Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖
O obfitej korespondencji Zygmunta Krasińskiego przyjęło się pisać jak o brulionach nienapisanej nigdy powieści. Prowadząc przez wiele lat wymianę myśli z różnymi adresatami swoich listów, Krasiński kształcił styl, wypracowywał swoje poglądy, urabiał swoich słuchaczy politycznie i estetycznie, ale też próbował wykreować siebie – dla każdego z odbiorców nieco inaczej. Można te odrębne kreacje traktować jak różne maski lub — jak odmiennych nieco narratorów.
Zbiór kilkuset listów Krasińskiego w opracowaniu profesora Tadeusza Piniego ułożony został według klucza chronologicznego, przez co mieszają się różne narracje i style, a całość tworzy opowieść o życiu człowieka epoki romantyzmu. Znajdziemy tu opinie, relacje z pierwszej ręki i plotki o Mickiewiczu, Słowackim, Norwidzie czy Towiańskim i jego wyznawcach, a także bezpośrednie, subiektywne (i ciekawsze przez to) wzmianki o wydarzeniach, którymi żyła wówczas Europa, takich jak powstanie listopadowe, rzeź galicyjska, Wiosna Ludów i wojna krymska.
- Autor: Zygmunt Krasiński
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Zygmunt Krasiński
Co to za wiersz np.:
A te cztery:
Czy to nie niebieskie, a tak ziemskie zarazem!
Kto z wszystkich poetów naszych kiedy pojął tak kobietę? Nikt, nikt! Bo inni żyli z szynkarkami, a ten jeden żył z niewieściemi duchy!
Warszawa, dnia 23 marca 1844 r.
Przyznaję prawdę całą: zrazu z uprzedzeniem, dalej z zajęciem, później z rosnącym uwielbieniem, wreszcie z miłością słuchałem i czytałem Czarnieckiego397. Bo miłość, to stosunek ducha do piękności, a Czarniecki pięknym jest. Oto ogół wrażenia. Teraz jeżeli pozwolisz, łaskawy Panie, wspomnę o niektórych szczegółach i, całość ukochawszy, dlatego właśnie, że ją kocham, drobnostkom pewnym, ją nadwyrężającym, opierać się będę. Ani myślę sprzeciwiać się zdaniu czcigodnego Pana, że w naszej Rzeczypospolitej rzymska i chrześcijańska cnota, rzymskie i chrześcijańskie wyobrażenia harmonijnie się zespoliły. Oryginalność nawet charakteru polskiego wynikła z zawarcia w sobie, zgodnego i niewymuszonego, dwóch tych różnorodnych światów, ku pojednaniu i zespoleniu których dopiero teraz reszta europejskiego świata dąży. Ale racz uważać, że każdy Polak, ni sztucznie, ni matematycznie, dodając jeden do drugiego, te dwa pierwiastki w sobie mieścił, ale żywotnie! Był jako Rzymianin, był jako chrześcijanin, ale nade wszystko był Polakiem, tak, że w nim rozdzielić się nie dadzą te składowe części, ale muszą żyć przepojone sobą — jak żyją w trzecim ciele dwa inne, co je chemicznie złożyły, stały się niem, nie są już sobą, a jednak owe trzecie, tylko z nich się składa. Dlatego Czarniecki choć miał Godfryda w sobie, nie był Godfrydem, choć Scypiona, nie był Scypionem, ale czymsiś trzecim, inszym, zwanym duszą żywą Stefana Czarnieckiego, duszą polską! Stąd to wynikła krytyka moja ostatnich o nim wierszy, przesłanych w liście do Jędrzeja398. Przecudne jest jako efekt i jako prawda, zdaniem mojem, zaprzeczenie, którem wieszcz odrzuca Achillesa i Hektora, wprzód postawiwszy ich posągi za miarę Czarnieckiemu; ale podobnie powinien uczynić z Godfrydem i Tankredem i ich postawić na chwilkę, i ich też obalić, a dopiero wtedy zawołać:
To on, to szlachcic polski, wódz sarmackich wieków.
Gdybym śmiał ręczyć, tobym ręczył, że w tym uczuciu mojem jest prawda, że w tem pojęciu Czarnieckiego jest życie, że on właśnie tem, a nie czem innem był na ziemi, że mu takie zostawić lice, jest na nowo go stworzyć. Zresztą spostrzeżenia względem tego miejsca, rozciągnąłbym do całego poematu, do całości Polski, która w tej epopei objawić się i odsłonić powinna. Wcale więc a wcale nie sprzeciwiam się wspominaniu Rzymian i Greków, jednak sądzę, że raczej osoby, mówiące w epopei, ich wspominać powinny, niż sam wieszcz, bo osób tych to było obyczajem. Wieszcz zaś obyczaju swego własnego w epopei mieć nie może, jedno całkowite życie epoki; jej lice, schwytane we właściwej barwie, jego obyczajem. Jak stwórca, wyższym on być powinien od stworzonych i pojmować ich wszystkich razem i ich wszystkość całą, kiedy oni, to jest każdy z nich, tylko siebie pojmuje. Z tego stanowiska właśnie krytykując, pyszną mi się wydała rozmowa między królem szwedzkim i Wąsowiczem; obie strony mówią każda swoje, a ponad niemi znać wtedy ich stwórcę, który jest sine ira et studio399, jako sama prawda.
