Życie na niby - Kazimierz Wyka (co czytać przed snem txt) 📖
Życie na niby (wyd. 1957) stanowi tom obejmujący szkice powstałe w czasie wojny i tuż po niej. Problematyka obejmuje rozmaite aspekty życia pod okupacją niemiecką, począwszy od zapisu reakcji społeczeństwa polskiego na klęskę wrześniową, poprzez techniki radzenia sobie podczas „małej stabilizacji” w warunkach ucisku gospodarczego, degradacji społecznej i zastraszenia (ale też monstrualnej korupcji i łapówkarstwa) w Generalnej Guberni, aż do momentu wyzwolenia.
- Autor: Kazimierz Wyka
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Życie na niby - Kazimierz Wyka (co czytać przed snem txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Kazimierz Wyka
Ta propagandowa kokieteria była zbyt spóźniona, ażeby na ostatnie miesiące wojny, kiedy odpadli wszyscy wasale, przynieść Niemcom niewczesnego sprzymierzeńca. Nie była jednak spóźniona, by wzmocnić szkody polityczne tych miesięcy. Szkody, które odziedziczyliśmy w całej pełni i oceniliśmy w roku 1945. Emigracja wewnętrzna już wówczas się rozpoczęła, ostatniej jesieni, a nie dopiero po wyzwoleniu całości ziem polskich. Bo w istocie — postaramy się tego dowieść! — emigracja wewnętrzna była przede wszystkim przedłużeniem życia na niby. Przedłużeniem samej zasady tego życia, przy zmianie elementów wchodzących w jej obręb.
Nie była wreszcie spóźniona ta propaganda jako symptom. Symptom oznaczający, że w społeczeństwie polskim, stanowiącym rzekomo monolit, dokonywały się procesy społeczne, na których tle „obrona wspólnoty europejskiej” i nad Wisłą posiadała wyraźny sens klasowy. Wyraźnie służyła obronie bankrutujących i historycznie przegranych interesów polskiej neoburżuazji okupacyjnej, dawnej przedwojennej i ziemiaństwa. Monolit wydobyty spod okupacyjnego ciśnienia, zacierającego pęknięcia i szpary, kruszył się w zwykłym powietrzu. Czy Niemcy zdawali sobie z tego sprawę, że i w społeczeństwie polskim istnieją siły, które przy innym traktowaniu mogły się stać podstawą rządu zwasalizowanego jak w wielu krajach europejskich, i że pod koniec wojny, w obliczu nadciągającej rewolucji społecznej, siły te się mobilizują — wątpię. Melodia była zbyt cienka na ich grube uszy. Raczej przypuszczam, że argument wspólnoty europejskiej kierowali do Polaków z braku jakiegokolwiek innego języka. Symptom wszakże pozostał widoczny i towarzyszyły mu objawy wewnątrz społeczeństwa polskiego nie mniej widoczne.
Przede wszystkim dopiero teraz nabrała śmiałości kolaboracja jawna, oparta na podbudowie myślowej, a nie na prostym przekupstwie czy drobnostkowych gierkach i ambicyjkach osobistych. Pisząc ostatnie słowa mam na myśli niektórych aktorów oraz polskich współpracowników gadzinówek. Chociaż kolaborantów ideologicznych było bardzo niewielu, a potępiły ich i odrzuciły wszystkie kierunki polityczne reprezentowane w konspiracji, zastanowić się warto, dlaczego dopiero ostatniej jesieni mieli oni czelność wystąpić jawnie?
Fakt, że pierwszej jesieni wojennej nie byli jeszcze Niemcom potrzebni i ówczesne zaloty Studnickiego36 skończyły się rekuzą, sprawy nie tłumaczy. Apelem do możliwości kolaboracyjnych był już Katyń. Apel ten, zamiast echa zamierzonego przez Niemców, wywołał echo jeszcze liczniejszych strzałów i zamachów na zdrajców oraz przesadzających w zbrodniczej nadgorliwości urzędników niemieckich. Już jednak po Katyniu rozdarło szaty i podniosło głos kilku proroków ze Skiwskim37 na czele, którzy tylko dlatego ucichnęli później, ponieważ nie ozwał się za nimi chór. Milczał, chociaż łechtali go Niemcy wszelkimi dostępnymi im środkami propagandy.
Po klęsce powstania, w atmosferze antyradzieckiego urazu, i prorocy ówcześni, i Niemcy uznali, że chyba tym razem chór się odezwie. Nie dał się on słyszeć, ale w listopadzie-grudniu 1944 roku sytuacja była inna aniżeli w kwietniu-maju 1943 roku i poszczególne głosy i tym razem jako całość niedoszłego chóru zabrzmiały dużo głośniej. Tak na powierzchni życia, jak w jego odpowiedniku konspiracyjnym oraz partyzanckim. Głośniej niż kiedykolwiek w latach okupacji. A tylko z zespołu, z sumy głosów podobnych mogła była się wyłonić kolaboracja o znaczeniu politycznym — podobna francuskiej czy norweskiej.
XIVJakie to były głosy? Nie będę pisał o jawnym zdeklarowaniu się NSZ38 na pozycjach współpracy militarnej i ideologicznej z okupantem oraz o mającym nastąpić w styczniu — wspólnie z usuwającym się frontem niemieckim — wycofaniu się brygady świętokrzyskiej39. Dlatego nie będę pisał, ponieważ same te fakty i ich wymowa dopiero później stały się wiadome w sposób powszechniejszy. Jesienią 1944 wyznawali się w nich dobrze tylko ludzie tkwiący w politycznym kierownictwie konspiracji, ogół raczej nie.
Natomiast inne głosy były bardzo słyszalne. W głównej swej części wiążą się one ze skutkami panującej w GG gospodarki wyłączonej. Dotąd gospodarka wyłączona dostrzegalna była raczej tylko na powierzchni zjawisk gospodarczych. Istniała w codziennym trybie życia pod okupacją, w fantastycznych karierach finansowych i łatwości zarobku dla jednych, nędzy dla drugich. Nie odgrywała natomiast większej roli jako fakt ideologiczny, z którego wynikają przewidywania i normy działania na przyszłość.
Drugiej jesieni wojennej gospodarka wyłączona, nie przestając być nadal panującym systemem codziennego postępowania ekonomicznego, staje się podobnym faktem. W tym właśnie mieści się specyficzna właściwość obydwu opisywanych tutaj zjawisk okupacyjnych: drugiej jesieni i gospodarki wyłączonej. Na drugą jesień ów anormalny system nakłada się już nie jako fakt, lecz jako norma. Jako norma też przetrwa wojenny koniec tej jesieni i jeszcze ciążyć będzie przez lata. Z perspektywy grudnia 1948 rzec można, że np. ruch współzawodnictwa pracy był dopiero pierwszym ciosem wymierzonym w gospodarkę wyłączoną jako normę i nauką na jednym tylko, lecz jakże doniosłym odcinku: moralności pracy.
Z systemem gospodarczym panującym w gubernatorstwie było bowiem podobnie jak z przewidywaniami dotyczącymi poszczególnych kampanii wojennych. Teoretycznie wojna jako całość miała być krótka (bo długiej nie wytrzymamy), praktycznie poszczególne kampanie miały być długie (bo błyskawicznie wygrywają tylko Niemcy). Teoretycznie każdy powtarzał, że życie gospodarcze za okupacji jest zjawiskiem anormalnym i musi się skończyć z nastaniem pokoju. W praktycznym natomiast stosunku do tego życia i jego ocenie przeciągało się ono podobnie jak wojenne kampanie. W miarę zaś jak system ten utrwalił się dzięki samemu automatyzmowi kalendarza ukazującego coraz to nową cyfrę roku — praktyka brała górę nad teorią. Brała ją również z innych przyczyn: coraz więcej było zainteresowanych w tym systemie, korzystających z jego kapryśnych dobrodziejstw.
Były ponadto całe odłamy społeczeństwa, których życie zostało w sposób wyłączny podzielone pomiędzy anormalną moralność gospodarki wyłączonej i równie anormalną moralność konspiracji. Gospodarki wyłączonej w sferze życia na niby kontaktującej się z Niemcami, konspiracji w życiu prawdziwym i uznawanym za normę patriotyczną. Te odłamy nie oznaczają jakichś określonych klas społecznych, lecz pewne roczniki w obrębie całego społeczeństwa, szczególnie zaś roczniki młodzieży inteligenckiej i pseudointeligenckiej. Generacja tej młodzieży, niepamiętającej lat przedwojennych, zarobki i wydatki okupacyjne uważała za swój normalny start życiowy, który w dalszym biegu nie powinien ulec zmianom. Bezpośrednio po wojnie, w „bohaterskim” i zdobywczym okresie szabru, podobną stopę życia uważać będzie ta młodzież nadal za przysługujące jej zjawisko. I nadal też równie zamącone i niezdrowe objawy polityczne będą towarzyszyć temu rozszczepieniu świadomości.
Kto zaś korzystał szczególnie z kapryśnych dobrodziejstw? Fatalnym skutkiem gospodarki wyłączonej było to, że zainteresowana w niej została ogromna większość społeczeństwa polskiego. Uczestniczyła zrazu po to jedynie, ażeby jakoś przeżyć okupację w kraju i nie dać się porwać do Niemiec. Biorąc udział początkowo tylko w celach obronnych, większość ta mimo woli i niechcąco wyrabiała w sobie słuch na argumenty, przesądy i trwogi tych, którzy uczestniczyli czynnie i z nadzieją na stałe utrzymanie zagarniętej sfery interesów gospodarczo-osobistych.
Tak uczestnicząc, drugiej jesieni wojennej poczuli się klasowo zagrożeni nadciągającą wolnością: nowe mieszczaństwo wojenne, rozkrzewione na ruinie żydostwa polskiego, spekulanci, pośrednicy pomiędzy Niemcami a ludem podbitym. Postępując wyżej, poczuli się zagrożeni wszyscy, dla których wolność miała oznaczać powrót do systemu gospodarczego, społecznego i politycznego z roku 1939, plus niewielkie poprawki w imię tzw. sprawiedliwości społecznej, uwzględniającej ponadklasowy interes ogółu czy jak się to inaczej pięknie powiada. Bo chociaż sprawdzone wiadomości zza Wisły nadchodziły skąpo, model ustrojowy przyszłej ojczyzny był już widoczny i ten model przymuszał do czujności wszystkich jemu niechętnych.
Skutkiem tego dopiero druga jesień rzucała wyjaśniające ostatecznie światło na powody klęski wrześniowej. Rzucała wszakże jedynie wśród tych, którzy rozpoczęli myśleć samodzielnie lub weszli w krąg organizacyjnego oddziaływania lewicy polskiej. W listopadzie i grudniu 1944 nie stanowili oni większości na zachód od Wisły. Ukazywała mianowicie druga jesień społeczne, z obroną własnego stanowiska klasowego związane, powody kurczowego trzymania się władzy przez następców Piłsudskiego. Powody równocześnie ich niewiary w nieuchronność starcia z hitleryzmem. Bo starcie takie musiało być dla nich próbą pod każdym względem — społecznym przede wszystkim.
Drugiej jesieni sytuacja układała się analogicznie. Znów nadciągała próba, próba jeszcze bardziej pod każdym względem, zwłaszcza że była to próba charakteru przede wszystkim ideologicznego, a nie militarna rozgrywka z partnerem, z którym o ileż chętniej flirtowałoby się nadal. W obliczu próby zbliżona, co w ostatnich miesiącach przedwojennych, mobilizacja sił. Ta mobilizacja w miesiącach kończących wojnę dokonywała się pośród innych elementów aniżeli w roku 1939, ponieważ brakowało biurokracji i jej roli, inteligencji i jej wpływu. Brakowało zatem sił i warstw raczej wtórnych, a jaśniej krystalizowały się zasadnicze w każdym społeczeństwie warstwy i klasy. Do gry stawali partnerzy społecznie o wiele jaśniej zdeklarowani aniżeli pierwszej jesieni.
To spojrzenie wstecz poprzez pryzmat oczywistego już doświadczenia społecznego drugiej jesieni nie stało się za czasu jej trwania nabytkiem większości. U tej większości natomiast dziwacznie się pokrzyżowały i pomieszały świeże nałogi i nawyki lat okupacyjnych z pojęciami dawniejszego, całkiem przedwojennego kroju. Zapowiadaliśmy poprzednio, że okupant, odbierając społeczeństwu polskiemu wszelkie funkcje polityczne, działał na dłuższą metę w sposób usypiający i że skutki tego ujawniły się przede wszystkim w drugiej jesieni. Zapowiadaliśmy również, że w owych miesiącach schemat emigracyjny, chociaż w sposób najoczywistszy przegrywał jako fakt ideologiczny, nie przegrywał jeszcze jako oczekiwanie, jako skorupa zdolna istnieć samodzielnie. Czas te zapowiedzi połączyć i na tle końca wojny przeprowadzić dowód bardziej szczegółowy.
Podczas drugiej jesieni zaczęły się zatem sumować skutki zepchnięcia życia politycznego w fachową konspirację ze skutkami zaufania do odległych i mitycznych przywódców emigracyjnych. I gdybyż ta suma występowała zawsze z identycznym znakiem! Tymczasem u jednego występowała jako bezwzględne plus, u kogo innego jako bezwzględne minus. Występowała tak suma złożona z tych samych bezwzględnie składników realnych, z tych samych faktów. Skutkiem czego ogólna analiza zjawiska jest nieoczekiwanie trudna.
O co chodzi w tej arytmetycznej metaforze? Rozpocznijmy od skutków zaufania do mitycznych przywódców. W normalnym życiu zbiorowym każdy ma możność sprawdzić — o ile oczywiście go to interesuje! — że decyzje polityków budują się z tych samych doświadczeń, jakie przeżywa on na co dzień i nabywa każdej godziny. Jeżeli czym w swojej budowie różnią się te decyzje, to jedynie zakresem i precyzją owych doświadczeń, przepuszczeniem ich u polityka przez wiele filtrów próbnych, nie różnią się natomiast w swojej istotnej materii. Ministrowie spraw zagranicznych, chociaż rozporządzają tajnymi raportami, nie budują swoich głównych posunięć z innego całkowicie surowca wydarzeń aniżeli ten, który każdy poznać może. Polityka stanowi sprawę niewątpliwie skomplikowaną i specyficzną w swoich metodach. I nie każdy zdolny jest je opanować. Nie jest jednak magią i alchemią w swoich zasadniczych wzorach i równaniach.
Tymczasem na skutek wielu okoliczności wyglądała ona w latach okupacyjnych na alchemię i magię. Wśród tych okoliczności niewątpliwie ważkie było zaciemniające oddziaływanie propagandy niemieckiej. Pozytywnie nikogo ona na stronę okupanta nie przeciągnęła. Negatywnie, burząc proporcje horyzontów światowych, mistyfikując, kłamiąc i przemilczając, wprowadziła atmosferę magicznej niepewności. Z jej skutkiem obronnym brzmiącym tak w społeczeństwie polskim: muszą istnieć ludzie, znający dobrze istotne elementy sytuacji wojennej i ze zrozumiałych względów nieodsłaniający tych elementów Hitlerowi. Nieodsłaniający ich również nam, pod okupacją. Argumentem, który w sytuacjach kłopotliwych i niepewnych za okupacji najsnadniej40 przecinał wątpliwości, było zdanie: „oni wiedzą lepiej”. Kto był ci „oni”? Zaimek osobowy o bardzo rozciągliwej treści. „Oni”, to znaczy Roosevelt, Stalin, Churchill i oczywiście polscy „oni”, Sikorski i inni. Sikorski zginął, polscy „oni” pozostali.
W pełni okupacji fakty decydujące leżały daleko od granic Polski. Istotne oznaczenia słuszności ideologicznych nie zaczynały jeszcze dzielić społeczeństwa w sposób dotkliwy, więc w alchemicznej formie nie osadzały się męty podejrzeń. Ze zbliżaniem się frontów te fakty i słuszności poczęły podchodzić pod same oczy i ustawiać się w perspektywie, która dla rozpoznania nie domagała się żadnych magicznych właściwości. Powracała normalna sytuacja, w której pomiędzy materią wielkich decyzji politycznych a codziennym doświadczeniem rządzonych nie ma większego rozdźwięku. Rozdźwięk ten jednak drugiej jesieni istniał tak mocno, jak nigdy w czasie okupacji.
By zrozumieć dlaczego, włączyć musimy do rozważań pryzmat klasowy. On pozwala pojąć, dlaczego identyczna sytuacja bądź występuje ze znakiem aprobaty, bądź — przeczenia. Pisząc: przeczenie i aprobata, nie mam w tym miejscu na myśli oporu lub zrozumienia wobec widocznych zza Wisły podczas drugiej jesieni form społecznych i ustrojowych przyszłej Polski. Chodzi mi jedynie o opór lub zrozumienie faktu, że centrum decyzji politycznych całkowicie przesunęło się w obręb kraju. I że kraj będzie odpowiadał za siebie, za swoją przyszłość i jej cenę, a nie odlegli posiadacze nieistniejących formułek polityczno-magicznych. Bo zależnie od przebiegu tej wstępnej aprobaty lub oporu przychodziła dopiero aprobata dalsza, prawdziwie polityczna.
Pryzmat zaś klasowy dlatego na tym ogniwie domaga się włączenia, ponieważ pochopność do tej aprobaty wstępnej zależała w ogromnej mierze od własnego interesu społecznego. A nawet — zjawisko nie mniej częste — od wmówień na temat owego interesu. W wypadku zaś niezgodności pomiędzy tym interesem a sytuacją społeczno-polityczną końca wojny można się było doskonale zasłaniać nadal okupacyjnym zaufaniem. Kto nie chciał nowego porządku klasowego lub go się lękał, wbrew faktom mógł powtarzać nadal i powtarzał: „Oni tam lepiej wiedzą. Zaczekajmy”. Mógł zapominać, że „oni” w rzeczach ogólnej polityki wiedzą tyle co on, a w rzeczach kraju ubożsi są o całe doświadczenie lat okupacyjnych. Czyli, przy równych szansach na pierwszej pozycji, ubożsi są o sprawę najważniejszą, chociaż niebywale prostą. Tylko armia radziecka mogła ziemiom polskim przynieść wolność, a magiczne kombinacje militarne Churchilla od Bałkanów i Morza Bałtyckiego musiałyby się w swej konsekwencji politycznej zamienić w zastrzyk dożylny dla słabnącego Hitlera.
Bo znów, podobnie jak pierwszej jesieni, zasadniczo rozumiał nową sytuację chłop i robotnik. Chłop oczekiwał ziemi, robotnik uwolnienia od niewoli pracy. Piszę w sposób ostrożny: „zasadniczo”, ponieważ i w tych klasach okupacja mąciła jasność widzenia. Znów inaczej ustawiała siebie przeważająca część inteligencji — bynajmniej nie jej całość! — kupiec, ziemianin. Nie były to jednak, jak jesienią 1939 roku, pozycje zagubienia i niepewności, ale ostrzej: ataku, niechęci, a przynajmniej absencji społecznej i politycznej. Atak i absencja zaczęły działać natychmiast po wyzwoleniu. Ich imiona brzmiały wówczas — las i emigracja wewnętrzna. Broń polityczna lasu i emigracji wewnętrznej wykuwana była jednak
Uwagi (0)