Polowanie na żonę - Michał Bałucki (gdzie można czytać książki za darmo TXT) 📖
Radca Rzepski wraz z małżonką wydają uroczyste przyjęcie pożegnalne z okazji wyjazdu radczyni na urlop zdrowotny.
Wśród wielu zaproszonych gości jest hrabia Rumpell, mężczyzna mający wielkiego pecha w relacjach z paniami. Na przyjęciu jest również Pelagia, kuzynka gospodarza, stara panna, która jako jedyna się nie bawi. Hrabia Rumpell dostrzega w niej swoją szansę na ożenek, zwłaszcza że pewne słowa Rzepskiego interpretuje jako wskazówkę, że kobieta jest bogata… Wtedy rozpoczony się komedia pomyłek.
Polowanie na żonę to nowela autorstwa Michała Bałuckiego, jednego z najsłynniejszych polskich autorów okresu pozytywizmu. Bałucki znany jest przede wszystkim jako powieściopisarz i komediopisarz, był również publicystą. W twórczości prozatorskiej odwoływał się do tradycji powstańczych, a także propagował idee pozytywizmu, jako autor dramatów nawiązywał do Aleksandra Fredry. Do jego najsłynniejszych utworów należą Dom otwarty i Grube ryby.
- Autor: Michał Bałucki
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Polowanie na żonę - Michał Bałucki (gdzie można czytać książki za darmo TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Michał Bałucki
Po walcu roznoszono limonadę. Panna Pelagia nie tyle dla ochłodzenia się, ile dla zabicia czasu wzięła także szklaneczkę w rękę i bawiła się nią popijając od czasu do czasu. Wtem na środku znowu pojawił się mistrz tańców i zapowiedział kadryla. Stanęły pary w szyku bojowym, urzędnik assekuracyjny jak jenerał uwijał się wśród kolumn ścieśnionych, rzucając głośną komendę, a panna Pelagia jak siedziała tak siedziała, tym razem już ze szklanką w ręku.
Dopiero podczas mazura pan radca wracając już niebardzo pewnym krokiem do sali zwrócił na nią uwagę i spytał:
— A cóż ty Pelciu nie tańczysz?
— Jak wujaszek widzi — odrzekła z uśmiechem.
— I czemuż?
— Dla bardzo prostéj przyczyny, bo mnie nikt nie prosi.
— Czekaj, zaraz ci się postaram o tancerza.
Obejrzał się w koło a widząc barona siedzącego poważnie pod oknem zbliżył się do niego rzekł:
— A to co? pan odpoczywa? a pfe, a nie ładnie. A któż będzie tańczył, jeżeli wy młodzi będziecie siedzieć?
— Baron uśmiechnął się — epitet młodzi pogłaskał go po sercu, zapomniał o łysinie i czterdziestce i rzekł:
— Zabrakło dla mnie damy, panie radco.
— Wolne żarty. Baron narzeka na brak dam — komu to mówić! A ta pod lustrem.
Baron się skrzywił.
— Ta? — rzekł. — Panie radco jesteś złośliwy, częstujesz mnie antykami. Któż to jest?
— To moja kuzynka Pelcia Naworska.
— A, to przepraszam.
— Nic nie szkodzi. Wiem, że ona sama o to by się nie zgniewała, bo nie ma wcale pretensyj do piękności. Brzydka, bo brzydka, ale za to panie dobrodzieju — ma. —
Nie dokończył, bo żona go właśnie w téj chwili odwołała. Ale baronowi wystarczyło to słówko ma, resztę dorobiła jego żywa wyobraźnia.
— Ma pieniądze — pomyślał sobie i spojrzał pod lustro. Panna Pelagia wydawała mu się tym razem wcale niczego, znalazł ją nawet bardzo miłą. W tym samym czasie pani radczyni, którą emigrant poprosił do figury mazurowéj, przypomniawszy sobie o kuzynce, zrzekła się téj przyjemności na jéj rachunek i poprosiła tancerza, by ją wybrał. Przez to się stało, że równocześnie prawie emigrant i baron stanęli przed zdziwioną Pelagiją.
— Czy mogę — spytał baron.
— Proszę — zawołał emigrant i nieczekając na decyzyę panny wyciągnął rękę i porwał ją w taniec.
— I on już wie o pieniądzach, źle — pomyślał sobie baron — inaczéj nie byłby z nią tańczył.
— Baron z nią chciał tańczyć — myślał sobie emigrant wywijając hołupce z Pelagiją, w tem coś jest. Zdaje się, że baron musi tu wąchać grube pieniądze; on ma dobry nos na takie rzeczy.
Ta uwaga skłoniła go, że poprosił natychmiast Pelagię do następnego mazura. Emigrant był bowiem antagonistą i współzawodnikiem barona w wyścigach matrimonijalnych, tym niebezpieczniejszym, że był o wiele młodszym i przystojniejszym od barona.
Ledwie Pelagija usiadła na swojém miejscu, wnet zjawił się baron z melancholicznym wyrazem na twarzy i usiadłszy obok niéj odezwał się:
— Nie uwierzy pani ile mnie to zmartwiło, że przy pierwszém zbliżeniu się do pani otrzymałem jakby to powiedzieć —
— Koszyk — rzekła Pelagia z otwartością i swobodą, która była jéj właściwą.
— Niech tak będzie, jeśli się pani to tak nazwać podoba.
— Ależ pan, panie baronie, powinieneś się już był oswoić z koszykami — rzekła Pelagija wesoło.
Baron połknął tę pigułkę i pomyślał sobie w duszy:
— Teraz przysiągłbym, że ma grube pieniądze. Panny bez posagu nie bywają takie rezolutne.
Biedny baron tak był przyzwyczajony do koszyków od posażnych panien, że teraz na pewniaka w każdym koszyku wietrzył posag. Z respektu więc przed tym posagiem połknął złośliwy żarcik Pelagii i udając fantazyję rzekł:
— Są rzeczy, do których się nigdy przyzwyczaić nie możemy. Do tych należą te — tak nazwane przez panią koszyczki. — Najlepszym tego dowodem jest to, że niezrażony pierwszém niepowodzeniem przychodzę prosić panią do drugiego mazura.
— Już tańczę.
— Już?
Baron się zmięszał. Nie na rękę mu to było, że ktoś inny już go uprzedził w podbieraniu się do złotéj żyły, na którą zdawało mu się przedtem, że sam jeden natrafił.
— I któż jest tym szczęśliwym? — spytał z niesmakiem i źle tajoną zazdrością.
— Ten pan, który przed chwilą mnie wybrał do mazura.
— H! Pan Eustachy. — Pani go zna?
— A skąd? Pierwszy raz dziś go widzę.
— Radzę pani jako przyjaciel domu postępować ostrożnie z tym panem.
— Czy może źle tańczy?
— Nie, ale to człowiek lekkomyślny i nie dający żadnéj gwarancyi.
— Gwarancyi — do czego?
— Jak Boga kocham ma pieniądze — pomyślał sobie w duszy baron — bo umie udawać, że nie rozumie. Panny bez posagu rozumieją już pierwéj, za nim się im coś powie.
Tak rozumował baronek Rumpell i wskutek tego rozumowania, opartego na długiém doświadczeniu, postanowił osłabić nieco natarczywość ataku, by sobie panny nie zrażać i spytał ze słodkiem poddaniem się zafarbowanem smutkiem:
— Więc pani nie ma dla mnie żadnego taneczka?
— Owszem, tego nie mówiłam.
— A więc może drugi kadryl — pochwycił skwapliwie.
— Dobrze.
Twarz barona rozjaśniła się. Kadryl to jak raz taniec do poczynienia dyplomatycznych kroków, które w walcu skończyć się mogą zwycięstwem i wieczystym pokojem. Mazur w matrymonialnych kampaniach barona pokazał się bardzo niepraktycznym; a raz nawet skompromitował go, gdy bowiem oświadczając się jednéj pannie spytał się po cichu miękim, słodkim głosem — czy chcesz pani ze mną znosić... „Krzyż” zawołał głośno komendant mazurowy „panowie krzyż”, a panna zaczęła się śmiać tak gwałtownie, że ledwie spazmów nie dostała. Dlatego baron wcale nie zazdrościł pięknemu Eustachemu mazura i z zadowoleniem robił w głowie próby do dyalogu przy kadrylu. Tymczasem pan Eustachy, którego manewra barona utwierdziły w pierwotnym domyśle i mocno niepokoić zaczęły, chcąc go zdemaskować i ośmieszyć w oczach wszystkich, tajemnie podszeptywał młodzieży, że to leży w jéj interesie, aby nie pozwoliła, iżby jeden tylko baron miał wyłączny przywiléj na obtańcowywanie posażnych panien i zachęcał, by ją odbito. Pan Eustachy chciał w ten sposób dobyć się do kasztanów nie parząc sobie palców. Wiadomość o posagu lotem błyskawicy rozeszła się między młodzieżą i panna Pelagija była w formalném oblężeniu. Ten prosił do polki, ten do walca, ów do mazura, inny do trotezy do pierwszéj, drugiéj a nawet do siódméj toury, a że tańczyła doskonale więc młodzież nie miała słów na wychwalanie jéj. Jak lekko tańczy, jaka gracyjna w tańcu, a jaki humor, jaka wesołość i przytomność, jaki przy tem szyk i imponująca postawa. O twarzy zamilczano przez prostą grzeczność dla posagu.
Pan radca widząc takie szalone powodzenie kuzynki zwrócił na to uwagę żony i odezwał się:
— Patrzajno Zosiu, jakie Pelcia ma szczęście. A! toż formalnie rozbijają się o nią. — A to ja jéj się tak przysłużyłem, poprosiłem barona...
— Przepraszam cię, bo to ja poprosiłam pana Eustachego.
— Ależ jak cię kocham tak baron. —
— A ja ci powiadam, że Eustachy. —
— Jak szczęścia twego pragnę tak baron.
— Jak cię kocham tak Eustachy.
Radca ze względu na uroczystość dnia postanowił ustąpić swéj połowicy, choć był przekonany jak najmocniéj o swoich zasługach odnośnie do szczęścia Pelagii i zakonkludował:
— W każdym razie jest to ze strony tych panów wielki takt i uczczenie naszego domu, że panienka ani ładna, ani młoda, ani bogata, ma takie szczęście przed innemi dlatego tylko, że jest naszą kuzynką.
To przeświadczenie o uczczeniu domu zaprowadziło pana Radcę do kredensu, zkąd wyszedł niebawem prowadząc za sobą lokaja z tacą gęsto zastawioną kieliszkami z winem.
— No, panowie na ochłodzenie — mówił zadowolony animując do picia słowem i przykładem.
— Zdrowie panny Pelagii — zawołał jeden z podochoconych biorąc z zapałem kieliszek.
— Niech żyje, niech żyje! powtórzono chórem.
Panna Pelagija z radości uścisnęła panią radczynię, przy któréj właśnie usiadła i rzekła:
— Ach ciociu, ubawiłam się dziś za wszystkie smutne lata mego panieństwa. Wszystkie starsze panny powinny tu zjeżdżać na zabawę i koloniję tu założyć.
— Widzisz nasz dom — odezwała się poważnie pani radczyni i chciała coś daléj mówić na temat zaintonowany przez radcę, gdy całe grono męzkie z kieliszkami w ręku otoczyło ją i zawołało chórem:
— Zdrowie sollenizantki!
Twarz pani radczyni zakasowała teraz kolorem pomarańczową suknię. Wstawszy — mówię tu o całéj pani radczyni, a nie o twarzy specyalnie — kłaniała się na wszystkie strony pełna zadowolenia, dumy i szczęścia.
Temperatura serdeczności coraz się wzmagała; wypito potem zdrowie radcy dobrodzieja, którego radość i wino tak rozmarzyło, że się chwiał i kołysał, jakby stał na statku wśród burzy. A gdy jeszcze wypito za pomyślny powrót pani radczyni, poczciwy radca tak się rozserdecznił i rozbeczał, że go mokrego od potoku łez i potu wynieść musiano do sypialni.
Tak się zakończył ten uroczysty wieczór św. Zofii.
W trzy dni potem pani Zofija odprowadzona przez szczuplejsze już gronko znajomych i życzliwych udała się na dworzec kolei. — Tu rozstając się z mężem płakała, mdlała, że aż baron po krople trzeźwiące do apteki biegać musiał, a obecni temu aktowi czułości mężowie stawiali ją za przykład swym żonom i mówili: patrzcie! oto mi żona. Czem wyrządzali grubą niesprawiedliwość panu Rzepskiemu, który wprawdzie nie mdlał, ale beczał jak dziecko i łzy i krople potu hurtem zgarniał co chwila w fularową chustkę.
Za panną Pelagiją nikt otwarcie płakać się nie ośmielił; ale z głębokich i tęsknych spojrzeń pana Eustachego i barona, jakie rzucali w głąb wagonu na siedzącą tam pannę Pelagiję jasno poznać można było, że każdy z nich radby już był mieć od niej przywiléj na publiczne wynurzanie swego żalu na podobieństwo pana radcy Rzepskiego.
