Marysieńka Sobieska - Tadeusz Boy-Żeleński (książki czytaj online za darmo txt) 📖
- Autor: Tadeusz Boy-Żeleński
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Marysieńka Sobieska - Tadeusz Boy-Żeleński (książki czytaj online za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Boy-Żeleński
Relacja nie donosi nam, czy grali po polsku czy po francusku; raczej po polsku, skoro w owym czasie powstał polski przekład Andromaki Stanisława Morsztyna. Dwie premiery: Cyd i Andromaka; heroiczna tragedia Kornela286, to był styl Marii Ludwiki; miłosny dramat Rasyna — styl Marysieńki.
To pewne, że ta kobieta, w której nie było wielkości, miała w sobie silny motor. Widzieliśmy jak potrząsała największym mocarzem Europy i jak mu pokazała, co znaczy z nią zadrzeć i nie być dość powolnym jej życzeniom. Teraz coraz więcej będzie przejmowała berło polityki z rąk słabnącego i zniechęconego króla. I będzie handlowała urzędami w kraju a zbożem za granicą, będzie spekulowała, ciułała, organizowała balety, maskarady, intrygowała, różniła między sobą i tyranizowała synów, żarła się ze szwagierką i z synową, robiła politykę austriacką, francuską (najrzadziej polską), napełniała Polskę swarami i nienawiściami, sama dość obojętna na to, co o niej mówią i jak ją znoszą. I zawsze piękna „tak białej cery i tak pięknie zakonserwowana, że nie znam damy pierwszej młodości, która by mogła z nią rywalizować” — takie świadectwo wystawia jej nuncjusz Santa Croce w r. 1690. I dodaje, że jest to kobieta bystrego umysłu, umiejąca strzec sekretu, chciwa panowania, zdolna nie tylko grać — jak gra na tym dworze — pierwszą rolę, ale i rządzić sama całym królestwem.
Tę samą wytrwałość i ten egotyzm wnosiła w dbałość o siebie. Może to był jeden z sekretów jej długotrwałego czaru, odbijającego się w intymnych litaniach Celadona do jej „najwdzięczniejszego ciałeczka”? Widzieliśmy jej początki, piętnastoletnią panienkę, która klasztor poznański przewraca do góry nogami, każąc sobie, ku zgorszeniu mniszek, przez cały dzień nosić wodę na kąpiel. Ujrzymy ją jako królowę, kiedy się udała na Śląsk, aby brać kąpiele siarczane. Łazienka była strojna wonnymi kwiatami, muzyka przygrywała harmonijnie, podczas gdy królowa raczyła być w wodzie; a dwie panny dworskie trzymały jej w czasie kąpieli róże pod nosem.
Ta dbałość o siebie, ten „kult ciała”, daje jej dość swoistą fizjognomię, odcinającą się na tle w. XVII, wieku koronowanych brudasów. I kto wie, czy ze wszystkich poufnych dokumentów dotyczących Marysieńki, jakie się przechowały, nie najbardziej godny uwagi byłby przypisek jej pod listem do syna, w chwili gdy królewicz Jakub zabiegał o rękę przebogatej córki Bogusława Radziwiłła. Przypisek ten brzmi: Ayez soin de votre bouche, car c’est la chose du monde qui nous fait le plus tôt haїr287.
Ta przestroga i ta refleksja są na tle epoki tak egzotyczne, jak egzotyczny byłby Bolesław Chrobry cytujący np. wiersze Baudelaire’a. Nie ma co, Marysieńka to była indywidualność.
Przedmiotem tej pracy jest ona — Marysieńka; niemniej zrozumiałe jest, że raz po raz przesłania ją — On; że co chwila nasze zaciekawienie sprzeniewierza się tej kobietce i ucieka ku niemu, wyrazicielowi całej epoki naszych dziejów. Epoka niełatwa do rozgryzienia, co najlepiej się wyraża w rozmaitości wizerunków duchowych, jakie może sugerować nazwisko Sobieskiego. Dla ogółu, Sobieski to wcielenie zawiesistego sarmatyzmu, to „najdoskonalszy typ szlachcica Polaka ze wszystkimi jego wadami i cnotami”, jak go trafnie charakteryzuje Szujski. Ale czy to wszystek Sobieski? Widzieliśmy, że nie. Widzieliśmy, że przez całe lata — najpiękniejsze lata męskie — Polonus ten zaledwie ćwiercią duszy żyje na polskiej ziemi, reszta zaś przebywa bez ustanku w „krainie czułości”, jaką sobie w duchu francuskich romansów jako królestwo dla francuskiej kochanki zagospodarował. Kiedy czytamy jego poufne listy, ten swojak wydaje się nam nagle na tle swego kraju i epoki niezmiernie egzotycznym zjawiskiem. Ale nie na tym koniec sprzeczności. W oczach ogółu, Sobieski to niemal centaur, tak bardzo wyobrażamy go sobie zrośniętego z koniem, żołnierz, rycerz, kawalerzysta, wódz, hetman, konfederat, polityk od biedy; wszystko — tylko nie intelektualista. Tymczasem zajrzyjmy do której z nowszych monografii poświęconych Sobieskiemu: zapoznawszy się z jego znojnym życiem rycerza, czytamy o nim zazwyczaj w końcowej charakterystyce jako o jednym z najwykształceńszych ludzi swojej epoki, człowieku wysokiej i samodzielnej myśli, śledzącym pilnie bieg sztuk i nauk, prowadzącym korespondencję z uczonymi, znajdującym rozkosz w dyskusjach naukowych i filozoficznych o wysokim poziomie... Słowem, jego wczasy wilanowskie, to niby platońskie biesiady, gdzie gromadząc dzieła sztuki, otoczony bogatym księgozbiorem, król Jan zgłębia w otoczeniu wysokich duchów niemniej wysokie zagadnienia myśli.
Przyznaję, że zawsze mnie to zaskakiwało po trosze i że, o ile umiem sobie stopić w jedno Sobieskiego-Polonusa i Sobieskiego-Celadona, o tyle trudniej mi dać sobie radę z tym trzecim Sobieskim, uczonym i myślicielem. To że był człowiekiem bystrym, zdolnym, utalentowanym, rozumnym, że przerastał i w tym względzie swoje otoczenie, że miał temperament urodzonego pisarza, że lubił bawić się książką — to pewne. Ale głęboka wiedza, ale nauka, ale filozofia? — tu już nastręcza się pytanie, gdzie, jak i kiedy je zdobył, gdzie, jak i kiedy mógł je zdobyć w środowisku, w jakim mu żyć przypadło, przy zadaniach, jakie go pochłaniały, przy stylu życia, jaki mu narzucał poziom szlacheckiej masy. To jedno pytanie; a drugie, niemniej nastręczające się: jeżeli (dajmy na to) Sobieski był tym wszystkim, jeżeli był tym ogniskiem światła i kultury, jak wytłumaczyć, że panowanie tego króla było epoką tak głębokiego upadku myśli, piśmiennictwa, książki — książki która po prostu w tym czasie, jak stwierdza Brückner, jakby pod ziemię się schowała! Coś się tutaj nie zgadza, nie klei. I dlatego pozwolę sobie w kilku słowach rozważyć, skąd się wziął ów trzeci, jak gdyby sztucznie doczepiony wizerunek Sobieskiego, jak go pogodzić z dwoma poprzednimi i co można z niego zachować.
Gdy chodzi o królów, trzeba przede wszystkim zawsze potrącić pewien procent panegiryzmu, jaki przechodzi z pokolenia na pokolenie. Cytując panegirzystę króla Jana Kazimierza i jego relację, że „młody król (Jan Kazimierz) uczył się nie tylko nauk wyzwolonych, ale i filozofii, i matematyki, z równą łatwością wszystko obejmując, szczęśliwie się wyuczył”, Kubala robi uwagę, że to znaczy, „mówiąc zwyczajnym językiem, iż uczył się łaciny i rachunków, umiał po niemiecku, rozmawiał trochę po francusku”... Widzieliśmy, że bodaj większy jeszcze procent wypadło nam potrącić w edukacji Sobieskiego, w owocach kilkumiesięcznego pobytu młodego wojewodzica w Paryżu, nie mówiąc o mitycznych sukcesach w salonach księżnej de Longueville i innych. Wszystko to, „mówiąc zwykłym językiem”, wyglądałoby znacznie skromniej.
Wspominałem już, jak obfitym źródłem tych bajeczek stało się dzieło hr. Salvandy’ego o Sobieskim. Złożyły się na to osobliwe warunki. Około r. 1830, w dobie, gdy nasza nauka historyczna ledwie była w zawiązku i nie mogła podołać wszystkim swoim zadaniom, w chwili, gdy naród był tak boleśnie zdławiony i upokorzony, zjawia się to obszerne dzieło — pierwsza niby to naukowa monografia o Sobieskim — dzieło będące entuzjastycznym panegirykiem ku czci naszego bohatera, pisane przez cudzoziemca, przez człowieka, który niebawem zajął pierwsze stanowiska w swoim kraju, był członkiem Akademii, ministrem oświaty itp. Cóż dziwnego, że przyjęto je skwapliwie, że korzystano z niego chętnie i obficie. Łatwo sprawdzić, że korzystano w sposób przekraczający dozwolone granice. Długi czas np. wyrazem rodzimej wiedzy o Sobieskim była obszerna kilkusetstronicowa monografia Leona Rogalskiego, wydana w r. 1847. Rogalski zażywał wówczas znacznej powagi jako historyk i erudyta, wydawca encyklopedii itp. Otóż, w dziele tym Rogalski „odwala” z Salvandy’ego po prostu całe stronice, nigdzie go zresztą nie cytując; przepisuje np. całą charakterystykę Sobieskiego aż do końcowego ustępu, gdzie np. tak motywuje klęski panowania Jana III: „Jestże to jeden z kaprysów fortuny, które zdumiewają sumienie? Nie. Jan Sobieski wielki błąd popełnił w swoim życiu, który życiem odpokutował. Kiedy ubiegał się, kiedy otrzymał rękę czarującej Zamoyskiej wdowy, nie upłynęły jeszcze były trzy tygodnie od czasu jak szlachetny Zamoyski” itd. Po czym, przydługi ustęp kończy Rogalski słowami: „Kiedy nierozumna przewaga niewiasty wpływać może na los narodów, czyż dziwić się można, że Bóg ją karze? Historia należycie napisana byłaby obrazem sprawiedliwości niebios” (str. 411).
Wszystkie te bajdy, pytania retoryczne, wykrzykniki, jak i szereg poprzedzających stronic, są dosłownie przepisane z Francuza. Ale na ślady Salvandy’ego natykamy się — i nie tylko u Rogalskiego — zwłaszcza tam, gdziekolwiek jest mowa o kulturze Sobieskiego. Tutaj francuski historyk pływa po prostu w ignorancji i bladze. Pisze np. iż za Sobieskiego piśmiennictwo w Polsce zakwitło tak, że za jego panowania „wyszło spod prasy więcej dzieł niż przez dwa poprzednie wieki”. Że zakwitła medycyna i historia, że poezja liczyła tłumy adeptów pod wodzą tego bohatera, który umiał i być jej natchnieniem i uprawiać ją. Jeszcze w ostatnich dniach słabnąca jego ręka kreśliła wiersze, równe co do wartości najlepszym utworom poetów polskich swego czasu”...
Tego oczywiście już nawet Rogalski nie powtórzył, niemniej wiele odkryć Salvandy’ego podobnej wartości pokutuje w literaturze tyczącej Sobieskiego dotąd, i dlatego warto temu parę słów poświęcić. Ślad Salvandy’ego można poznać po jego fantazyjnej chronologii. Kiedy np. Salvandy każe Sobieskiemu czytać w obozie w r. 1653 Prowincjałki Pascala, które ukazały się w r. 1657, i komedie Moliera, któremu się jeszcze wówczas nie śniło o karierze pisarskiej, to samo powtórzy bez zająknienia Rogalski, i to samo — te same Prowincjałki i komedie Moliera czytane w obozie w r. 1653 — znajdziemy w najnowszej angielskiej książce Mortona o Sobieskim. Wedle Rogalskiego (i zwięźlejszego nieco w tym Mortona) strach pomyśleć, czego nie zgłębiał w obozie młody pan starosta jaworowski:
„Płody wielkich mężów Francji i Włoch przechodziły z niemałym kosztem długą drogę, aby oświecić umysł młodego wojownika, który toczył boje z barbarzyńcami wśród pustych okolic. Z pilną ciekawością zgłębiał on odkrycia i doświadczenia jakimi słynęli w owe czasy: Gassendi288, Huygens289, Willis290, Borelli291, Kartezjusz292, Harvey293, Cassini294. Zajmował się także roztrząsaniem sporów religijnych, wylęgłych wtedy na łonie kościoła: sekty kwakrów, mennonitów, zwolenników piątej monarchii, preadamitów, z zapałem wrzały wówczas, równie jak wielka kłótnia jansenistów i wojna Port-Royalu295. Uczone pisma Arnauda296, Voetiusa297, Hersenta298, Labadie299, sławne listy Pascala przybywały obok tragedyj Kornela lub komedyj Moliera, zająć miejsce w podróżnej bibliotece młodego starosty, który dzielił dni swoje między naukę a oręż”.
Cała ta fantazja przepisana jest znowuż dosłownie z Salvandy’ego. W tej atmosferze kształtowała się pierwsza wiedza o Sobieskim, nic dziwnego że do dziś nosi po trochu ślady swego grzechu pierworodnego.
Sądzę, że wszystkie te baśnie można odrzucić w czambuł: Sobieski nie miał czasu, a tym bardziej nie miał przygotowania na takie uczone zabawy. Czytał za młodu, ale romanse francuskie, i uczył się z nich sztuki kochania, którą miał z takim talentem aplikować; bił się kolejno z Kozakami, Tatarami, Moskalami, Polakami, Szwedami i nie troszczył się wówczas o Huygensa, o preadamitów ani o Prowincjałki, zwłaszcza że ich jeszcze nie było. Tego rodzaju kultury umysłowej, jaką mu wyfantazjował Salvandy — a za nim inni — najprawdopodobniej Sobieski nie miał nigdy, a już z pewnością nie miał jej w tej epoce. Jakie były naprawdę horyzonty umysłowe Sobieskiego? — byłoby ciekawe, gdyby ktoś, wyzwoliwszy się od panegirycznych sugestii, umiał na to wyczerpująco odpowiedzieć. Co do mnie, wciąż wertując w toku niniejszej pracy jego listy, notowałem sobie to, co bodaj one mogą nam powiedzieć w tej mierze. Nie mówię o listach pisanych do innych, w sprawach publicznych i prywatnych; w tych Sobieski jest nieodrodnym synem swego czasu i kraju, pisze tak, jak pisał każdy szlachcic w Polsce mający pretensje do dobrego tonu, straszliwym makaronicznym stylem: „hoc unicum300 tylko za osobliwe biorę sobie solacium301, kiedy teraz o dobrem zdrowiu y pomyślnych WXMści sukcessach felicem odbieram nuntium302”. To są epistoły konwencjonalne; ale chodzi mi o listy do niej, o te urocze i tak żywe listy, w których odbija się cała jego dusza, w których opowiada niemal godzina po godzinie swoje życie, o listy do Marysieńki.
Wiemy z nich, że — w pewnym okresie przynajmniej — czytają oboje te same książki, że pożyczają ich sobie wzajem: czytają tak razem Astreę, Cyrusa, Kleopatrę, modne romanse ówczesnej doby. Z tych lektur pochodzą kryptonimy ich obojga: Astrea, Celadon, Sylwander, Orondat itp. Terminologia ta uderza nawet pewnym skostnieniem; po trzydziestu blisko latach, jeszcze spotkamy w liście Celadona lub Sylwandra. Uderzy nas — na co zwracałem już uwagę — jak dalece w listach pani Zamoyskiej z Paryża nie znajdziemy ani śladu wiadomości o jakichkolwiek objawach życia umysłowego, mimo że właśnie w tym czasie Paryż trząsł się od burzy wywołanej pierwszymi sztukami Moliera. Nie zgadłoby się, że to są listy z Paryża, pisane do kogoś mającego tak żywe rzekomo zainteresowania duchowe. Nigdzie na całej przestrzeni listów Sobieskiego nie znajdziemy — poza dwuwierszem Kochanowskiego i aluzją do Metamorfoz Owidiusza — jakiegoś cytatu literackiego. To pewna jednak, że Sobieski chętnie czytywał; wiemy to z jego własnych zwierzeń, czasem z informacyj o książkach jakie czyta, czasem z tytułów książek których przysłania żąda. Tak w liście z r. 1668 donosi pan hetman żonie, że mu „pani Denhof pożyczyła kilka książek niesłychanie ciekawych, jako to les Amours du 11303 (króla francuskiego), la vie de la
Uwagi (0)