Darmowe ebooki » Hymn » Hymny - Jan Kasprowicz (gdzie można przeczytać książkę w internecie za darmo txt) 📖

Czytasz książkę online - «Hymny - Jan Kasprowicz (gdzie można przeczytać książkę w internecie za darmo txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Jan Kasprowicz



1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11
Idź do strony:
w stronę zachodu. 
I oto w krwawych oblaskach, 
na miejscu kuli słonecznej, 
spostrzegłem przymknięte powieki. 
A z pod tych powiek 
dwie ciche, głębokie źrenice 
z nieopisanym gubiły się smutkiem 
w głębiach sinawych mgieł, 
wypełniających przepaść 
pomiędzy niebem a ziemią 
i swoim gestem obrzeżem 
dotykających łanu, 
przez moje nędzne skażonego stopy. 
I mgły się kłębić poczęły 
i wrzeć z taką mocą i syczeć, 
jak gdyby ten, co mnie stworzył 
i na tę hańbę przeznaczył, 
wziął w swoje garście wszystkie głębie mórz 
i gdzieś w bezmierne rzucił je ognisko, 
w lej przeolbrzymi połączonych razem 
wszystkich wulkanów, jakie są w wszechświecie 
na milionach milionów gwiazd... 
Ach! a to wrzenie i ten syk potworny 
szedł z taką siłą na me biedne uszy, 
żem nic nie słyszał, tylko: Judasz! Judasz! 
Kłamca i zdrajca 
i uwodziciel — 
Judasz!... 
Gdzież mi uciekać? 
Gdzież znaleźć bezpieczny schron? 
Przyjacielu, otwórz mi wrota swe! 
Dawnom cię, dawno nie widział — — 
weź przyjaciela w dom! 
Piękną masz siostrę — 
może to żona? — 
Ponoś Chrystusa zdradził pocałunkiem — 
wszystkoć przebaczam, przyjmij mnie w swój dom! 
Mówią po świecie, żem ja wziął srebrniki — 
ty wiesz najlepiej, żeś ty je targował! 
 
Zdrada mnie twoja nie piecze! 
Wszyscyśmy zdrajcy! 
Człek człowiekowi jest równy — 
Ja zwę się Judasz, i tyś jest Judaszem, 
wszyscyśmy bracia Judasze — 
weź przyjacielu w dom — 
nalej–że mi, karczmareczko, 
mocno przepalonej, 
a ty, bratku, graj wesoło, 
gach u twojej żony — 
ponoć przyjaciel twój, 
czy brat — 
 
* * * 
 
Pomóż–że zdjąć mi te ciernie — 
Panie! może mi jesteś krzyw42, 
żem śmiał Cię takiej pozbawić ozdoby? 
Masz przecież jasny krążek wokół skroni, 
niech mnie przynajmniej pozostanie Twoja — 
Tak, Panie Chryste! — cierniowa korona! 
Tylko dlaczego te kolce 
takie są wielkie? 
Czemu ten splot taki długi, 
że siedemkrotnie głowę mi opasał 
i jeszcze mi się pod te nogi ściele 
ach! i za każdym wbija mi się krokiem 
w me stopy? — 
Mówisz, żem rudy? gust ci zmienię 
brzęczącą kiesą złota — 
tylko niech będzie ochota! — 
Zdradziła brata — 
Zdradziła męża — 
Nie powiedziała, 
że mam tę krwawą na szyi 
pręgę wisielca, 
tylko siwe przymrużyła 
oczęta, 
a dziś żal jej, że jej suknia 
pomięta... 
 
Wiesz, życie marne! nie żałuj! 
Dam ci swój stryczek, po co masz po świecie, 
biedna niewiasto, rozwłóczyć swą hańbę! 
Nie! Zgińmy razem — naprzód ty, a potem — 
mam tu w zanadrzu kropelkę, wystarczy, 
wprzód ty, dziewczyno, a potem — 
Czemu mnie ścigasz? 
Gdzież Twoja wielka, uwielbiana miłość? 
Gdzież Twoja litość? 
I czym Twe słowo, któreś rzucił z krzyża 
konającemu łotrowi? 
Wygnał mnie w śnieżną pustynię — 
jakaś nieziemska szaruga! 
wicher mi garbi plecy, 
że prawie ziemi dotykam tą brodą! 
Ha! na czworakach 
jak zwierz! — 
I tyś jest zwierzem i ja jestem zwierzem — 
wszyscy my, bracie, zwierzęta! 
Co? może Jemu będziemy urągać 
za tę zwierzęcą naturę? 
Hej! Panie Chryste! 
ja i ten brat mój — 
Po piersi zapadam w śnieg! 
Coraz to większe zaspy! 
Ława mi sięga po szyję — 
dławi mnie! dusi! — ginę! — 
 
Zelżyj, o Panie, zelżyj!... 
Dłoń mi podajesz, o Chryste?! 
Nie chcę! nie chcę! 
Nie stój nade mną, ach! z temi oczyma, 
które widziałem dawno — dawno — dawno — 
na Weroniki chustce — 
Nikt Cię nie prosił, abyś mnie ratował — 
sam się wewlokę na ten stromy szczyt, 
na turnię lodową, 
tam twoje zaspy nie sięgną! 
Jakaż to przepaść samotna! 
A tam z tej głębi mgieł — 
Coż to się snuje? 
Coż to tak idzie na mnie? 
Boże dziecięta idą szlakiem śniegów! 
Bielutkie mają giezłeczka, 
w ręku lilie, 
a naokoło ich skroni 
kręgi jasności, 
rozświetlające ten ponury świat. 
Idą — 
śpiewają — 
Cóż one śpiewać mogą? 
Cicho! 
Czemu wy na mnie idziecie? 
Wy, białe, niewinne duchy! — 
„Jam go w ranną wiodła zorzę, 
by jaśniał jak ona” — 
Pochłoń mnie, ciemna przepaści! 
Lub wy, przepadnijcie, 
wy, niewiniątka! 
Sza! 
Ktoś mię potrącił w ramię! 
To kamień w przepaść spadł! 
 
Sza! to ta gałąź oliwna, 
na której wisi mój stryczek! 
To liść jej się ruszył!... 
Któżby się trwożył 
szelestu śmierci, 
która mu gryzie wynędzniałą duszę? 
Któżby się lękał kamienia, 
spadającego w czarną, głuchą przepaść!? 
 
* * * 
 
Przyjacielu! przyjacielu! 
Pomóż zdejmować mi ciernie! 
Jakaś nieziemska szaruga 
na świecie — 
weź przyjaciela w dom — 
dobytku swego nie chowaj 
pod klucz! 
Bogaty jestem — trzydzieści 
mam — widzisz — w kiesie srebrników! 
Nic nie ukradnę! 
Nie podnoś na mnie tej ręki — 
boję się — boję — 
sam byś się splamił, 
gdybyś mi wyciął policzek! 
Nie pierwszy ja zdrajca 
i nie ostatni 
i nie jedyny!... 
Kain maczugę wziął, by zabić Abla, 
a mym narzędziem morderczym 
ten przyjacielski pocałunek! 
Jakaż różnica? 
Jedno i drugie zabija! 
Jestem złodziejem i tchórzem — 
aleć nie pierwszym 
i nie ostatnim 
i nie jedynym... 
Zabij mnie! zabij! 
tylko tak nie gardź mną! 
Nie! Ślepiec jestem! po omacku schodzę 
z Pańskiej Golgoty, czepiając się ręką 
zbrojnych pachołków, co Mu twarz opluli, 
ale to czuję, że nie żar urągań 
aż do obłędu mnie piecze, 
tylko bezbrzeżny, Chrystusowy ból! 
Tylko przymknięte powieki, 
na które patrzyć się muszę 
na Weroniki chustce 
tyle ach! tyle lat! 
Tylko te smutne źrenice, 
gubiące się w głębi 
mojej i waszej niedoli... 
 
Hymn Marii Egipcjanki MARIA EGIPCJANKA ŚPIEWA
Idę-ć ja, biedna Maryja, 
idę-ć przez piaski pustyni 
hen! ku tej rzece nieznanej, 
gdzie Chrystus cuda swe czyni. 
 
Tęskność mnie wielka niesie, 
a słońce skronie mi piecze — 
daleko-ć jeszcze do celu, 
wylękłe serce człowiecze! 
 
Nie znałam Pańskiej męki 
i czym mi drzewo krzyżowe? 
W perły kosztowne mą szyję, 
w róże zdobiłam mą głowę. 
 
Nadeszły głuche wieści 
o wielkiej uczcie Pana: 
Gdzie jesteś, kraino gwoździ? 
Gdzie jesteś, rzeko nieznana? 
 
Gdzie jesteś, góro Judasza? 
Ziemio Piotrowej zdrady?... 
Idę–ć, a przy mnie kroczy 
tęsknicy anioł blady... 
 
Tam, na krawędzi tej pustki, 
na sinym nieboskłonie, 
wznoszą się kurzu tumany — 
Byt w tej kurzawie tonie, 
 
Może bramami świata 
tłumna się ciżba leje! 
Może ból Jego ujrzę, 
spełnią się moje nadzieje! 
 
Chciwą źrenicą się wpiję 
w gasnące Jego oczy 
i krwią orzeźwię usta, 
co Mu się z boku toczy. 
 
Umieraj, Chryste Panie, 
straszliwe znoś katusze! 
Bez Twoich wszak udręczeń 
ja, grzeszna, zginąć muszę... 
 
Szukam wieczystej wody, 
żadnej krynicy nie minę: 
nie ma takiego źródła, 
gdzie bym swą zmyła winę... 
 
Tylko krwi Twojej świętej 
zbawi mnie pomazanie — 
każ Sobie przekłuć ręce, 
umieraj, Chryste Panie! 
  MARIA EGIPCJANKA ŚPIEWA
A któż mi śmie powiedzieć, 
że grzech w mym sercu noszę? 
Że świętszym jest wyrzeczenie 
nad święte me rozkosze? 
 
Że te w źrenicach Bólu 
przymarłe skry są świętsze, 
niż jasny płomień żądzy, 
co me rozpala wnętrze? 
 
Nie znam-ci Pańskiej męki 
i czym mi drzewo krzyżowe? 
W perły kosztowne mą szyję, 
w róże ozdobię mą głowę! 
 
Słyszałam głuche wieści, że 
młodzian zszedł z niebiosów 
w bursztynach jędrnego ciała, 
w złocie jutrznianych włosów. 
 
Po co Ci, bogów wybrańcze, 
dla ludzkiej ginąć nędzy? 
Szczęściem ma warga się śmieje, 
scałuj to szczęście co prędzej!... 
 
Wgryź się w te moje piersi, 
do mego przylgnij łona, 
ja Ci swe kwiecie rozwinę, 
jak róża w słońcu spłoniona... 
 
Idę-ć ja, grzeszna Maryja, 
idę-ć przez piaski pustyni, 
hen! ku tej rzece nieznanej, 
gdzie Chrystus cuda swe czyni... 
 
Tęskność mnie wielka niesie, 
dusza się cała pali — 
gdzie jesteś, moja radości? 
W jakiej majaczysz dali? 
 
Gdzie jesteś, wszechmocna Siło, 
co ból wypędzisz z ziemi? 
Garnę się, żądna, ku tobie 
oczami płomiennemi. 
 
Chwiejne wyciągam ręce, 
spragnione otwieram usta: 
niech mnie udusi twa rozkosz, 
niech mnie twa zgnębi rozpusta! 
 
Na co ta gorzka pokuta? 
Daleką jeszcze mam drogę? 
Tumany kurzu tam widzę, 
lecz Ciebie dojrzeć nie mogę... 
 
To ludzka ciżba się sypie, 
a każdy na swoim grzbiecie 
ciężar Twej męki dźwiga, 
co go na wieki gniecie... 
 
I płacz rosami opada 
i jęki szumią bez końca, 
a westchnień mgławy opar 
przyćmiewa okrąg słońca. 
 
Pomiędzy trupów kłęby, 
gdzie świeża krew się dymi, 
wbiłeś znak Twego istnienia, 
Twej śmierci znak olbrzymi. 
 
Szaleństwem pijane widma, 
gdzieś w pustce gubiąc oczy, 
wrzeszczą nad klęską Żywota, 
że ból go z Tobą jednoczy. 
 
A ja pod krzyżem stoję — 
nie Matka Boleściwa — 
i nie wiem, czemu cierpienie 
takim się wrzaskiem odzywa. 
 
Nie wiem, dlaczego ma kalać 
słoneczność Twego ołtarza, 
kiedy mnie rozkosz rozpiera, 
co żywot mi nowy stwarza. 
 
Po co Ci, bogów wybrańcze, 
dla ludzkiej ginąć nędzy? 
Szczęściem ma warga się śmieje, 
scałuj to szczęście co prędzej. 
 
Spójrz uśmiechniętą źrenicą 
w tę wiecznie kwitnącą wiosnę, 
gdzie w kłębach ciał obnażonych 
gra opętanie miłosne. 
 
Gdzie mi najpierwsi młodzieńce 
obiodrza43 ściągają z ciała — 
wszystkich, jak owad, odpędzę, 
Ciebiem jednego wybrała! 
 
Na co ta gorzka pokuta? 
Daleką jeszcze mam drogę? 
Tumany kurzu tam widzę, 
lecz Ciebie dojrzeć nie mogę... 
  MARIA EGIPCJANKA ŚPIEWA
W jaką wasz okręt podróż 
odbija od tych wybrzeży? 
W stronę on życia czy śmierci 
po tych odmętach bieży? 
 
Hej, dobrzy ludzie, słuchajcie! 
Czy wam się w sercu pomieści, 
że gdzieś tam, w ziemi dalekiej, 
spełnia się uczta Boleści? 
 
Czy jest wiadomo na świecie, 
że powstał Zbawca jedyny, 
co grzechy krwią Swoją maże, 
co wszystkie przebacza winy? 
 
Szłam-ci ja, biedna Maryja, 
szłam-ci przez piaski pustyni, 
hen! ku tej rzece dalekiej, 
gdzie Chrystus cuda swe czyni. 
 
Szłam-ci, gdzie rozgwar wichrów, 
szłam-ci, gdzie cisza głucha, 
bo taka rozpacz mną targa 
i taki wstyd i skrucha, 
 
Straszna skorupa trądu 
mniej jest obrzydła i wstrętna, 
nizili sromota mej duszy. 
niż te mej chuci tętna. 
 
Chciałabym do nóg Mu upaść 
i wielkim zapłakać płaczem, 
by się w swej łasce zlitował 
nad Grzechu życiem tułaczem. 
 
Włosami łzy me obetrę, 
co święte stopy Mu zleją, 
i wołać będę przez wieki: 
Tyś jeden mą nadzieją! 
 
Tak idę, biedna Maryja, 
tak mijam drogę za drogą, 
szukam i patrzę i słucham, 
zmysły go znaleźć nie mogą. 
 
Gdzieś tylko na krańcach świata 
zobaczę jakieś widziadła: 
jak gdyby krzyż się unosił, 
jakby go zgraja opadła. 
 
Gdzieś tylko za tym obrębem, 
w którym się zbrodnia wylęga, 
jak gdyby szczyt się promienił 
i rzeki błyszczała wstęga. 
 
Żądne wyciągam ręce, 
spragnione otwieram usta — 
krzyż gaśnie i rzeka ginie, 
a przy mnie otchłań pusta. 
 
Czasami tylko wicher 
piaskiem mi w oczy uderzy, 
a uszy moje usłyszą 
ryk oszalałych zwierzy. 
 
Czasem się z wolna, po cichu 
przyczołga widmo węża, 
stal zimnych ócz we mnie topi, 
kręgi swe ku mnie wypręża. 
 
Czasem upadnę, znużona, 
przy jakimś sępa szkielecie, 
albo przy trupie wędrowca, 
co Zbawcy szukał po świecie. 
 
I wtedy czerń obszarpańców, 
ze wszystkich zaułków zbiegła, 
„Pijana ladacznica” — 
wrzeszczy — „pod płotem legła!” 
 
A ciągle — o moja dolo! 
O moja hańbo! O wstydzie — 
tłum grzechów na mnie się wali, 
sromotna ciżba idzie. 
 
Złych duchów moc się gromadzi 
i w świat mnie, chutną, wypędza 
i przez stulecie mnie goni, 
a za mną ciągnie się nędza. 
 
Wczoraj-ci z lat ja dziecięcych 
prawie nie wyszłam jeszcze, 
a oto w objęciach starca 
jego znużeniem się pieszczę. 
 
Kiedyś uciekłam od matki 
i, wziąwszy Szatana pod ramię, 
łzom jej urągam i prośbom, 
dusze niewinne plamię. 
 
Matroną jestem w dzień biały, 
nocą się staczam w kałużę, 
a gdzieś tam, w rojnym mieście, 
zwiędła w rozpuście, rajfurzę. 
 
Biedna ja, grzeszna Maryja, 
idę przez piaski pustyni, 
hen! ku tej rzece nieznanej, 
gdzie Chrystus cuda swe czyni. 
 
W drodze ku brzegom zbawienia 
wędrując tak przez wieki, 
znalazłam-ci ja męża 
w jakiejś krainie dalekiej. 
 
Wróg wszedł do mego domu 
z przyjaźni zdradną wymową: 
rzuciłam męża i dzieci, 
miłość miłuję nową. 
 
Sierotek łzy mnie dławią 
i srom się za mną wlecze: 
za wiele łez i sromu 
na jedno serce człecze! 
 
Biedna ja, grzeszna Maryja, 
W drodze ku brzegom zbawienia 
zaszłam pod dach mej siostry, 
siostry się życie przemienia, 
 
Uwiodłam oblubieńca, 
w sieć uwikłałam jej męża — 
wicher mi w oczy bije, 
wąż ku mnie się wypręża. 
 
Krwawe przekleństwo mnie ściga, 
zwierz dziki w pustce ryczy — 
Zdeptana wierność żony! 
Utracon wstyd dziewiczy!... 
 
Jakże pożądam Twej łaski! 
Gdzież Twoje zlitowanie? 
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11
Idź do strony:

Darmowe książki «Hymny - Jan Kasprowicz (gdzie można przeczytać książkę w internecie za darmo txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz