Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖
O obfitej korespondencji Zygmunta Krasińskiego przyjęło się pisać jak o brulionach nienapisanej nigdy powieści. Prowadząc przez wiele lat wymianę myśli z różnymi adresatami swoich listów, Krasiński kształcił styl, wypracowywał swoje poglądy, urabiał swoich słuchaczy politycznie i estetycznie, ale też próbował wykreować siebie – dla każdego z odbiorców nieco inaczej. Można te odrębne kreacje traktować jak różne maski lub — jak odmiennych nieco narratorów.
Zbiór kilkuset listów Krasińskiego w opracowaniu profesora Tadeusza Piniego ułożony został według klucza chronologicznego, przez co mieszają się różne narracje i style, a całość tworzy opowieść o życiu człowieka epoki romantyzmu. Znajdziemy tu opinie, relacje z pierwszej ręki i plotki o Mickiewiczu, Słowackim, Norwidzie czy Towiańskim i jego wyznawcach, a także bezpośrednie, subiektywne (i ciekawsze przez to) wzmianki o wydarzeniach, którymi żyła wówczas Europa, takich jak powstanie listopadowe, rzeź galicyjska, Wiosna Ludów i wojna krymska.
- Autor: Zygmunt Krasiński
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Zygmunt Krasiński
Ściskam Cię. Zawsze mi dochowaj i serca, i ostrożności wszelkiej! Do obaczenia.
1844, Warszawa, 8-go novembra415
Najdroższa Dialy! List Twój z 29-go mam. Zarazem odebrałem i z przeciwnego krańca świata list Aleksandra416, dość zawiły, nic nie tłumaczący jasno, broniący się osobliwie pod tym względem, że nie mógł ukryć rzeczy, zapisanej w aktach czarno na białem, wciąż ręczący, że wszystkich dokłada starań, skarżący się, żeś nie chciała przeszłej zimy układu z nim zawrzeć, jak Ci ofiarował, i że stąd wszystko złe pochodzi.
Anim myślał o Tobie, przesyłając Ci kawałeczek o faryzeuszce doskonałej. Nic faryzeuszowskiego w Tobie nie masz, moja Dialy. Chciałem Ci tylko wykazać, co to jest praktyka bez inteligencji, litera umarła bez ducha i serce suche! Faryzeuszów pełno koło Ciebie i pełno w świecie. Dlategom ich charakterystykę Tobie posłał. Nie dzielę zdania Twego, by duch francuski coraz bardziej ubożał — owszem, bogacieje, wysysając z niemieckiej piersi mleko gęste i mętne, a ożywcze, i przerabiając je na płyn świetny, przejrzysty, jasny. W baronie niemieckim zgadzam się, że więcej rozumu, niż w księciu francuskim, niż w lordzie angielskim, ale nie więcej, niż w Lapradzie, niż w Leroux, niż w Sand! Umysłowość francuska stara się o głąb germańską, — przepaść germańska zaczyna porastać kwieciem i trawą francuską. Obu dobrze z tem. Duchy, dopóki odosobnione i sprzeczne, słabymi są, ale, gdy się zapoznają, pokochają, przepoją jedne drugiemi, wtedy ich prawdziwa zaczyna się potęga. Potęga wspólnej miłości.
Świat starożytny dopiero wtedy stanął na szczycie umysłowości swojej, gdy Rzym wszystkie zapoznał narody, gdy proroki hebrajskie, wschodnie teozofy, greckie sztukmistrze i mędrcy zeszli się duchami pod jeden portyk i ręce sobie podali na wskróś przez wieki i kraje. Wtedy uharmonizowały się przeciwne dążenia i uderzyła wszechzgody, wszechwykwitu godzina w starożytnym świecie, razem koniec jego i nowego początek, chrześcijaństwo. Ale jest coś dzisiaj na świecie, co może prześciga już dążeniem i duchem i francuskie i germańskie idee, słowiańska filozofia się podnosi, pełna zarazem wiary i rozumu, miłości i inteligencji. Ona to występuje przeciw sceptycyzmowi i panteizmowi germańskiemu i obali go. Jej zasadą fundamentalną jest, że Bóg nie oceanem rozlanego światła tylko, ale też i osobistością, o sobie wiedzącą, jednostką, wszystkiem rządzącą z góry swojego ja, i że człowiek także nie tylko odbiciem znikomem Boga, przemijającem, jak tchnienie, odpadającem w nicość, jak liść suchy od gałęzi w alpejskie przepaście, ale osobistością, jednostką nieśmiertelną, duchem, przerzynającym wieki wieków dwoma skrzydłami, duszą i ciałem, zsypującym z siebie i tę duszę i to ciało, ilekroć mu przychodzi umierać na to, by wdziać piękniejsze i silniejsze, ilekroć mu przychodzi odżyć!
Nie uwierzysz, ile dzieł w takim rodzaju wychodzi; jest ruch ogromny filozoficzno-religijny na łonie Słowiańszczyzny. Wszystko, o czem tylekroć mówiliśmy przy gwiazdach Koloseum, niezawodnie się wypracowywa i wyrabia, nie w jednym, ale w wielu nieśmiertelność ducha, osobistość Boga — oto dary, które ludzkiemu rodowi, które wątpiącej Europie przyniesie duch słowiański. Przypomnisz sobie, że znałaś człowieka, który o nich nigdy na chwilę nie zwątpił, gdy był czas, że wszyscy wątpili, i który Ci przepowiedział, że, nim pomrzemy, będą to prawdy nie tylko wiarą wierzone, ale dowodem dowiedzione, filozoficznie uznane, matematycznie pewne. Do tego dochodzi już zewsząd dążność tej filozofii, która, przejąwszy od niemieckiej doskonałą metodę logikowania, odrzuca wszystkie jej wnioski i rezultaty, po ich gruzach sama wyżej się wspina i otwiera przyszłości widnokręgi, dotąd nieznane.
Pogodzenie się wiary z rozumem, inteligencji z miłością, religii z nauką, nastąpi na słowiańskiej niwie. Prawdziwie odbędzie się tym sposobem zlew Ducha Św., który wytłumaczy wszystko i uwielbi wszystko. Lecz jak mówię, to się odbywa w wielu, w mnóstwie duchów, nie w jednym. Zewsząd do tego materiały znoszą, ale wszędzie to samo dążenie i jedna idea. Nawet wtedy, kiedy się sprzeczać zdają, kiedy jedni z drugich żartują lub krytykują się. Dziwnie to zastanawiający i przepyszny widok, znać w nim opatrzne rządy Boga! Kiedy godzina jakiej prawdy wielkiej bliska, zdawałoby się, że prawdziwie natchnienie o niej spływa w piersi oddychających ludzi przez powietrze, że każdemu liście i kwiaty polne szepcą o niej, że na falach rzek i strumieni ona płynie, że pomieszana z światłem słońca i z gwiazd światłem, na jawie i we śnie, wpaja się w głowy i serca! Oto strona boska dziejów wszelkiej idei. Znasz jej stronę ludzką, przekrzywienie, — głupstwo, — komiczność, fanatyzm! Więc dziś o nich mówić nie będę. Bóg bądź z Tobą i zawsze i wszędzie — wspominaj czasami tego, który sercem czuł przy Tobie tyle razy, żeś Ty i on nieśmiertelne duchy i wzywał na świadectwo gwiazd Kolizeum. Do obaczenia — do obaczenia. Stopy ściskam Ci.
Twój teraz i na wieki Z.
1844 Warszawa 22-go grudnia
Najdroższa Dialy! „Kto ma, temu więcej jeszcze danem będzie, kto nie ma nic, temu wszystko odjętem”. Zastosuj te słowa do natury ducha, a zrozumiesz. Któż śród duchów ma co? Oto ten, który się wypracował, wyzasłużył, wyrobił na coś, ten, który wciąż siłą twórczą siebie stwarza dalej na podobieństwo Ojca niebieskiego. Więc, na tej drodze podwyższeń, on coraz bardziej i bardziej rośnie. Im więcej nazbierał, tem nazbierze więcej, co silniejszy, świętszy, płodniejszy, rozumniejszy, lepszy jest. Kto zaś nic nie ma, tj. wcale nigdy nic nie wyrobił z siebie, nie wypracował żadnej potęgi z serca swego, zgnił sam przez się, umarł przez brak woli, uczucia, pojęcia, temu i Pan nic nie da, temu i stopień, w którym jest, odjętym będzie, tj. że się niżej cofnąć musi, że w coś podobnego do nicestwa wpaść może, rozletargować się, więc i dar życia w nim uśpi się, zagasieniczy się! Oto słów tych głębokie, duchowe znaczenie. To prawo wieczne pochodzi z tego, że duchy wolnemi są, że muszą własnowolnie z bożą wolą się zgodzić, czyli, co wszystko jedno, z łaski bożej korzystać, bo wola boża tak już w sobie doskonałą i piękną, że dla nas łaskę stanowi. Otóż, jeśliś wolą korzystała z tej łaski, przystąpiła do niej czy tu, czy na gwieździe jakiej, czy jako człowiek, czy jako anioł, czy archanioł itd., tem Ci łatwiej wciąż do niej przystępować, z nią się we wszelkiem uczuciu, rozumie, czynie jednać i takim sposobem coraz wyższej nabywać potęgi. Im wyższą jesteś, tem jeszcze wyższą być możesz, im piękniejszą, tem jeszcze piękniejszą, a coraz bardziej, rozleglej, wspanialej, bo widnokręgi Twoje coraz rozemkniętsze, olbrzymiejsze. Cały postęp nieskończony ludzkości i światów wszystkich zawarty w tych słowiech Pana, w ziemskiem nawet, najniższem, najodleglejszem od właściwego znaczenia znaczeniu jeszcze się prawdzą. Weź cokolwiek na ziemi, potęgę polityczną, handlową, majątkową, co chcesz! Im więcej kto ma, tem z tego samego wypada, że więcej mieć może. — Rotschild zyska Ci miliony w jednym dniu na giełdzie, bo obraca ogromnemi kapitałami, które już pracą od lat wielu nabył. Praca wszelka, dodana do siebie, zmnożona przez siebie, staje się zasobem, fundamentem, podstawą. Imię świetne nabyte jest łatwością, której nie ma człowiek bez imienia, — on dopiero o takowe musi się starać. Piękność lica nawet jest potęgą, i stąd przychodzim do mniemania, że ona musi być nabytą, wyrobioną, przez zasługę życia przeszłego, innego! Na tem spoczywa idea metempsychozy wszelkiej! Ale dotąd ziemski świat rozdzielon od duchowego, od niebieskiego. Religii i Boga dotąd w handlu, w ekonomii politycznej, w rozdawnictwie i układzie bogactw nie znajdziesz, zatem nieraz szachraj ma więcej i może przez to jeszcze więcej mieć, niż poczciwy i ubogi. Jeszcze nie stało się na tej kuli pojednanie woli ludzkiej z bożą wolą w okręgach świata. Stąd tak na pozór razi nas i kaleczy to prawo wieczne, ogłoszone przez Chrystusa, a które jest naturą samą rzeczy. Nie prawo temu winne, nie logika boża, ale wola nasza, jeszcze dziecinna, co nie przystąpiła do wiekuistej woli i łaski. Gdyby i w rzeczach świeckich była religia, była wszech-przytomność i obecność boża, gdyby i handel, i bankierstwo, i wszystko podobne było kapłaństwem, było uważanem jako sakrament, wtedy ten tylko miałby więcej śród ludzi, kto by i miał więcej przed Bogiem, tj. duch wyższy moralnie, świętszy i piękniejszy posiadałby tem samem wyższą potęgę, więcej pieniędzy nawet, bo jedynie tylko miłosierdzie, rzetelność, sprawiedliwość, pomoc i usługa miłościwa, drugim wyświadczona, stałyby się celem handlu i podobnie wszędzie, w każdej sferze ludzkiej. Wtedy by to słowo Chrystusa i w ziemskiem swem znaczeniu już nas kaleczyć nie mogło. Wszak pojmujesz, Dialy moja? Nieraz dawniej to miejsce także i mnie ubodło, ironią mi się wydawało i byłoby niezawodnie nią, gdyby Bóg-człowiek był mówił tylko jako człowiek, ale on mówić także musiał jako Bóg, a zatem odsłaniać prawa, które czy tu, czy tam, na ziemi czy w niebie jednakowemi są, prawa wszelkiego postępu. Bez owego nie byłoby postępu żadnego nigdzie, praca żadna cielesna czy duszna nigdy by nic nie przyniosła. Weź najprostszą rzecz — ucz się czego: im pilniej się uczysz, tem więcej posiadasz przedmiotu, którego się uczysz, im więcej grasz, tem lepiej grasz na fortepianie! A skądinąd, im bardziej leniwiejesz, temeś leniwsza — tem zapominasz bardziej, coś umiała, i niezręczniejesz! Życie nigdy nie stoi: albo się wznosi, albo opada i cofa się. Niech Bóg Cię strzeże, moja Dialy! Unikaj czadu i źle opalanych kaplic, a módl się za mną, a módl, Dialy najdroższa. Do obaczenia!
Twój teraz i na wieki Z.
