozumie pan, na wzniosły cel, na dom starców...

Dostawca z Moskwy zaniemówił. Niespodziane najście, bez uprzedniego zameldowania, tych trzech Żydów, zachowanie tego starego człowieka w sztrajmle wydało mu się zarówno głupie, jak i bezczelne. Ogarnął go gniew. Rozsierdził się. Poczuł, jak zaswędziało go w nosie. Cała krew uderzyła mu do głowy. Po prostu wyszedł z siebie, zupełnie się zatracił. Potem nie pamiętał niczego z tego, co zaszło. Jakby wbrew własnej woli podniósł rękę i z całej siły wymierzył starcowi policzek.

— Masz tobie! No i miejcie sobie dom starców!

Od tego uderzenia staremu spadł sztrajml razem z jarmułką. Przez chwilę kasrylewski rabin stał z gołą głową. Być może po raz pierwszy w życiu. Nie trwało to jednak dłużej niż dźwięk słowa. Reb Juzipl schylił się, podniósł sztrajml

1 ... 10 11 12 13 14 15 16 17 18 ... 45
Idź do strony:

Darmowe książki «Kasrylewka - Szolem-Alejchem (ogólnopolska biblioteka cyfrowa .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz