Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖
O obfitej korespondencji Zygmunta Krasińskiego przyjęło się pisać jak o brulionach nienapisanej nigdy powieści. Prowadząc przez wiele lat wymianę myśli z różnymi adresatami swoich listów, Krasiński kształcił styl, wypracowywał swoje poglądy, urabiał swoich słuchaczy politycznie i estetycznie, ale też próbował wykreować siebie – dla każdego z odbiorców nieco inaczej. Można te odrębne kreacje traktować jak różne maski lub — jak odmiennych nieco narratorów.
Zbiór kilkuset listów Krasińskiego w opracowaniu profesora Tadeusza Piniego ułożony został według klucza chronologicznego, przez co mieszają się różne narracje i style, a całość tworzy opowieść o życiu człowieka epoki romantyzmu. Znajdziemy tu opinie, relacje z pierwszej ręki i plotki o Mickiewiczu, Słowackim, Norwidzie czy Towiańskim i jego wyznawcach, a także bezpośrednie, subiektywne (i ciekawsze przez to) wzmianki o wydarzeniach, którymi żyła wówczas Europa, takich jak powstanie listopadowe, rzeź galicyjska, Wiosna Ludów i wojna krymska.
- Autor: Zygmunt Krasiński
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Zygmunt Krasiński
Gdyby publiczność była Juliusza wyniosła pod obłoki, byłbym, krytykę pisząc, wspomniał o tem, co w nim jest słabością, usterkiem, niedokończeniem, dysharmonią. Ale to wam zostawiam, którzy na to otwarte oczy trzymacie. Wy to jemu powiecie, powtórzycie. Zresztą on o tem sam wie, inaczej nie byłby wielkim poetą. Cerevisiam bibit — sententiam dixit228. Możesz to o mnie powiedzieć, jeśli chcesz. Co piszę, to z przekonania. Takem się tym długim krytycyzmem zmęczył, że kończę list na dzisiaj. Co mogę, przesyłam Ci. Odpisz mi jeszcze do Rzymu. Addio. Wierzaj, że, jak było, tak jest między nami, teraz i na zawsze. Twój
Zygmunt.
Jeszcze dodam uwagę. Im bardziej zapatruję się na literaturę polską, tem bardziej się przekonywam, że w równi się trzyma co do poezji z resztą Europy. Żaden europejski lud dziś nie ma takiej epopei, jak Pan Tadeusz. Odczytałem go niedawno. Don Kiszot tam się zlał z Iliadą. Poeta stał na przesmyku między znikającem tem plemieniem ludzi, a między nami; nim umarli, widział ich, a teraz ich już nie ma. Właśnie to jest stanowisko epopeiczne. Dokonał tego Adam po mistrzowsku: to plemię umarłe uwiecznił, ono już nie zaginie. Temu lat sześć czytając Pana Tadeusza, nie pojmowałem całej jego wielkości, dziś biję czołem i mówię: to jest epopeja. Więcej powiedzieć ni można, ni potrzeba.
1840, Karlsbad, 27 lipca
Gdybym wczoraj był list Twój odebrał, nie mógłbym był nań odpisać, bo nagle rodzaj jakiejś cholery wpadł na mnie, i po dwunastu godzinach ciągłych fenomenów cholerycznych, w rozmaite kierunki się objawiających, nad wieczór prawie już bez zmysłów leżałem. Doktór przywołany dał mi tęgą dozę opium i to wróciło do sił. Jednakowoż dotąd jeszcze co chwila dzielę się na nudności i na anty-nudności, i czuję się bardzo osłabionym. Wczoraj aż do dwunastej w nocy leżałem ciągle z myślą, że mnie diabli wezmą, a powiem Ci, żem wcale się nie lękał. Żałowałem tylko, że już nie zdołam obaczyć tych, których kocham: Konstantego, Ciebie, mój drogi Adamie, i jeszcze kogoś! Lecz tak około północy zacząłem się pocić i myśl śmierci odeszła ode mnie, uczułem, żem przemógł chorobę. Tu już kilka takich od tygodnia było przypadków. Od dawnam już tak gwałtownie nie chorował; pamiętasz, od tej gorączki mojej w Neapolu, temu półtora roku!