Epopei wieczną wymagalnością, celem ostatecznym jest takiego pokoju osiągnienie, a osiągiwa się wymierzeniem każdemu sprawiedliwości. Sprawiedliwość zaś na niwach sztuki, zdaje mi się, że to właściwe lice, właściwy życia koloryt, oddany każdemu z tych trupów wielkich, o których ona wspomina. Gdyby na przykład Spartakiem Chmielnickiego nazwał był jaki pan polski, tobym całem sercem na to się zgodził, ale zdaje mi się, że w inwokacji początkowej bardziej czytelnika każdego przeszyje pierś zatrute imię Bogdana, aniżeli Spartaka nazwa. Dzwon Zygmuntowski jak rozbrzmiał się w duszy mojej, tak coraz potężniej grzmi; takie wiersze przeciągają dźwięk takich dzwonów w najodleglejszą przyszłość, one same są żywemi sercami, bijącemi nad dusz słuchających poziomem; i owe, któremi Kazimierz tłumaczy czoła swego wypogodzenie, arcypięknemi mi się wydały. Ośmieliłem się „śmiertelnych” na „śmiertelnej” przemienić. Czy nie czujesz, łaskawy Panie, że tę śmiałość moją trzeba mi przebaczyć, bo majestat wiersza przez nią się podniósł.
Dalej nie chcę mojemi nudzić uwagi, czuję i wierzę, że Czarniecki wielkiem dziełem będzie, za każdą pieśnią więcej Ecce Deus400 w piersiach wieszcza znać; taki wzrost, taki postęp, taka potęga znamieniem jest wszelkiej prawdziwej piękności, i przyszło mi na myśl, czytając te pieśni, że w Tobie trzecim, łaskawy Panie, za dni moich powaga starości cudnie się zmięszała z młodzieńczym natchnieniem i energią. Dwaj inni są jeszcze, choć w innych okręgach ducha. Com uczuł, to piszę, prawdę mojego uczucia. Jeśli w czem błądzę, racz mi łaskawie darować i przyjąć z głębi serca mego wynikłe dzięki za tkliwą i powtarzaną wciąż pamięć. Serdecznie przywiązany i wdzięczny
Zygmunt.
P.S. Co zaś do dalszej osnowy, czyby nie warto dać Stefanowi conscientiam401 przyszłości Polski, której zapewne nie miał w myśli swojej, choć ona koniecznie z czynu jego wytryska? Nie można by niektóre prorocze chwile, błyskawice przelotne przeczucia ogromnego, wlać w serce tego człowieka, tego pierwowzoru wszystkich, mających kiedyś skupiać rozebrane części i ratować kraju całość? My dziś już możem widzieć, ku czemu Polska, na świat ten zesłana, stąpa. Możemy, krzyża chrystusowego oświeceni światłem, pojąć, co znaczy podobny krzyż, wystawiony na przejściu z jednej epoki do drugiej, krzyż, na którym nie już Bóg-człowiek, ale naród jako jeden człowiek kona. Czyż to nie święta tajemnica także? Czyż to nie znak wielkiej przemiany, powszechnego zmartwychwstania? Czyż na polu śmierci naszej, na politycznem polu, przez tęż śmierć nie mamy się spodziewać wykupienia także i dla nas i dla całej ludzkości? Czyż w piersiach Polski, tej drugiej Matki Bolesnej, nie ma także się urodzić duch wszelkiej miłości i sprawiedliwości w stosunkach świeckich, którym dotąd panował tylko książę świata tego, Machiavel? Więc bohater, więc ideał zbawicieli kraju niech to przeczuwa! Bo Czarniecki epopei dziś pisanej, jest nie tylko Czarnieckim dni już przeszłych; ponieważ wieszcz drugiem go obdarza życiem, już poniekąd on należy i do tej epoki, w której zmartwychwstaje. Poezja znaczy tworzenie. Niech ten wielki umarły z rąk Twoich, Panie, weźmie część i naszego życia, tem i nam jeszcze lepiej będzie, bo uwierzym w to, i jemu, bo doskonale i zupełnie odżyje w nas. W tem anielskie posłannictwo poety, że wskrzesza, lecz niezupełnie by wskrzeszał, gdyby nic więcej przebudzonemu nie dawał, nad to, z czem on położył się w trumnę. Przeszłość i przyszłość cała powinny zetknąć się, ściąć się w takim ideale, a wtedy o nim wyrzeknie potomność, żeś go także przed ludzi oczyma:
(Warszawa) 12 maja 1844
Dzięki bożej opatrzności, że spotykają się wreszcie myśli nasze, że jeszcze rozmówić się możem, mój drogi! Kiedy list Twój przeczytałem, gęsto z ócz łzy kapać zaczęły: wszystko, cośmy przeżyli i przesercowali razem, stanęło żywo przed pamięcią. O mój Adamie, dawno, jakeśmy się nie widzieli, a nie odmieniło się nic u nas, tylko, żeśmy starsi i smutniejsi oba, i oba z tych samych powodów: to jest, że sercom, co biją w naszych piersiach, nie udawa się życie, że spokoju znaleźć nie mogą, bo dręczone srogo, okrutnemi losu żartami sprzecznościami, rozdarte tą wieczną bójką, jaka zachodzi między chęcią a spełnieniem, pomysłem a rzeczywistością. Wiesz: i u Ciebie, i u mnie rzecz rzadka dziś serce jest; więc nam śród tłumu hucznego zawsze opierać się trzeba na wspomnieniach, na uczuciach! Żadna rzeczywistość, nieodpowiednia naszym pragnieniom, nic prócz bólu nie przynosi.
Więc Ty tak chodzisz po świecie, trzymając w ręku trzech umarłych, bo i druga tarcza z napisem marzy się być także nadgrobkiem402. Nieraz albowiem czuję, jakobym już umarł; stan zdrowia mego opłakany. Dodaj do tego całe moje usposobienie umysłowe, dodaj, że nieraz rozpacz taka mnie rozdziera, że modlę się o prędki zgon, jako o jedyną ulgę. Dodaj, że mury tebańskie podłości, poniżenia, i gwałtu i ucisku wkoło mnie się mnożą, że w dzień słyszę jęk ofiar i patrzę na naigrawanie się katów; lecz to jeszcze nie tyle boli, co podłość własnych. Zmaterializował się nad miarę ten kraj, potworzyło się mnóstwo hipokrytów, którzy zwą się „ludźmi rozsądku”, głoszą w mnogich kazaniach, że jedyną teraz sprawy podporą jest to, by oni gęste intraty do własnej kieszeni zbierali, że o niczem innem myśleć niepodobna, ale że takie sprzysiężenie się na intrat coraz większych wybieranie podniesie godność człowieczą, zniepodlegli ich i masy na drogę oświecenia i przeświadczenia o sobie wprowadzi, a stad kiedyś powrót życia. Na stu, którzy tę ewangelię roznoszą, dziewięćdziesięciu dziewięciu faryzeusze, a jeden tylko prawdziwie dążący do celu za pomocą wzwyż wspomnianego środka, to jest gospodarczych postępów. Drugą cechą tego kraju, coraz bardziej ciążącą na nim, to strach. Divide et impera403 w całej szatańskiej roztropności piekła dopełnionem tu zostało. Wciąż tworzą sami i wynajdują i wywołują jakieś niby jakobińskie spiski miedzy młodzieżą, na to, by właścicieli, gospodarzy owych, owych intratą walczących przerażać i odrywać od klas mniej zamożnych a cierpiących tak, jak się cierpi w piekle. „Was chcą wyrżnąć” — oto sposobiczek, użyty na kapuściane serca i skórzane wory. Stąd niesłychany strach to swoich, to znów rządu, bo lękają się terroryzmu, o którym rząd im plecie, i terroryzmu istotnego, który sam rząd w każdej chwili wywiera. W Rzymie za cezarów podobnie się działo.
Młodzież w najopłakańszem położeniu. Uczą ją kłamstw i bluźnierstw historycznych, nękają na wszystkie sposoby, smagają rózgami za najlekszą winę, za guzika brak lub za chustkę na szyi białą zamiast przepisanej czarnej, wiodą do więzienia za lada książeczkę; słowem ci, którzy zaczynają życie, daleko tu nieszczęśliwsi od tych, którzy je kończą — starość zgrzybiała jest złotym wiekiem na tych równinach. Stąd w młodzieży niesłychany smutek, pełen niepokoju i nawet wyrzutu przeciwko losom, czyli bezreligijności. Serce ich nawyka skarżyć się sobie samemu na Boga, bo nikt ich nie oświeca, kto jest Bóg, a wciąż w imieniu religii i rządu doznają nieopisanych mąk. Wzrasta więc pokolenie smętne a bezbożne, z pogmatwanemi wyobrażeniami, skwaśniałe
Uwagi (0)