Darmowe ebooki » Gawęda » Gawędy - Władysław Syrokomla (czytać .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Gawędy - Władysław Syrokomla (czytać .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Władysław Syrokomla



1 ... 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15
Idź do strony:
widzisz ślady, 
Tu był zaścianek Podkowa, 
Tu żyły moje dziady i moje pradziady, 
Poczciwa szlachta czynszowa; 
A tam daléj za lasem, stał dwór murowany, 
Z zamkiem, wałami i fosą, 
Tu jeńcowie tatarscy budowali ściany, 
Jak dawne powieści niosą. 
Pan dzisiejszy zmurował pałac znakomity, 
Ślad zamku zarosły chwasty, 
Ale jeszcze jest brama, a na niéj wyryty, 
Rok tysiąc sześćset szesnasty. 
Jeszcze pamiętam zamek i pana starostę, 
Kiedy to jedzie na sejmy, 
Przysyła tu hajduka i szlachcice proste 
Sprasza na obiad uprzejmy. — 
Było w naszym zaścianku domów ze dwanaście  
Płacących czynsze za ziemię, 
Dziedzic jak grunt wydzielił ojcu protoplaście, 
Z wiekiem... rozrosło się plemię. 
A czynsz mospanie lekki, opłacać aż miło, 
Lub służyć w bandzie ochoczéj — 
Najczęściéj się do zamku rycersko służyło — 
Koń i pachołek z półwłoczy221. 
Ale co to za służba? to i znaleźć rzadko, 
Wojna czy sprawa domowa, 
Każą jednemu jechać, to całą gromadką 
Wali zaścianek Podkowa. 
Dziedzic bywało krzyknie: «Pomożcie mi chłopcy!» 
My lecim z ciałem i duszą, 
Czy gdzie karczmę zapalić, czy rozrzucić kopcy, 
Wszyscy z zaścianku wyruszą. 
Czasem się aż starszyzna rozgniewała nasza, 
Kiedy w sianokos lub żniwa 
Jaśnie wielmożny dziedzic na sejmik zaprasza, 
Lub na obławę przyzywa — 
Któż pogardzi sejmikiem albo polowaniem? 
Więc krzyczy młodzież wesoła: 
«Murem mospanie! Murem naszych piersi staniem 
Gdzie pan starosta powoła!» 
Mój ojciec (wieczny pokój!) czasem podziwaczy: 
«Ej! młodzi! Żnijcie i koście!» 
Ale sam się uśmiécha, bo wié, co to znaczy 
Wskarbić się w łaskę staroście. 
Tylko wolę starosty miéj za rozkaz święty, 
A wszystko uzyskać możno: 
Łąka ci nieskoszona albo morg niezżęty, 
Dworscy włościanie go pożną. 
Jedno słowo: «wy bracia, wy sąsiedzi moi» 
Było na ustach paniska; 
Bywało, zbierze szlachtę, nakarmi, napoi, 
Jeszcze do piersi przyciska. 
Czasem, gdy stary szlachcic w uroczystym czasie 
Zanadto spełnia wiwaty, 
I upadnie pod ławę — to w pańskiéj kolasie 
Odwiozą starca do chaty. 
 
Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
III
Tak wiek z wieków, od czasów któregoś Zygmunta 
Szlachta osiadła te grunta; 
A ten strumień, co płynie pomiędzy parowy 
W kształcie herbowéj Podkowy, 
Pamięta, choć wokoło ślady się zatarły, 
Jak dziady i wnuki marły, 
Jak prawnuki wzrastały, on powiedzieć może 
Wszystkie dopuszczenia boże, 
Wszystkie lata wesołe, wszystkie czarne biedy, 
Jak szły Tatary i Szwedy, 
W którym roku był pomor, w którym znak niebieski, 
Sejm, czy trybunał litewski? 
Bo nieraz tu starcowie o wieczornéj chwili 
Swoje przygody gwarzyli: 
Strumień pewno pamięta... dowiedziéć się muszę, 
Kto to zaszczepił te grusze, 
Które ot tam usechłszy222 na zaklętéj ziemi, 
Stérczą szkiélety nagiémi? 
A smaczny miały owoc! — aż dotąd mi w duszy 
Smak tych jabłoni i gruszy, 
Com je kiedyś obijał z téj gałęzi dużéj, 
Co krukom za gniazdo służy — 
Strumień mi kiedyś powie, z jakiéj to ofiary 
Wzniesiono kościołek stary, 
Który tam właśnie stérczał sosnowémi ściany, 
Gdzie dzisiaj ten gruz ceglany; 
Pamiętam tę kapliczkę drewnianą, nadgniłą, 
Gdzie to się do mszy służyło, 
Gdziem spod saméj wieżyczki, dla marnéj uciechy, 
Wykręcał wróble spod strzechy; 
Gdzie z chórów, jakby z tronu poglądałem dumnie, 
Gdziem ojca zokopał w trumnie, 
Gdzie brałem ślub, gdzie dla mnie i starzy, i mali 
Veni creator223 śpiéwali. 
Jasny był dzień! ej jasny! Lecz w oczach mi ciemno... 
Panie zlituj się nade mną! 
Stare oczy a głupie — wspomnisz dawne dzieje, 
To z nich się i łza poleje. — 
Fraszka łza i wspominek! — Tylko duch rozżarzy, 
Wypala zmarszczki na twarzy; 
A jeszcze cudzy człowiek, widząc, że my płaczem, 
Gotów się zaśmiać cichaczem. 
 
IV
Po starych dobrych czasach — ot przyszedł wiek nowy, 
Nastały czarne lata na szlachtę z Podkowy, 
Przeminął czas sejmików, jak mija sen marny, 
Zahardział224 pan starosta niegdyś popularny, 
Zostaliśmy magnatom niezdatni i biedni, 
Minęła łaska pańska, minął chleb powszedni: 
Tam grad pola wybije, ówdzie chata spłonie, 
Trudno już było wyżyć na naszym zagonie, 
Gdzie się nowe kłopoty zjawiały co chwilę, 
Gdzie czynszmi obłożono we dwójnasób tyle, — 
Gdzie nie bacząc na starca lub niewiastę chorą, 
W dzień świętego Marcina225 okna ci wybiorą. — 
Ej te nieszczęsne czynsze! Jakby kość do gardła, 
Przez nie to w rok po ślubie żona mi umarła, 
A gdyśmy wieźli trupa, to pachołek pjany 
Konia mi spod śmiertelnéj wyprzągł karawany. 
Znosili twardą biedę Podkowianie starzy, 
Gniéw trząsł się na ich wąsach i zmarszczkach na twarzy, 
Nieraz pobiec do zamku i rąbać się chcieli, 
Do boku! Och! Na teraz szkoda karabeli! 
Szkoda poczciwéj broni! — Choć cię w sztuki potną, 
Cierp szlachto podkowiańska zelżywość sromotną. 
Pan starosta, co naszéj urągał się biédzie, 
Rozumiał, że na niego śmierć nigdy nie przyjdzie, 
Śmierć przyszła swoją drogą — pan leży w kościele. 
On wiele uszczęśliwił i ukrzywdził wiele, 
Niech mu Bóg dobrotliwy jego win nie baczy, 
Niech mu jedno nagrodzi, a drugie przebaczy. 
Źle nam było pod koniec — lecz gniéw nastał boski, 
Gdy syn jego, pan hrabia odziedziczył wioski: 
Sam z człekiem i nie gadał, a dworskie kozaki 
Krwawo i łzawo szlachcie dali się we znaki — 
Szlachta lubi polować, a tuż las graniczy, 
Biada, jeśli ze strzelbą spotkał cię leśniczy, 
Biada, jeśli dziewczęta niebaczne, bo młode, 
Zerwą kwiatek na łące lub w lesie jagodę, 
Biada, jeżeli trzoda za rzeczkę choć wbieży, 
Nie unikniesz pogróżek, gwałtów i grabieży, — 
Kiedyśmy szli do hrabi skarżyć się na zgraję, 
Psami szczwały nas z zamku francuskie lokaje;  
A pan, jeśli do niego docisnąć się zdarzy, 
Obelgą cię nakarmi lub czynem znieważy. 
Myślisz — hrabia co bronił swe lasy i pasze, 
Wzajemnie kiedyś miedze uszanował nasze? 
Gdzie tam! — konno, ze psami, z harapem u pasa, 
Co dzień po naszych łąkach i pastwiskach hasa, 
Nasze zboże tratuje, poniewiéra marnie, 
Lub na naszych owieczkach zaprawia swe psiarnie. 
A jeśli się pożalisz, to cię sfuka o to: 
«A milczéć mi! zuchwała, niewdzięczna hołoto! 
Jeżeli wam niedobrze na tutejszéj stronie, 
Precz mi z mojego gruntu! Ja odejść nie bronię!» 
Próżno się człowiek modli i litości czeka — 
Wciąż jedna sprawiedliwość i jedna opieka. 
 
V
Wtém dziwne wieści krążą po powiecie, 
Trąby francuskie poza Niemnem dzwonią, 
Dwa groźne wojska stanęły pod bronią, 
I hrabia wspomniał, żeśmy ludzie przecie. 
Czy to z nadziei, czy z jakiegoś strachu, 
Wnet powziął ku nam najżyczliwsze chęci, 
Ot! jak chorągiew na zamkowym dachu, 
Tak serce hrabi za wiatrem się kreci. 
Grzecznie się kłaniał, aż jednéj niedzieli 
Odwiedził wszystkich czynszowych swéj ziemi, 
Uściskał młodzież, szeptał ze starszémi, 
Klękł przed kaplicą, i wszyscy klęknęli... 
Modlą się, gwarzą — już i noc zapada, 
A jeszcze trwają modły i narada. 
Nazajutrz ledwie poranek zabłyska 
Znikła z zaścianku młodzież od wyboru, 
Zniknęły konie z naszego pastwiska, 
Zniknął pan hrabia ze swojego dworu; 
W sadzibach naszych jeno pozostali 
Drżący starcowie albo chłopcy mali, 
Kobiéty słabe lub kto mimo chęci 
Pozostał doma z wiarą i otuchą; 
W zaścianku naszym jak w grobowcu głucho, 
Nie słychać brzęku kos na sianożęci, — 
Nie zarżą konie na wieczornéj paszy, 
Trwożna niewiasta co godzina blednie, 
Bo wyją wilki, których nikt nie straszy; 
I puchacz pucha czarne przepowiednie, 
I smutno jakoś w chmurach się rozbija: 
Echo od dzwonka na Zdrowaś Maryja. 
 
VI
Robocze lato wyzwało nas z domu, 
Po ukraińsku rozrosło się żyto; 
Kłos z niebem gada i chleba obfito, 
Tylko pracować i jeść nié ma komu; — 
Kilku staruszków, ot cała drużyna. 
Dziad chce pracować, lecz mu ręka mdleje, 
Tylko by śpiéwał godzinki za syna 
Lub przypominał starodawne dzieje; — 
Kilku młodzieńców, co niby to skoro 
Rwą się do pracy, by rozerwać serce, 
Ale na polu do kółka się zbiorą, 
Gwarzą o bitwach, mundurach, żołnierce, 
A pora schodzi — przeminął czas suszy. 
Mgłami jesieni powlekło się słońce, 
Zboże niezżęte sypie się i kruszy, 
Trawy stwardniały i zeschły na łące — 
Ledwie gdzieniegdzie wytykają głowę 
Kopice siana lub mendle zbożowe; — 
Nastała jesień, cały plon się kwasi, 
I tak zmarniała całoroczna praca: 
A gdzie pan hrabia? Gdzie rycerze nasi? 
Nie masz i wieści, gdzie kto się obraca. 
Nastała zima o niezwykłéj porze, 
Pan Bóg na ziemię zagniéwał się biédną — 
Śniegi głębokie wypadły na dworze, 
W białéj zawiei i świata nie widno, 
A mróz ognisty z jesieni jak chwyci, 
To trwa do wiosny ku ludzkiéj zagubie, 
Niejeden zginął i w rysiowéj szubie, 
A cóż nędzarze łachmanem okryci? 
Włóczą się wszędy i o każdéj chwili 
Przemarzłe dziady, żołnierze, Żydziska, 
I częste wieści od pobojowiska: 
Tu zbili jednych, tam drudzy pobili, 
Owdzie wygrana, ówdzie straszna klęska, 
Owdzie pod tego, tam owego wodzą, 
Spod Borysowa, Możajska, Smoleńska, 
Wieści po wieściach jak gromy dochodzą, — 
Jeden im wierzy, a drugi nie wierzy, 
Lecz pełno westchnień, postów i pacierzy, 
Co dzień pod kościoł ciśnie się gromada, 
Modli się z płaczem i ofiary składa. — 
 
VII
W początkach adwentu226 o szaréj godzinie, 
Do naszéj chałupy zeszła się gromada, 
I wkoło zasiadłszy przy ciepłym kominie, 
Ten szczepie łuczywo, ten wzdycha, ów gada, 
Mój ojciec przy oknie, w płóciennéj opończy, 
Sieć wiąże na rybę i pacierz swój kończy, 
A był to czas mroźnéj zamieci i słoty — 
Wiatr silny — aż ściany łamią się i trzeszczą, 
A wicher śniég skręca i składa w sumioty, 
I świszcze w kominie piosenkę złowieszczą — 
Wtém drzwi się rozpadły: któś zziębły, wąsaty, 
Przy szabli i w burce wtoczył się do chaty. 
Przeraził nas wszystkich ten napad znienacka, 
Wiadomo, jak w wojnie żołnierze zuchwali; 
Czy szajka westfalska, czy sotnia kozacka, 
Zrabuje, spustoszy; a może i spali. — 
«Niech będzie pochwalon!» — zawołał przybyły, 
— «Na wieki i amen» — odrzekła gromada. —. 
Ot jakoś nieznacznie przybyło nam siły: 
«Kto chwali Chrystusa, kto tak do nas gada, 
Nie może być rabuś — rzekł ojciec spokojnie — 
Ot dzięki Ci Boże, są wieści o wojnie!» — 
I zatknął u pasa święcone paciórki — 
A żołnierz śniég otrząsł z kaszkieta i burki, 
I z lodu ocisnął namarzłe wąsiska, 
— To Stefan — to brat mój — z pochmurném obliczem, 
Podbieżał do ojca, kolana mu ściska, 
I wita się z nami — my bieżym i krzyczym: 
Witamy, ściskamy radością wzruszeni, 
«No cóż tam? Jak idzie? Jak się wam powodzi?» 
Tysiące zapytań jak z procy kamieni 
Rzucają z pośpiechem i starzy, i młodzi. 
«Źle idzie — rzekł Stefan — skończyła się praca, 
Już nasze rojenia minęły, uciekły, 
Już Francuz w cieplejsze krainy powraca, 
Przemarzły, przelękły, pobity i wściekły, 
Bóg z niemi — mój ojcze! Ja u was w gościnie, 
Konika popasę i ruszam z kopyta; 
Za Wisłą, za Niemnem, na cudzéj krainie, 
Być może, że słońce nam jeszcze zaświta; 
O wtedy to z hrabią rachunek uczynim — 
On stchórzył na polu, gdzie ogień się krzesze, 
Porzucił nas wszystkich, co byliśmy przy nim, 
Zapragnął Paryża i powiózł depesze. 
I żołd nasz zagarnął na domiar swéj zbrodni. 
Ej hrabio, nie ujdziesz pałasza lub kija! 
My tutaj krew lejem i głodni, i chłodni, 
A wasze w Paryżu gdzieś winko popija! 
Jedź z Bogiem, pij z Bogiem wesoły i zdrowy, 
Nie zginiem bez ciebie, kochany sąsiedzie, 
Nas wzięto po pułkach — a szlachcie z Podkowy 
Ze strzelbą czy z lancą niezgorzéj się wiedzie, 
Bo Pan Bóg nad nami litować się raczy. 
Zwyczajnie jak wojna — wszelako się zdarzy. 
Piotr został raniony od piki kozaczéj, 
Jan krzyżyk otrzymał za wzięcie bagaży, 
Franciszek w szpitalu, bo rąbał się szczérze, 
(Nie lękaj się ojcze, nie będzie kaleką), 
Mikołaj kapralem przy głownéj kwaterze; 
O reszcie ja nie wiém, bo pułki daleko. 
Dziś idziem do Niemiec, choć pędzą za nami, 
Posłyszycie wkrótce nowiny rozgłośne, 
A śladem za wieścią my do was, my sami, 
Z jaskółką, z bocianem powrócim na wiosnę». 
 
VIII
Ale wiosna nie chybia jak człowiecza dola, 
Przyszło cieplejsze słońce, śnieg otopniał z pola, 
Strumień otrząsł się z lodu i swobodnie płynie, 
I bocian zaklekotał... ot na téj olszynie! — 
I przyleciała czarnych jaskółek gromada. 
A każda cóś szczebioce, każda rozpowiada. 
Któż tam proszę potrafi dowiedzieć się od niéj, 
Może pokłon przynosi z krainy zachodniéj? 
Ale gdzie tam... dla Boga? — och! ku naszéj strzesie 
1 ... 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15
Idź do strony:

Darmowe książki «Gawędy - Władysław Syrokomla (czytać .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz