Ludzie żywi - Tadeusz Boy-Żeleński (biblioteki publiczne .TXT) 📖
Stanisław Przybyszewski, Stanisław Wyspiański, Witold Wojtkiewicz, Artur Grottger i Narcyza Żmichowska to wybitne postaci twórców działających w XIX i XX wieku. Ich postaci zostały omówione przez Tadeusza Boya-Żeleńskiego w zbiorze Ludzie Żywi wydanym w 1929 roku w Warszawie.
Zbiór składa się z pięciu części poświęconych wymienionym artystom, Boy pisze o nich w kontekście dzieł, którymi zasłynęli, ale także opowiada o ich życiu prywatnym.
Tadeusz Boy-Żeleński to jeden z najsłynniejszych polskich krytyków literackich, eseistów i tłumaczy, które twórczość przypada głównie na pierwszą połowę XX wieku. W swoich esejach komentował zarówno życie literackie, jak i angażował się społecznie — propagował edukację seksualną i świadome macierzyństwo, występował jako obrońca praw kobiet.
- Autor: Tadeusz Boy-Żeleński
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Ludzie żywi - Tadeusz Boy-Żeleński (biblioteki publiczne .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Boy-Żeleński
Ja teraz zupełnie szczęśliwy. Za niczym nie tęsknię, niczego nie pragnę, bo mam wszystko przy sobie. Tak się w sercu moim i miłość, i szacunek, i podziw dla Duchy powiązały, że najchętniej bym jej nogi całował i na rękach nosił.
Pracuję wiele. Zdaje mi się, że napiszę tu to wszystko, do czego jeszcze przed kwartałem nie byłem dojrzały — napiszę najlepsze rzeczy, to wszystko, co chciałem napisać, a nie mogłem, bo dusza była za mętna. Teraz mam spokój i pogodę.
Mój romans o trzech opętanych zakonnicach zabiera mi niesłychanie wiele czasu. Muszę najdrobniejszy dètail studiować, a ponieważ tu biblioteki nie ma, więc trzeba sobie książki sprowadzać i kupować.
Dramat mój Pawlikowski definitywnie w Krakowie przyjął i będzie na jesień grany. Tak mi pisze Szukiewicz. Spotkałem w Krystianii Andersena. Straszliwie wygląda, bo wciąż pijany, przy tym żyje w strasznej nędzy, bo tu mu naturalnie tak samo o pieniądze trudno jak w Berlinie.
Tylko pisz mi, mój najdroższy, jak najczęściej, ja Ci regularnie odpisywać będę, chociaż niewiele Ci napiszę, ale zawsze w ścisłych stosunkach pozostaniemy.
Ty nie masz wyobrażenia, jak oboje, Ducha i ja serdecznie i bratersko do Ciebie jesteśmy przywiązani, jak szczerze i głęboko losy Twoje nas obchodzą.
Ściskamy cię oboje po tysiąc razy.
Ducha i Stach.
Nie wspominaj nic o M., bo Dusia twoje listy czyta, a chętnie jej daję do czytania, bo wiem, jak bardzo cię lubi.
Mój złoty Fredziu, nadeślij mi natychmiast odbitkę Twego portretu, chyba nie wątpisz, jak to mnie ucieszy. Ja Ci też na przyszły tydzień fotografię Dusi i moją nadeślę.
Adres mój: Kongsvinger, Norwegen.
W Kongsvinger zostanę prawdopodobnie do listopada. Cieszyłbym się niezmiernie, gdybym Cię tu mógł spotkać.
Zenon lata jak najęty po podwórzu, śliczne dziecko, i tak kochane, że by go zjeść można. Nowele Twoje poślij do „Dziennika Krakowskiego”, plac Mariacki. Tam dotąd adresuj też listy do Daszyńskiej.
Pisz mi tylko często i wybacz plamy obrzydliwe na moim liście, temu atrament winien.
Czy masz te dwa numera „Krytyki”, gdzie mój artykuł o powstaniu Kościoła Szatana stoi?
Jeżeli nie, to Ci nadeślę.
Postaram się o to, żeby Ci wszystko nadesłano, co w tym roku wyjdzie. Jeszcze raz tysiąc uścisków od
Stacha.
III.
(na stemplu Berlin, 10 lipca 1897)
Mój drogi, kochany Fredzinku.
Ale cóż znowu piszesz za niestworzone rzeczy. Ja Ciebie miałbym w trąbę puszczać? Nie, nie, mój drogi, ja jestem bardzo do Ciebie przywiązany i bardzo Cię kocham. Nie pisałem, bo żyłem w strasznych tarapatach i niepokoju, ale gorąco Ci dziękuję za Twój ostatni list. Z całego serca Ci dziękuję.
Objąłem redakcję „Metaphysische Rundschau”, pismo poświęcone mistyce i magii. Szalenie wiele na początku do pracy, a przy tym nieznośna, wściekła tęsknota, dochodząca do manii, za Dusią. Jezus Maria, jak ja za nią tęsknię, jak tęsknię!
Maję widziałem przez parę godzin w Krystianii. Byłem z nią w towarzystwie późnym wieczorem, alem z nią nie rozmawiał, bo byłem pijany i usnąłem. Na drugi dzień, przed jej wyjazdem, widziałem ją pół godzinki. Wygląda źle, chuda bardzo i — jednym słowem wygląda niedobrze. Cóż Ci mam o niej powiedzieć? Dobre dziewczę, jak zawsze, ale ona dla mnie teraz zupełnie obca. Lubię ją i życzę jej z całego serca wszystkiego dobrego, ale innej wspólności pomiędzy nami nie ma.
Sic transit itd. Ducha, Ducha, i wiecznie Ducha, jedynie Ducha, królowa niebios i ziemi.
Fotografię naszą niedługo dostaniesz. Również wyślę Ci później parę książek, jak tylko się w Berlinie zagospodaruję. Mój złoty Fredziutek, pisz mi tylko często, jak najczęściej, nie masz wyobrażenia, jak głęboko jestem do Ciebie przywiązany i jak ustawicznie o tobie myślę.
Ściskam Cię z całego serca
Twój Stach.
Adres: Berlin, W. Ansbacherstr. 9.
IV.
(marka25 na liście hiszpańska, 1898)
Mój drogi, kochany Fredziu. Bóg zapłać za Twój list, pioruńsko długo kazałeś na niego czekać. Ale teraz więc wszystko w porządku. Ale co do Twej prośby — w żaden sposób nie można tak zrobić, jak byś sobie życzył.
Nad morzem, Epipsychidion, jeden długi poemat i rzecz, którą obecnie kończę, są częściami tylko jednej nierozerwalnej całości pod ogólnym tytułem Nad morzem.
Cała rzecz obejmująca jakie 80 stron druku, trochę większa jak Vigilie, napisana równocześnie po polsku i po niemiecku. Mogłem się zdecydować drukować poszczególne części w czasopismach, ale tylko w czasopismach. Nad morzem jako książkowe wydanie musi być drukowane jako całość. In hac lacrymarum valle na razie jeszcze po polsku nie wydam. Piszę to odnowa po polsku, tzn. że nie tłumaczę, tylko wręcz piszę po polsku, wskutek czego będzie to zupełnie inaczej wyglądało jak w niemieckim.
Staram się obecnie o polskiego nakładcę — bo o Szczepańskim nie wiem, co mam myśleć. Pisałem do niego kilka razy — nie odpisywał; pisałem tu stąd, co się dzieje z moim Epipsychidionem — ani słowa odpowiedzi. Doprawdy, nie wiem, co mam myśleć. Oczywiście byłoby to dla mnie niesłychanie miłą rzeczą, gdyby moja polska książka mogła wyjść w tak ozdobnym wydaniu, i zrobiłbyś mi rzeczywistą przysługę, gdybyś się w tej mierze zniósł ze Szczepańskim. In hac lacrymarum valle ma czas, napiszę kilka drobniejszych rzeczy mniej więcej tego samego rodzaju i będzie nowa książka. Ale najwięcej mi zależy na wydaniu Nad morzem.
Zresztą piszę teraz przeważnie po polsku, tj. zdecydowałem się zdychać z głodu, bo oczywiście pieniędzy za to, co po polsku wydam, nie dostanę, chybaby cud się stał.
W Hiszpanii zostaniemy jaki miesiąc, przez koniec marca, i cały kwiecień w Paryżu — a potem quien lo saba? Pracuję mało, łażę nad brzegiem morza, patrzę na kwiaty i wspaniałe drzewa, kąpię się i odpoczywam, bom się tej zimy mocno piciem zmachał!
Odpisz mi czym prędzej. Ducha pozdrawia Cię z całego serca.
Ściskam cię i kocham po staremu.
Twój Stach.
V.
Drogi Fredziu.
Słuchaj, drogi chłopie, jeżeli chcesz mnie wyrwać z strasznie przykrego położenia, to pożycz mi do 1-go października sto guldenów. Zostałem przez niemieckiego nakładcę, który mnie tu do Monachium zwabił, haniebnie oszukany i jestem teraz na lodzie.
Pomóż mi, jeśli możesz, a pod słowem honoru na 1-go października z długu się uiszczę.
Piszę wielką rzecz o Szopenie, to mi paręset guldenów przyniesie i wtedy natychmiast ci oddam.
Zrób mi tę wielką przysługę, a dali Bóg, nigdy ci tego nie zapomnę.
Jedna jeszcze rzecz.
Masz moje listy pisane do Dagny. Jesteś dżentelmenem, więc ani na sekundę nie byłem o nie niespokojny, bo wiedziałem, że żadnego użytku z nich nie zrobisz — teraz proszę cię, zniszcz je, ani ty, ani ja nie jesteśmy długowiecznymi, a ja byłbym szczęśliw, żeby śladu po mnie nie zostało.
Do tego stopnia ci ufam i wierzę, że wiem, iż ich nawet nie czytałeś.
Wszystko spal.
Gdybyś nie mógł mi sto guldenów przysłać albo gdybyś mi tej sumy teraz nie mógł zawierzyć, to przyślij choć połowę, bo bardzo bardzo źle ze mną. Bez winy po trzeźwemu dostałem się w piekielne położenie.
Tyle przyjaźni jeszcze chyba dla mnie masz, by mi odwrotną pocztą napisać.
Twój artykuł o Odwiecznej Baśni w „Gazecie Lwowskiej” był rzeczywiście piękny i będę ci wdzięczny, gdy mi go przyślesz, bo to jedyna porządna rzecz, którą w Lwowie o Baśni napisano.
Serdecznie cię całuję
Twój Stach Przybyszewski
13 lipca 1906
Adres: Munchen, Hohenzollernstr. 15.
VI.
Drogi Fredziu!
Nie odbierając tak długo listu od ciebie, myślałem już, że sprawę całą chcesz milczeniem załatwić, tym więcej się cieszę, żem się na tobie nie zawiódł.
Z wekslem wątpię, czy będziesz mógł co zrobić, ja nie mam nikogo, ale to literalnie nikogo w Lwowie, do kogo mógłbym się zwrócić w razie, gdy nasze podpisy nie wystarczą. A te sto guldenów mogłyby mnie z krwawego położenia wydobyć.
Jedno atoli mógłbyś zrobić, a mianowicie wyjednać mi zaliczkę w kwocie 25 guldenów w „Gazecie Lwowskiej” na felieton, który wam pod słowem nadeślę w sierpniu: Obecny stan literatury niemieckiej.
Pieniądze te, najdroższy, wyślesz wprost do mojej żony:
Jadwiga Przybyszewska
u W.PP. Gąsowskich
Poronin
dom Agnieszki Polakowej
a na odcinku napiszesz: „Gazeta Lwowska” z polecenia St. Przyb[yszewskiego].
Zrób mi to, najdroższy, żona pojechała tam, by się z dziećmi zobaczyć i pozostała bez centa, a ja jej teraz nic posłać nie mogę, bo często gęsto na obiad nie mam, a już wszystko co mogłem pozastawiałem.
Jak tylko ten list otrzymasz, to nie żałuj te 50 centów na telegram i zatelegrafuj mi „Mogę” albo „niestety” — to starczy, bo nic straszniejszego nad wyczekiwanie.
Co do tych listów, to mi się pewno przywidziało, teraz, gdym się o Dagny bardzo przykrych rzeczy dowiedział, nie chciałbym, aby jedno słowo moje do niej istniało.
O Mai dowiedziałem się tu od Scharfa, poety niemieckiego, który ją często spotykał w Paryżu, gdzie żyła z doktorem Oskarem Panizzą (obecnie w domu obłąkanych, słyszałeś pewno o tym pornografie) — nie wiem, o ile w tym prawdy, a krótko potem wyszła za mąż za Rosjanina, doktora czy chemika w Tyflisie — to jedno jest faktem, bo mi też o tym pisano z Krystianii.
Tyflis! dziwny zbieg okoliczności — obydwie przyjaciółki po burzliwym życiu wylądowały w Tyflisie.
Ale de mortuis nil nisi bene... A i Maja pewno dla ciebie umarła.
Mój drogi Fredku, na naszą przyjaźń, która tyle lat przetrwała mimo wszelkie wahania, proszę cię, załatw to z Redakcją „Gazety Lwowskiej”, a ja jeszcze raz słowem zaręczam, że najpóźniej za trzy tygodnie felieton nadeślę.
Ściska cię serdecznie
Twój
Stach Przybyszewski
Monachium 23 lipca 1906.
Hohenzollernstr. 15.
VII.
(data stempla 20 września 1906)
Mój drogi Fredziu!
Czyś nie odebrał mojego listu? Zaraz gdyś mi pieniądze nadesłał, przesłałem ci gorące podziękowanie, a i zarazem wymówkę, bo było mi przykro, żeś razem z przesyłką nic mi nie napisał.
List więc zaginął, co się zresztą tu dość często zdarza, więc raz jeszcze ci serdecznie dziękuję, że chcesz zapłacić pierwszą ratę, mocno się tym trapiłem, bo wiesz, jakie lato jest przykre dla autorów. Upoważnienie napisz w takiej formie, by ci potem nie stawiano trudności przy odbieraniu pieniędzy w teatrze, ja je przepiszę i zaraz ci zwrócę.
W Monachium pozostaniemy całą zimę. W Polsce nie ma dla mnie kąta — w Królestwie sztuka i literatura w łeb wzięła, a tu spokój i nadzwyczaj tanio.
Żyjemy tu zupełnie dla siebie, znajomych nie mam, a starych nie odwiedzam, i tak nam dobrze. Żona tu dopiero odetchnęła i ja też swobodny, tylko te straszliwe troski mnie gnębią.
Jest jednakowoż nadzieja. Tutejszy Hoftheater przyjął Dla szczęścia, zdaje się, że Reinhardt w Berlinie będzie grał Śnieg w Szwecji z pewnością zostaną moje dramaty wystawione — w ogóle zdaje mi się, że wreszcie nadchodzi mój czas. Dosyć się nabiedziłem na Bożym świecie. A zwłaszcza w tych latach, kiedy alkohol takie straszne harce w mym mózgu wyprawiał. Dziś dzięki niesłychanej opiece i poświęceniu mej żony od roku już jestem jasny i trzeźwy — i da Bóg rozpocznę wreszcie nad tym pracować, do czego wszystko, com dotychczas napisał, było li tylko wstępem.
Byle tylko choć rok jeden móc żyć bez troski!
O jakich moich książkach piszesz, których nie znasz?
Przecież Odwieczną baśń masz, boś to ty przecież o niej pisał w „Gazecie Lwowskiej” — czy nie tak? A Śluby ci nadeślę, bo sam nie mam ani jednego egzemplarza.
Raz jeszcze ci gorąco dziękuję za twoje kochane serce, serdecznie cię ściskam i pozostaję
Twoim szczerze oddanym
S. Przybyszewski
N.B. Mój drogi, mała prośba — jak będziesz do mnie pisał, dołącz pozdrowienie dla mej żony, ona bardzo biedna, zdaje się jej, że nikt jej już znać nie chce. Tyś człowiek delikatny, więc to zrozumiesz.
Oto jeszcze garść listów, jakie znalazłem. Podobnie jak te trzy ostatnie, i te mówią głównie o pieniądzach. Bo taki jest demonizm pieniądza i taka jego zemsta, że poeta, który nim gardzi, wciąż — bardziej niż ktokolwiek inny — musi o nim myśleć i nim się zaprzątać!
I.
(List pisany do profesorowej Elizy Pareńskiej na wytwornym czerpanym papierze z firmą „Życia”)
Wielmożna Pani.
Dowiaduję się, że Pani ma chęć kupić obraz Wyspiańskiego.
Otóż pozwoli Pani, że zaproponuję Jej następującą rzecz:
Prócz obrazu Wyspiańskiego, mam cudowny obraz olejny Weissa Wojciecha Szopen.
Jeżeli Pani zechce, to sprzedam Pani każdy obraz po 100 zł., czyli razem 200 florenów.
Ponieważ pani Dagny zaciągnęła u Pani dług w wysokości 25 fl. i kazała mnie prosić, bym sumę tę Pani zwrócił, więc dam Pani te obrazy za 175 reńskich.
Niezmiernie mi przykro, że jestem zmuszony pisać Pani geszefciarskie listy, właśnie do Pani, dla której żywię najgłębszy szacunek, serdeczną sympatię, ale tak widocznie chciał mój biedny Pan Jezus Kujawski.
Nie umiem Pani wypowiedzieć, jak jestem Jej wdzięczny za te piękne i miłe chwile, spędzone w Jej domu, jak niezmiernie jestem wdzięczny za szczerą a głęboką życzliwość, jaką Pani naszemu rozbitemu gniazdu zawsze okazywała, a jeżeli sam osobiście nie przychodzę, to li tylko dlatego, że mi trudno mówić, wręcz lękam się ludzi.
Czy Pani zechce dać odpowiedź na mój list?
Ręce Pani całuję z szczerą wdzięcznością i z najgłębszym szacunkiem.
Stanisław Przybyszewski
Kraków, 10 stycznia 1900
II.
Wielmożna Pani
Nikt się nie trafia, a zatem proponuję Pani następującą
Uwagi (0)