Gawędy - Władysław Syrokomla (czytać .TXT) 📖
Krótki opis książki:
Władysław Syrokomla znany jest jako jeden z najważniejszych autorów gawęd o tematyce ludowej, szlacheckiej, żołnierskiej, historycznej. W skład prezentowanego zbioru wchodzi dziesięć gawęd skupiających się głównie na życiu szlacheckim i chłopskim.
W tych krótkich utworach Syrokomla przedstawia codzienność ludzi różnych stanów, zwraca uwagę na moralność i charakteryzujące podejście do świata — niekiedy ironizuje, by wytknąć przywary — ale także ukazuje piękno życia w zgodzie z naturą, docenia wagę wspomnień i wewnętrznych rozterek.
Żyjący i tworzący w XIX wieku Syrokomla pochodził z ubogiej rodziny szlacheckiej i często w swoich utworach ukazywał ten stan, nie szczędząc irocznicznych komentarzy na temat bliskiej mu rzeczywistości.
Przeczytaj książkę
Podziel się książką:
- Autor: Władysław Syrokomla
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Gawędy - Władysław Syrokomla (czytać .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Władysław Syrokomla
gorzałkę — i spraw mi się gracko89!
Bo inaczej, Chodyko, ty znasz moją rękę!
Ja nie umiem żartować z plecionką kozacką90,
Dwieście! choćby sam szatan brał cię na porękę.
Marsz! i spraw się!« (Pan łowczy sam nie bywał w lesie,
Bo miał młodą małżonkę i bał się niedźwiedzi).
Wyszedłem — mając tymfa, ej, pohulać chce się!
Ot powiem szczérą prawdę jakby na spowiedzi:
Trzy dni piłem gorzałkę — przyszedł dzień wskazany,
At, myślę, wszak zwierzyna jakoś się osoczy,
Ale niedźwiedź zrozumiał, że osocznik pijany,
Szedł cichaczem z ostępu, uciekł w żywe oczy. —
Ja milczę — aż we środę — mój Boże jedyny!
Zebrała się obława, zjechały się pany,
I pan hetman litewski, ze swojemi syny91;
Strojno, dworno, hałaśnie. Mój domek drewniany
Przemienił się na pałac — oświecono wrota.
Jaki dwór! jaka służba zebrała się wcześnie!
Jaka psiarnia doborna! — co srébra, co złota!
To w bajce nie wygadać, ani przyśnić we śnie.
Ruszyli do ostępu — ja wiem, co się święci —
Ale nie zdradzam siebie mężnemi oczyma,
Obława strzela, huka, trąbi bez pamięci,
Pany ziębną w połatkach, a niedźwiedzia nié ma.
Ot i słonko już zaszło — już się zmierzchać bierze92,
Hetman się zniecierpliwił, jakby Bóg wié o co,
Złajał pana łowczego, a zjadłszy wieczerzę,
Kazał zwinąć swój obóz i ruszył przed nocą.
Tutaj dopiéro łowczy, korzystając z pory,
Rozkazał mię pochwycić, przywiązać do drzewa, —
Bito mię harapami93, żelaznemi swory94. —
Próżno człowiek krwią spłynął, daremnie omdléwa,
Daremnie stary ojciec po ziemi się tarza,
Daremnie żona płacze... ach ten jęk przewlekły
Ponure, leśne echo słyszy i powtarza,
Ale łowczy nie słyszał — tak był gniewem wściekły».
V
«Ot na koniec oprawcy zbitego puścili...
Wyrwałem się... tu szatan szepnął mi nad uchem.
Miałem topor za pasem, więc nie tracąc chwili,
Ciąłem w głowę łowczego zamasznym95 obuchem,
A potém w piersi ostrzem.....
Padł... krew mu lunęła...
Trysnęła w moje oczy, zalała sukmanę;
Ot jeszcze na odzieży pamięć mego dzieła!
Czy widzisz mości książę plamy niezmazane?
Zbutwiała mi siermięga96, choć się raz w rok bierze,
Straciła swoją barwę od czasu i słoty, —
A ślady krwi niewinnéj... patrzcie, jakby świeże,
Nie starły się aż dotąd jak pieczęć sromoty!...
— »Uciekaj!« — któś mi szepnął, ujrzałem, że zginę,
Bo strzelcy obces97 do mnie — ja z toporem w dłoni
Poleciałem do lasu, skryłem się w gęstwinę,
Ho! w lesie osocznika nie każdy dogoni!
Ukryłem się przed ludźmi, zginąłem bez wieści,
Żaden mię nie dośledził całe lat trzydzieści,
Aż dzisiaj dobrowolnie z kryjówki wychodzę.
Bo fraszka sądy ludzkie — tam w piersiach głęboko
Gorszy sąd... gdzie sumienie władzę rozpostarło!
Ząb za ząb trzeba oddać, a oko za oko,
Skowajcie mię w łańcuchy, osądźcie na gardło98,
Lecz póki kat nadejdzie — poważni sędziowie,
Raczcie jeszcze posłuchać, radzi czy nieradzi! —
Jam człowiek nieuczony, roił czasem w głowie,
Że pokuta i praca moją winę zgładzi.
Otoż, jam pokutował jak duch tajemniczy,
Co jęczy w suchej wierzbie i wzdycha do nieba;
Pracowałem ze łzami, jadłem chleb goryczy,
Gdzie tam chleb?! co ja dałbym za kawałek chleba!
Bo co to kawał chleba w rodzinnym zakątku...
Co to chata! spokojność! i chleb na wieczerzę?!
Bez chleba człek zapomniał, że jeszcze nie źwierzę,
Lecz słuchajcie mię pany, słuchajcie z początku».
VI
«Darłem się przez gęstwinę, zmykając pogoni:
Czy wiatr w zlodowaciałe gałęzie zadzwoni,
Czy śnieg skrzypnie pod nogą, czy zawadzę o co,
Czy puszczyki na dębach w skrzydła załopocą,
Mnie się widzi tuż pogoń — pod piersią zdrętwiałą
Sam w sobie niosłem pogoń, bo sumienie gnało.
Gnała jakaś obawa, jakaś myśl źwierzęca,
A tutaj wiatr ze śniegiem w gęstwinach się skręca,
Zawiewa moje ślady — choć odzieża99 ciepła,
Cały skrzepłem100 od chłodu, tylko myśl nie skrzepła.
Wreście choć w głowie szumi, choć pod sercem boli,
Zimny wiatr krew gorącą ostudził powoli —
Spójrzałem wkoło siebie, wspomniałem o strzesie101,
Nie pierwszyna102 strzelcowi zanocować w lesie!
Patrzę... rozpierzchłe myśli zbieram pomaleńku,
Jest hubka i krzesiwo, jest siekiera w ręku,
Jest strzelba za plecami i mieszek borsuczy.
No, myślę — przez dni kilka nędza nie dokuczy,
Przetułam się dni kilka! a potem?... o Boże!
Śmierć z głodu albo z chłodu, na bezludnym borze!..
Ot tutaj ciemna jodła z kudły rzęsistemi
Opuściła gałęzie aż do saméj ziemi,
Tu będzie na noc chata! to i cóż że chata?
Nie zasnę, bo mi serce okropnie kołata, —
Ale trochę wypocznę. — Podsuwam się blisko...
Wtém ogromne wypada spod nóg niedźwiedzisko,
Ryknął i pobiegł w puszczę — śledząc go oczyma,
Ej, szkoda, myślę sobie, że hetmana nié ma,
Ej, szkoda, że pan łowczy nie wiedział łożyska103!...
Krew mu z rozbitych piersi czarnym sznurem tryska,
A młoda jego żona... nieszczęsna kobiéta!
Jęczy teraz w rozpaczy i zębami zgrzyta!
I tuli się do męża, całuje go w usta....
A mąż... zimny jak kamień i blady jak chusta...
Krew mu obryzgła104 piersi — o szczęśliwy człecze!
Krew zaskrzepła od zimna, w serce ci nie piecze;
A u mnie w sercu pożar nad wszystkie pożary!
A mojaż biedna żona!... a mój ojciec stary!...
I tak całą noc bożę105 zlewałem się potem,
Myśli szumiały w głowie i biły z łoskotem,
Nazajutrz weszła jutrznia i słonko jak złoto,
Nie rozpędziło myśli sczerniałych zgryzotą!
Wstałem i biegłem daléj, gdzie doniesie oko,
Zabiłem się106 w gęstwinę i puszczę głęboką —
Tu bezpieczno od ludzi na głębokiéj puszczy:
Ale cóż, gdy sumienie czarną myśl poduszczy?
Nigdzie nié ma schronienia! —
Po gęstwinach sosny
Błąkałem się jak mara aż do ciepłej wiosny,
Kiedy zimno dokuczy: zaczajony w borze
Wykrzeszę sobie ogień i płomień rozłożę,
Gdy głodno: — nabój prochu i kawał ołowiu,
Tutaj ptak się nadarzy, tu zwierz w pogotowiu,
Gdy wyszedł proch i kule: jadłem drewna korę,
Czasem z zębów wilków zająca odbiorę,
Czasem puchacz wyparty z wypróchniałéj chwoi107
Albo skoczna wiewiórka głód mój zaspokoi,
A czasem... głód dni kilka. —
Gdy nic nie znachodzę108.
»Ej, Chodyko — czart szeptał! — siądź tylko przy drodze,
A tam bitym gościńcem idą karawany,
Jeżdżą pieniężne kupcy i wielmożne pany,
Wyskoczysz na przesmyku... i zdobycz bogata;
Wszak twój topor stalowy niezawodnie płata,
Zdobędziesz kawał chleba, jak doma we żniwie,
Toż rozkosz chleb pieczony pożérać łapczywie!
A nie chcesz? zamiast cierpieć, zamiast znosić nędzę,
Czy widzisz sznur rzemienny na twojéj poprędze109?
Zrób stryczek i odważ się, — skończysz w samą porę...
A ja ci co najlepszą osinę wybiorę«. —
Tak mi szeptał kusiciel — daremne staranie —
— »Krzyż na ciebie Chrystowy! — odczep się szatanie!
Idź kusić suche wierzby albo dzikie skały!«
Czart uciekł — a głód został i myśli zostały.
I tak do saméj wiosny, pod niebem otwartém,
Walczyłem z głodem, chłodem, sumieniem i czartem».
VII
«Ot zawiośniało, pocieplało w lesie,
Woda z pagórków sparła się110 w dolinie;
Szumno i huczno lód i śniegi niesie,
Po mokrych mszarach jakby morze płynie. —
Nie lepsze życie miałem i na wiosnę,
Rozpacz rozrywa, głód człowieka suszy,
Lecz czasem myśli nadpłyną radosne
Rzewniéj na sercu i nadziejniéj w duszy. —
Czasem się ocknę przy jakiéj zatoce,
Gdzie woda huczy i ptastwo strzekoce;
A tam straciwszy i zmysły, i wiedzę,
W głuchych dumaniach całe dni przesiedzę;
Czasem w bagnistej oczeretniéj111 trawie,
Wierzbowy więcierz112 na ryby postawię,
I słucham świętą upojony ciszą,
Pluskanie rybek albo fali dźwięki,
Lub nie zważając, że ludzie posłyszą,
Tnę bezprzytomny rodzinne piosenki.
Dotąd bywało, gdy wieczór się zbliża
Nie mogłem biédny odważyć się dosyć,
Zmówić paciérza lub położyć krzyża,
Albo spojrzenia do niebios podnosić. —
A wiosną, panie, samemu i w lesie,
Ot, nie wytrzymasz bez modlitwy bożéj!
Tak ci zapłakać i pomodlić chce się,
Że krzyż na piersiach nie chcąc się położy.
O! wam nie pojąć: jak się zbrodniarz modli
Kiedy mu w sercu odeźwie113 się skrucha!
Choć szatan szepce: że się człek upodli,
Wzywając Ojca i Syna, i Ducha,
Że trzeba hardo postawić się Bogu,
Gdy już nadziei w miłosierdziu nié ma, —
Poczniesz modlitwę — jak gdyby z nałogu,
A skończysz płaczem, aż serce się wzdyma.
Tak było ze mną —
Tymczasem od słonka
Wiosenne listki puściły na drzewie,
Począłem słyszeć śpiéwanie skowronka,
Już po zaroślach tokują cietrzewie:
— Zaśpiéwał słowik — już częściéj się spotka
Borowy kwiatek lub grzyb i jagódka;
Lecz zły to pokarm, choć zebrać tak blisko,
Człek jako źwierzę pragnie krwi i mięsa,
Nieraz bywało, jak głodne wilczysko
Człek się za mięsną zdobyczą wałęsa...
Lecz trudno zdobyć! — nie służą dla człeka
Ni orle skrzydła, ani rysie szpony;
Nieraz zwietrzywszy źwierzynę z daleka
Trzeba fortelić114 jak kot zaczajony.
Czasem się ptaszki usidlą jak więźnie115,
Czasem mój topor w łeb wilczy zagrzęźnie, —
O! wtenczas uczta! przy takiéj biesiadzie,
Ze stosu łomów116 ogień się nakładzie —
A tam śpiéwając i ćwiertując117 zwierzę,
Nabiéram myśli weselsze i żwawsze;
Lecz rzadkie, rzadkie zbytkowne wieczerze,
Głód co najczęściéj, a złe myśli — zawsze».
VIII
«Przyszło lato — spalone od słońca powietrze,
Ledwie daje odetchnąć osłabionéj sile;
Był to pewnie sianokos, czas po świętym Pietrze118,
Bo leśny bąk i owad dokuczał nie tyle119.
Błąkałem się w gęstwinach — snadź120 blisko, gdzie błoto,
Bo obecność szatana czuła się jak plaga;
Złe myśli tak mi czoło, tak mi serce gniotą —
Chciałem je spędzić krzyżem, i krzyż nie pomaga.
Nuda, głód, czarna rozpacz i zwątpienie ducha,
Nawet topor wypadał z osłabionej ręki
— »A widzisz — szeptał szatan — jak źle, kto nie słucha!
Już dzisiaj stary głupcze nie znosiłbyś męki!
Wszak tobie trzeba wisieć, bo któż tego nie wié?
Zbrodnia się prędzéj, późniéj, wyjawi przed rzeszą,
Lepiéj na szubienicy wisieć jak na drzewie?
Kiedy lepiéj — to czekaj, aż ciebie powieszą!«
— »Nie — rzekłem — czekać nie chcę, bo życie tak dręczy!
Ot, poszukam gałęzi, co się nie obłamie«.
Podniosłem w górę oczy — cóś huczy, — cóś brzęczy,
Aż tu pszczółka lecąca ukłuła mię w ramię —
Patrzę, a tu na drzewo rój spuścił się pszczelny,
Piękny rój... krew poleska wzięła swoją władzę...
Czekajcie... nim pomyślę o drodze śmiertelnéj,
Piérwéj rój ten obiorę i w ulu osadzę;
Bo wy państwo nie znacie poleskiego rodu:
U nas pszczoła to rozkosz, to bogactwo człeka,
I mój dziad, i mój ojciec, i ja sam za młodu
Znałem się na pszczelnictwie — Ot będzie pasieka!
Skoczyłem do roboty żwawo i radośnie,
Zebrałem rój do czapki — jak powiedzieć słowo,