Brązownicy - Tadeusz Boy-Żeleński (biblioteki w internecie txt) 📖
Zbiór felietonów Tadeusza Boya-Żeleńskiego dotyczących legendy, którą została otoczona postać Adama Mickiewicza. Autor opowiada się za zdjęciem tej postaci z piedestału i krytycznym spojrzeniem na niego.
Boy-Żeleński analizuje postać polskiego wieszcza i dochodzi do wniosku, że jego obraz, który tkwi w umysłach większej części społeczeństwa, jest przekłamany, wygładzony, wyidealizowany. Publicysta próbuje obraz ten, ściśle związany z okresem towiańskim, odbrązowić, ukazać inne, ale prawdziwe oblicze narodowego wieszcza oraz sekty skupionej wokół Andrzeja Towiańskiego. Brązownicy to kolejny zbiór felietonów Boya-Żeleńskiego budzący kontrowersję w środowisku literackim.
- Autor: Tadeusz Boy-Żeleński
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Brązownicy - Tadeusz Boy-Żeleński (biblioteki w internecie txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Boy-Żeleński
W kilka czy kilkanaście dni pani T., będąc sam na sam ze mną, zaczęła mówić o bliskim terminie mojego wyprowadzenia się i coś przebąkiwać, że ją późno o tym uprzedziłam. Ja z zadziwieniem zapytałam, dlaczego i jakim sposobem miałam ją wcześniej uprzedzić, kiedy sama nie byłam jeszcze powzięła ostatecznego postanowienia. Pani T. odrzekła, że w takim jak jej, niezamożnym domu każda zmiana daje się uczuć i wielką stanowi różnicę; że ubytek jednej osoby wymaga zaraz i zmniejszenia mieszkania. Przerwałam pani T., ażeby zrobić uwagę, że to mieszkanie już dawno przed przybyciem moim zajmowała. Odpowiedziała, że to prawda; ale że, gdyby nie przybycie moje, byłaby je zmieniła; a przynajmniej teraz, mając mieć jeden pokój zbyteczny, gdyby na czas była uwiadomioną, byłaby się postarała o wynajęcie. Te wszystkie powody widocznie były nakręcone, boć pani T., wynajmując mi ten pokój, wcale układu ze mną nie robiła ani uprzedziła, jak i kiedy mam o wyprowadzeniu się uwiadomić; zrozumiałam więc, iż tutaj chodziło jedynie o wyciągnienie jakiegoś większego zysku, i uważając już teraz panią T. jako obcą zupełnie a interesowną kobietę, odpowiedziałam: że jakkolwiek nie poczuwam się do obowiązku odpowiadania pani T. za wynajęcie lub nie opuszczonego przeze mnie pokoju, przecież by jej jako dawnej znajomej matki mojej nie dać nawet mimowolnego powodu do żalu, zobowiązuję się przy wyprowadzaniu zapłacić za jeden miesiąc więcej, jeśli się dotąd nie wydarzy odnająć ten pokój. Pani T. zimno podziękowała, dodając wszakże, iż to nie zapewni jej powetowania straty, bo się może i przez pół roku nie zdarzyć sposobność wynajęcia. Ja, zniechęcona już zupełnie do tej kobiety, nic więcej nie powiedziałam i odtąd z coraz większą niecierpliwością wyglądałam chwili wydobycia się z jej domu. Za przybyciem brata niebawem wyszukaliśmy dogodne mieszkanie, a chociaż pozostawało mi jeszcze parę tygodni do przemieszkania miesiąca, nie chciałam dłużej bawić pod dachem pani T. Dniem przed zamierzonym wyprowadzeniem się, uprzedziłam o tym panią T.; nazajutrz z rana kazałam sprowadzić ludzi do przenoszenia rzeczy, a tymczasem poprosiłam tę panią, by się ze mną obrachowała. Przypomniałam jej wtedy dopiero dług 80-ciu tal. i zażądałam, by odtrącając należne jej podług obietnicy mojej dwumiesięczne pieniądze, zwróciła mi resztę. Pani T. odpowiedziała zimnym i suchym tonem, że nasz rachunek nie tak jest prosty; że jej się ode mnie należy nie za dwa miesiące, ale za pół roku zapłata. Tyle bezczelności zrazu zdało mi się niepodobieństwem; odrzekłam, że nie rozumiem; ale gdy pani T. dalej zimno a stale obstawała przy swojem, dodając, iż mię o tym już temu dni kilka uprzedziła, oburzyłam się i zapowiedziałam, że bez odwołania się do sądu trzeciej, a doświadczonej w tym względzie osoby, nie zastosuję się do żądania pani T. Wtedy przyszli zawołani ludzie dla zabrania rzeczy; pani T. im nic z miejsca ruszyć nie dozwoliła, mówiąc, iż moje rzeczy zatrzymuje w zakład za należne jej ode mnie pieniądze. Ja, do reszty obruszona, tej chwili wyszłam i udałam się po radę do Lipińskich; oni bez wielkiego zadziwienia przyjęli tę wiadomość, mówiąc, iż to nie pierwsze tego rodzaju zajście w Dreźnie między cudzoziemcami a miejscowymi; że ci ostatni najwięcej korzystają z polskiej dobroduszności lub niedbałości w interesach; zawczasu też zapowiedzieli mi Lipińscy, że nic nie wskóram z panią T., która widać naprzód już ułożyła sobie plan postępowania, chybabym wzięła adwokata za pośrednika. Ja tak byłam rozjątrzona, a razem przekonana o nieuczciwości postępku pani T., że przez samą miłość prawdy postanowiłam rzeczy dochodzić nawet na drodze prawnej. Lipińscy wskazywali mi znanego sobie z prawości adwokata i niebawem poszłam do niego. Po wysłuchaniu mnie adwokat odpowiedział od razu, że widzi w sprawie mojej dwie rzeczy na moją niekorzyść; naprzód że mam do czynienia z nieuczciwymi ludźmi (bo on ze słyszenia też znał rodzinę T.); potem że nie mam żadnych na piśmie dowodów na swoje poparcie. Dodał jednak, że nie wątpi o wygranej dla mnie, gdybym przysięgę wykonała, bo tego strona przeciwna zażądać może; ja z czystym sumieniem przysiąc mogłam, iż nie było żadnych między mną a panią T. układów; jednak wolałam nie dopuścić tej ostateczności i upoważniłam adwokata, by w moim imieniu polubownie rzecz ułożył; ja nie chciałam już widzieć rodziny T., a mianowicie matki; więc uprosiłam tego pana, by sam tam poszedł dla zagodzenia sprawy, chociażby z pewną z mej strony pieniężną ofiarą. W parę godzin wrócił adwokat i wręcz mi powiedział, że nic nie ma do zrobienia z panią T. — że ona rzecz do ostateczności doprowadzić zechce; a chociaż powtórzył, iż w końcu ja bym wygrać musiała, jednak dodał, że pewnie odrzekłabym się stokroć nawet większej straty pieniężnej, gdybym poznała wszystkie przykrości procesu, na jakie wystawiona być bym musiała jako kobieta i nadto cudzoziemka. Radził mi więc co prędzej skończyć tę rzecz płacąc podług wymagań pani T., tj. zwracając jej rewers na 80 tal., bo to żądanie ostatecznie oświadczyła jemu. Brat mój, którego ja wcale w tę rzecz nie chciałam mieszać, bojąc się jego usposobienia gorączkowego, a razem wiedząc, iż on, równie jak ja niedoświadczony, nic by tutaj nie poradził, brat mój odezwał się, popierając zdanie adwokata. Zresztą ja sama uznałam teraz, że to najrozsądniej, i chciałam niebawem przez adwokata rewers zwrócić; ale na moje wielkie zmartwienie adwokat na to nie przystał; powiedział, że się bez mojej obecności nie obejdzie, gdyż potrzeba będzie mojego podpisu, na jakimś protokóle, który musi być sporządzony za wspólną zgodą, ażeby się zapewnić, że pani T. żadnych w przyszłości nowych nie wynajdzie sobie pretensji. Musiałam więc zastosować się do konieczności; uprzedziłam tylko adwokata, iż ja ani się chcę odzywać, że jego upoważniam do ukończenia jak najprędzej tak, abym tylko podpis położyć potrzebowała. Za przybyciem moim z adwokatem do pani T. zastałam całą rodzinę zgromadzoną; wszyscy okazali zadziwienie na mój widok, nie spodziewając się zapewne, bym tak rychło kończyć chciała. Młody T. za wejściem moim pobladł mocno i wstawszy z miejsca, natychmiast wyszedł. Zaczęła się rozprawa między panią T. a adwokatem; ten od czasu do czasu zwracał się do mnie, by żądać moich objaśnień na odparcie dowodzeń pani T.; ale ja odpowiadałam, że już mu rzecz raz wyjaśniłam i proszę, by co prędzej kończył, gdyż mi pilno wyjść z tego domu. To mówiłam po francusku, ale głośno, wiedząc, że nie będę zrozumiana; wreszcie adwokat spisał ów zapowiedziany protokół; był to rodzaj kwitu pani T. dla mnie, jako nie ma żadnych już do mnie pretensji. Zwrócił jej rewers i na tym się skończyła ta licha sprawa. Było to pierwsze tego rodzaju doświadczenie dla mnie; byłam oburzona nie tyle interesownością, jak fałszem pani T.; z uczuciem pogardy i obrzydzenia weszłam ten raz ostatni do jej domu, a nie chcąc ubliżyć samej sobie, nie odezwałam się cały czas; jednak nie mogłam przenieść na sobie, by przed wyjściem nie dać jej uczuć mego oburzenia; byłam ja przy wejściu bez ukłonu usiadła opodal, jakby milczący świadek; dopiero wychodząc, zatrzymałam się we drzwiach i ukłoniwszy się wszystkim, zwróciłam do pani T. już po niemiecku te słowa: „dziękuję za wszystko dobre wyświadczone w tym domu mnie, sierocie”. Oni wszyscy odpowiedzieli niskim ukłonem, nie zrozumiawszy może od razu ironii, a ja natychmiast poszłam w swoją stronę, kazawszy przy sobie rzeczy moje zabrać.
To zajście z panią T. podwójnie działało na mnie; raz jako nowe doświadczenie, przestroga co do dalszego pośród obcych życia — to była dobra strona rzeczy przykrej, bo jak mówią: nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło; ale ja w razie nie tak filozoficznie przyjęłam niespodziewany zawód: — przeciwnie, mocno uczułam tak jawny fałsz, oszustwo ze strony osoby, której przez pamięć na matkę byłam całkiem zaufała; i to było drugie wrażenie sprawione jednymże faktem; a silniejsze i trwalsze od pierwszego, bo dotknęło bolesnej u mnie strony, owego uczucia nieufności i pogardy dla świata i ludzi. To uczucie było mi nie tylko przez dalszych wyrzucane, ale ganione przez matkę; a że od jej śmierci postanowiłam była kierować się nadal w życiu odebranymi od niej naukami i przestrogami, usiłowałam wytępić w sobie to, co matka za złe uważała; tą wiedziona myślą, byłam serdecznie przyjęła pozorne dowody życzliwości ze strony obcej rodziny; tymczasem gdy się znów zawiedzioną znalazłam, obudziła się na nowo dawniejsza moja niechęć do świata i jak ślimak dotknięty kryje się co prędzej do skorupki swojej, tak ja na nowo zamknąć się w sobie postanowiłam i odosobnić od ludzi w czuciu — to jest ani dbać, ani liczyć na nikogo, samej sobie tylko zaufać i wystarczyć. Było w tem postanowieniu może wiele samolubstwa — może i pychy cokolwiek — lecz okoliczności, zda się, utwierdziły mię w tym poglądzie na życie. Przypłaciłam jednak i tę nową naukę i postanowienie; przechorowałam doznaną przykrość; febra wróciła mi się nagle, co spowodowało nową kilkotygodniową przerwę w nauce mojej malarstwa; brat mój ze swojej strony, pracując nad muzyką, niedługo uczuł skutki wysilenia; zaczął upadać na siłach i zaledwie po kilku tygodniach zarzucić musiał naukę.
Jakby na pocieszenie nas i chwilowe wyrwanie z tego niewesołego stanu rzeczy, odebraliśmy z domy wiadomość od siostry, że za mąż wychodzi wkrótce i czeka naszego na jej ślub przybycia. Że wybór siostry padł na godnego ze wszech miar człowieka, ucieszyłam się tym serdecznie i wybraliśmy się niebawem z bratem do Warszawy. Parę miesięcy spędzonych pośród rodziny ubiegło jak dni parę; ale te chwile radości uważałam tylko jako czas wytchnienia; więc znów pożegnałam rodzinę i w towarzystwie przyzwoitej kobiety jadącej zagranicę wróciłam do Drezna. Brat mój usłuchał mej rady i został w kraju dla oddania się obranemu dawniej zawodowi. Za powrotem do Drezna udało mi się znaleźć pokoik dla siebie w domu, gdzie mieszkała jedna ze znajomych mi polskich rodzin i wróciłam do mojej nauki. W tym czasie osoby życzliwe, chcąc mi ułatwić dalszą naukę, poradziły mi, bym moje roboty malarskie paru znawcom pokazała; uczyniłam to i obok pochlebnego zdania o robotach moich posłyszałam zdanie, jakoby mój rodzaj malowania innej potrzebował szkoły. Zaczęto mi mocno doradzać, bym nie tracąc czasu, jechała naprzód do Francji, a potem do Włoch. Ja zrazu przyjęłam tę radę obojętnie; zdało mi się, że jeszcze mogę wiele skorzystać od mojego drezdeńskiego profesora; ale gdy mi nie przestano powtarzać powyższego zdania, uwierzyłam, że muszą być słuszne, i po pewnym namyśle rozpoczęłam starania o paszport do Francji. By powziąć to postanowienie, musiałam przełamać niewytłumaczoną jakąś niechęć do Francji, a mianowicie do Paryża; zawsze bowiem, odkąd pomyślałam o podróżowaniu dla nauki malarskiej, zdążałam głównie do Włoch myślą jako do celu artystycznej pielgrzymki; zaś Paryż mijałam, gdy mi się nie wiedzieć skąd jakoś natrętnie na myśl nasuwał. Teraz, nie zważając na tę moją niewytłumaczoną do Paryża antypatię, postanowiłam jechać tam jako do ogniska wszelkiego ruchu intelektualnego; a mając tam siostrę, pomimo iż jej właściwie nie znałam (gdyż ona, opuszczając kraj dla zaślubienia Mickiewicza, odjechała mię dzieckiem małym), przecież osądziłam za rzecz najprostszą przy siostrze w Paryżu zamieszkać. Gdy objawiłam ten zamiar życzliwym mnie znajomym, zaczęli mi najmocniej odradzać; powiadali, że gdy się znajdę pośród żywiołów dziwnych, niewytłumaczonych, jakie towianizm w domu Mickiewicza zaszczepił, utracę wszelką swobodę, zaniecham nauki, jakiej się poświęciłam obecnie; co gorsza, zobaczę i usłyszę tam niejedną osobę, której nowe niby i wyższe idee do najniemoralniejszych czynów prowadzą. To mi mówiły kobiety starsze, godne ze wszech miar szacunku i wiary; miałam dowody ich dla mnie życzliwości, więc mogłabym była im zaufać; a przecież nie poszłam ślepo za ich zdaniem. Udałam się po radę tam, gdzie czerpałam od roku siłę do życia; wywołałam wspomnienie matki; ona ganiła mi zbytnią łatwowierność co do złego, jakie na świecie wydarzać się może; więc powiedziałam sobie, że przecież u siostry znajdę opiekę, gdyby nawet znaleźli się tam tacy, którzy by chcieli pokój mój zakłócać. Zresztą pomyślałam jeszcze, skoro nie mam ani chęci, ani usposobienia, by się zajmować temi jakiemiś nadzwyczajnemi rzeczami, które są (to jest wówczas były) nad moje pojęcie, łatwo o tem przekonałam każdego, bo zajmować się będę tylko nauką moją, a w nic innego wdawać ani o nic pytać się nie będę. Było to bez wątpienia postanowienie dosyć egoistyczne, ale usprawiedliwia mię po
Uwagi (0)