Kiedym Ci pisał, że dla mnie lepiej nie być w Wiedniu, chciałem wyrazić, że muszę być gdzie indziej i to jak najprędzej, a jak tylko człowiek przekonany, że musi coś czynić, wtedy zrealizowanie tego przekonania, może nazwać słowem lepiej, nawet mógłbym tu zamiast wyrazu mus położyć powinność. Wierz mi Adamie, że gdyby nie to, nie pewna powinność, nie pewien obowiązek, mnie tylko znany, tobym całą duszą natychmiast pogarnął się ku Wiedniowi, a raczej ku Tobie! Co zaś do niebezpieczeństwa, o którem napomykasz, domyślając się, jakoby w bojaźni przed niem leżała przyczyna moich Wiednia omijań, przecież znasz mnie dość na to, by wiedzieć, że nie dbam o nie, że nigdy nie dbałem, że, jak dla marnego głupstwa, myślę, że dzieciństwem jest na nie się narażać, tak skądinąd uważam, że dla dobrego i świętego uczucia byłoby podłością przed niem się cofać. Zresztą takie niebezpieczeństwo nie spada od Ciebie na mnie, nigdy przynajmniej o tem nigdzie wzmianki najmniejszej nie słyszałem. A to, Adamie, żem nigdy nie oznaczył Ci miejsca na spotkanie, pochodzi z bardzo prostej przyczyny: z tej, że wiem, ile każda droga byłaby uciążliwą Twojej kieszeni, i mnie, raczej mnie, należy do Ciebie, niż Tobie do mnie zjeżdżać. Lecz, kiedy nie mogę, to nie mogę. I przeszłego roku byłem w podobnem położeniu, to jest goły; nie o tyle, bym nie zdołał tam się obrócić, gdzie mi trzeba było, ale o tyle, że nadłożenie drogi do Wiednia byłoby mi już szeroką dziurą w mieszku i przeszkodą jechania dalej. Miej więc mnie za wytłumaczonego i kochaj ciągle, i wierz, że z całego serca Cię kocham, i wierz, że się zobaczymy czy dziś, czy jutro, czy pojutrze, ale się zobaczymy niezawodnie. Pamiętaj, by list księżnej był koło dwudziestego w Warszawie pod adresem mego ojca, bo dwudziestego siódmego tam przybędzie cesarz.
Proszę Cię, gdybyś przypadkiem spotkał Adasia229, (może przez Wiedeń jechać będzie), to mu powiedz, by z rzeczy u niego zostawionych przesłał mi pod adresem Torlonia a Roma, przez kuriera jakiego kancelarii austriackiej: Sen nocy letniej, który jest oprawny; on jeden jest oprawny, kiedy reszta, ile pamiętam, nieoprawne. Dwa przypadki być mogą, bo mi się myli w pamięci: albo to się zowie Sen nocy letniej, albo tylko On lub Ona, ale pozna najlepiej po tem, że oprawne. Gdybyś zaś sam wiedział, gdziem to On zostawił, to mi wyjm i poszlesz, czy teraz, czy później do Romy. Powiedz mu także, że przed wyjazdem z Romy list ogromny do niego pisałem do Edynburga, pełny popiołów Napoleona. Te popioły, ten pogrzeb morski, ten bryg, zamieniony w jarzącą kaplicę, ten lud wielki, czekający na brzegu, to jedyna chwila epopeiczna czasu naszego! Nieraz widzę w myśli te zwłoki, tę trumnę po mórz nieskończoności. Przepowiedziano było, że powróci: wszak wraca! Cóż stąd, że prochem tylko, kiedy w prochu tym jest życie wieczne! Szczęsny ten, czyj duch powracać może do ojczyzny, choć ciało jego zasnęło od niej daleko! Szczęśni pamiętani przez ród ludzki! Miłość jest chwałą ukochanych u kochających; chwała jest miłością u rodu ludzkiego. Szczęśni ci, w których ludzkość się zakocha! Ale i to serce szczęsne, które choć w jednem innem sercu na ziemi znalazło chwałę swoją!
Nim stąd mnie porwą losy, jeszcze do Ciebie napiszę. Są tu Braniccy; tą razą nie spisałem się, jak niedźwiedź, owszem, rozmawiałem długo z panną Elizą; zdaje się słodka i dobra bardzo osoba, życzę jej z serca, by była szczęśliwą na ziemi. Twój Zygmunt teraz i na wieki.
31 lipca 1840, Karlsbad, 10-ta w nocy
Najdroższa moja! Gdzie mi już pociechy szukać, jeśli nie w sercu Twojem! — Coraz moje położenie się pogarsza. Już mój ojciec nie chce gadać ze mną. Pierwszy raz w życiu mogę go o niesprawiedliwość względem mnie oskarżyć. Rozdarłem sobie serce własnemi rękoma. Opuściłem Ciebie, żeby tu przyjechać. Widziałem karetę z Pilawą, wyjeżdżającą z Wiese, a zostałem tu przy nim. Chodziłem z nim, gdzie chciał, przełamałem wszystkie moje wewnętrzności, by przybrać zewnętrzność, która by mu się podobała, ale to wszystko na nic się nie zdało, na nic; o tylem tylko mu synem, o ile bym pannę El.230 wziął za żonę. Już mi się dzisiaj rozchorował i leży; ja cały dzień przebyłem zamknięty w moim pokoju. Źle mi, gorzko, ponuro, czasem wściekle; wzdycham do Ciebie, chciałbym w tej chwili wyjechać i proszę Boga, bym jak najprędzej wyruszył stąd. Wszystko, co mnie otacza, przybrało dla mnie barwę obmierzłą, obrzydliwą. Dusza moja zacznie chorować. Już Opinogóra wstaje z przeszłości i za gardło mnie chwyta, dusi! Już spleen, który Ty wygnałaś ze mnie, na nowo, jak zły duch, chce mnie opętać. Ten Karlsbad to piekło. — Targam się, jak człowiek skuty łańcuchy. — O Dialy, bardzo mi źle jest. Wieczorem poszedłem sobie na górę z tamtej strony Wiese, przeszedłem obok kaplicy żałobnej i czarnej, jak ta, której się ulękłaś, jadąc na ponym i wracając nieznaną Ci ścieżką ze wzgórzów za Villą Borghese do Porto del Popolo. Wstąpiłem w góry, w las — stamtąd cały Karlsbad ujrzałem u stóp moich i góry boczne, okryte borami. To mi Frejburg postawiło przed oczyma serca. Musiałem usiąść na murawie, tak mi się słabo zrobiło; usiadłem i płakać zacząłem. Zdało mi się, że słyszę Twój głos: „Nessun maggior dolore231” etc. O Ty droga, kiedyż ja się dostanę do Ciebie, kiedyż ścisnę Ci rękę, kiedyż krzyknę: „Patrz, oto wróciłem!”.
Nie, nie! Duch mój do bladych niebios nie stworzony. Krew moja zastyga mi w żyłach i marznie pod temi szaremi chmury. Bóg mnie napełnił miłością niepodległości, miłością błękitów nieskończonych, czy nieba, czy morza, czy lądów południowych. Nie, nie! Żyć tylko tam zdołam, gdzie Ty, a nie indziej. Te wszystkie postaci kobiece nienawistne mi. Olalczyły mnie dokoła. Ja kobiet nie cierpię, ja tylko anioły kochać mogę, ale matki, jak baryły, ale córki, jak śpiące, nierozwite jeszcze widma stworzeń przyszłych, nie rzeczywiste Boga stworzenia — to nie mój świat, to nie moja wiara, to nie kochanie moje. Ci wszyscy ludzie tylko w mięsie się kochają. Rzuć im poziomek kwartę na misę śmietany i postaw z daleka, niech myślą, że to twarz, wnet zakochają się, starać się będą, zamienią pierścionki, ożenią się z talerzem poziomek! I oni o piękności rozprawiać będą, oni, którzy nie domyślają się nawet, że dusza coś znaczy w kobiecie, oni co nie wiedzą, co piękność znaczy na ziemi i w niebie!
Daruj mi, Panie Boże! Ja wiem, że mnie zabijają i że do tego świata ich nigdy się nie zapiszę, dopóki będzie mi aniołem stróżem coś wyższego, niż krawiec, szewc, praczka lub modniarka. Didysz, módl się za mnie! Ty teraz bardzo nieszczęśliwa, lecz wiesz, że ja nie mniej. Serce moje mnie uwiodło, wyobrażenie powinności mnie pchnęło w tę drogę. Głupstwom zrobił, żem tu przyjechał. Nie żałuję go, bo, ile razy uczuję powinność i dopełnię jej, mam w sobie samym sąd o moim czynie, i ten sąd mój własny może zrównoważyć wszystkie przykrości, skądinąd na mnie spadające, ale, po ludzku mówiąc, głupstwom zrobił. Będzie mi to nauką niezapomnianą. Teraz tylko o to chodzi, by tę naukę jak najprędzej skrócić, bo jużem na studenta za stary. Kochaj mnie, myśl o mnie — broń się od tego Szatana, pisz do Genui!
Żebyś wiedziała, jak Cię kocham, tobyś mnie więcej jeszcze ukochała.
Twój Zyg.
Wyobraź sobie, jeszcze przy tem wszystkiem pani B.232 list rozpaczny, pełen wyrzutów do mnie pisze i wzywa mnie, bym przyjechał się z nią widzieć na Helgoland!!! Już nie wiem, gdzie głową się rozbić.
Karlsbad, dnia 4 augusta 1840 r.
Drogi mój, drogi Edwardzie!
W styczniu czy w lutym pisałem do Ciebie list ogromny, wyłuszczający Ci ogólnie systemat Historiozofii Augusta Cieszkowskiego, który wydaniem wstępu do historiozofii ogromnie berlińskie mędrce zbudował, i całkiem Heglowi dowiódł, iż sam nie umiał swej własnej logiki do historii zastosować.
Nie wiem czy ten list mój doszedł Ciebie. Jeśli doszedł, toś mi zapłacił za niego milczeniem; bylebyś nie zapomniał duchem o mnie, przystaję na Twoje milczenie, bo z niego ciągnę dowód, żeś szczęśliwy. Gdybyś był smutny, gdyby ciężar niewidomy gniótł Ci serce, ozwałbyś się przecie wtedy do przyjaciela? Teraz z Włoch tu przyjechałem widzieć ojca, i za dni kilka do Włoch wracam.
Rozpiłem się, Edwardzie, Południa błękitami; błyszczą tam gwiazdy, których nigdzie indziej nie zobaczysz. Księżyc tam, jak dziewica niebios, słońce, jak archanioł potęgi, Rzym, jak archanioł zwalony, leżący na ziemi, śródziemne wody Neapolu, jak toń wieczności, ale szczęśliwej, ale wielkiej! Sycylia, jak królestwo marzeń wcielone w kształt, równy pomysłowi tych marzeń. A pod tym wszystkim dantejskie piekło, buchające czasami kraterem — Wezuwiusza, Etny, Stromboli! A nad tym wszystkim przesłona dzika i pełna żałoby — czyściec dantejski, unoszący się w powietrzu między grobami, na których kwiaty rosną i migają lucjole, a niebem, gdzie drugie lucjole świecą! Lucjole pana nad pany, muszki wszechświata, świętojańskie robaczki przestrzeni; a tam, gdzie one na mlecznych drogach oparte, raj się poczyna, raj niedojrzany, w którym Beatriks niewidzialna mieszka! A cień, odbłysk jej, mara jej, czasem przesunie się na dole, czasem odbije się w magicznym zwierciadle niebios, w tym zwierciadle zwanym włoską ziemią!
Tak więc z tych słów byś sądził, o Edwardzie, że mi serce, jak grób rafaelowski Marii, porosło w kwiaty, że duch mój cały przetkał się gwiazdami! Nie, Edwardzie, bo posępne lice świata, ogółu smutek moje indywidualne uniesienia gasi, zabija i niszczy, i sam zresztą zawszem taki sam, jakim mnie znałeś. Błąkam się, i błądzę, i szukam, i czasem, gdy piosnkę zaśpiewam, to taką:
Możesz tym słowom, co się pod niebem włoskim urodziły, kazać dorobić muzykę jaką ukraińską — muzykę, brzmiącą jak ten wiersz Malczewskiego:
I zawołaj kozaka, i każ mu grać na teorbanie i śpiewać tę piosnkę moją, i wspomnij wtedy o sercu, które znasz, które znałeś dawniej, bo jego prawda jest w tych słowach.
Tak, drogi mój! Noszę głęboką nędzę wszędzie w sobie, jak król, choć w pewnych chwilach potrafię się ubrać w purpurę wieczorów, w księżyce nocy, w błękity i muśliny pian mórz włoskich... Coś mi
Uwagi (0)