Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖
O obfitej korespondencji Zygmunta Krasińskiego przyjęło się pisać jak o brulionach nienapisanej nigdy powieści. Prowadząc przez wiele lat wymianę myśli z różnymi adresatami swoich listów, Krasiński kształcił styl, wypracowywał swoje poglądy, urabiał swoich słuchaczy politycznie i estetycznie, ale też próbował wykreować siebie – dla każdego z odbiorców nieco inaczej. Można te odrębne kreacje traktować jak różne maski lub — jak odmiennych nieco narratorów.
Zbiór kilkuset listów Krasińskiego w opracowaniu profesora Tadeusza Piniego ułożony został według klucza chronologicznego, przez co mieszają się różne narracje i style, a całość tworzy opowieść o życiu człowieka epoki romantyzmu. Znajdziemy tu opinie, relacje z pierwszej ręki i plotki o Mickiewiczu, Słowackim, Norwidzie czy Towiańskim i jego wyznawcach, a także bezpośrednie, subiektywne (i ciekawsze przez to) wzmianki o wydarzeniach, którymi żyła wówczas Europa, takich jak powstanie listopadowe, rzeź galicyjska, Wiosna Ludów i wojna krymska.
- Autor: Zygmunt Krasiński
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Zygmunt Krasiński
1842, 29 lipca, Kissingen
Prawda, długom nie pisał, ale bom nie mógł, nie tylko oczy, ale i dusza nie służyła; nie uwierzysz, Adamie, jak mi źle i coraz gorzej od śmierci Konstantego. Czasem duch mój zerwie się na chwilę, wtedy jasne błyskawice snują się przed nim, a potem zapadam w melancholię nieskończoną. Tak, tak, źle ze mną, Adamie.
W dzień przypadku księcia Orleańskiego Towiański dostał rozkaz od rządu francuskiego opuszczenia ziemi francuskiej. Już miał wiernych swoich, brakowało mu prześladowania; wreszcie przyszło. Pamiętaj, że każda rzecz, co zasłuży na prześladowanie, tym samym uważana jest nie za kpiny ni słabość; siłę tylko siła prześladuje!
Stąd ruszam do Hajdelbergu, gdzie pojechał ojciec radzić się doktora sławnego; stamtąd podobno na kąpiele pojadę do Genui; o czasie rozstrzygnięcia doniosę Ci.
Wody dotąd mi nie pomogły, moje nerwy coraz gorzej. Odescalchowie tu przybyli. Pisać więcej mi nie sposób, dusza pełna rozmaitego bólu: wszystko, wszystko bólem, i jaka przyszłość? I jaki koniec? Nie mówię tu o ogóle, bo wiem, że wybrnie i że sąd Pański sprawiedliwy jest, ale mówię o sobie: ja podobno przeznaczon bardzo złemu końcowi; Ty wiesz, że od wieków to przeczucie mnie ściga, teraz wzrosło znakomicie.
Księżnie stopy ściskam, Marysi się przypominam. Módlcie się za mnie, a Ty kochaj mnie do końca i kiedy wpadnę w angustiae297 przypomnij sobie, ilem razy miał to second view298 przyszłości. Skoro będę wiedział gdzie jadę, napiszę do Ciebie. Ściskam Cię, Adamie. Twój do zgonu.
Heidelberg, 14 augusta 1842
Drogi Auguście mój! Byłem w Frankfurcie przez dwa dni. Nic mnie nie spotkało nemezyjskiego, choć był tam Jegomość. Wróciłem tu i siedzę do 20-go. Choć wstaję rano i zaraz biegnę w góry, Twoim nauczon przykładem, zdrowie moje coraz gorsze, a głupstwo coraz możniejsze. Antytetyczna299 nienawiść do własnych dzieł ogarnęła mnie — kochałem, a nie cierpię teraz! Jednak albo na wieki ogłupieję, albo swoje w tej mierze zrobię.
Nie mam nawet miejsca, gdzie bym Ci wskazać mógł, że mi odpisać możesz — zapewne jednak będę za dwa tygodnie lub trzy w Spezia; stamtąd Ci napiszę, nieprawdaż w Kałuszynie? Jerzy300, jak przewidziałem, nie przybył i pewno nie przybędzie. Dobrze, bo taka obrzydliwie nudna teraz ze mnie figura że nie warto się trudzić dla niej. Ciężko mi pisać — gorzko mi; dawniej umiałem coś powiedzieć. Patrz sam, jaki to list nikczemny, a dalibóg, nic mędrszego nie powiem — już koniec, to jedno tylko, że Cię z serca i na wieki kocham!
Czekaj-no! Ostatnia prelekcja301 oświadczyła, że literatury naszej cecha to mesjanizm, że czekamy wszyscy na nowe „słowo wcielone” — na Ideę widnokrężną, ale żywą, bo w postaci człowieka — i że ten wśród nas się narodzi. Tęsknota do niego, to wieczna Polski pieśń.
Tak kurs zamknął. Chciano mu katedrę odjąć, ale Villemain302 go obronił. Dziwny obywatel303 udał tylko, że ustępuje z Lutecji304 — w istocie zaś w niej pozostał i widuje się często z Thiersem — nieprzyjaciele mówią o nim, że 13-go dzięki Bogu składał. Quod vis credere, crede305! Ten list zastanie Cię z ojcem — mam nadzieję, że z dwoma. Złóż ojcu ode mnie najszczersze uszanowania, a co się drugiego tyczy, powierz mu ducha mego — niech zmartwychwstanę!
Chiavari, 28 septembra 1842
Drogi mój! Wciąż słaby i zmelancholiczały ze mnie człowiek. Żadne kuracje mi nie pomogły, reumatyzmów się dokąpałem w morzu tym, w mózgu ciągłe rozdrażnienie nerwowe, imię moje „Ruina”!
Chciałbym, Konstanty, widzieć się z Tobą. Mam do proszenia Cię o oddanie mi ważnej przysługi; Tobie to łatwo przyjdzie. Ale trzeba, byśmy się rozmówili po tylu leciech rozdziału. Koło ósmego oktobra będę w Nicei, niech tam Twój list zastanę, w którym mi powiesz, czy możesz, choćby na parę dni, przyjechać z Aix do Nicei, lub tylko nad granicę samą, a ja wtedy z Nicei przejdę ją, by Cię uściskać. Musisz, nadgraniczny człowiecze, wiedzieć, jak się to w tamtych stronach robi. Skoro stanę w Genui, poszlę Ci do Aix fundusik na tę podróż. Proszę i obliguję, byś o tym nie pisał, nikomu z naszych w Aix o tym nie wspominał, bo już byś tym samym nie mógł uczynić dla mnie tego, czego po Twojej przyjaźni spodziewam się, że zechcesz uczynić. Do obaczenia więc, jeśli Bóg pozwoli. Twój od dawna i do zgonu306.
Genua, 3 oktobra 1842
Z Heidelbergu pojechałem do Spezzii na kąpiele morskie, stamtąd tu. Coraz gorzej ze mną: melancholia w mózgu, kość pacierzowa bardzo rozbolała, ogólne nerwowe osłabienie; zawroty głowy ciągłe, niemożność czytania ni pisania, do tego samotność, do tego smutków tysiąc; czasem zdaje mi się, że niedługo już mnie być na ziemi. Mam podobno na zimę jechać do Rzymu.
O źle, źle jest bardzo ze mną; nie pisałem, bo nie mogę pisać, już z tych kilku liter głowa mi się rozpada. Zlało się na mnie od śmierci Konstantego tysiąc bied i trosk, przyszłość też amaritudinis plena307! Ale ze wszystkiego najgorsze, że zdrowie zupełnie mnie opuściło i duch upadł; zdechł pies, zdechł, Adamie!
Odpisz mnie tu zaraz, proszę Cię, bo przed dwudziestym szóstym oktobra nie myślę do Romy. Podobno tam się udał teraz prorok. Dziwne dzieją się rzeczy, Adamie. Zmartwychwstanie bliskie, przynajmniej duchem i w duchu, lecz ja umieram, ja schodzę z tej widowni. Odpisz, odpisz i kochaj tego, który Cię zawsze z całego serca kochał i kochać będzie ad finem.
Twój
(Roma) 8 stycznia (1843), 3-cia popołudniu
Znów serce i mózg krwią zalane, a w duchu nieskończone cierpienie. Słuchaj, Dialy, co się stało! Poszedłem dowiedzieć się o zdrowie Aleksandra308. Zastałem tam Fregatę i Elizę, okropnie bladą i pomieszaną; gdy wyszły, Aleksander porywa się z krzesła i zaczyna przeklinać Montforta309, który dzisiaj napisał, prosząc o rękę Elizy, a Fregata każe jej, by go przyjęła, Eliza zaś nie chce się decydować. Fregata nastaje i Boreal też. Ja tej całej deklamacji słuchałem spokojnie, dodałem tylko, że wszystkie napoleończyki o siostrę się starają, bo i Walewski wraca do Rosji. Na to Aleksander zaczyna przysięgać się, że siostra nie kochała Walewskiego, ja zaś, że tego za złe bym jej nie miał, tylko radzę, by nie szła za Montforta. Wreszcie Aleksander tak zaczął blisko następować na mnie, że powiedziałem: „Słuchaj, potom przybył do Rzymu, by wiedzieć, czy siostra twoje chce mojej figury, lub nie chce. Jeżeli mogę się jej przydać na co, by za Montforta nie poszła, to jestem na jej usługi”. Na to Aleksander: „Chce, chce ona ciebie”, wykrzyknął, ale w tej samej chwili zbladłem, jak trup, serce mi się zatrzymało i padłem na kanapę.
To mimowolne moich uczuć wyrażenie wstrzymało jego zapał; ja po kilku chwilach rzekłem: „Każ się jej więc zapytać, lecz niech stanowczo odpowie. Nie dziwiłbym się wcale, gdyby mnie nie chciała, a wolała Walewskiego, lub innego. Bez ceremonii żadnej mówmy! Jeśli mnie chce, tom tu, jeśli nie, to życzę jej szczęścia, ale nie Montforta, więc pojmij dobrze, co masz jej powiedzieć ode mnie. Stoję za nią, by ją ocalić od Montforta. Wspólny cel może nas połączyć, tym celem Topolina310. Jeśli przystanie, to proś, bym na cztery oczy mógł się z nią rozmówić, bo w żadnych salonach nie będę ja kurmacherem311 żadnym. Wszystkie stare maniery i idee o małżeństwie nie są moimi”.
On wtedy mi obiecał, że jutro w wieczór będę miał odpowiedź i wyznał, że matka pragnie Montforta, mnie nie lubi — ojciec zaś mnie lubi, ale się boi mnie. Po takiej rozmowie wyszedłem, i jestem u siebie, i piszę do Ciebie, i konam, i proszę Boga, by Eliza mnie odmówiła. Zrobiłem wszystko, co mogłem, dla ojca mego i niby to dla praw rozsądku, ale serce, serce teraz buntuje się i gnie się w dziesięcioro i łzy mi płyną z ócz — i czuję, że Ciebie jedną tylko kochałem na świecie i kocham — i czuję, że na resztę dni moich oto nieszczęśliwy będę! O Dialy! Czemuś mi ten pierścień odesłała! Uczułem zaraz, że to zła wróżba. Pojutrze znów Ci go odeszlę — nie chcę, nie chcę jego — on Ciebie strzec winien, nie mnie. Ledwom go na palec włożył, już to straszne rozstrzygnienie samo z siebie, bez dołożenia się mego, tak zbliżyło się do mnie! O biedne serce, o serce moje, nie konaj tak! Żadna panna nie ma takiego serca na ziemi, a Ty je tyle razy posądzała i miała za nieczyste, za niedobre! Myliłaś się — myliłaś się, o aniele mój! O Dialy moja, powiedz, czy ta panna mnie odrzuci? O, niechby odrzuciła! Jeśli przyjmie, dopiero to wtedy ja nie będę wiedział, co uczynić. Mówią, że wola człowieka działa; pięknie tu wola moja działała, sam zbieg okoliczności wszystko zrobił i robi. Stałem, patrzałem, wreszciem jedno słówko wyrzekł, i klamka losu gotowa zapaść! Ale cokolwiek się stanie, prawda tylko prawdą być może — a prawdą jest, żem na wieki Twój, w każdym miejscu i położeniu Twój, tylko Twój! Ale kiedyż teraz Cię zobaczę?
Cokolwiek się stanie, o wyrwę się ja, wyrwę do Ciebie, choćby na dni kilka. Głowa mi się zawraca, — serce pęka, — do jutra, do jutra, a Ty kochaj mnie, jak ja Ciebie — na wieki!
9 stycznia 1843, Rzym
Droga moja Dialy! Źle — źle, źle. Oto jak Eliza odpisała bratu: „Dis à ton ami, mon cher Alexandre, que j’accepte et dis »oui« de bien bon coeur, si mes parents y consentent, — mais je desirerais infiniment pouvoir avoir une conversation auparavant avec lui, car j’ai mille choses sur le coeur312, z których się muszę jemu wyspowiadać”, — tak brzmiał ten bilet, który mi Aleksander pokazał w tryumfie, a który ja przyjąłem jak człowiek, co bitwę przegrywa. Ostatnią moją nadzieją pozostało, że w tej rozmowie ją przekonam, że z innym szczęśliwszą będzie. Zatem spytałem, kiedy nastąpi. Aleksander odparł mi, że musi na to sam trochę lepiej być, by mógł wyjść z pokoju i przeprowadzić mnie jakimiś schodami i kuchniami, kiedy Fregata i Boreal wyjdą, i stać na straży, by, gdyby wrócili, wpaść i znów mnie wyprowadzić cichaczem, — gdyż niby tak rzeczy stoją, że Fregata i Boreal nie życzą mnie sobie, ale Eliza, jak widzisz, życzy. Moja Dialy, moja Dialy, widzisz jak mimowolnie pchany w to jestem i tak dalece mimowolnie, że krok każden dalszy zarzyna mnie.
Aleksander prosił mnie, bym w wieczór wczoraj był u nich, więc chciałem pójść; ubrałem się, wyszedłem raz i z ulicy wróciłem, bo mi nogi nie służyły, znów drugi raz i znów wróciłem, bo czułem, że mdleję. Kiedym wrócił do pokoju mego, gdziem Orcia i Małachowskiego był zostawił nad Napoleonem, kryzys nerwowa, niewstrzymana, niepohamowana wybuchnęła. Zzimniałem, jak trup, padłem w ich poczciwe ręce — i potok łez wylał mi się z ócz. Szlochałem, jak Ty w Fryburgu, czując śmierć zimną w głębi serca, i serce strasznie bolało. Wołałem wciąż w głębi duszy: „Dialy, Dialy”, potem zostałem na krześle niewzruszony i już nie poszedłem do nikogo. Zostałem z moimi dobrymi i wiernymi i z wielkim duchem Napoleona, dowodzącego, że Chrystus Bogiem. Darmo, niepodobne niepodobnem! Czemuż ta kobieta chce mnie? Czyż nie dosyć jej dowiodłem, że nic dla niej nie może dusza moja ni uczuć, ni uczynić? Żebym choć kiedy słowem miększem, choć jednem się jej przymilił spojrzeniem, — ale nigdy, nigdy. Jeszcze wczoraj bratu mówiłem, że doskonale bym pojął, żeby mnie nie chciała.
12-go stycznia 1843, Rzym
Droga moja Dysz!
Ja wciąż znękany i coraz bardziej serca ból rośnie, — bo coraz bardziej ta panna chce mnie. — Zawczoraj na chwilę tam wieczór poszedłem, — Fregata, jak psa, mnie przyjęła, Boreal jak najuprzejmiej i najuniżeniej. Do panny to tylko powiedziałem: „Aleksander mi mówił, że w tych dniach będę mógł z Panią się sam na sam rozmówić”. — Okropnie się zaczerwieniła i odpowiedziała tylko: „Ah, si seulement c’était possible313”. Wtem ojciec grający w wista coś do mnie przemówił. „Widzisz Pani, rzekłem, jak tu niepodobna gadać; już by mnie był ojciec przerwał, gdybym był zaczął jaką do Pani perorę”. Uważaj, Dysz, ten klasyczny wyraz użyty przeze mnie: „perora”, który każdej kobiecie, mającej nerwów cokolwiek, powinien spaść na te nerwy, jak fałszywy akord. Lepszegom nie znalazł. Wtem matka o stół karty rzuciła, wstała i przyszła do panny, ja do ojca poszedł i, przez pół godziny o polityce nagadawszy się, wyszedłem, lecz, nim wyszedłem uważałem, że panna dostała nerwowego ataku, bo ręce jej skakały i blada była, jak trup. Czy to matki gniew, czy co innego, nie wiem. Poszedłem do brata i prosiłem, by siostrze ode mnie powiedział, że niech dobrze rozważy, iż ja: 1-mo chorowity, 2-do melancholik, 3-tio devoré d’ambition314, a że
Uwagi (0)