25 marca 1845, Warsz[awa]
Mój drogi Auguście! Dzięki Ci za wszystkie listy. Ostatni pani D. bardzo był pomieszany — czuła się chora mocno i w głębi ducha wzywała mnie. Głupim, żem się dał podbić chorobie i że teraz muszę się pasować z łóżkiem, które mnie nie puszcza.
27-go. Myślę, chyba chory będę, jak pies, wyruszyć stąd i do Ciebie prosto jechać. Jednak jeszcze Cię listem ostrzegę; potem zobaczymy, co mamy do uczynienia. Chciałbym Jerzego widzieć, choćby przez dzień, a potem do Wiednia, a stamtąd nie wiem gdzie, czy za Alpy, czy nad Ren. Ja wciąż myślę, że pani D. chora, coraz chorsza i że z Włoch nie ruszy. Bóg widzi, żem się tej zimy rozszarpał i rozgryzł nad wszelką miarę; już ciało teraz dziękuje za taką służbę i nie chce słuchać ducha.
Ściskam Cię z wszystkich mi pozostałych sił, Auguście, za Twoją dobroć i to, że chcesz ze mną razem jechać. Niech Bóg Ci odpłaci!
Tak mi spieszno być z Tobą, a znów tak mi trudno podnieść się i stanąć na nogi! Wycieńczyło się życie, nerwy, jak nicie pękające — myśl, jak gąsienica łażąca, bezskrzydlna — serce, jak czara, w której grynszpanu wiele. Co chcesz? Straszliwe bywają stany ducha! Eli, Eli, Lama Sabachtani417! Ściskam Cię raz jeszcze z serca całego.
Twój Zyg.
P. S. Eliza kazała mi koniecznie, bym od niej podziękował Tobie, że chcesz ze mną jechać — dopełniam rozkazu.
Wierzenica, 1845, 21 kwietnia
Krótko będę pisał, a za zobaczeniem się, za dni kilka, długo będę mówił. Wiesz, żem przebył tygodni kilka z Marysią i żem syna Twego widział. Alfons jest najpoczciwszy, najszlachetniejszy człowiek, pragnie tylko tego, byś się do niego przeniósł i żył z Marysią razem418. Wiozę Ci rozmaite, przez Alfonsa zasięgnięte wiadomości u prawników, tyczące się tego, co księżna powinna uczynić, by zapewnić Marysi urzeczywistnienie swych chęci dla niej. Jadę przez Wiedeń, żeby Cię uściskać, żebyś przestał się gniewać na mnie za to, żem nie pisał przeszłego lata, i żeby księżnę, jeśli Bóg pozwoli, namówić do tych formalności, których interes Marysin wymaga. Wkrótce się uściskamy, mój drogi Adamie! Odmienionego na włosach zsiwiałych i twarzy zmarszczonej obaczysz, ale nie na sercu. Tymczasem o następną łaskę Cię upraszam, ale pod warunkiem, że, co kosztować Cię będzie, bez ceremonii mi powiesz za moim przyjazdem — inaczej wyrządziłbyś mi dolegliwą przykrość. Proszę Cię więc, Adamie, byś, zaopatrzon tu przyczepioną karteczką, odebrał z poczty wiedeńskiej wszystkie listy, których zapewnie niemało na mnie czeka, i u siebie je trzymał, bym zaraz za przyjazdem mógł do Ciebie polecieć i je przeczytać. W Lipsku będę koło ostatnich dni miesiąca, a u Ciebie koło pierwszych maja; skoro przybędę, zaraz do Tuchlauben 556 przylecę i uściskam Cię, od tak dawna myślą już tylko ściskanego. Proszę Cię, nikomu prócz księżnej nie wspominaj o mojem przybyciu, bo nie chcę nikogo widzieć; mam do tego ważne przyczyny. Los mi zdarzy tę ciągłą przyjemność, ten wygrany bilet na loterii, że ciągnę wszędzie za sobą kometowy ogon z komerażów ludzkich, aż mi już obrzydło wszystko, więc nikomu nic o mnie nie mów. Z Tobą się widzieć i narozmawiać chcę przez dni kilka. Mnie potrzeba spokoju i serca Twego, Adamie, a nic innego, bom chory i wcale nie wesół i nienawidzę ludzi.
Twój
August Cieszkowski, u którego w tej chwili bawię, każe się Twojej przypomnieć pamięci.
24 maja 1845, Nicea
Mój drogi Auguście! Od altenburskiej kolei przez wiele jużem przeszedł kolei (masz, co lubisz
Uwagi (0)