Życie na niby - Kazimierz Wyka (co czytać przed snem txt) 📖
Życie na niby (wyd. 1957) stanowi tom obejmujący szkice powstałe w czasie wojny i tuż po niej. Problematyka obejmuje rozmaite aspekty życia pod okupacją niemiecką, począwszy od zapisu reakcji społeczeństwa polskiego na klęskę wrześniową, poprzez techniki radzenia sobie podczas „małej stabilizacji” w warunkach ucisku gospodarczego, degradacji społecznej i zastraszenia (ale też monstrualnej korupcji i łapówkarstwa) w Generalnej Guberni, aż do momentu wyzwolenia.
- Autor: Kazimierz Wyka
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Życie na niby - Kazimierz Wyka (co czytać przed snem txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Kazimierz Wyka
Ten fakt fikcji gospodarczej musi być kładziony jako fundament przemian gospodarczych Generalnego Gubernatorstwa. Wszystkie, nawet najbardziej rozgałęzione, procesy psychospołeczne do niego się sprowadzają. Przed ludnością Generalnego Gubernatorstwa zimą 1939/1940 roku stanął prosty dylemat: albo zastosować się do tego, co wolno zjeść, i zdechnąć z głodu, albo — dać sobie jakoś radę. Naturalnie pierwszej alternatywy nikt poważnie nie brał pod uwagę, ważna była tylko sprawa: jak wbrew przepisom dać sobie radę? Na to „jak” każda warstwa społeczna odpowiedziała inaczej, innym zachowaniem i innymi reakcjami zbiorowymi. Opiszemy to szczegółowo, analizując postawę chłopa, robotnika, inteligenta, ziemianina.
U wstępu do podobnej analizy jeszcze dwa pytania musimy rozpatrzyć: najpierw, co mogło spowodować Niemców do stworzenia takiej fikcji gospodarczej, po wtóre, gdzie w tym systemie okazała się luka. Nie cenię tępoty psychologicznej Niemców tak wysoko, by sądzić, że spodziewali się, iż Polacy zastosują się do ich przepisów gospodarczych i łagodnie wymrą z głodu. Nawet naród złożony z samych fakirów byłby się zbuntował. Podobną bzdurę mogły były wywołać tylko zupełnie specjalne powody: małpia złośliwość, chęć dokuczenia Polakom za wszelką cenę, chęć pokazania im, że w każdym względzie są podludźmi. Ponadto przedstawione prawo gospodarcze dawało okupantowi jak najswobodniejszą rękę w jego dalszych posunięciach wobec autochtonów: wszystko było zabronione, więc można było w potrzebie spuścić z wymagań, dołożyć i żądać wdzięczności. Istotnie, w biegu okupacji niektóre klasy zatrudnionych coś tam otrzymały. Zatem mieszanina przyrodzonej pychy z kaprysem łaskawości, dająca w wyniku dziwoląg gospodarczy o stopniu nasycenia głupotą, nieistniejący chyba nigdzie w reszcie okupowanej Europy. Ale w tym dziwolągu społeczeństwo polskie musiało żyć i znaleźć jego słabe strony.
Tych stron ujawniło się wiele. Przede wszystkim każde prawo zbyt rygorystyczne, by mogło być naprawdę dopilnowane i przeprowadzone, kompromituje się samo przez się i żadne najsurowsze sankcje nie przywrócą mu powagi. Jeżeli nielegalna hodowla świń zasadniczo karana jest śmiercią, a ta hodowla bardzo popłaca, żandarm zaś miesiącami do wsi nie dociera, nikt ludzi nie powstrzyma od czułej opieki nad maciorą. Jeżeli można być złapanym z tłuszczem w każdym pociągu, ale przechodzi siły najsprawniejszej policji dniem i nocą pilnować wszystkich pociągów zmierzających do wielkiego miasta, nikt ludzi nie powstrzyma od podróżowania z tłuszczem. Te pewniki zostały szybko i bystro pojęte przez społeczeństwo polskie, prędzej, nim Niemcy spostrzegli, że cała ich zapora jest zaledwie sitem. Kiedy spróbowali środków drakońskich, było już za późno. Społeczeństwo oswoiło się z fikcją i nie przerażały go odsłonięte zęby bestii. To była, rzec można, luka od dołu w fikcji. Luka dostępna każdemu, sprawdzona doświadczalnie, nawołująca do ryzyka, które przeważnie się opłacało. Pisząc „opłacało się”, mam dwie sprawy na myśli: opłacało się jako nieunikniona konieczność życiowa, bez której jednostka schodziła niżej dopuszczalnego poziomu egzystencji. Ale również opłacało się, i to bardzo sowicie, jako zabieg handlowy. O skutkach tej drugiej części doświadczenia niżej.
Nie mniejsza luka okazała się rychło u góry fikcji, u samego szczytu systemu. Wybił tę lukę, symbolicznie mówiąc, ten Polak, który pierwszy miał na tyle intuicji psychologicznej, że nie przerażały go srogie miny, który przeczuł, że trzeba dać łapówkę i że łapówka będzie przyjęta. Tej luce od góry jest bowiem na imię łapownictwo i przekupstwo Niemców. Tutaj trzeba sięgnąć do wspomnień. Kiedy pojawiły się pierwsze zarządzenia gospodarcze, jako człowiek z natury skłonny brać na serio wszelkie rozporządzenia władz, przypuszczałem, że jest to pętla naprawdę mocna. Sądziłem wprawdzie, że życie jakoś ją rozluźni, ale w wielu domysłach i nocnych refleksjach nie pojawiła się myśl o łapownictwie jako obronie zbiorowej, jako czymś z gatunku powszechnie stosowanego szczepienia. Dzisiaj wiem, że była to naiwność. Po prostu zanadto wierzyłem zewnętrznemu wyglądowi Niemców, ich pozornej surowości, by przeczuć, że gangrena moralna tkwi u nich pod samym naskórkiem. Rozmiarów tej gangreny nie przeczuwał zresztą nikt w Polsce i rychło, gdyśmy ją rozpoznali, ustalił się wobec okupanta ten znamienny stosunek psychologiczny tłumionej pogardy, jaką zawsze żywimy wobec ludzi, których łatwo wciągnąć w brud, choć zasadniczo winni mu być niedostępni.
Niemcy okazali się fantastycznymi łapownikami. Brali wszyscy, od pionków po górę partyjną. System przekupstwa ustalił się rychło jako niepisana, ale honorowana umowa dwustronna. Regularnie opłacającemu się masarzowi, piekarzowi czy młynarzowi „nie robiono świństw”. Łapownictwo stało się rychło pancerzem, który nasze życie gospodarcze uchronił od zgniecenia przez fikcję. Ale łapownictwo jest systemem podwójnym: jest, kto bierze, i jest, kto daje. Nie wystarczy odrąbać dłoń biorącą, ażeby tym samym upadł proceder. Pozostaje ręka wdrożona w dawanie i ta będzie sobie szukać nowych klientów. Pamiętamy to i widzimy dzisiaj — ta rączka, gotowa dyskretnie wsunąć i podsunąć, trwa ciągle.
Łapownictwu poczęły rychło sprzyjać dalsze objawy. Już gdzieś w drugiej połowie 1940 roku każdy dostrzegał, że ustalają się nowe, jak przed wojną pisywano, nożyce cen. Tym razem jedno ostrze nożyc stanowiły ceny i płace oficjalne, drugie ostrze — ceny i potrzeby realne. Wnet się okazało, że polityka gospodarcza stara się utrzymać na najniższym poziomie ceny i płace oficjalne, te, które obowiązują przemysł wojenny i potrzeby Niemców, te, wedle jakich wysysa się soki kolonii, a całkiem się nie troszczy o ceny realne i o to, jak „ludność nieniemiecka” poradzi sobie z postępującym rozwieraniem się nożyc. Znów fikcja z urzędu, która rychło miała się odbić dalszymi fikcjami koniecznymi. Na razie chodzi nam o łapownictwo i jego powody od strony niemieckiej. Dysponentami hurtowymi towarów i surowców byli wyłącznie Niemcy i rychło stanęła przed nimi pokusa, której nikt pośród partyjników się nie oparł. Stanęła ta właśnie różnica wartości fikcyjnej a realnej, pokusa dyspozycji na lewo, z perspektywą zysku tym większego, że pieniądz zarobiony takim postępowaniem posiadał dla Niemca wartość nie rynkową, obniżoną, ale urzędową, wysoką. By wyżyć, Niemcy nie musieli się uciekać do tych sposobów, chyba dopiero w ostatnich dwóch latach — sam nałóg łapowniczy był wcześniejszy. Wyniknął z niepewności stanowiska okupanta, nakazującej — wbrew oficjalnej pewności siebie — kapitalizować i lokować pieniądz w złocie. Dlatego to ostatnimi odbiorcami złota, które z rąk Żydów przelewało się w społeczeństwo polskie, byli w dużej mierze Niemcy. Nie mówię naturalnie o kapitalizacji uproszczonej, polegającej np. na wyrywaniu złotych koron mordowanym ofiarom, bo ta „kapitalizacja” w systemie niemieckim posiadała charakter państwowy i oficjalny.
Ta fikcja niskiej ceny i niskiej płacy pociągnęła za sobą ze strony władz fikcję dalszą, która okazała się pożyteczną dla samego społeczeństwa, a przede wszystkim dla kupiectwa. Uważając oficjalnie, że ceny nie różnią się od przedwojennych, nie można było nałożyć innych podatków od przedwojennych. Doszło więc do tego, że w czasie kiedy obroty i ceny były kilkadziesiąt razy wyższe aniżeli w 1939 roku, podatki wzrosły minimalnie. Można było naturalnie usankcjonować wyższe ceny, dlaczego jednak trzymano się jawnego dla wszystkich próchna, nie umiem tego wyjaśnić.
Od strony moralności społecznej to wymknięcie się gospodarstwa systemowi podatkowemu jest czymś niesłychanie ważnym. W ten bowiem sposób indywidualne życie gospodarcze zostało w świadomości uczestników wyłączone od udziału moralno-ekonomicznego w życiu zbiorowym. Polak w Generalnym Gubernatorstwie nauczył się szybko, że ustrój, skądinąd tak surowy, w tej dziedzinie poprzestaje na fikcji. Sami zaś Niemcy lukę w fikcji poczęli łatać w najprostszy sposób: inflacją, drukiem papieru monetarnego. W miarę przeciągania się wojny wzrastały potrzeby armii i przemysłu niemieckiego. Generalne Gubernatorstwo musiało je płacić nie tylko milionami robotników wywiezionych do Rzeszy. Przede wszystkim płaciło własnym żołądkiem, różnicą pomiędzy zarobkami a kosztami utrzymania, głównie zaś utajoną inflacją tych lat. Nie pojmie nikt pozornego ożywienia gospodarczego lat okupacji, kto nie pamięta jasno, że był to okres inflacji z jego wszelkimi pochodnymi w psychice zbiorowej, ze sztuczną gorączką i żywotnością, z łatwością i lekceważeniem pieniądza zdobywanego nie wiadomo skąd. Ta inflacja tym przyjemniej działała, że „myśmy za nią nie odpowiadali”. Byliśmy jak dziecko, któremu wlewają wódkę w usta, a ono twierdzi, że połykać musi. Skutki takiej euforii płacimy za to teraz i jeszcze długo płacić będziemy.
Było zatem tyle konsekwentnych i niekonsekwentnych fikcji w postępowaniu Niemców, że na pozór trudno znaleźć ich przyczynę wyjaśniającą. Tymczasem nie leży ona zbyt daleko. Trzeba tylko założyć, że wszystko, co się działo ze strony niemieckiej w Generalnym Gubernatorstwie, stanowiło prowizorium na czas wojny. Obchodziły Niemców tylko te procesy gospodarcze, które były im doraźnie potrzebne. Przede wszystkim najtańsza siła robocza na miejscu i na wywóz do Rzeszy. Dalej absolutna dyspozycja przemysłowa. Na trzecim miejscu system kontyngentu rolnego, który by obsłużył armię i urzędnika niemieckiego. Stąd bezwzględność w jego wykonaniu. Na dalszym planie absolutna dyspozycja surowcowa tam, gdzie Generalne Gubernatorstwo nadawało się do rabunku surowców. Stąd np. polityka leśna i drzewna. Wszystko, co tych celów głównych nie dotyczyło, było właściwie okupantowi obojętne. Dla zasady ingerował, ale miękko.
Powstał przeto system gospodarki, która pewnymi swymi funkcjami została włączona w obojętne jej i obce ciało, a innymi zawisła w powietrzu, wyłączona od wszelkiej zależności społecznej. Zawisła tak w powietrzu przede wszystkim naturalna zapobiegliwość ekonomiczna człowieka, troska o byt codzienny, jednym słowem poniechane zostały lekceważeniem najprostsze psychologiczne motory życia gospodarczego. Mieszkaniec Generalnego Gubernatorstwa dostrzegając, że okupant w niczym się o niego nie troszczy, uważał się ze swej strony — i słusznie! — za zwolnionego od uczestnictwa moralnego w narzuconym mu planie zbiorowym. A ponieważ był aktywny i zapobiegliwy, miał co wyłączyć. Dzięki temu w postawie społeczeństwa wobec własnych działań gospodarczych utrwaliło się przekonanie, że są one niezależne, na uboczu i dla siebie, że tutaj wolno i należy robić, co się chce. Niemoralność pracy była nawet obowiązkiem patriotycznym. Taką drogą w psychologii społeczeństwa powstał konglomerat, który uważamy za centralne zjawisko psychosocjalne lat okupacji: gospodarka wyłączona moralnie, wyłączona ze wspólnoty społeczno-państwowej.
Czas obecnie prześledzić jej objawy w poszczególnych klasach społecznych.
Od początku do końca okupacji niewątpliwie najtrudniejsza była sytuacja robotnika w przemyśle. Jedynie góra inteligencji, jak np. profesorowie uniwersytetów znaleźli się w położeniu podobnie trudnym, ale ci posiadali pomoce, których pozbawiony był robotnik. Ponieważ Niemcom zależało na licznej i taniej sile roboczej, ich pierwsze zarządzenia zmierzały do prawnego i faktycznego zagwarantowania tej siły. Wprowadzono tak szeroką i nieokreśloną zasadę prawną o obowiązku pracy dla wszystkich Polaków, by mogła służyć za podstawę wszelkich późniejszych zarządzeń. Robotnika związano z zakładem, wprowadzając zakaz zmiany miejsca pracy. Systemem książeczek pracy posegregowano zawody i każdego mężczyznę zaopatrzono w dokument, który w ostatnich dwóch latach okupacji był równie niezbędny co metryka urodzenia. W ten sposób stworzono wszelkie podstawy dla prawnej niewoli robotnika.
Ten obowiązek pracy, połączony z trudnością wykonywania zawodów inteligenckich, a pośród młodzieży z niemożnością normalnego kontynuowania studiów średnich i wyższych, spowodował przesunięcia w składzie warstwy robotniczej, których skutki dla psychiki całego społeczeństwa trudno na razie ocenić. Wydaje się, że będą to nieliczne skutki dodatnie odziedziczone po okupacji. Chodzi o to, że tylko część ludzi o aspiracjach inteligenckich, wyrzuconych z dotychczasowego miejsca w drabinie społecznej, zdołała drogą handlu i spekulacji zapewnić sobie przywilej niewykonywania pracy fizycznej, uważany za konieczność dla zajmowanej dotąd pozycji klasowej. Część bodaj liczniejsza, szczególnie liczna, jeśli chodzi o dojrzewającą młodzież na prowincji, musiała zasilić klasę robotniczą, pójść do fabryk, kamieniołomów, do zajęć stanowiących o codziennym kontakcie z człowiekiem pracy fizycznej.
Wszyscy ci ludzie z odzyskaniem niepodległości opuszczą szeregi proletariatu robotniczego, w jakich na kilka lat się znaleźli, ale skutki tego przemieszania społecznego będą chyba pozytywne, będą zwłaszcza dla młodzieży, która u wstępu do dojrzałości umysłowej zetknęła się na długo z robotnikiem i jego świadomością klasową. Drogi bowiem przenikania społecznego i awansu pomiędzy chłopem a robotnikiem stanowią zjawisko normalne, przenikanie zaś spowodowane przez deklasację społeczną i życiową inteligenta za okupacji należy do zjawisk rzadszych, i stąd na ten objaw zwracamy uwagę u samego początku. W tej bowiem deklasacji wyraża się całe postępowanie okupanta wobec naszego narodu: przed robotnikiem i chłopem zabarykadowana została wszelka droga awansu społecznego, inteligent zaś bywał spychany niżej pozycji już osiągniętej.
Niewolnik polski nie byłby tak bierny, jak stał się nim z konieczności, gdyby nie dalsze powody, które sprawiły, że zło pracy w Generalnym Gubernatorstwie było dla robotnika złem mniejszym i stąd akceptowanym. Wyjazdy za pracą do Rzeszy, ruch „na Saksy”, pozostawiły, jak wszelkie ruchy emigracyjne z krajów przeludnionych, chętną pamięć w Polsce. Wiadomo było, że trzeba wprawdzie kilka miesięcy pracować bardzo ciężko, ale za to wraca się z dobrym pieniądzem. Te wyjazdy, podobnie jak wszelkie ruchy emigracyjne, ustały prawie całkiem w okresie niepodległości, ale pamiętano je i stanowiły coś w rodzaju pomniejszej odbitki mitu o Ameryce i „amerykańskich” zarobkach.
Niemcy w pierwszych miesiącach okupacji wyzyskiwali dosyć zręcznie tę możliwość: otwieramy wam drogę do pięknego zarobku, jak waszym ojcom, jedźcie do Rzeszy. Same warunki przekazywania pieniędzy, kiedy jeszcze nie było wiadome, do jakiej wysokości ceny dojdą, nie zapowiadały się źle. Przypomnijmy nadto ten kawał, o którym mało kto dzisiaj pamięta: jesienią 1939 roku świeżo utworzone „Arbeitsamty42” niemieckie wypłacały zasiłek każdemu, kto zgłosił się jako bezrobotny, nie sprawdzając, czy jest nim istotnie. W moim miasteczku stały ogonki przed urzędami, jakich nawet po wódkę później nie widziałem. Tyle że każdy otrzymując zasiłek podpisywał kwit, na którego odwrocie widniała klauzula, że na każde wezwanie wyjedzie do pracy do Rzeszy.
Ten zabieg prewencyjny okazał się zrazu niepotrzebny. Pierwsze kadry wyjazdowiczów nie powstały z łapanek, ale były naprawdę dobrowolne. Stanowiła je przede wszystkim biedota wiejska, znęcona mitem Saksów. Robotnik,
Uwagi (0)