Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖
O obfitej korespondencji Zygmunta Krasińskiego przyjęło się pisać jak o brulionach nienapisanej nigdy powieści. Prowadząc przez wiele lat wymianę myśli z różnymi adresatami swoich listów, Krasiński kształcił styl, wypracowywał swoje poglądy, urabiał swoich słuchaczy politycznie i estetycznie, ale też próbował wykreować siebie – dla każdego z odbiorców nieco inaczej. Można te odrębne kreacje traktować jak różne maski lub — jak odmiennych nieco narratorów.
Zbiór kilkuset listów Krasińskiego w opracowaniu profesora Tadeusza Piniego ułożony został według klucza chronologicznego, przez co mieszają się różne narracje i style, a całość tworzy opowieść o życiu człowieka epoki romantyzmu. Znajdziemy tu opinie, relacje z pierwszej ręki i plotki o Mickiewiczu, Słowackim, Norwidzie czy Towiańskim i jego wyznawcach, a także bezpośrednie, subiektywne (i ciekawsze przez to) wzmianki o wydarzeniach, którymi żyła wówczas Europa, takich jak powstanie listopadowe, rzeź galicyjska, Wiosna Ludów i wojna krymska.
- Autor: Zygmunt Krasiński
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Zygmunt Krasiński
Dał Bóg chleb, zębów nie dał — dał potęgę, ale cóż kiedy palca ściągnąć do pióra nie sposób. Tu przybyłem po Sołtanowe serce, to szerokie, wielmożne serce, i sercu lepiej memu z nim. Pisz ciągle do Münich, bo, jeśli wyżyję, to wrócę tam, kamień grobów mu zostawić i pokończyć interesa, po nim pozostałe, a potem do Kissingen. Źle ze mną; jeśli zginę, co po moim duchu się zostanie, rąk Twych dojdzie, pamiętaj! A ostatnią wolą moją jest, byś nie tracił życia na nędzne zgryzoty, ale na wielkie gotował się bóle, a po nich na wielkie wzniesienie. Bądź mężem z białego marmuru! Zrzuć z piersi nogi rubensowych Madonn, żyj, a, gdy mnie już nie będzie, wspomnij mnie!
Zyg.
1842, 18 marca, Münich
Mój drogi Stasiu!
Tysiąc dzięków Ci składam za Twoją przyjaźń i pamięć dnia 19 lutego. Pamiętasz — w rocznicę tych fortec, zdobywanych w dzieciństwie i tych kuglarzy, sprowadzanych na urodziny moje, uderzony zostałem dwoma apoplektycznymi rzutami krwi, które mnie mało co że o zgon rychły nie przyprawiły. Puszczeniem krwi uratowan — później wód Kissingskich piciem na nogi postawion i już daleko lepiej, doznałem najokropniejszych wrażeń moralnych i znów mnie one mocno zaszkodziły. Biedny Konstanty293 albowiem, który już od miesiąca leży w łóżku, 9 marca konać zaczął i doktorzy mu tylko kilka godzin życia dozwalali, więc nocą po księdza biegać musiałem i widziałem, jak olej ostatniego namaszczenia spoczął na tych, tyle kochanych przeze mnie, powiekach. Gromem mi w nerwy był ten widok. Znów się rozniemogłem cały — lecz dzięki Opatrzności wszechmogącej i której wyroki nie pilnują się rachub lekarzy, po trzech dniach ciągłego konania na tyfus snadź zwyciężył jego organizm i śmierć, już stojąca obok, odeszła od łoża jego — został się żywy na nim, ale strasznie osłabiony i nawet dotąd zupełnie podług prawideł sztuki, z niebezpieczeństwa nie wybrnął, lecz według nadziei serca mego zda mi się, że go Pan ocalił — i dzięki, dzięki Panu, bo z nim połowa i umysłu i serca mego byłaby zeszła pod ziemię, w zimno grobu! Piętnaście lat wspólnych myśli, rozumowań, uczuć byłyby odeszły ode mnie. Dzięki Panu, dzięki — czekam tylko, aż mi doktor powie, że zupełnie z niebezpieczeństwa wydobyty, by stąd natychmiast wyruszyć. Zaraza w tym mieście szeroka — umierają licznie, pogoda wściekła, jak żyję takich burz nie widziałem. Wyruszę zatem zaraz po świętach, jeśli Bóg pozwoli, ku północnym Włochom, lecz jeśli zechcesz do mnie napisać, pisz zawsze tu, a list mnie dojdzie bez chyby.
Straciłeś dziecię — aniołem jest w niebie. Co myślisz lepszego: czy nieszczęśliwym być człowiekiem na smętnej ziemi, czy sługą bożym w królestwie bożym? Za dziećmi umierającemi płakać, to płakać nad sobą, nie nad nimi, bo im życia los oszczędził — zatem próby ciężkiej, i dał zaraz to, czego my się dorywać musimy, trudem i bólem, niepowodzeniami, widokiem i doznaniem wielu złego i nikczemnego. Dziecię Twoje, Stasiu, dziś modli się o Ciebie w niebiesiech. Niech ta myśl żal Twój ukoi. Wierz mi; choć śmierć jest straszną chwilą, może życie straszniejszym jeszcze w pewnych czasach. Tobie osobliwie takowa strata bardzo dotkliwą być musiała. Pamiętam kiedyśmy dziećmi jeszcze bawili się po trawnikach ogrodowych, domowych, już wtedy w Tobie leżał zmysł ojcowski i do przyszłych, nieurodzonych dzieci Twoich przywiązanie. Raz, pamiętam, jakbym Cię dziś słyszał, gdym Ciebie się pytał, czemu sobie nie folgujesz po studencku po akademicku, słowem, czemu nie hulasz, jak to nasza owoczesna generacja cała, Tyś mi odrzekł poważnie: „Chowam siły moje dla dzieci moich”. Możeś miał wtedy lat 16 — nieprawdaż, Stasiu mój? Więc czuję i rozumiem, jak dalece to nieszczęście musiało rozranić Ci duszę, ale ufaj w Boga — mieć jeszcze inne będziesz, które wychowasz na ludzi i poczciwych, i zdrowych, i zacnych. Nie każda kolebka zamienia się na trumnę w domu Twoim — owszem, obaczysz, ród dzielny i siły pełen rozmnoży się z Ciebie, mam najgłębsze przekonanie tego. Od kiedyś się ożenił294. ni Ty do mnie, ni ja nie pisałem do Ciebie. Racz moje uszanowanie, choć nieznany jestem Jej, żonie Twojej złożyć. Powiedz mi, czy Karol szczęśliwy; on także oniemiał, od kiedy dostał tak rozumnej żony — uściskaj go serdecznie ode mnie i powiedz, że czasem napisanie listu do mnie z ufnością dawnych czasów w niczym by nie ubliżyło małżeńskiej wierności. Powiedz, co i Adaś porabia? Jedyna wieść o nim doszła uszu moich, to była, że niemiłosiernie upił się chłopak na weselu Karolowym. Lepiej by był uczynił, gdyby książkę jaką przeczytał. Pilnujcie wy jego, by nie wykierował się na reprezentanta nowej generacji, zakochanej w kartach szampanie, śledziach holenderskich i nicości umysłowej — szkoda by było duszy jego i imienia.
Kiedy mnie znaglasz do powrotu, nie zważasz na stan zdrowia mego; chciałem spróbować, czy mi się uda przezimować z tej strony Alp — patrz, jak mi się próba udała: mało, we mnie się krew tak nie uspokoi, na północne pogody narażać się nie mogę.
Raz jeszcze dzięki Tobie za pamięć. Wiesz, że Cię kocham, jak za dni wspólnych dzieciństwa; co u wstępu do życia w sercu ugrzęzło, tego nic później oderwać ni wygluzować nie zdoła. Tak i związki nasze — przyjaźń nasza; tym złóż uszanowanie moje i Matce.
Twój na zawsze Zyg.
Bazylea, 9 kwietnia 1842
Od czegóż zacznę i na czymże skończyć muszę, o mój Konstanty! Już od imienia tego serce mi pęka. Słuchaj pogrzebowego opowiadania!
Trzech nas było przed dwoma tygodniami jeszcze, trzech dawnych, z dzieciństwa połączonych razem, teraz dwóch tylko — Ty i ja! List mój ostatni był do Ciebie, zda mi się, w decembrze. Przez cały styczeń ogarniony nadzwykłem natchnieniem żyłem tak, że mi jedną godziną, snem jednym, był ten miesiąc cały! Drogo losom zapłacić miałem za tę rozkosz ducha. Dzień cały nad stolikiem, a wieczorem u Konstantego mego drogiego, ah, pogrzebanego już! Nie uwierzysz, jaka w nim była się, szczególnie w ostatnich tych latach, ocknęła potęga; z uwielbieniem słów jego słuchałem. Rósł on na jednego z pierwszych w Polsce. Muzykę był porzucił, wziął się do pióra; co w duchu długich lat pracą nagromadził zewsząd, to teraz wylewał i świat tworzył, ogromny, nowy, pełen energii i niepomyślanych od nikogo pomysłów. Noce nam schodziły na wspólnych rozprawach. On mi czytywał w miarę, jak napisał, a często powtarzał: „Zobaczysz, nie skończę”, a ja zaś temu odpowiadał, przecząc; teraz wiem, że prawda i odpowiadam szlochami! On był mi aniołem stróżem, on siłą moją, rozumem rozumu mego, i tak kochał mnie, tak kochał, że, przez wszystkich opuszczony, byłbym jeszcze nie skarżył się, gdyby on jeden tylko mi został! A teraz, teraz co?
Zaczął się luty i on jakoś źle się czuł; mnie jeszcze nic nie było. Wtem i mnie krew strasznie zaczęła tłuc w głowę, jemu coraz gorzej; wreszcie się kładzie, woła lekarza. Lekarz mi oświadcza, że to tyfus i że on już ma wrzody we wnętrznościach. Dziewiętnastego lutego, w sam dzień i godzinę mych urodzin, sam dostaję apoplektycznym buchem krwi w głowę i padam, jak długi, krew mi puszczają; w wieczór raz powtórny padam na posadzkę, znów krwi upust mnie ocala. Przez kilka dni bardzo źle ze mną, wreszcie wracam do pewnych sił; zresztą i zapomniałem o sobie, w niego zatapiam się cały. Ta, która go kochała, jedna z najrozumniejszych i najmilszych kobiet na świecie, i ja, we dwoje, już od tego łoża nie odstępujem295. On wciąż prawie bez zmysłów, czasem jednak nas poznaje. W nocy z dziewiątego na dziesiąty marca już lekarze mu tylko sześć godzin życia dają. Biegnę w tę noc straszną, w burzę tę wściekłą, burzy nie słysząc, na drugi koniec miasta, po księdza. Przybył kapłan z Panem Bogiem. Konstantemu o tym mówię. „Czy już czas?” tylko się zapytał z uroczystą spokojnością. Klęczałem tam, widziałem, jak hostia, niezmiernie biała, zstępowała ku tym ustom kochanym, i olej ostatniego namaszczenia na tym czole ujrzałem. Pękło mi serce, i jej też, jej, co tam stała, nieodstępna, czujna, wierna, kochająca, piękna! Jednak śmierć sfolgowała, chciała nam przed ostateczną rozpaczą dać ironię nadziei: po konaniu trzydniowym zaczął się lepiej mieć. Do dwudziestego lepiej to trwało, nam już dusze lekko biły w piersiach z wesela; lecz znów choroba zaczęła swoje, z wnętrzności na gardło się rzuciła, gangrena wdała się, i dwudziestego siódmego marca, o czwartej z południa, w sam dzień Zmartwychwstania Pańskiego, otworzył oczy, zamknięte od dawna, spojrzał w górę, w niebo, w Boga, i westchnął lekko, bardzo lekko! Tym westchnieniem wśród nas, śmiertelnych, przemienił się na nieśmiertelnego, i wnet czoło jego, to piękne, myślne, szerokie, pamiętasz — opadło, i twarz stała się cudownie do chrystusowej podobną. I oto ja sam zostałem na ziemi!
Taki napis na jego grobie pod 85 arkadą cmentarza w Münich:
III. 25. Ale dni moje prędsze były, niż poseł, uciekły, a nie widziały nic dobrego.
26. Przeminęły, jako prędkie łodzie, jako orzeł, lecący do żeru.
Rozd. 9 HIOB.
Oto wszystko, wszystko, co po nim pozostało. Niedokończony rękopis mam u siebie. Jeśli podołam, dopełnię, ale filozoficzniejszą miał inteligencję ode mnie, nie wiem, czy potrafię! Zresztą kiedyś, i jako ułamek, ogromnie ważny dla nas, można będzie to wydać. Tam jest duch żywy, a nie umarłe frazesa.
Teraz, mój drogi, wiesz wszystko, a że mnie znasz, więc wiesz, jak mi na duszy. Przed trzema dniami, pogrzebawszy go, uciekłem z Münich. Sroga tam epidemia tyfusowa, jak za cholery dni, ludzie mrą; alem wszędzie sam, i kto wie, czy już tak nie na wieki! Trzydzieści lat mam, przyjaciela już nie znachodzi się w takiej porze na świecie. O, żebym też mógł zobaczyć Ciebie!
Skąd piszę do Ciebie, do nikogo nie pisz i nikomu nie mów, na miłość bożą Cię zaklinam i proszę. Choć stąd wyjadę, list mi Twój odeszlą tam, gdzie będę, więc tu odpisz! Czy odebrano pod adresem danym Nieboską?
Za pięć lub sześć dni stąd w głąb Szwajcarii się zasuwam i tam do czerwca będę, w czerwcu do Niemiec, do ojca. Pisz prędko!
Ah, Ty mu już nigdy nie dasz wina w pochodzie na Ostrołękę! Gdzie on, gdzie on? Konstanty, płacz nad Konstantym!
Bazylea, 1842, 24 kwietnia
Mój Auguście! Źle ze mną. Po dwa, trzy razy na dzień napada mnie kształt konania: krew w mózg wali, a serce się zatrzymuje — nieznośny stan. Jeślim do czego nadal, to to przejdzie — jeśli nie, to nie. Tum zatrzymany tą chorobą — wody piję. Gdy mi lepiej będzie, ku Mediolanowi się puszczę. Moim zdaniem cała towiańszczyzna, dziejąca się w Paryżu i podparta wiarą Mickiewicza, jest mistycznym, magnetycznym stanem ludzi, bliskich nowej idei, a nie mogących rozumowaniem logicznie jej wywieść. Tej nowej, w sferze religii wymaganej, żądanej, pierwszemi sługi będą ci, którzy najogromniej do przyszłości tęsknią, teraźniejszości nie mają, a w przeszłości jako ciało usadowić się nie mogli, bo należeli już do 3-ciej epoki296. W niej być i żyć przeznaczeni, w przeszłości tylko mogli się objawić, jako próba bytu i życia, co prysła, niby skonała — ale takowe groby najświętszymi z kolebek. Ten naród będzie słynął w 3-ciej epoce, który pełen wiedzy o sobie umarł, pełen wiedzy śmierć czuł, pełen wiedzy z niej się wydostał. Oto nowe organizma socjalne z nim wychodzą na widownię historii. Nie już rodzące się i ginące, jak rośliny i zwierzęta, ale ginące i rodzące się, jak duch świadomy. By tak się urodzić trzeba było tak umrzeć, tj. w pełni świadomości, i ową zachować w trumnie, i być trupem wiedzącym o sobie, tj. duchem, przemieniającym się bez zatracenia myśli swojej. My tym. Rozwiązana zagadka w nas. Na ziemi dokażem (chciałbym powiedzieć: dokazaliśmy już bo to dla mnie jest widomo-jasnem, a zatem już przeszłem) tego, co każda osobna dusza, przechodząca z ziemi przez śmierć w wyższy świat. Sztuka nieśmiertelności narodowo-socjalnej od nas się pocznie — w tej samej chwili się objawi jako pewność natura nieśmiertelności pojedynczej duszy. Logika mnie to każe mówić, bo co na planecie narody i ludzkość, to za grobem każden osobnik czyni — i my tu w ludzkości, a tam ludzkość w nas. W obu kierunkach jest pełnia boża — dopełnienie — wspaniałość — pogodzenie. Więcej nie mogę — z tego dojdziesz myśli moich o wielu rzeczach. Wiele tu Twego: prawie wszystko.
Twój Zyg.
Uwagi (0)