Darmowe ebooki » Epos » Orland szalony - Ludovico Ariosto (internetowa biblioteka naukowa txt) 📖

Czytasz książkę online - «Orland szalony - Ludovico Ariosto (internetowa biblioteka naukowa txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Ludovico Ariosto



1 ... 249 250 251 252 253 254 255 256 257 ... 334
Idź do strony:
mógł z uderzenia tego. 
Rodomont z drugiej strony zaraz poprawuje, 
Straszne w szyszaku jasnem znaki zostawuje; 
Ale ten, że beł mocny, jak dyamentowy, 
Nie zaszkodził mu wiele Rodomont surowy. 
Rugier się zapomniawszy, z lewej ręki wodze1551, 
Z prawej wypuścił szablę i leży na drodze1552.  
  118
Nosi go koń po polu, namniej sił nie czuje, 
Na ziemi Balizardę ostrą zostawuje. 
Marfiza, co tego dnia swe serce do niego 
Skłoniła, pała gniewem, boju chce krwawego. 
Żal jej, iż sama jedna w pokoju została, 
Drugich, nie dobywając broni, rozwadzała. 
Do Mandrykarda rączo na swem koniu skoczy 
I dużo1553 w łeb trafi go, właśnie między oczy. 
  119
Rodomont za Rugierem bieży zapalczywy 
I już, już go dopadał Frontyn, co biegł chciwy. 
Postrzegł Wiwian zaraz i Ryciardyn młody, 
Iż niefortunny Rugier nie ujdzie przygody; 
Rzucą się: Rodomonta ten porwie zjadłego, 
Drugi swą broń podaje własną w ręce jego. 
On też z lekka do siebie tem czasem przychodzi 
I rozdrażniony, krwawe igrzysko zwieść godzi.  
  120
Ledwie przyszedł do siebie kęs Rugier zemdlony, 
Poznawszy, iż mu szable dodał odważony 
Wiwian, zdrady się mścić i krzywdy napiera, 
A w śmiałość przyrodzoną swe serce ubiera. 
Tak zwykł lew, gdy rogami byk najduższy1554 swemi 
Podniesionego ciśnie i na twardej ziemi 
Zostawi; ten przed wstydem nie czuje boleści, 
W gorliwej rozedrzeć go chce popędliwości.  
  121
Cięższe coraz powtarza po szyszaku razy; 
Ale ten, co się żadnej nie obawia skazy 
Od szable, zwłaszcza prostej, głowy pana swego 
Broni, bo na początku Rugier boju tego, 
Jakom powiedział, miecz swój upuścił kochany, 
Któremu ani zbroja ani hecowany1555 
Nie wytrzymałby paiż1556 i sama przyłbica 
Babilonu i wieże wysokiej dziedzica1557.  
  122
Niezgoda rozumiejąc, że tam nic inszego 
Prócz swarów być nie może i boju strasznego, 
A przymierze z pokojem miejsc nie będą mieli 
W zajątrzonych wnętrznościach, by najbarziej chcieli, 
Mówi siestrze: »Już odyść możemy bezpiecznie: 
»Miłość tu, śmiem upewniać, nie postoi wiecznie. 
»Niech idą, my się jeszcze do bitwy wróciemy 
»I komu beł życzliwszy Mars, szczerze powiemy«. 
  123
Tak przykre, tak straszliwe i ostatniej siły 
Rugierowe na on czas uderzenia były, 
Iż Rodomont łbem w siodło uderzy chudzina 
I lecąc, twardą zbroją przycisnął Frontyna. 
Po trzy, po cztery razy już spaść nakłoniony, 
Ledwo się mógł pokrzepić, gwałtownie zemdlony; 
Nakoniec miecza z ręku pozbyłby ostrego, 
Ale bronią temlaki z sznura jedwabnego.  
  124
Tem czasem zaś Marfiza Mandrykarda swego 
Obraca: pot się leje z twarzy, z czoła jego. 
Wygadza on jej wzajem i niemniej dokucza, 
Co to jest z mężem walczyć, białą płeć naucza. 
U obojga tarcz, zbroja, szyszak doświadczony 
Strzeże ran, broni głowy, piersi z każdej strony. 
Tak w równem męstwie ponno dłużejby swe siły 
Pokazowali, ale konie przeszkodziły.  
  125
Przykry Marfiza swojem obrót uczyniła 
Na łące, co z niedawnych deszczów mokra była; 
Ten się pośliznął i padł srodze w onej dobie 
Ani ratunku mógł dać najmniejszego sobie. 
Bo gdy się poprawował i ledwo podnosił, 
Kilkoro uderzenia raz po raz odnosił 
Od Bryljadora, którem z boku przeciwnego 
Natarł gruby Mandrykard i serca dzikiego.  
  126
Rugier, kiedy. Marfizę ujrzał we złem razie, 
Skoczył, Tatarzynowi chcąc być na przekazie. 
Miał po wolej, bo jeszcze nie przyszedł do siebie 
Rodomont, jako w łeb wziął od niego w potrzebie, 
I tak uderzył w szyszak Mandrykarda srodze, 
Iż wnet ogłuszonego zostawił na drodze; 
Rozciąłby go beł pewnie w te czasy na dwoje, 
By miał swą broń, a on tak dużej1558 nie wdział zbroje.  
  127
Tak ze snu otrzeźwiawszy z Algieru król srogi 
Przeciera wzrok, obraca źrzeńce1559 koło drogi; 
Ujźrzy Ryciarda i wnet przypomina sobie, 
Iż dla niego o mały włos nie został w grobie, 
Gdy miecza Rugierowi pożyczył własnego. 
Dla pomsty z wielkiem gniewem poskoczył do niego 
I skarałby beł pewnie; ale z nowej rady 
Malagiza wnet one rozerwano zwady.  
  128
Tak on beł w czarnoksięskiej nauce wyćwiczony, 
Iż mu żaden nie zrównał wieszczek nauczony; 
A chocia ksiąg i pisma nie wziął z sobą swego, 
Którem promienie słońca stanowi1560 jasnego, 
Przymuszaniem tylko swem, dziwnemi słowami 
Ma moc i władzą wielką w piekle nad djabłami, 
Kazał, by jeden w konia Doraliczynego 
Wszedszy, do szaleństwa go pobudził jakiego.  
  129
W koń spokojny, na grzbiecie którego siedziała 
Doralika i bitwy skończenia czekała, 
Wszedł jeden duch niecnota z piekielnej ciemności 
I rozmaj tych wnet się jął rozpościerać złości. 
Bo co przedtem o żadnych narowach nie wiedział, 
Prócz iż cichy wolno szedł, gdy kto na niem siedział, 
Teraz strasznych uczynił kilkanaście skoków, 
Wzdłuż na trzydzieści, a wszerz na szesnaście kroków.  
  130
Duże było porwanie; przecię z siodła swego 
I z konia Doralika nie spadła durnego1561. 
Krzyczy, o zdrowiu żadnej nadzieje już nie ma, 
Że ją z wysoka głupi szkapa zrzuci, mniema. 
Ten bieży, od piekielnych furyj przymuszony, 
Jakoby od samego djabła beł niesiony. 
Już jej głosu nie słychać: nigdy, nigdy strzała, 
Z cięciwy wypuszczona, prędzej nie leciała. 
  131
Cudem Rodomont takiem srodze przerażony, 
Przestał bitwy i na głos, gdzie biegł koń szalony, 
Ratować Doraliki pojechał zarazem; 
Marfizie, Rugierowi już też swem żelazem 
I Mandrykard nie szkodzi: puszcza się w też tropy, 
Gdzie szkapa opętany ślad niósł lotnej stopy. 
Pokoju i przymierza z sobą nie czynili: 
Tak się rączo ci oba za nią obrócili.  
  132
Z ziemie Marfiza mokrej na ten czas wstawała, 
Serdecznem żalem wszytka i gniewem pałała; 
Myśli pomstę uczynić, ale ją omyli, 
Bo Rodomont w dziesiątej ledwie nie jest mili. 
Rugier, co taki koniec wojny spólnej widzi, 
Gryzie się, ryczy, jak lew, sam się siebie wstydzi. 
Niepodobna, by miały dogonić ich konie 
Bryljadora z Frontynem: tak są w różnej stronie.  
  133
Rugier wojny poprzestać o konia swojego 
Z Rodomontem nie myśli, aż dowiedzie swego; 
Z Tatarzynem Marfiza nie chce się rozjechać 
I bitwy, aż go lepiej spróbuje, poniechać. 
Bo opuścić byłoby coś nieuczciwego: 
Wzięli przyczynę wzgardy, despektu jawnego. 
Na koniec taką sobie radę wespół dali, 
Aby za winowajcy zarazem jechali.  
  134
A lub to aż w obozie, nie zjadą się z niemi, 
Gdzie dla posiłku dania pobiegli z drugiemi, 
Chcąc króla francuskiego złamać zbytnie siły, 
Od którego ich wojska obleżone były, 
Pozwalają udać się tam i bronić sławy, 
Prawą drogę obrali i gościniec prawy. 
Rugier wprzód jachać nie chce, ażby do swojego 
Towarzystwa przemówił słów kilka miłego.  
  135
Wrócił się i na stronę wziąwszy Ryciardota, 
Prosi, by mu nie ciężka była ta robota, 
Rodzoną swoję żeby pozdrowił od niego; 
On też w szczęściu, w nieszczęściu zawżdy chce być jego 
I na każdą przygodę, przypadek wszelaki 
Dozna, że mu życzliwy, dozna, że jednaki. 
A to czynił tak mądrze Rugier nauczony, 
Iż żaden podejźrzenia znak nie beł wniesiony. 
  136
A potem Wiwiana i Malagizego, 
Aldygiereja przy nich pożegnał chorego 
I tem się z posługami swemi ofiaruje, 
Ochotnem na potrzeby ich być obiecuje. 
Do obozu Marfiza tak się zaś śpieszyła, 
Iż za chęci dziękować braciej zobaczyła1562; 
Ale oni śpieszno ją oba dogonili, 
Swą ludzkość i powinny pokłon oświadczyli.  
  137
Toż Ryciardot uczynił; a Aldygier ranny 
Leżał i nie mógł, choć chciał, mężnej żegnać panny. 
Do Paryża wszyscy się naprost obrócili, 
Tak ci, co Doralikę z jej koniem gonili, 
Jako Rugier z Marfizą — ale przydzie potem 
W drugiej pieśni powiedzieć dostateczniej o tem; 
Atoli z wielką szkodą rycerstwa naszego 
Ci czterej do obozu przybyli swojego.  
 

Koniec pieśni dwudziestej szóstej.

XXVII. Pieśń dwudziesta siódma Argument
Rodomont z Mandrykardem, gdy nie dogonili 
Doraliki, prosto się do wojska puścili, 
Gdzie z Marfizą przybywa Rugier doświadczony, 
Karta gromią, on w Paryż uchodzi przestrony; 
Potem dawne urazy przypomniawszy swoje, 
W pojedynkach krwie ciepłej przykre leją zdroje. 
Rodomont precz odjeżdża, serce mu żal kraje: 
Gardzi niem i w pośmiech go Doralika daje.  
  Allegorye

W tej dwudziestej siódmej pieśni przez bohatyrów z wojska Agramantowego przedniejszych, którzy zostawszy zwyciężcami, w pokoju i w próżnowaniu do domowej obrócili się niezgody, widzieć się jawnie daje, jako wielcy królowie i hetmani po wielu wspaniałych imprezach zbytniem próżnowaniem opojeni, domowemi częstokroć upadali rozruchami.

1. Skład pierwszy
Nierozmyślne porady lepsze zawdy były 
Białej płci, z któremi się mało co biedziły; 
Łaskawe za jakiś dar dały jem to nieba, 
Iż prędko ratować się mogą, kiedy trzeba. 
U mężczyzny zaś rozum częściej płochy bywa, 
Jeśli się nań z rozmysłem pilnem nie zdobywa; 
I gdy co bez uwagi czynić chce zacnego, 
Zbłądzi, a sprawa skutku nie weźmie dobrego.  
  2
Zdał się dobry postępek ten Malagizemu, 
Przez który bratu pomódz myślił stryjecznemu; 
Bo się, jakom powiedział wyszej, przeląkł srodze, 
W niebezpieczeństwie nagłem widząc go i w trwodze, 
Gdy rozkazał piekielnych djabłów co gorszemu 
Rodomontowi zadać, także tatarskiemu 
Królowi kłopot jaki, któremby do swego 
Pociągnął ich zarazem obozu wielkiego.  
  3
Ale, by beł na to się rozmyślił statecznie — 
Wszyscy uwierzyć temu możemy koniecznie — 
Dałby on i ratunek słuszny bratu swemu 
I wojsku nie szkodziłby tak srodze naszemu. 
I mógł bezpiecznie zaraz rozkazać duchowi, 
Aby albo na zachód albo ku wschodowi 
Zaniówszy Doralikę, w tych kątach zostawił, 
Gdzie prócz skazy1563 Francyej woląby swą sprawił.  
  4
Już to nieopatrznością stało się tak jego 
I wierę tu rozumu nie zażył ostrego; 
Bo pewnie ci rycerze tamby ją gonili, 
Paryż od przykrej klęski wolny ostawili. 
Albo też złość, na ziemię z nieba wypędzona, 
Krwią, ogniem, porażkami co bywa karmiona, 
Sprawiła to, że Karzeł i lud wszytek jego, 
Zbity, musiał ustąpić do miasta swojego.  
  5
Szkapa1564, który djabła miał jeszcze w swojem boku, 
W tak zapędzonem poniósł Doralikę skoku, 
Iż go rzeka gwałtowna, las, przekop szeroki 
Nie hamuje; wyniósł ją prawie pod obłoki. 
A pierwej nie zawściągnął polotnego biegu, 
Aż Sekwany głębokiej dopadł rączy brzegu, 
Minął wojska francuskie, hetmana szockiego 
I stanął przy namiocie króla granackiego. 
  6
Mandrykard z królem z Sarce długo ją gonili 
Dnia onego, ale cóż, gdy nic nie sprawili. 
Ledwie z daleka, ledwie tył sam upatrują, 
Potem cień konia i jej sobie ukazują. 
Nakoniec w mgnieniu oka kiedy ją zgubili, 
Jako psi, co się źwierza szukać nauczyli, 
Bieżą śladem i prędko przypadli w kraj iny, 
Gdzie, iż u ojca była, doszli tej nowiny.  
  7
Strzeż się, Karle, bo pewnie szaleństwu wielkiemu 
Nie zdołasz, które tobie i wojsku twojemu 
Gotują; do tych czterech Gradasa srogiego 
Z Sakrypantem na szkodę masz królestwa swego, 
A szczęście, aby w samo serce cię dotknęło, 
Zrzenicę wójsk, dwu wielkich rycerzów, ci wzięło, 
Którzy rozumem, mocą najprzedniejszy byli: 
Niemasz ich, jak ślepego, ciebie zostawili.  
  8
Orlanda i Rynalda wspominam mężnego. 
Jeden z tych szalonem już został z tak mądrego, 
Nie wie, co deszcz, co zimno, co śliczna pogoda: 
Tak mu nieszczęsna zmysły zmieszała przygoda. 
Nagi po górach, skałach i lesiech zgęścionych 
Tuła się, wylewając pot z członków zemdlonych. 
Drugi, mało co mędrszy, jechał precz od ciebie 
Szukać dziewki, której dał w moc samego siebie.  
  9
Zdrajca sprawił to jeden czarnoksiężnik stary, 
Oczem mówiłem przedtem, iż mu dodał wiary, 
Jakoby Angelika z bratem zjechać miała. 
Zaczem żałość serce mu zawsze przerażała, 
Żałość, jakowa nigdy żadnego inszego 
Nie trapiła rycerza najserdeczniejszego; 
Potem, gdy do Paryża przyszedł zagniewany, 
Kazano mu z Angliej przywieść lud zebrany.  
  10
Pod Paryżem gdy krwawą bitwę zaś odprawił 
I Agramanta w swojem obozie zostawił 
Zamknionego, starał się sposobem wszelakiem 
O wiadomość, jeśliby w domu, w zamku jakiem 
Albo też w monastyrze1565 piękna Angelika 
Nie została; ale gdy pewnego języka 
Nie zasiągł, iż z Orlandem, tak mniemał, jachała 
I szukać ich rzecz mu się najsłuszniejsza zdała. 
  11
Tuszy, że w swem Anglancie delicyj zażywa; 
Chęć dlatego jechać tam wielka go porywa, 
A kiedy ich nie zastał, po różnej krainie 
Błąka się, łaje bratu i zdradnej dziewczynie. 
Wszytkie, gdzie podobieństwo jest, nawiedza strony, 
Rannego przecie serca nie leczy strapiony. 
Powraca do Paryża, serdecznie styskuje, 
Mniema, że ich gdziekolwiek w mieście poszlakuje.  
  12
Czasem dzień, czasem dwa dni w Paryżu się bawi, 
Czeka, jeśli Orlanda szczęście jakie stawi; 
Ale, iż go nie słychać, w drogę się udaje, 
A tęsknica w niem przykra, jak przedtem, zostaje. 
Po całem dniu, po całej smętny szuka nocy, 
Żadnej nie zna w gorących zapałach pomocy; 
Gdzie go słoneczny promień, gdzie miesięczny wiedzie, 
Tysiąckroć jedną drogą wraca się i jedzie.  
  13
Stary zaś nieprzyjaciel, co słowy chytremi 
Ewie radził jabłka rwać rękoma chciwemi, 
Zazdrościwe na Karła podniósł oko swoje, 
W krwawą porażkę lube obrócił pokoje, 
Widząc, iż Rynald mężny nieblizko od niego, 
Na zgubę wojska wściekły uparł się naszego, 
Co namężniejsze zewsząd
1 ... 249 250 251 252 253 254 255 256 257 ... 334
Idź do strony:

Darmowe książki «Orland szalony - Ludovico Ariosto (internetowa biblioteka naukowa txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz