Sielanka nieróżowa - Eliza Orzeszkowa (czytanie książek w internecie za darmo TXT) 📖
Opowieść o tym, czy można oszukać swoje przeznaczenie.
Nowele i opowiadania stanowią niezwykle istotną część twórczości Elizy Orzeszkowej. Niektóre z nich są bardzo realistyczne i smutne, ukazują ciemną stronę ludzkiego życia. Sielanka nieróżowa jest utworem opowiadającym historię Marcysi i Władka. Dziewczynka wychowuje się z matką alkoholiczką, nic nie wiadomo o jej ojcu. Władek natomiast mieszka ze swoją ciotką, jego matka nie żyje, a ojciec nie chciał się nim zajmować w pojedynkę. Spotykają się jako kilkuletnie dzieci i od razu nawiązują ze sobą kontakt, zaprzyjaźniają się. Władek otacza młodszą koleżankę opieką i obiecuje jej, że kiedy dorosną, weźmie ją za żonę. Czy zrealizuje swoje obietnice? A może zgodnie z przepowiednią matki Marcysia powtórzy jej los i skończy jako sprzątaczka i pijaczka, nieszczęśliwa i nieradząca sobie z nałogiem? Dowiecie się z Sielanki nieróżowej.
- Autor: Eliza Orzeszkowa
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Sielanka nieróżowa - Eliza Orzeszkowa (czytanie książek w internecie za darmo TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Eliza Orzeszkowa
Obejrzał się, spojrzał na nią. Zobaczyła, że wzrok błyszczał mu ponuro, że usta mu drgały, że chciał powiedziéć coś do niéj — i nic więcéj, bo żołnierze odepchnęli ją tak, że aż upadła na bruk chodnika, a więźnia wprowadzili w ciemną, głęboką, sklepioną bramę, za którą wnet zamknęły się ze stukiem i zgrzytem, wielkie, okute żelazem, drzwi.
Upadła na bruk chodnika, przycisnęła czoło do muru, i ręce utopiwszy we włosach, krzyknęła wielkim płaczem.
— Czego krzyczysz? idź precz! — ozwał się nad uchem jéj głos przechodzącego policyanta.
Targnął ją za ramię.
— Idź ztąd precz! — powtórzył.
Ucichła w mgnieniu oka, ale głowy od muru nie odrywała. Policyant pochwycił ją wtedy za oba ramiona i podniósł z ziemi. Szamotała się mu w rękach i stłumionym głosem szeptała:
— Już będę cicho... cichuteńko! pozwólcie mi tylko tu zostać — Pochyliła się i zaczęła mu ręce okrywać pocałunkami.
— Pozwólcie... oj... pozwólcie... jedno słówko, słóweczko mu powiem tylko... jeden razik tylko na niego spojrzę... pozwólcie!
Być może, iż człowiek ten z litością na nią patrzał, w mroku nie można było dojrzéć wyrazu jego twarzy. Szorstkim jednak i stanowczym głosem odpowiedział:
— Nie można! czy zwaryowałaś, dziewczyno? Ruszaj-że sobie ztąd, a to... do policyi zaprowadzę...
A gdy jeszcze nie odchodziła, obu rękoma czepiając się drzwi więziennych i z całéj siły swéj tuląc się do muru, uderzył ją w plecy pięścią, i jednym rzutem silnego ramienia precz, aż prawie na drugą stronę ulicy odrzucił.
Upadła znowu na kamienie bruku, ale wnet podniosła się, i kulejąc trochę, szybko jednak bardzo odbiegła. Przypadła do brzegu rzeki, sama nie wiedząc, jak i kiedy, wsiadła do czajki, a gdy przy wysiadaniu usłyszała głos przewoźnika, upominający się o kilka groszy zwykłéj opłaty, zerwała z głowy i ramion starą chustkę, rzuciła mu ją i popędziła daléj pod górę, ku chacie Wierzbowéj.
Okienka chaty mrugały z dala śród mgły deszczowéj czerwonawém i siném światłem. Wierzbowa miała snadź gości, którzy bawili się i raczyli u niéj wedle zwyczaju...
Istotnie w izbie, przy długim stole, oprócz gospodyni domu siedziała jeszcze mleczarka, która dnia tego z rana przychodziła z mlekiem i piérwszą o zaszłém zdarzeniu wieścią; stara kabalarka z przedmieścia, przychodząca tu od czasu do czasu z talią kart otłuszczonych; dziewczyna jakaś wysoka, ponura i rozczochrana; dwóch mężczyzn brodatych i jedna jeszcze kobieta chuda, żółta, z zaczerwienionémi oczyma, w podartém odzieniu, istny obraz nędzy brudnéj, cynicznéj, ostatecznéj. Na tę ostatnią kobietę zwracała się widocznie uwaga ogólna. Wszyscy patrzali na nią, kiwając głowami i rzucając rozmaite pytania i wykrzyki.
— No, no! — mówiła Wierzbowa, — wróciliście! taki wróciliście! a ja myślałam, że kędyś pod płotem wódka spaliła was, albo psy rozszarpały!
— Oj! aj! — zawołała kabalarka, — toć-że ja jéj przed wyjazdem jeszcze wróżyłam, że ani chybi powróci...
Rozczochrana, ponura dziewczyna mruknęła.
— Co jéj z tego, że wróciła? jaka była, taka jest.
Mleczarka wzdychała:
— Ot, że to grzesznikowi Pan Bóg łaski swéj nie okaże, aby nawrócił się!
Jeden z mężczyzn zaśmiał się na całe gardło.
— Imość nawrócisz się, jak szklanicę spirytusu wychylisz...
Ołachmaniona żółta kobieta patrzała na otaczających i przemawiających do niéj ludzi omglonemi oczyma i z ckliwym uśmiechem na wygiętych, pokurczonych ustach. Nie była już zupełnie przytomną.
— Ot, wróciłam! — zaczęła, — otóż wróciłam! do Marcysi mojéj, do doni mojéj... do dziecka mego rodzonego wróciłam... niech ją jeszcze oczy moje raz przed śmiercią zobaczą!...
— Ucieszy się donia, jak matulę taką zobaczy! — mruknęła rozczochrana dziewczyna.
Elżbietka zapuściła rękę w kieszeń spodnicy, opadającéj z niéj łachmanami, i wyjąwszy z niéj brudną szmatkę płótna, zaczęła drżącemi palcami rozwiązywać róg jéj, związany w węzełek. Rozwiązała i wydobyła kilka miedziaków, które rzuciła na stół.
— Matulu! dobrodziejko moja! — zawołała do Wierzbowéj, — sprawcie bal... zapalcie spirytusu odrobinę... niech sobie dawne czasy... lepszą dolę przypomnę...
Mętnym swym wzrokiem zaczęła poglądać w kąty izby, i bełgotliwie, piskliwie nucić:
Wierzbowa trzymała na dłoni rzucone jéj miedziaki.
— Co ja z tém zrobię? — pytała, spoglądając po obecnych.
Obecni sięgnęli do kieszeni, i wnet na stół posypały się dziesiątki i złotówki.
W parę minut potém, pośrodku stoła zjawił się kociołek miedziany, z którego buchnęło błękitne płomię. Szukając cukru kędyś za piecem, Wierzbowa zapaliła łuczywo i wetknęła go w szczelinę ściany. Izba zagorzała cała od świateł czerwonych i sinych, w rękach Wierzbowéj dźwięknął pęk blaszanych czarek, rozczochrana dziewczyna, zarzuciwszy ramię na szyję jednego z mężczyzn, pochyliły się ku kotłowi, a kabalarka i mleczarka trzymała za spodnicę i chustkę Elżbietkę, która wyrywała się im, wołając:
— Pójdę! ot, pójdę szukać jéj... Marcysi mojéj... doni mojéj najmilszéj... Czym ja tego spodziewała się, żeby jéj tu nie spotkać! prędzéj ja śmierci spodziewała się, jak że jéj tu oczy moje nie zobaczą...
Nachyliła się ku Wierzbowéj, i w ręce ją całować usiłowała.
— Matko moja! — coraz płaczliwiéj mówiła, — miła moja! dobrodziéjko moja! powiedzcież mnie, gdzie Marcysia? gdzie dziecko moje, com ja wam na opiekę waszę macierzyńską zostawiła! Ja biedna, zgubiona kobieta, szłam w świat, żeby dla niéj dobrą dolę zapracować!...
I przeraźliwie, piskliwiéj jeszcze niż wprzódy, zawiodła:
W téj chwili z łoskotem roztworzyły się drzwi izby, w progu stanęła Marcysia i krzyknęła:
— Ratujcie! oj ludzie! kiedy w Boga wierzycie, ratujcie!
Blada była jak trup i tak przemokła, że spódnica oklejała się jéj w koło nóg, a włosy, które rozplotły się, mokremi pasmami zakrywały jéj czoło, plecy i piersi.
Wierzbowa i Elżbietka rzuciły się do niéj; piérwsza z gniewem i ciekawością, druga z rozwartemi ramionami i rozognionym wzrokiem.
Marcysia przypadła naprzód do rąk Wierzbowéj i, całując je, wołać zaczęła:
— Ratujcie go! jeżeli w Boga wierzycie, ratujcie! do turmy go poprowadzili... za temi drzwiami przeklętemi posadzili... oj!
Schwyciła się za serce, wyprostowała się, i w téj chwili dopiéro spostrzegła matkę. Nie wiadomo, czy poznała ją od razu, czy w umyśle jéj mignęło tylko mętne przypomnienie dawnych rysów matczynych, ale umilkła i szeroko oczy otworzyła.
Elżbietka ogarniała ją trzęsącemi się ramionami.
— To ja, doniu moja, — mówiła, — ot widzisz... to ja... powróciłam do ciebie... No, obejmij-że mnie rączkami swojemi... przytul do siebie moję główkę biedną... oj! nawalała się, nawalała główka moja po niedobrym świecie... niech teraz przy doni swojéj minutkę odpocznie...
Przyłożyła pomarszczoną, rozczerwienioną twarz swą do twarzy córki, i ustami, ziejącemi zapachem wódki, ust jéj szukała. Ale dziewczyna odskoczyła gwałtownie, przyparła się plecami do ściany, i wpatrzyła się w nią wzrokiem przerażonym, rozjątrzonym, ponurym. Elżbietka zbliżała się znowu do niéj. Na nieprzytomnéj twarzy jéj zjawiło się coś, jakby żal, jakby usilna praca myśli i pamięci. Zaczęła kiwać głową, i kilka razy uderzyła się w piersi.
— Nie dotrzymałam, doniu, — wołała, — nie dotrzymałam obietnicy, którą tobie i Panu Bogu zrobiłam... Chciałam poprawić się i... nawrócić się... i nie mogłam... Przeklęta wódka ciągnęła i ciągnęła Rok cały ani do gęby nie wzięłam i już po wszystkiém... i jeszcze gorzéj... Oj! Marcysiu ty moja... doniu moja! nie gniewaj się ty na mnie... w sercu mnie robak toczył, a w głowie smutne pieśni szumiały... czarna, jak ta nocka jesienna, była dola moja...
Dziewczynie jęknęło coś w piersi i załkało, łagodne, blade jak płótno, usta jéj drgnęły gorzkim, rozpacznym uśmiechem. Odwróciła się od matki, i z załamanemi rękoma zaczęła chodzić po chacie, wołając:
— Biedny mój Władek! biedny, biedny mój Władek!
Strumień łez rzucił się jéj z oczu, a piersi zdawało się, że pękną wnet od łkania.
Obecni poglądali na siebie ze zdziwieniem i napoły z litością, napoły z szyderstwem.
— Ot rozkochała się! — wyrzekła głośno rozczochrana dziewczyna.
— Biedactwo! — westchnęła mleczarka.
— A jak to wygląda, — zauważył jeden z mężczyzn, — gdyby topielica!
Usłyszawszy ostatni wyraz, Marcysia stanęła i wpatrzyła się znowu w matkę. Coś się jéj przypomniało, coś w głowie jéj zaszumiało, bo, ze wzrokiem szklistym, machinalnie, monotonnym głosem, mówić zaczęła:
— Topielice na dnie wody spokojnie sobie leżą... w pachnące ziele owinięte, złotym piaskiem przysypane.
Podniosła ręce do głowy i rzuciła się ku drzwiom.
— Trzymajcie ją, a to utopi się jeszcze, — krzyknęła Wierzbowa.
Jeden z mężczyzn pochwycił ją, i opierającą się przyciągnął ku stołowi. Trzęsła się z zimna od stóp do głowy, i łamiąc ręce, cicho już szeptała:
— Biedny mój Władek! biedny, biedny, biedny!
— Ot, dajcie jéj napić się, — rzekła kabalarka, — a to febry, albo, broń Boże, i gorączki jakiéj z przemoknięcia dostanie!
— No pij! a przestań skandale tu dokazywać i ludzi straszyć, — mówiła Wierzbowa, nalewając do czarki zaprawny cukrem spirytus.
Elżbietka, roztwierała przed nią wpół-bezwładne ramiona, i chwiejąc się na nogach, bełkotliwie szeptała:
— Pij doniu, pij! to dobre na robaka lekarstwo! Zapomnisz, taj zaśniesz sobie!
Czy w téj chwili zagrała w żyłach jéj krew matki pijaczki, czy niewysłowionym czarem uśmiechnęła się do niéj nadzieja zgaszenia tego bólu, który piekł jéj piersi, czy, pijana już rozpaczą, nie wiedziała dobrze, co robić?... porwała z trzęsącéj się ręki matki czarkę, pełną dymiącego napoju, i wychyliła ją do dna.
— Aj! — jęknęła, chwytając się za piersi i gardło, ale w mgnieniu oka na śmiertelnie bladą twarz jéj wybuchnął rumieniec, oczy spłakane oschły i zaiskrzyły się, jak czarne brylanty. Uczuła snadź ulgę, bo wyciągnęła rękę.
— Dajcie więcéj, — zawołała.
Elżbietka płakała.
— Oj, doniu moja — szeptała, szlochając — taka już widać dola twoja będzie jak i moja!...
Ramię z którego opadały łachmany rękawa, wyciągnęła ku kotłowi, napełniła czarkę drugą i podała ją córce.
Wypiła znowu i opadła na ławkę. Przycichła, znieruchomiała. Rysy jéj zmiękły, błędny uśmiech przewinął się po rozczerwienionych, jak koral, ustach. Mętnym wzrokiem wodząc chwilę po obecnych i jakby sobie coś przypominając, westchnęła głęboko, załkała bez łez i żalącym się drżącym, przyciszonym głosem śpiewać zaczęła.
Ostatni wiersz śpiewu zaledwie dosłyszalnie z ust jéj wypłynął. Pochyliła głowę na stół i zamknęła powieki.
Upiła się.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
1. korszun — tak lud nazywa w niektórych stronach kraju pewien gatunek jastrzębi. [przypis autorski]
Wolne Lektury to projekt fundacji Nowoczesna Polska – organizacji pożytku publicznego działającej na rzecz wolności korzystania z dóbr kultury.
Co roku do domeny publicznej przechodzi twórczość kolejnych autorów. Dzięki Twojemu wsparciu będziemy je mogli udostępnić wszystkim bezpłatnie.
Jak możesz pomóc?
Przekaż 1% podatku na rozwój Wolnych Lektur:
Fundacja Nowoczesna Polska
Uwagi (0)