Darmowe ebooki » Hymn » Hymny - Jan Kasprowicz (gdzie można przeczytać książkę w internecie za darmo txt) 📖

Czytasz książkę online - «Hymny - Jan Kasprowicz (gdzie można przeczytać książkę w internecie za darmo txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Jan Kasprowicz



1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11
Idź do strony:
z przemocą i Zdradą! 
A w bohaterstwo okuta ich pierś — 
we wielkiej idą procesji, 
w śmiałym szeregu, 
a Czystość wieńczy im skroń, 
a hasło: Zbawienie przez Miłość!... 
 
Raduje się moje serce, 
raduje się wielką radością, 
żeś ręce mi przekłuł i nogi, 
że krew mi z boku ciecze, 
że mogę patrzeć w Krzyż, 
że mogę cierpieć Cierpieniem, 
z którego rodzi się Miłość... 
Raduje się moje serce, 
raduje się wielką radością, 
że Twój Serafin biały 
Śmierć już prowadzi ku mnie: 
bądź pochwalony przez mą siostrę Śmierć! 
Nie na to ją stworzyłeś, 
aby nam była zniszczeniem, 
tylko w łagodnych jej oczach, 
patrzących na mnie błękitną światłością 
źrenic mej siostry Klary, 
potęgę–ś zamknął zbawczą, 
przez którą człowiek się staje 
szczęśliwym uczestnikiem 
nieśmiertelnego Żywota! 
Ręce–ś mi przekłuł i nogi 
i w bok mi włócznię wbiłeś, 
i biały Twój Serafin 
zstępuje z Twego Krzyża 
i w blaskach promienistych 
Śmierć już prowadzi ku mnie — 
bądź pochwalony przez mą siostrę Śmierć! 
Nie szukam–ci ja ulgi, 
bom na to jest, by cierpieć, 
a tylko–m wielce spragnion 
wiekuistego Żywota, 
którego bramy, pełne chwały Twej, 
otwiera mi w tej chwili 
siostrzyca ukochana, 
przednia wśród Twoich córek — 
Śmierć! 
 
Bądź pochwalony 
przez jej wybawczą Moc! 
Bądź uwielbiony 
przez ukochanie Śmierci! 
Oto spogląda na mnie 
głębią łagodnych źrenic 
Twojej wybranki Klary, 
a świeżych ust dziewiczość 
szepce mi słodkie słowa, 
że już się zbliżył utęskniony czas 
tych moich z nią zaślubin... 
 
Krew sączy mi kroplami 
z przekłutych rąk i nóg, 
strumieniem krew mi cieknie 
ze zranionego boku, 
a ciało przebiega dreszcz... 
Kleją się ciężkie powieki, 
bezwładnie opadają 
ponad gasnącą jaśnią moich ócz, 
które za chwilę, za chwilę 
blask ujrzą przewspaniały 
Twojego Majestatu. 
 
O wschodzie nowego bytu! 
Płonie już moja góra, 
pali się ogród róż, 
anieli na skrzypcach grają 
u wejścia Porcjunkuli, 
ptaszęta wyśpiewują, 
oliwek liście szepcą 
poranny cichy pacierz, 
a korni braciszkowie 
na prostych niosą marach 
to grzeszne ciało moje, 
owite w czarny habit... 
 
Serafin schodzi z Krzyża 
i Śmierć spogląda ku mnie 
łagodną głębią źrenic 
Twojej wybranki Klary — 
bądź pochwalony przez mą siostrę Śmierć... 
 
. . . . . . . . . . . . . . . 
 
. . . . . . . . . . . . . . . 
 
Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Judasz
Czemu mnie ścigasz? 
Gdzież Twoja święta, uwielbiana miłość? 
Ni jednej chwilki wytchnienia!... 
Widzę Cię w słońcu! 
W chmurach Cię widzę — 
we wszystkim, czego się dotknę, — 
we wszystkim, 
na czym źrenice me spoczną, 
jeśli się kiedy, idąc straszną drogą, 
na tę nadludzką zdobędę odwagę, 
by podnieść głowę do góry 
ach! i zmęczonej uchylić powieki, 
na której ciąży 
ten ciężar wstydu... 
A czyż ja darmo, o dziewczyno, 
będę dziś pukał w twoje wrota? 
Pokaż–że mi się w okieneczku, 
wszak potaniała dzisiaj cnota!... 
Hi hi hi hi hi!!! 
Mówisz, żem rudy? Zamknij oczy, 
garścią srebrników gust ci zmienię: 
rudy nie rudy, byle tylko — — — 
A! znak od tego powroza!? 
Hi hi hi hi hi!!! 
 
Czart to się wczoraj rzucił mi na szyję 
i tak mnie słodko połechtał, 
aż mi ta krwawa wystąpiła pręga... 
 
* * * 
 
Szydzisz li ze mnie, 
żeś taką pomstę wywarł na mej duszy? 
Żeś mnie wypędził w świat, 
abym się błąkał, jak ten pies obity, 
i zdradzał swoich przyjaciół? 
Nie! ślepiec jestem, po omacku schodzę 
z Twojej Golgoty, czepiając się ręką 
zbrojnych pachołków, co Ci twarz opluli, 
ale to czuję, że nie żar urągań 
aż do obłędu mnie piecze, 
tylko bezbrzeżny Twój ból... 
Czemuś mnie stworzył, o Panie, 
takim nędznikiem ?! 
I czemu 
po tylu wiekach do uszu mi kładziesz 
szum owej zgrai, którą prowadziłem 
w cichą, miesięczną noc39 
pomiędzy krzewy oliwek, 
gdzie on upadał zbiedzony 
przed szubienicy widziadłem? — — — 
Przyjacielu! przyjacielu! 
A co tam chowasz w zanadrzu? 
Masz choćby jeden haust dla przyjaciela, 
co cię serdecznie za to pocałuje?? 
Trzeba mi zalać robaka — 
Tak! — nie wiem — 
jakaś okropna szaruga, 
rycząca rykiem tłuszczy, 
która spełniła mord jeruzalemski, 
pod dach mnie dzisiaj zagnała 
jednego, widzisz, z tych biednych, 
z tych niedomyślnych i głupich prostaków, 
co w dłoni widzą dłoń, 
w całunku całunek! — — — 
Dawnom cię, bracie, nie widział, 
aleć ja dobrze pamiętam 
twoje oblicze, 
twoje przymknięte powieki, 
spod których wielki cichy patrzy smutek 
w wielką i cichą głębinę 
ludzkiej niedoli... 
Tak! dobrze, dobrze pamiętam — 
na Weroniki widziałem je chustce 
w wieńcu cierniowym na skroniach — 
Piękną masz siostrę! 
Chodź w me objęcia — 
sam ja przybywam — bez tego żołdactwa, 
co cię powiodło na tę pustą górę, 
pod ten straszliwy krzyż — — — 
Nie będęć darmo, o dziewczyno, 
pukał dziś w twoje wrota: 
pokaż–że mi się w okieneczku, 
już potaniała cnota! — — — 
O mój ty, bracie luby, 
jaką ty siostrę masz! 
Takem cię dawno nie widział — 
weź przyjaciela w dom! 
Tak! Tak! pamiętam te oczy, 
na Weroniki chustce 
patrzące cicho i smutnie 
w cichą i smutną głębinę 
tej naszej, ludzkiej niedoli — — 
 
Nie powiedziała, żem rudy 
i że mam krwawą na szyi 
pręgę wisielca, 
tylko siwe przymrużyła 
oczęta, 
a dziś żal jej, że jej suknia 
pomięta!... 
 
* * * 
 
Nie podnoś na mnie tej ręki! 
Boję się — — boję — — 
Sambyś się splamił, 
gdybyś mi wyciął policzek!... 
Wszak–ci nie siedzę przed królem Herodem 
i trzciny nie mam w dłoni 
ani purpury na barkach! 
Wszak–ci ja nie mam tych oczu, 
co spod przymkniętej powieki 
patrzą tak smutno i cicho 
w smutną i cichą głębinę 
tej naszej ludzkiej niedoli... 
Czekaj — nie jestem tchórzem — 
Czemu ten wicher tak wieje? 
Zaszeleściło coś w krzewach — 
ktoś mnie potrącił w ramię — 
nikogo przecież nie widzę — 
A! to ta gałąź oliwna, 
na której jeszcze pozostał 
i w tym się wietrze kołysze 
mój stryczek! 
Zdjęli cię z krzyża?! 
Po co przychodzisz do mnie 
taki milczący, spokojny, 
w tej sukni z białych mgieł, 
wlokącej wyrzut i rozpacz?! 
Zabij mnie! zabij! 
a tylko mego imienia 
na pośmiewisko nie dawaj! 
Ze mnie, Judasza 
Iskarioty, 
swego drogiego nie rób przyjaciela! 
Zwij mnie zbrodniarzem i łotrem, 
tylko tak nie gardź mną! 
Sza! 
Nic! nic! to liść zwiędły upadł — 
O moje życie! — 
Któżby się trwożył 
szelestu śmierci, 
która mu gryzie wynędzniałą duszę? 
Któżby się lękał kamienia, 
spadającego w czarną, głuchą przepaść? 
Nalej–że mi karczmareczko, 
mocno przepalonej, 
a ty, bratku, graj wesoło, 
gach u twojej żony! — 
Zziębłem — dygocę — a! zębami dzwonię — 
psy mnie obsiadły, kiedym szedł w tę słotę 
po zarobiony grosz — 
nalejże mi, karczmareczko, 
mocno przepalonej — 
Jak to? Srebrników trzydzieści 
za głowę tego człowieka, 
który wam w sercu taki przestrach budzi? 
I spać nie daje 
ani spokojnie zasiadać do stołu? 
Który na wasze królestwo 
idzie z pożogą Swoich twórczych słów, 
mających zniszczyć świątynię Występku ? 
Mających na miejscu zdrady 
postawić miłość i wierność? 
Trzydzieści marnych srebrników 
za pocałunek, 
złożon na uściech40 druha, przyjaciela, 
któremu imię — Chrystus?! 
Arcykapłani! 
W przedsionkach waszej bożnicy 
jam się wychował! 
Twarzą padałem na ziemię, 
kiedy o jutrzni 
szedł w cztery strony uśpionego świata 
głos waszych złotych trąb 
i świętych dwanaście pokoleń 
wzywał przed arkę przymierza, 
przed znaki wieczystej Tory... 
Nim jeszcze krwawa ta pręga 
na mej się szyi odbiła 
z wargą patrzałem otwartą 
w źrenice wasze i usta, 
by z nich wyczytać waszą świętą wolę... 
Spełniam ją dzisiaj, tylko więcej płaćcie! 
Dajcie mi setkę!... 
Jak to? za dużo? 
Za to, że wczoraj, gdym ukląkł w pustyni 
i chciał przebłagać Pana, 
aby zdjął ze mnie tę wieczystość hańby, 
wicher się zerwał gwałtowny 
i przeraźliwym przygłuszył poświstem 
moją modlitwę? 
Za to, że każdy oddech tego wiatru, 
każdy szum jego, każdy jego wiew 
i każde łkanie, każde uderzenie 
w krzew czy też piasek, 
w sosnę czy skałę, 
w mgłę albo obłok, 
w blask, 
w falę jeziora 
albo w wybrzeże mórz — 
o grzbiet wędrowca lub w tygrysa sierść, 
o róg jelenia, czy też w ślepie żubra, 
o kłąb padalca, 
czy o skorupę ślimaka, 
w onoć41 idące w bezkresową przestrzeń 
jasnowidzenie proroka, 
czy o tłukącą się w ciasnej okręży 
ślepotę ciżby tej, 
co pragnie jego krwi — 
za to, że w każdym jęku, w każdym szumie 
i w każdym biegu pomsty żądnych wiatrów 
i łka i szumi i jęczy i wyje 
to szubieniczne: zdrajca! zdrajca! zdrajca!? 
Wiecie: 
Nie jestem człekiem, u którego chciwość 
i żądza zysku radaby ukradkiem 
stanąć za tablic Mojżeszowych głazem 
i, przechylona ponad ich krawędzią, 
radaby zetrzeć niespokojną ręką 
znaki przykazań 
i na ich miejscu wyryć słowo: pieniądz — 
jak wy to dzisiaj czynicie, 
tak sobie lekceważąc 
ten przyjacielski ust mych pocałunek! 
Chcę dziewięćdziesiąt... 
Miejcie–że litość! 
Rodzony ojciec mój 
z nędzy popełnił zbrodnię — 
muszę ratować rodzonego ojca! 
Tyle go właśnie wybawi od kaźni 
i włos jego siwy 
nie będzie wstydem okryty! 
Co? co? mój ojciec nie żyje? 
Od niepamiętnych czasów leży w grobie, 
a imię jego wolne jest od plamy? 
Któż to wam kazał zaglądać w rejestra 
i tak mnie ubiec i skrzywdzić, 
wyszachrowawszy tyle — tyle grosza?! 
Prawda! nie żyje 
i nie odwróci gniewnych, smutnych ócz 
od swego syna — Judasza!... 
A w jakiej wy cenie 
macie też starą, biedną moją matkę? 
Czy nie wzruszają was łzy, 
które wylewa aż po koniec świata, 
że syn jej jedyny 
znalazł w swej duszy odwagę, 
aby się skalać taką przeohydą? 
„Jam go niańczyła” — tak powie — 
„skąpiłam chleba swym ustom, 
by moje dziecko nie zaznało głodu! 
Jam mu śpiewała: luli! 
Śpij, mój synaczku, śpij! 
Matka do serca cię tuli, 
chroni od os i żmij — 
śpij, mój synaczku, śpij! 
A gdy się zbudzisz, mój mały, 
znajdziesz rodzynki, migdały — 
śpij, mój synaczku, śpij, 
matka do serca cię tuli, 
luli, mój synku, luli!” — 
Arcykapłani! 
Serca wy macie kamienne! 
Trzy wam opuszczę — 
złóżcie ośmdziesiąt 
i siedem — siedem przydatku 
za to, że patrzeć muszę 
w te dziwne, przymknięte powieki 
na Weroniki chustce, 
spod których wielki, straszny patrzy smutek 
w tę wielką straszną głębinę 
mojej i waszej niedoli 
i nędzy!... 
„Jam go w ranną wiodła zorzę, 
by jaśniał, jak ona!... 
Raczej krzyżne wybierz łoże, 
niżby dusza twa — o Boże! — 
miała być splamiona!” 
Dajcie pięćdziesiąt! 
Jeszcze wam dużo!? 
Zgoda! czterdzieści i dziewięć — 
i pięć — i cztery — 
Wezmę trzydzieści, bo patrzeć nie mogę, 
aby na świecie był ktoś taki biały 
i czysty, 
kiedy ja duszę mam brudną! 
Wezmę trzydzieści, bo patrzeć nie mogę, 
by tłum go w triumfie wiódł 
w bramy świętego miasta 
i rzucał mu palmy! 
A to hosanna! — hosanna! — hosanna! 
Wezmę trzydzieści, bo patrzeć nie mogę, 
aby on zwał się Chrystus, ja zaś — Judasz! 
Ażeby jego było przeznaczeniem 
umrzeć na krzyżu, który po wiek wieków 
otoczon będzie czcią, 
gdy ja się mam błąkać 
po wszystkiej ziemi, 
wzgardzon i oplwan, 
zdrajca i kłamca 
i uwodziciel — 
Judasz! — — — 
Nalej–że mi, karczmareczko, 
mocno przepalonej, 
a ty, bratku, graj wesoło 
gach u twojej żony — 
ponoć przyjaciel twój 
czy brat! — — — 
 
* * * 
 
Czemu mnie ścigasz? 
Wczoraj — 
lat temu tysiąc, może sto, a może 
zaledwie kilka upłynęło godzin, 
zdawało mi się, że nadszedł już kres 
mych niepokojów... 
Utrudzon grzechu nieskończoną drogą, 
w dalekiej siadłem krainie, 
pod ścianą dojrzałych zbóż. 
Zacząłem kłosy rwać 
i łuszczyć ziarna pszeniczne 
i sycić głód. 
Cisza i spokój 
promienistymi oprzędzały siećmi 
rozległy, kłośny łan. 
Głębie powietrza falowały żarem, 
polnych koników ćwierkał rój, 
zdaleka płynął brzęk kosy 
lub tęskny śpiew przodownicy. 
 
I przyszła na mnie zaduma. 
Rękami objąłem kolana 
i skroniem schylił ku ziemi 
i zapatrzony w listek sennej trawy, 
co się położył na mej twardej nodze, 
słuchałem brzęku tej kosy 
i tego ćwierku szarańczy 
i tego śpiewu żniwiarki. 
Od niepamiętnych już czasów 
nie miałem chwili — 
może nie miałem jej nigdy —, 
gdzieby ma dusza 
tak zapomniała o swej strasznej nędzy. 
Czyżby zaginął ból? 
Czyżbym ja, Judasz 
Iskarjota, 
źródło upodleń i cierpień, 
spełnił już swoją pokutę?... 
Lat tysiąc, 
a może więcej, lub mniej, 
a może tylko sto, 
albo zaledwie kilka chwil 
trwał mój słoneczny sen... 
Podniosłem głowę 
i wpółwyżartemi oczyma 
od żrących kurzów i wstydów, 
od deszczów, błyskawic i gromów 
ach! i od żalów i płaczów 
i od mej całej, czelnej zbrodniczości, 
spojrzałem
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11
Idź do strony:

Darmowe książki «Hymny - Jan Kasprowicz (gdzie można przeczytać książkę w internecie za darmo txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz