Darmowe ebooki » Opowiadanie » Polowanie na żonę - Michał Bałucki (gdzie można czytać książki za darmo TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Polowanie na żonę - Michał Bałucki (gdzie można czytać książki za darmo TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Michał Bałucki



1 2 3 4 5 6
Idź do strony:
Michał Bałucki Polowanie na żonę

 

Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.

Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.

ISBN 978-83-288-3051-6

Polowanie na żonę Strona tytułowa Spis treści Początek utworu I. Wielki wieczór pożegnalny u państwa Rzepskich II. Wyprawa dwóch Jazonów po jedno złote runo III. W jaki sposób pan baron z miłości stał się najprzód ultramontanem a potem ateuszem IV. Skryte pokusy, na jakie narażoną była wierność małżeńska pani radczyni Rzepskiej Wesprzyj Wolne Lektury Strona redakcyjna
Polowanie na żonę
Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do prapremier wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur: wolnelektury.pl/towarzystwo/
I. Wielki wieczór pożegnalny u państwa Rzepskich

Było to w pięknym miesiącu Maju, a mianowicie w dzień świętéj Zofii, patronki pani Rzepskiéj, która była małżonką pana Rzepskiego, radcy sądowego, od lat dziesięciu. Dziesięć lat temu — właśnie w ten sam dzień, — pani Zofija oddała z pełném zaufaniem w ręce nieletniego już pana radcy wzgardzone przez innych panieństwo swoje i od tamtéj chwili aż dotąd dochowywała mu z nieposzlakowaną czystością wiary małżeńskiéj, do czego bardzo jéj pomagało nie zbyt powabne jéj oblicze i wszelki brak pokus ze strony płci męzkiéj. Małżeństwa tego Opatrzność nie pobłogosławiła, czyli mówiąc językiem świeckim, pani Zofija pomimo zachęcającego przykładu ze strony patronki swojéj — nie miała potomstwa, o co jednak nie należałoby może winić wyłącznie Opatrzności, jak to czynił bezbożnie pan radca. — Zresztą, oprócz tego małego niepowodzenia, małżeństwu owemu powodziło się wcale dobrze.

Otóż na uczczenie tego nieposzlakowanego i szczęśliwego małżeńskiego pożycia, na uczczenie rocznicy ślubu i imienin, a nadto na pożegnanie małżonki swojéj mającéj wyjechać do kąpiel krajowych, pan Rzepski za namową żony swojéj postanowił wydać wielki wieczór pożegnalny.

Tu dla uspokojenia nerwowych czytelniczek i usunięcia obaw względem stanu zdrowia szanownéj radczyni, muszę powiedzieć, że właściwą chorobą, która ją zmuszała do wyjazdu do kąpiel, było siedm sukien. Dla wyjaśnienia tego chorobliwego stanu trzeba nam wiedzieć, że szczodra natura obdarzyła panią Zofię aż siedmioma ciociami, a każda z tych cioć czy tam ciociów, w sekrecie przed drugą przygotowując solenizantce na ten uroczysty dzień, jakąś niespodziankę; wskutek podobieństwa gustu familijnego przygotowała jéj suknią, i pani Zofija na kilka dni przed imieninami otrzymała w prezencie od siedmiu cioć z siedmiu stron siedm sukien, w siedmiu kolorach. Prezenta te sprawiły obok przyjemności nie mały kłopot solenizantce. Co zrobić z tą całą tęczą kolorów? zachować w szafie? wyjdą z mody. Zadziwiać niemi mieszkanki gubernialnego miasteczka? to wydawało się jéj za małym tryumfem. Wielki świat małego miasteczka wydawał się pani radczyni za małym do podziwienia tych arcydzieł kunsztu krawieckiego. Z tego powodu pani radczyni poczęła się trapić, straciła sen, apetyt, kolory, humor, słowem zachorowała na siedm sukni. Wezwany na konsylium miejscowy lekarz, który znał wszystkie słabości pani radczyni i znakomicie leczyć je umiał, zadecydował, że jedynie kąpiele zdolne są pomódz pani radczyni na jéj dolegliwości i to tylko kąpiele krajowe, które są zarazem wystawą sukien i toalet. Zawiadomiony o tem postanowieniu lekarskiém mąż, przed którym rozumie się zatajono istotny powód choroby, zgodził się lubo z wielką boleścią na rozstanie się na czas jakiś z najdroższą połowicą swoją i na uczczenie jéj a zarazem wyrażenie żalu swego postanowionym został ów wielki wieczór, o którym wspomnieliśmy na początku tego rozdziału.

Pospraszano co było dostojniejszego w mieście jako to: pana burmistrza wraz z korpulentną magnifiką jego; pana prezesa sądu bez żony, przeważnie z tego powodu, że jéj nie miał; panią hrabinę Rzeszowską mieszkającą tu dla dewocyi z nieodstępnym jéj Filusiem, którego proszę nie uważać przez pomyłkę za syna pani hrabiny, bo ten nazywał się Felisiem i praktykował w zawodzie dyplomatyczno-katolickim w Rzymie. Następnie zaproszono właścicielki córek celem zaopatrzenia salonu w tancerki, jako też złotą młodzież powiatową reprezentowaną tutaj przez urzędnika towarzystwa asekuracyjnego, wielkiego eleganta i tancerza — przez pewnego emigranta młodego i wcale przystojnego człowieka, który w wczesnym już wieku zmuszony był emigrować ze szkół powiatowych do Warszawy, a stamtąd w skutek długów uciec znowu w charakterze emigranta na prowincyą; — a nakoniec przez barona Rumpell już niepierwszéj młodości kawalera, którego główném zajęciem było poszukiwanie szlachetnych metalów w okolicy i eksploatowanie takowych za pomocą związków małżeńskich. Dotąd przedsiębiorstwo to pomimo licznych nakładów za strony barona nieopłacało się i gdziekolwiek baron uderzył i począł dobywać się do złotych min, wydobywał zawsze tylko kosze. — Kollekcyja tych koszy, gdyby baron chciał z nich zrobić wystawę, byłaby bardzo zajmującą; były tam bowiem i koszyki z mitrami i szlacheckie i mieszczańskiemi rączkami plecione a nawet jeden koszyk izraelskiego pochodzenia, gdyż pan baron był zasad demokratycznych, postępowych i różnica stanów wcale go nie odstraszała od posagów.

Pomimo tych zasad i usiłowań pan baron nie mógł korzystnie spieniężyć swego nazwiska i stanu kawalerskiego a bezowocnemi usiłowaniami swemi zyskał sobie tylko przydomek nieustającego kawalera. Był jednak chętnie widziany w każdym salonie raz dla sławy, jaką sobie zjednał w okolicy przez niezmordowane konkury, a powtóre, że był pełen dobrych manijer, wyrażał się dobrym akcentem francuskim, dla którego to powodu konwersacya z nim była bardzo pożądaną, bo była niejako dokończeniem edukacyi dla okolicznych panien. Oprócz tego baron wiedział dużo nowinek, trzymał jeden dziennik niemiecki, czem niesłychanie imponował szlachcie a nawet Żydom i reprezentował najświeższą modę, czem znowu do desperacyi przyprowadzał urzędnika od asekuracyi, który miał także pewne pretensye do elegancyi, a którego jednak baron zawsze na tym punkcie pobijał w opinii publicznéj.

Ale to już nie należy do rzeczy — wróćmy na wieczór do państwa Rzepskich. Otóż wieczór ten rozpoczął się o dziewiątéj w ten sposób, że do salonu rzęsiście oświeconego weszła ze swego pokoju pani Rzepska w jednéj z owych siedmiu sukien, a mianowicie w sukni koloru pomarańczowego i zastała tam już zacnego małżonka swego we fraku, sprawionym umyślnie na tę uroczystość, a że kołnierz był nieco za wysoki a rękawy za długie — z dostojnéj osoby radcy ledwie okulary, łysinę i końce palców widać było i to w tak małych dozach, że pani Rzepska wszedłszy na salę nie domyśliła się całkiem obecności męża w głębi fraka i zapytała: a gdzie mój mąż?

Pytanie to skierowaném było do panny Pelagii nie młodéj już, nie ładnéj, ale poczciwéj i potulnéj, która dla decorum miała towarzyszyć pani Rzepskiéj do kąpiel. Panna Pelagia zapytana o radcę wskazała na frak obok niéj stojący, z którego biedny pan Rzepski o ile mógł wychylił się, aby o ile możności uwidocznić się w oczach drogiéj małżonki swojéj. Po wzajemném skonfrontowaniu się i wyrażeniu jeszcze raz życzeń przez pana radcę — wszystko troje usiadło w pustym salonie i czekało na przyjście gości, a czekanie to trwało blisko dwie godziny, w którym to czasie wnętrze salonu wypełniło się powoli najdoborowszemi okazami płci męzkiéj. Płeć nadobna jednak jeszcze się nie pokazała. Przyczyną tego było to, że żadna z dam miasteczka nie chcąc uchybić tytułowi męża i własnéj próżności, nie mogła się zdecydować być pierwszą. Wszystkie te damy w pełnym rynsztunku balowym oczekiwały w domach swoich z niecierpliwością telegraficznych depesz swych pokojówek, które wysłane zostały na zwiady przed dom radcostwa dla wymiarkowania sytuacyi. Te wzajemne oczekiwania byłyby trwały Bóg wie jak długo, gdyby nie doktór, który znając i pod tym względem chorobliwe usposobienie swoich pacyjentek, wysunął się z salonu na schody między czatujące pokojówki i każdéj z nich szepnął na ucho: „idź powiedz pani, że pani może przyjechać, bo salon już pełny.” — Dzięki temu manewrowi doktorskiemu popartemu tringeldami dla usłużnych pokojówek, wpół godziny salon u państwa radcostwa był pełny jedwabi, tarlatanów, szeptów, strojów, obmowy, rumianych twarzyczek, wesołych śmiechów, fraków, spojrzeń etc. etc. etc. Poważne damy obsiadłszy gęsto kanapy, gniotły się jak mogły, byle tylko nie ubliżyć swojéj godności i nie być zdegradowanemi na fotel. Panowie starsi zmawiali się na boku na preferansa i wista, a młodzież naciągając mankiety, nurzając brody w obróżki ze stojących angielskich kołnierzyków lub bawiąc się łańcuszkami od zegarków, szykowała się do angażowania panien, któremi ściany w około były udekorowane.

Wszystkie jednak te pragnienia wstrzymywane być musiały czas jakiś na wodzy przez grzeczność i uszanowanie dla pani burmistrzowéj, która czułaby się w wysokim stopniu obrażoną, gdyby przed rozpoczęciem zabawy nie proszono jéj usilnie o śpiew. Była to słaba strona pani burmistrzowéj, którą uwzględniano na wszystkich mniejszych i większych wieczorkach gubernialnego miasta i gospodyni idąc za przyjętym w tym względzie zwyczajem, przypuściła szturm do pani burmistrzowéj wraz z całą młodzieżą, prosząc usilnie o uraczenie towarzystwa jaką aryą. Pani burmistrzowa znowu, także według przyjętego przez siebie regulaminu, poczęła się wymawiać niedyspozycyą, chrypką, katarem etc.; aż w końcu pokonana wymownemi prośbami dała się poprowadzić w tryumfie baronowi Rumpell do fortepianu i zanuciła il bacio! Nie było jednéj pary uszów w całém mieście, którym by ta pieśń nie dała się wielokrotnie we znaki; pani burmistrzowa bowiem śpiewała ją na każdym wieczorze, w domu i za domem i na każdém miejscu. Ile kroć woźny magistracki wdziewał liberyą i obchodził miasto z biletami zapraszającemi na wieczór muzykalny i herbatę — każdy zaproszony był z góry przygotowany, że herbaty będzie bardzo mało i to z zimną przekąską; ale za to muzyki obficie, dużo — a wśród muzyki nieśmiertelne il bacio! Pani burmistrzowa śpiewała je z przejęciem, otwarte jéj usta z utęsknieniem wołały o pocałunek, którego to jednak pragnienia nikt z obecnych nie byłby się ośmielił zaspokoić, choćby ze względu na samego pana burmistrza, który jednak jak mówiono, nie bardzo chętnie korzystał z przysługującego mu prawa i głuchym zwykle bywał na rozpaczne wołania swéj połowicy o il bacio!

Skończyło się nakoniec owo nieśmiertelne il bacio; pani burmistrzowa wśród grzmotu oklasków i pochwał wróciła na swoje miejsce na kanapie eskortowana przez barona Rumpell; panowie starsi zrejterowali do zielonych stolików, a młodzież zbliżyła się do panien. Urzędnik od asekuracyi, któremu zwykle dawano jeneralną komendę nad nogami i muzyką, wystąpił na środek i do orkiestry składającéj się z pięciu muzykantów wyznania mojżeszowego odezwał się z powagą:

— Walc.

Potem zmierzywszy okiem znawcy cały zastęp panieński zbliżył się do córki poczmistrza i rzekł: służę pani.

Za urzędnikiem stanął baron Rumpell z panną Liwską, mającą sperandę na niezłą fortunę po najdłuższéj śmierci cioci. Pan baron w braku pewniejszych partyj assekurował się zwykle w sercu panny Liwskiéj. Za baronem stanął przystojny emigrant z Lucynką Apfelbaum, córką właściciela galanteryjnego sklepu, za tymi inni z innemi i puszczono się w taniec.

Tylko panna Pelagia nieboraczka siedziała pod ścianą

1 2 3 4 5 6
Idź do strony:

Darmowe książki «Polowanie na żonę - Michał Bałucki (gdzie można czytać książki za darmo TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz