Hymny - Jan Kasprowicz (gdzie można przeczytać książkę w internecie za darmo txt) 📖
Krótki opis książki:
Hymny Jana Kasprowicza powstały dzięki poczuciu wewnętrznego rozdarcia między siłami dobra i zła i to właśnie one przyniosły mu największy rozgłos.
Hymny były od najdawniejszych czasów przypisane tradycji religijnej. Jednak te napisane przez Kasprowicza nie chwalą Boga, a buntują się przeciwko niemu. Kryzys zaufania, jaki dopada autora spowodował, że w poematach czytelnik odnajdzie pytania dotyczące ludzkiej egzystencji, spór między przeciwstawnymi siłami, czy postać samego szatana cieszącego się z moralnego upadku człowieczeństwa. Hymny składają się z dwóch części (część I: Ginącemu światu, część II: Salve Regina), w których znajduje się m.in. poemat Dies Irae oraz Moja pieśń wieczorna.
Przeczytaj książkę
Podziel się książką:
- Autor: Jan Kasprowicz
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Liryka
Czytasz książkę online - «Hymny - Jan Kasprowicz (gdzie można przeczytać książkę w internecie za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jan Kasprowicz
class="verse">Idę tą gorzką drogą,
szukam Cię, Chryste Panie!
W jaką wasz okręt podróż
odbija od tych wybrzeży?
W stronę on życia czy śmierci
po tych odmętach bieży?
Zmierzacie ku rzece nieznanej?
płyniecie w kraj ten daleki,
gdzie Chrystus cuda swe czyni
i miłosierdzie przez wieki?
Słuchajcie mnie, dobrzy ludzie!
Nowy się żywot rodzi!
Weźcie mnie z sobą na głębie,
do swojej weźcie mnie łodzi!
Do nóg mu cała upadnę
i wielkim zapłaczę płaczem,
by się w Swej łasce zlitował
nad Grzechu życiem tułaczem,
Niewiele miejsca zabiorę —
powój o pręt się owija!
W ostatni kącik się wtulę,
biedna ja, grzeszna Maryja.
Czym wam zapłacę? Ha! prawda!
Idąc w tę drogę pokuty,
ubogim złoto rozdałam,
mam niedostatek luty.
Czym wam zapłacę? Ha! prawda!
Któż pierwszy rękę mi poda?
Jeszcze-ć się wznosi me łono,
jeszczem-ci piękna i młoda!
Ciebie pierwszego obejmę,
pierwszym całunkiem obdarzę!
Jak nam zadrgają wargi!
Jak spłomienieją twarze!
W przedziwnie miękkich kędziorach
włos ci na barki spływa —
była li kiedy rozkosz
ach! tak gorąca?! tak żywa?!...
Albo ty będziesz wybrany,
ty z tą źrenicą niebieską —
jak słodko blednąć musi,
gdy zajdzie niewinną łezką!
Przy moim licu gładkim
łagodnie ci głowę złożę i,
twe powieki całując,
mdleć będę! Boże! Boże!...
Znałam-ci w Aleksandrii
rozkochanego lutnistę:
śpiewem me serce zdobył,
oczy, jak ty, miał szkliste.
Lub ty — z tą piersią szeroką!
Bawola siła z niej bije!
W takich uściskach mi skonać,
zębami wgryzłszy się w szyję.
I któż mi dzisiaj powie,
że grzech w mym sercu noszę,
że świętszym jest wyrzeczenie
nad święte me rozkosze?
Że te w źrenicach Bolu
przymarłe skry są świętsze,
niż jasny promień żądzy,
co me rozpala wnętrze?
Słuchajcie mnie, kochankowie!
Nowy się żywot rodzi!
Weźcie mnie z sobą na głębie,
do swojej weźcie mnie łodzi!
Czym wam zapłacę? czym? Prawda!
Któżby dziś mówił o tem?
Miłość za miłość! ho! hejże!
Sami sypniecie złotem!
Ty, ciemnowłosy, dasz perły!
Ty, najcudniejszy — nie kłamię —,
włożysz mi naramiennik
na krwią nabiegłe ramię.
Ty, co byś tura pochwycił
i zwalił mi pod nogi,
za jedną chwilę uciechy
sprawisz mi jedwab drogi.
Tamten, ściągnąwszy ze mnie
to pokutnicze obiodrze,
przepaskę da kosztowną,
kamieniem sadzoną szczodrze.
A zaś dla ciebie, nim jeszcze
twe wyczerpanie się zdrzemie,
z ciepłego wstanę łoża
w iskrzącym diademie!
I któż mi dzisiaj powie,
że grzech w mym sercu noszę,
że świętszym jest wyrzeczenie
nad święte me rozkosze?
MARIA EGIPCJANKA ŚPIEWA
Zjaw się przede mną, Chryste,
pokaż mi swe męczarnie,
nim za mój ropny występek
wieczna mnie noc ogarnie.
Szłam-ci przez piaski pustyni,
przez wielkie płynęłam morze,
szukając, gdzie mi się spełni
Twe miłosierdzie boże.
Szłam-ci wśród wichrów pogwaru,
płynęłam w burzy i ciszy,
a wszędzie rozpacz i skrucha,
wszędzie mi grzech towarzyszy.
Pytam się smutnych przechodniów:
Gdzie Ten, co miał litość nad nami?
Był pono kiedyś — odrzekną —
przed zamierzchłymi wiekami!
Dalekoć jeszcze do celu,
wylękłe serce moje?
Oto zmęczona i biedna
w bramie kościoła stoję.
Podarte na mnie łachmany
i nogi do cna skrwawione —
tylem doznała, śpiesząc
w tę wybawienia stronę.
Podajcie mi kromkę chleba,
głód mnie do ziemi powali
w progach waszego kościoła,
w tej dla mnie obcej dali.
Jeszczem-ci piękna i młoda:
niech tylko siły nabiorę,
za chleb wam wynagrodzę,
zjawię się w samą porę.
Biedna ja, grzeszna Maryja!
Taką przebywszy drogę,
stoję u bramy świątyni,
do wnętrza wejść nie mogę.
W organach rzeka szumi,
Jordanu fala najświętsza,
a ja, ja biedna Maryja,
nie mogę wejść do wnętrza.
Żyjesz li, matko moja?
Jest jeszcze chata słomiana,
gdzie w rannym, cichym pacierzu
rośnie potęga Pana?
Żyjesz li, matko moja?
Pamiętasz — o niech zginę! —
kiedyś za rękę wiodła
w dom boży małą dziecinę?
Ziół pełno rosło przy rowach,
zboże szumiało na łanach,
jak dziś w tym Pańskim śpiewie,
jak dziś w tych świętych organach.
Zrywałam wrzos i rozchodnik —
jaki kwiat w drodze się zdarzy —
i pęk tych niewiniątek
kładłam na stopniach ołtarzy.
Żyjesz li? matko moja?
Jest jeszcze szereg długi
twych komnat? Snują się jeszcze
w dziedzińcach sługi i cugi?
O straszna, złowróżbna chwilo!
O straszne nieba i piekła!
kiedy się do mnie pokusa
z żarzącym szeptem przywlekła!
Gdzie jesteś, mężu zdradzony?
O gdzie wy, moje dziecięta?
Oddane cudzej opiece?! —
Ojciec czy o was pamięta?...
Wzgardzone łzy mnie dławią
i srom się za mną wlecze —
za wiele łez i sromu
na jedno serce człecze!
Zjaw się przede mną, o Chryste!
pokaż mi swoje męczarnie,
nim za mój ropny występek