Nazajutrz rano po odjeździe pani radczyni, baron Rumpell siedział przy herbacie w wielkim negliżu i w wielkiem zamyśleniu i odbywał poufną konferencyą ze swoją portmonetką, a mianowicie w kwestyi wyjazdu za panną Pelagią. Nie mówiąc już o zdrowiu samego barona, które w gwałtownych gonitwach za rydwanem fortuny mocno już było nadwątlone i potrzebowało koniecznej reparacyi; portmonetka pana barona jeszcze więcej potrzebowała dla wzmocnienia kuracyi mineralnej i wód szczególnie takich, któreby w składzie swoim zawierały jak najwięcej nie żelaza, ale złota. Kąpiele więc krynickie wydawały się najodpowiedniejsze, bo w chemiczny ich skład oprócz żelaza, gazu węglowego etc. wchodził także posag panny Pelagii. Konieczność podróży była widoczną, baron Rumpell bowiem wiedząc z doświadczenia na jakie liczne tentacye i pokusy i ataki wystawione są posażne panny w kąpielach, postanowił stanąć załogą w okolicach serca panny Pelagii i bronić przystępu każdemu nieprzyjacielowi, choćby ten był nawet jego osobistym przyjacielem. Że panna Pelagia mu sprzyja, o tem nie wątpił, ma na to niezbite dowody, bo najprzód tańczyła z nim kadryla, powtóre pozwoliła mu przez czas mazura trzymać swój wachlarz i chusteczkę, a po trzecie nie powiedziała mu żadnej grubszej niegrzeczności, na co pan baron w czasie swoich matrymonialnych ekskursyj często był narażony. Wyjazd więc był zadecydowany. Szło tylko o to: pro primo; czy osłabiona i wycieńczona portmonetka zdoła wytrzymać trudy a raczej wydatki długiej podróży i pobytu w kąpielach, a pro secundo: czy posag panny Pelagii wart jest tych starań i zabiegów? Jakkolwiek małżeńskie nadzieje pana barona z każdym dniem spadały na giełdzie i był już bliskim stanu, w którym tonący brzytwy się chwyta; jednak instykt zachowawczy odstręczał go od tej ostateczności i wolałby w pannie Pelagii znaleść coś lepszego niż brzytwę. W tem tylko był sęk, jak się dowiedzieć o tem. Radcy Rzepskiego zapytać nie wypadało, gotówby był w liście wypaplać przed swoją magnifiką, której się ze wszystkiego zwykle spowiadał, a to popsułoby mu zupełnie interesa wobec panny. Pan baron chciał wyszczególnić się wobec niej miłością bezinteresowną. W tym celu napisał do jednego ze swoich znajomych, mieszkającego w Opoczyńskiem, zkąd właśnie była panna Pelagia, aby się dowiedział coś bliższego o jej stanie majątkowym. „Chcę wiedzieć o tem — pisał — dla tego, aby jeżeli majątek jej będzie zbyt wielki w proporcyi do moich dochodów, cofnąć się z honorem i godnością, gdyż niechciałbym pomimo gorącego uczucia, jakie żywię dla tej ze wszech miar godnej miłości istoty, uwłaczać imieniowi, które noszę i dać powód ludziom do niegodnych posądzań mnie o interesowność i ubieganie się za majątkiem.”
Ostatni ten frazes był klasą bezpieczeństwa gadatliwości owego znajomego, który mógłby był wygadać się przed kim o ciekawości pana barona. Że pan baron tego frazesu nie pisał na seryo, o tem my wiemy najlepiej, którzy w tej chwili widzimy portmonetkę barona. Gdyby panna Pelagia miała majątek w proporcyi do dochodów barona, biedny baron nietylko z tak skromnemi funduszami imienia swego do potomności przekazałby nie mógł, ale nawet sam je długo nosić nie byłby w stanie.
Po napisaniu wyżej wymienionego listu, pan baron Rumpell ubrał się i wyszedł prosto do biura paszportowego. Ale jakież było zdziwienie jego, kiedy wszedłszy tam zastał już pana Eustachego, konferującego z urzędnikiem także jak się zdaje względem uzyskania pasportu.
— A pan baron — odezwał się zmieszany Eustachy.
— Pan wyjeżdża gdzieś? — spytał baron podejrzliwie.
— Tak — do ciotki w Kaliskie
Uwagi (0)