Kasrylewka - Szolem-Alejchem (ogólnopolska biblioteka cyfrowa .txt) 📖
Czy można śmiać się z własnej biedy? Że jest to możliwe, potwierdza zarówno Szolem Alejchem, jak i mieszkańcy wymyślonej przez niego Kasrylewki, fikcyjnego miasteczka żydowskiego w zaborze rosyjskim. Są to ludzie, którzy mimo ubóstwa wszystko byliby w stanie oddać za cięte słówko, celną ripostę czy wymyślenie efektownego przysłowia.
Humor ten nie przekreśla jednak ani życiowej zaradności, ani innych zalet charakteru. Pojawiający się w wielu opowiadaniach lokalny mędrzec, reb Juzipl, jest oczywiście równie śmieszny, co pozostali mieszkańcy miasteczka, ale nie przestaje być z tego powodu mędrcem ani nie traci godności.
Jak zaś dalece Żydzi potrafią śmiać się z siebie, o tym najlepiej świadczy opowiadanie żartujące ni mniej, ni więcej tylko ze strachu przed pogromem.
- Autor: Szolem-Alejchem
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Kasrylewka - Szolem-Alejchem (ogólnopolska biblioteka cyfrowa .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Szolem-Alejchem
— No i stało się. To pan, znaczy się, dał mnie. A co pan, panie szanowny, da dla biednych i chorych? Mam na myśli dom starców.
Co dalej było — nie da się opowiedzieć. Nikt nie wie, albowiem szacowni obywatele miasta, znani nam dwaj notable, skoro tylko usłyszeli mowę moskiewskiego dostawcy, nie zdzierżyli. Dali drapaka. Reb Juzipl zaś po prostu nie chciał na ten temat mówić. Kiedy wyszedł z hotelu, jego twarz jaśniała dziwnym blaskiem. Zwłaszcza lewy policzek jaśniał bardziej niż prawy. Z właściwym mu przyjemnym uśmiechem powiedział:
— Mazl tow64, Żydzi. Mogę wam zakomunikować nowinę: Mamy, przy bożej pomocy, dom starców. Dom starców, co się zowie. Wszyscy ludzie i sam Pan Bóg mogą nam go pozazdrościć...
Mali duchem ludziska sami może by nie uwierzyli rabinowi, gdyby nie usłyszeli na własne uszy tego, co powiedział moskiewski dostawca. A ten, stukając palcami w biały sztywny kołnierzyk, tak rzekł:
— Żydzi! Wystawię wam dom starców. Ja! Ja!
I nie tylko usłyszeli te słowa. Wkrótce zobaczyli na własne oczy, jak dostawca chodzi z rabinem po mieście i laską mierzy teren:
— W tym miejscu stanie dom. Taka będzie jego długość i taka będzie jego szerokość.
I oto przywieźli już cegły, drewno i inne materiały. Słowem, ruszyło.
Prawda, znaleźli się tacy ciekawscy, którzy wzięli rebego na spytki. Zaczynali go badać, ciągnąć za słówka:
— Rebe, jak się rzecz miała? W jaki sposób przeprosił was za brutalne słowa? Co pan, rebe, jemu powiedział, i co on na to odpowiedział?
Reb Juzipl puszczał to jednak mimo uszu. Wykręcał się sianem z właściwym mu, przyjemnym uśmiechem.
— Ale dom starców będziemy mieli taki, że Bóg i ludzie będą się radowali!
Tylko jedno ale. Dom Starców po dziś dzień stoi pusty. Reb Juzipl jest już na tamtym świecie. Nie ma więc komu Domem Starców kierować. Mali ludziska z Kasrylewki mają już takie szczęście. Jeśli śnią im się konfitury, to brakuje im łyżki. Jeśli przygotują łyżkę, to nie śnią się im konfitury.
Kasrylewka zawsze małpowała Odessę. Od momentu jednak, gdy zaczęły się niepokoje społeczne, Kasrylewka nie odstępuje Odessy ani na krok. W Odessie strajk — w Kasrylewce strajk. W Odessie konstytucja — w Kasrylewce konstytucja. W Odessie pogrom — w Kasrylewce pogrom. Jakiś dowcipniś rozpuścił pogłoskę, iż w Odessie obcinają sobie nosy i w Kasrylewce zaczęto ostrzyć noże. Szczęście, że w Kasrylewce jeden ogląda się na drugiego. Każdy przeto czekał, aż drugi obetnie sobie nos. I tak czekają tam do dnia dzisiejszego.
Po tym, co wyżej napisałem, nie dziw, że nie ma prawie dnia, aby w gazetach nie ukazała się wzmianka o jakimś kolejnym nieszczęściu w Kasrylewce. O tym, jak pewnego dnia „banda” wpadła do piekarni i wywłaszczyła gospodarza z całego wypieku, albo o tym, jak w biały dzień zabrali pewnemu szewcowi prawie gotowe buty. Miał już przybić obcasy, gdy wpadli rabusie z okrzykiem: Ruki w wierch66. Albo o tym, jak to pewnego czwartku chodził sobie jakiś biedak z domu do domu po prośbie i nagle w jakiejś bocznej uliczce zastąpiono mu drogę, przystawiono pistolet do twarzy i obrabowano ze wszystkiego, co uzbierał.
Albo posłuchajcie takiej historii... Zresztą, nie będę powtarzał tego, co opowiada pewna Żydówka. Kobieta ma słabe nerwy. Czasy są niespokojne. Mała krowa może jej się wydać drzewem. Nie chcę wziąć na siebie „odpowiedzialności za społeczeństwo”.
Słowem, w Kasrylewce posypała się cała seria wywłaszczeń. Jedno straszniejsze od drugiego. Strach było żyć na świecie. Odezwała się tęsknota za dawnymi dobrymi czasami, gdy jeden prystaw67, który zwykł był brać w łapę, potrafił trzymać w jednym ręku całe miasto. Zaczęto wznosić błagalne modlitwy do Boga.
— Ratuj Boże Wszechmogący! Przywróć nam nazad68, Boże Serdeczny, stare czasy. I niech będzie tak, jak ongiś bywało!
To wszystko jest jednak tylko wstępem. Sama historia dopiero się zaczyna.
BBeniamin Łasteczka to największy bogacz w Kasrylewce. To człowiek wielki. Rozmiarów jego wielkości nie da się nawet określić. Po pierwsze, ma bogatych powinowatych na całym świecie. Ci powinowaci nie są już, prawda, teraz tak bogaci, jak niegdyś. Nie należy się temu dziwić, gdyż dzisiejsze plajty i złośliwe bankructwa są bez porównania większe. Dziwić się należy tylko temu, jak Żydzi z Kasrylewki się trzymają. Są mocniejsi od żelaza. Ścisnęli się razem w jednym miejscu jak śledzie w beczce. Mieszkają w kupie i jeden drugiego podgryza. Nawzajem zjadają się żywcem. Szczęście, że Ameryka co roku zabiera stamtąd prawie dwa razy tylu ludzi, ilu umiera tu z głodu, ginie w pogromach, czy też na skutek innych nieszczęść. Ale mimo wszystko, jak widzicie, z woli boskiej, znalazł się jeszcze w Kasrylewce Żyd-bogacz, imieniem Beniamin Łasteczka. Bogacz, któremu wszyscy tu zazdroszczą, że nie musi do nikogo zwracać się o pomoc, z wyjątkiem swoich powinowatych. A zwracać się do bogatego powinowatego to arcynieprzyjemna rzecz. Można powiedzieć — ciężki kawałek chleba. Większość bowiem bogatych powinowatych to z natury, wybaczcie za słowo, wielkie świnie. A jednak Beniamin Łasteczka jest w Kasrylewce mimo wszystko bogaczem. Gdy komuś potrzebne jest wsparcie, to dokąd i do kogo się udaje? Do Beniamina Łasteczki oczywiście. A Beniamin Łasteczka wysłuchuje każdego. Czasami pomoże radą, czasami dobrym słowem, czasami nawet westchnieniem. Dobre i to. Czyż bez tego byłoby lepiej? I tak i siak kiepsko.
Jaka jest różnica między bogaczem z Kasrylewki a, na przykład, bogaczem z Jehupca? Bogacze z Jehupca mają miękkie serca. Nie mogą znieść widoku cierpień biedaków. Dlatego też zamykają drzwi na klucz i stawiają przy nich portierów. Nie dopuszczają do nich żadnego człowieka, który nie jest porządnie ubrany. Gdy zaś przychodzi upragnione lato, zrywają się niczym jaskółki do lotu i wyjeżdżają za granicę. I szukaj ich tam? A niech spróbuje kasrylewski bogacz pójść w ich ślady, to połamią mu wszystkie kości. Chce, czy nie chce, Beniamin Łasteczka jest pierwszy w kahale69. Jest jego głową. We wszystkich dobroczynnych przedsięwzięciach musi być pierwszym. Nie tylko pierwszym do dawania jałmużny, ale też pierwszym do zbierania datków od biedaków dla biedaków. Pierwszy chwyta za laskę i w drogę, od domu do domu.
Cóż dopiero, gdy chodzi o zbieranie pieniędzy na macę70 przed świętem Pesach. Rzućcie wtedy łaskawym okiem na Beniamina Łasteczkę. Choćby z daleka. Nie wiem, czy największy działacz społeczny na świecie, nawet w najbardziej palącym okresie walki wyborczej, tak się dwoił i troił, tak się pocił, jak nasz Łasteczka. A zaczynało się to już na cztery tygodnie przed świętem Pesach. Beniamin zaklina się, że od święta Purim71 do Pesach śpi w ubraniu. Uwierzmy mu na słowo. Jaki miałby w tym interes? Za swój trud nie żąda pieniędzy. Prawda, możecie twierdzić, że ugania się za zaszczytami. Niech tak będzie. Komu to przeszkadza? Każdy człowiek ugania się za zaszczytami. Nawet władcy nie stronią od tego. Natury człowieka nie zmienimy. Tak to już jest.
CZbieranie pieniędzy na macę dla ubogich należy do bardzo starych zwyczajów. Jest to niezmiernie konserwatywny środek filantropijny.
Mimo to nie sądzę, aby był on tak niewdzięczny, jak niektórzy chcieliby nam wmówić. Twierdzę, że filantropia72 to klęska, niemal pogrom dla społeczeństwa. Nie chcę się z nikim wdawać w polemikę. Chcę tylko powiedzieć, że według mnie istnieje znacznie gorszy zwyczaj, a mianowicie: bogacze nie chcą zwyczajnie dawać datków. Trzeba im je po prostu wyrywać zębami. A stokroć gorszym jest fakt, że oni, tak zwani nobliwi ludzie, którzy nie chcą dawać, usiłują wam wmówić dziecko w brzuchu. Twierdzą mianowicie, że kierują się w swojej odmowie „zasadą”. Przed takimi ludźmi należy uciekać, bo wyprani są oni z wszelkich uczuć i podobni do wysuszonych ryb. Wieje od nich smutkiem. Całe szczęście, iż ta „zasada” nie stała się jeszcze modną w Kasrylewce. Ci, którzy nie dają, nie dają z jednego powodu. Nie dają, bo nie mają. Gdy jednak nadchodzą święta wielkanocne i trzeba zebrać na macę dla ubogich, to nie ma usprawiedliwienia. Nie istnieje tu żaden wybieg. W Kasrylewce krąży takie porzekadło: „Każdy Żyd musi albo dać na macę, albo brać na macę”.
Dziwni ludzie z tych kasrylewskich Żydów. Tysiące lat minęło już od czasu, gdy ich prapradziadowie wyszli z niewoli egipskiej, a oni wciąż nie mogą się odzwyczaić od jedzenia macy przez osiem bitych dni każdego roku. Osobiście żywię obawę, że ta sucha potrawa nie tak prędko wyjdzie z mody.
Przez cały rok kasrylewski Żyd może puchnąć z głodu, ale gdy nadchodzi Pesach, musi być zaopatrzony w macę, nawet gdyby cały świat miał się przewrócić do góry nogami. Nie było jeszcze takiego wypadku, aby Żyd umarł tam z głodu w święto Pesach. A jeśli jednak coś takiego się zdarzy, to trzeba to zapisać na konto całego roku. Nie umarł bowiem na skutek braku macy w ciągu ośmiu dni Pesach, tylko z powodu braku zwykłego chumecu73, czyli powszedniego chleba w ciągu 357 dni całego roku. Rzecz jasna, jest to zasadnicza różnica. Nie ma reguły bez wyjątku.
DOpisywany rok był dla Kasrylewki rokiem nadzwyczajnym. Jeszcze takiego nie było. Okazało się, że „macobiorców” było więcej niż dawców. Gdyby nie wstyd przed ludźmi, to prawie nikt z kasrylewskich Żydów nie wyrzekłby się wyciągnięcia ręki po darmową macę. Żal było patrzeć na naszego bogacza Beniamina Łasteczkę, gdy zasiadał w „komitecie” w ostatnim dniu poprzedzającym święto i wciąż musiał odmawiać:
— Nie ma pieniędzy! Wyczerpały się! Nie miejcie za złe!
— Oby pan dożył następnego roku — odpowiadali ci, których odprawił z kwitkiem — i obyś pan przyszedł do nas po pieniądze na macę.
Biedacy, jeden po drugim, opuszczali podwoje „komitetu”. Ręce mieli puste. Policzki im płonęły, jakby wyszli z łaźni. Na głowy bogaczy posypały się z ich ust setki przekleństw. Oby lepiej wpadły do morza i nie sprawdziły się.
Wśród ostatnich odprawionych z kwitkiem osób znalazła się grupa młodzieńców. Byli to młodzi robotnicy, przez całą zimę pozbawieni pracy. Zdążyli już wysprzedać się ze wszystkiego, co mieli. Jeden już zdążył zastawić swój srebrny zegarek i za uzyskane w ten sposób pieniądze kupić papierosy. Wszyscy młodzieńcy oczywiście je wypalili. Tak, jak to bywa w komunie. W ten sposób chcieli zagłuszyć głód. Gdy przekroczyli pokój „komitetu”, wystąpił z ich upoważnienia jako generalny mówca krawiec damski nazwiskiem Szmul-Aba Fingerhut. I chociaż Szmul-Aba Fingerhut był wyznaczony na głównego mówcę, to jednak wszyscy pozostali mu pomagali. Wszyscy mówili naraz, wykładając swoje racje. Twierdzili, że umierają z głodu, że po prostu nie są w stanie utrzymać się na nogach. Pierwszy gabe74 komitetu, czyli Beniamin Łasteczka, dał im wypowiedzieć się do końca. Wtedy zabrał głos:
— Nie miejcie za złe. Wasze słowa są daremne. Po pierwsze jesteście kawalerami, a my dajemy pieniądze na macę tylko żonatym. Po drugie, jesteście, bez uroku, młodzi i możecie iść do roboty, i zarobić na Pesach. Po trzecie, w tym roku mamy wyjątkowy urodzaj na biedaków. Jest dziś więcej biorców niż dawców. Po czwarte, wstyd powiedzieć, ale już od samego rana nie mamy złamanego szeląga w kasie. Jeśli nie wierzycie, to proszę zajrzeć do kasy.
I pierwszy gabe komitetu wywrócił wszystkie swoje kieszenie. Były puste. Unaocznił im, że jest goły jak święty turecki. Młodzieńcy stanęli jak wryci. Stracili mowę. Tylko ich przywódca, Szmul-Aba Fingerhut, który znany był ze swego niewyparzonego języka, wystąpił przed gabem z całą oracją na poły po żydowsku, na poły po rosyjsku:
— Szkoda, że nie zaczął pan od końca. Nie zmarnowałby pan naprasno75 tyle prochu. Ja ze swej strony zgłaszam wozrażenie76. Sprzeciwiam się wszystkim pańskim „dowodom”. Po pierwsze to, że jesteśmy chołostiaki77, to tylko dla was zaleta. Mniej przez to biedaków w miasteczku. Wo wtorych78, co się tyczy waszej rady, abyśmy pracowali, to sdiełajtie odołżenie i dajcie nam pracę, a my wam pokażemy, co potrafimy. A potrafimy cały świat przewrócić do góry nogami. W tretich79, powiada pan, że jesteśmy biedakami. A kto temu winien? Z jednej strony kapitalizm, a z drugiej strony wyzysk proletariatu. W czetwiortych80 to, że wywróciliście kieszenie na lewą stronę, wcale nie jest dokazatielstwom81. My ani przez chwilę nie wątpimy w to, że u pana na primier82 w domu, szafy wypełnione są macą, cebulą, kartoflami i gęsim smalcem oraz temu podobnoje. Nie brak tam też i wina do czterech kielichów. Wszyscyście burżuki i biezsowiestnyje ekspłoatatory83 i bolsze niczewo84! Towariszci85, chodźmy stąd!
Muszę tu dodać, że Kasrylewka, która małpuje we wszystkim Odessę i inne wielkie miasta, nie jest jeszcze na tyle postępowa,
Uwagi (0)