Darmowe ebooki » Epos » Anafielas - Józef Ignacy Kraszewski (wirtualna biblioteka cyfrowa TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Anafielas - Józef Ignacy Kraszewski (wirtualna biblioteka cyfrowa TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski



1 ... 12 13 14 15 16 17 18 19 20 ... 92
Idź do strony:
class="verse"> Poszedłem daléj; i nic mnie już we wsi, 
I nic na świecie nigdzie nie wiązało. 
Więcéj do sioła nigdym już nie wrócił. —  
 
Tak mówił starzec; a Witol go słuchał 
I jego myśli ze swojemi bratał: 
Bo i on także sam jeden był w świecie; 
Ale inaczéj czuł sieroctwo swoje, 
Które na piersi srodze mu ciężyło. 
 
Znużony kapłan usnął, pieszcząc węża; 
A Witol, widząc wschodzącą jutrzeńkę, 
Nadziawszy wiżos396, wziął miecz i szedł daléj. 
 

 

Trzeci dzień drogi, jak piérwsze, upłynął; 
Lecz kraj weselszy roztoczył się wkoło, 
I lud weselszy śpiewał pieśni żniwa; 
Po drodze uczty dożynek spotykał; 
Wszędzie go sioła w gościnę wzywały; 
Chętnie z nim każdy rozłamał się chlebem 
I u ogniska piérwsze miejsce dawał. 
Lecz gościnności Witol nie zażądał, 
Ani, przyjąwszy, odpoczywał długo: 
Nadludzka bowiem siła w nim mieszkała. 
Szedł, nie czuł znoju, nie chciał odpoczynku, 
I brnął przez rzeki, cisnął się przez lasy, 
Gałęźmi wkoło uściełając drogę. 
Jeśli mu w ręku nie starczyło siły, 
To miecz, cudowny dar Krewe Krewejty, 
Jak najwierniejszy druh mu dopomagał, 
I drogę trzebił, i wrogów odganiał. 
 
Znowu się miało do zmroku, gdy Witol 
Szukał oczyma na nocleg gospody. 
Ale dokoła nigdzie jéj nie było. 
Wśród lasu tylko wydarte nowiny397 
Świeciły, kopy żółtemi nasiane, 
Których nikt nie strzegł od źwierza i szkody. 
Głuche milczenie zaległo opodal. 
Dziwił się Witol, nigdzie budy, nawet 
Biednéj strażnika nie widząc chrominy; 
Aż na zakręcie ujrzał dwór wysoki 
Na wzgórzu, które dwie rzeki odnogi 
Pomiędzy siebie, ściskając się, wzięły. 
Dokoła z dębu i sośniny bite 
Wysokie płoty wejścia jego strzegły, 
Czarnemi ściany dworzec opasując. 
Nad niemi nigdzie zielonéj gałęzi, 
Nigdzie nie było wierzchołka drzewiny. 
Który by smutny wierzch góry umajał. 
Biały dwór tylko zza płotów wyglądał. 
Ściany miał z cisu, dębu i modrzewia. 
Dach czarném darnem398 wysoko ubity; 
A dymnik jeden, jak paszczęka smoka, 
Wysoko ponad górą się wynosił. 
Przez wązkie399 rzeki od drogi koryto 
Wątły most wewnątrz zamczyska prowadził. 
Na nim straż zbrojna w oszczepy okute, 
Z łukiem na plecach i procą u pasa, 
Milcząca stała i wejścia broniła. 
 
Tę niegościnna górę z podziwieniem 
Zmierzył podróżny; potém na most śmiało 
Wszedł i jednego ze straży zapytał: 
— Czyj to dwór? bracie! Czy pan wasz gościnnie 
Przyjmie na nocleg błędnego wędrowca? — 
 
Strażnicy oba po sobie spójrzeli; 
A jeden potém na szaty przychodnia 
Zwróciwszy oczy, potrząsnąwszy głową, 
— Idź — rzekł mu — daléj. Tu przyjmą podróżnych 
Ale nie takich, jakoś ty, mój bracie! — 
— Jakichże przecię? — zapytał go Witol. 
— Przyjmują u nas bogatych, z orszakiem. 
Wówczas kunigas z napełnionym rogiem 
Sam na most wyjdzie witać w Peskij imie400. 
Ubogich każe na sioła odprawiać. 
Albo.... — I reszty nie dokończył strażnik. 
— Czyliż to nié ma — Witol odpowiedział —  
Ubogim u was położyć gdzie głowy? — 
— O, jest! — z uśmiechem rzekł strażnik szyderskim — 
Ale na twardém w podziemiach posłaniu. 
Kunigas Raudon niewolników łapie, 
I niemi puste wioski i zamczyska 
Osadza swoje; lub w tłumie żołnierza 
Pędzi ich potém w dalekie wyprawy. 
Kto tu raz obcy przez ten most przechodzi, 
Nazad się chyba z dybami powróci, 
Płacząc nad stratą najdroższéj swobody, 
Próżno w rodzimą poglądając stronę. 
Chcesz gościnności? — dodał żołnierz cicho — 
W imię Nemejas daję radę tobie: 
Uciekaj prędzéj i szukaj jéj daléj. 
Teraz wiész wszystko. Idź, wędrowcze, zdrowo, 
Ani się nawet na zamek oglądaj. 
Aby cię jeszcze daleko na drodze 
Nie postrzegł Raudon i gonić nie kazał. — 
 
A Witol na miecz u boku zwieszony 
Spójrzał, pomyślał, i nie chciał uciekać. 
— Idź — mówił strażnik. — Wieczór się przybliża, 
Kunigas z łowów powróci niedługo; 
Biada ci będzie, gdy cię tu zasianie. — 
— Jam wolny człowiek — Witol odpowiedział. 
— Cudzyś, czy wolny, nie będzie się pytał. 
Wolny być możesz, tak jak kot Liethuwy, 
A on cię w dyby zabije dlatego: 
Bo mu potrzeba wiele jeszcze ludzi. 
Bo się nikogo na świecie nie boi, 
W litewskich Bogów potęgę nie wierzy. — 
 
Witol się oparł na mosta poręczy 
I słuchał straży. Wtém z lasu świstanie 
Dało znać, że już kunigas przybywał, 
I na sokoły wzlatujące wołał, 
Aby na pięści sokolnika siadły. 
 
Witol stał jeszcze. Na próżno go straże 
Pchały od mostu. Zszedł tylko na drogę 
I siadł na świętym podróżnych kamieniu. 
Wtém z lasu kilka puściło się koni. 
Jeden na przedzie. Na nim jechał krępy, 
Barczysty, włosem, jak niedźwiedź, porosły, 
Kunigas zamku i siół okolicznych. 
Pod brwią rzęsistą małe jasne oko, 
Jak ślepie wilcze wśród nocy, błyskało. 
Brodę miał rudą, i rude kędziory 
Po barkach jego na suknię spływały. 
Na głowie kołpak szkarłatny ze złotem, 
Na piersi łańcuch misterną robotą, 
Miecz miał u boku wielki obosieczny. 
Siedział na koniu pod niedźwiedzią skórą, 
Która po ziemi srébrnemi pazury 
Wlokła się, pyły podnosząc po drodze. 
Z prawego boku, na złocistym sznurze, 
Łuk w sahajdaku ze strzałami wisiał, 
Siekierka z stali i noż401 w srébrnéj pochwie. 
Za nim jechali bajoras i smerdy402, 
Na małych koniach, w bogatéj odzieży, 
W szłykach wysokich, z łukami, drzewcami; 
Za niemi dworscy z oszczepami w ręku: 
Sokolnik, wabiąc świstaniem sokoły; 
Psiarz, co ogary ciągnął na łańcuchu, 
I kilku lóznych403, wlokących się z tyłu. 
 
Już się zbliżali. Wtém Raudon, ujrzawszy, 
Że któś na drodze przeciw zamku siedział, 
Przypuścił konia i zbliżył się nagle. 
— Ktoś ty? — zapytał zagniewanym głosem. 
— O wielki Panie! — Witol odpowiedział — 
Jestem ubogi, z daleka podróżny. — 
— I zkądże404 idziesz? — Raudon nań zawoła. 
— Z świętego idę Romnowe, gdzie właśnie 
Krewe Krewejto za nasz lud się spalił. — 
— A dokąd? po co? czy cię kto posyła? — 
Kunigas głosem zbadywał405 go groźnym. 
— Idę, gdzie zechcę — rzekł Witol spokojnie. 
— Słyszysz?! — znów Raudon do swego orszaku. — 
A! na Perkuna! jeszczem w mojem życiu 
Takich słów do mnie rzeczonych nie spotkał! — 
I śmiał się dziko. Pochlebcy patrzali, 
I na wzór pański śmieli się półgłosem, 
Wzgardliwém okiem patrząc na młodzieńca. 
— Gdzie chcesz, tam idziesz; lecz dokąd i po co? 
Na to mi musisz odpowiedzieć przecię. 
Czy służby szukasz? czyś uciekł od pana? — 
— Ja nie mam pana, nikomu nie służę — 
Odrzekł mu na to Witol z oburzeniem. 
— Otoż Liethuwi kot siedzi przed nami! — 
Zakrzyknął Raudon, zbliżając się jeszcze. 
— Wolny! bez pana! nie służy nikomu! — 
A wzrok wlepiając w młodzieńca, pomruknął: 
— Szpieg może jaki od moich sąsiadów?! — 
 
Witol, nie wstając z kamienia, go słuchał, 
I, jakby nie chcąc, z wolna odpowiadał. 
— Kędyż na nocleg idziesz? mój podróżny! — 
— Gdzie zechcę. Może tutaj przenocuję. — 
— A mnie nie prosisz nawet o gospodę? 
Moja to ziemia, mój to zamek przecię; 
Gdzie złożysz głowę, kraj to mój jest cały. 
Uderz mi czołem i proś mojéj łaski. — 
— Zamku nie proszę, a droga każdemu 
Wolna jest wszędzie. Wszakże Kielo-Dewas406, 
Nie wy, téj ziemi kawałka jest panem. 
Jeśli wśród drogi spocznę utrudzony, 
To jego, nie was, będę o to prosił, 
I jemu, nie wam, za to podziękuję. — 
 
Kunigas słuchał; małe jego oko 
Coraz jaskrawiéj z gęstych brwi błyskało; 
I do swych ludzi nieraz się obrócił, 
Usta otwierał i znowu zamykał. 
— Lecz — rzekł, miarkując rosnący gniew w sobie — 
Kiedy kunigas do zamku poprosi, 
Kiedy wyniesie gościnności czarę, 
Czyliż podróżny obojga odmówi, 
I woleć będzie kamienne posłanie 
Nad miękkie łoże na zamku gościnnym, 
I zimny nocleg nad moje ognisko, 
A rosę nieba nad róg z piwem białém? — 
— Jeśli kunigas — rzekł Witol spokojnie — 
Do swego zamku podróżnego zwabi, 
Żeby go okuć w dyby, w loch posadzić, 
Albo go gwałtem potrącić w niewole, 
Czyż ma podróżny za miękkie postanie. 
Miejsce u ognia i róg z piwem białém 
Swobodę swoję407 na wieki zaprzedać? — 
 
— Co?! — wrzasnął Raudon — a zkadżeś408 to słyszał? 
Zkąd wieści takiéj, nieszczęsny, dostałeś? 
Na swoję zgubę wyrzekłeś te słowa! 
Sameś już wyrok napisał na siebie. 
Pójdziesz mi za to w podziemia zamkowe! — 
Skinął na sługi. Skoczyli ku niemu; 
Ale, jak gdyby niewidzialną siłą 
Pchnięci, czekali, aż znowu rozkaże. 
— Wziąć go i okuć, wsadzić do ciemnicy — 
Wrzeszczał kunigas, wskazując go ręką. 
Znam go. To zbiegły z moich siół niewolnik, 
Wojenny jeniec, poganin z północy, 
Co przyszedł jeszcze urągać się ze mnie. 
Słyszycie! — Słudzy rzucili się śmiało; 
Lecz Witol dobył miecz Krewe Krewejty, 
Który, jak piorun, w rękach jego błysnął, 
Pokrwawił śmielszych, zdruzgotał oszczepy, 
I wszystkich strachem odepchnął od siebie; 
Sam się znów oparł na świętym kamieniu, 
I, poglądając w Raudona oblicze, 
— Taka to — rzecze — jest Litwy gościnność! 
Tak to, kunigas, wolnych łapiesz ludzi! 
Tysiąc ich może spętałeś zdradliwie. 
Mnie mieć nie będziesz, ja ci się obronię. — 
Słyszał to Raudon i podniósł siekierę, 
Sam już z nią piérwszy na Witola leciał; 
Tuż za nim ciżba sług się posunęła, 
Z hałasem, krzykiem, wzniesionemi drzewy. 
On stał, i mieczem słoniąc409 się święconym, 
Czekał napaści. — Widzieli Bogowie, 
Żem cię nie wyzwał — rzekł — szedłem swą drogą, 
Piérwszym cię słowy złemi nie znieważył.410 
Niechaj mi teraz Kawas dopomoże, 
I Kielo-Dewas opiekun podróżnych! 
Niechaj przez moje ręce Perkun mściwy 
Za tyle ofiar pomstę ci wymierzy! — 
 
Mówił, i pędem rzucił się na niego, 
Konia za głowę pochwycił, powalił, 
A wzniósłszy oręż, Raudona za kudły 
Czérwone strząsnął i na cięcie mierzył. 
Gdy słudzy z tyłu chwycili za nogi, 
I oba razem walczący upadli. 
Naówczas walka wszczęła się zajadła. 
Silny, jak niedźwiedź, kunigas go chwycił, 
Rękami na wpół przejął i ucisnął; 
Ale w téj chwili uczuł miecz na gardle, 
I chrapiąc — Przebacz! — ze strachem zawołał. 
— Precz! słudzy! z dala odstąpcie ode mnie! — 
Rzekł Witol. — Jeśli dotknie z was mnie który, 
Ja go zabiję! Precz! — powtórzył jeszcze. 
I — Precz! — wybąknął drżącym gniewu głosem, 
Szarpiąc się Raudon pod mieczem cudownym, 
Który już zimném ostrzem go dotykał. 
Pierzchnęli słudzy, a Witol kolanem 
Ścisnął mu piersi, nie zdejmując miecza. 
— Przysiąż mi — rzecze — na ojca i matkę, 
I na Perkuna, i na głowę twoję411, 
Że więcéj słabych nie skrzywdzisz podróżnych, 
Że tych, coś okuł, rozpuścisz dziś jeszcze; 
Przysiąż; lub chwila, a duch twój Pokole 
Poniesie szarpać w podziemnym Pragarze. — 
 
Z przestrachem słudzy, stojąc w oddaleniu, 
Przysięgi pana swojego słuchali; 
A Raudon, drżący z wstydu, niewyraźnie, 
— Kad man Perkunas sumusztu412 — wyjąknął. 
 
Naówczas Witol zdjął z piersi kolano 
i miecz od gardła cudowny odsunął. 
Kunigas, złością i wstydem miotany, 
Strząsnął pył z sukni; a potém, spójrzawszy413, 
Jak Witol w inną odwraca się stronę, 
Znów się nań rzucił i znów go pochwycił. 
 
— Słyszeli Bogi414, przysięgałeś krzywo! — 
Zawołał Witol, znów za miecz cudowny 
Chwycił się. Słudzy do pana przybiegli. 
— Precz! — rzekł im Raudon — ja go sam zabiję. 
Śmiałeś mnie krzywoprzysiężcą nazywać! 
Albożem415 przysiągł, że się mścić nie będę? — 
 
I oba znowu darli się, rzucali, 
Razem po ziemi, szarpiąc się, tarzali; 
A Witol miecza nie upuszczał z dłoni, 
I drugą ręką za barki chwyciwszy, 
Suknię mu przedarł i ciało wydzierał. 
Zębami twarz mu rozognioną krwawił, 
Nogami trzymał i deptał pod sobą. 
 
Naówczas łucznik najlepszy Raudona, 
Co nieraz strzelał jaskółki w polocie, 
Zmierzył się z dala do piersi Witola; 
A wtém się Raudon wysunął zpod416 niego — 
Strzała mu w oku uwięzła żelazem. 
 
Wrzasnął straszliwie, łucznik w las uciekał, 
Słudzy gonili, popłoch między dworem. 
Witol, chwytając za gardło raz drugi, 
Miecz mu na sercu oparł, przebił suknie, 
I już się zmierzał ostatni cios zadać. 
Usłyszał zdrajca chłodny pocałunek, 
I krew, jak ciepła, po piersiach spływała. 
— Puszczaj umie! — wrzasnął — puszczaj mnie! na Bogi! 
Jeśli masz ojca, na ojca zaklinam; 
Jeśli masz matkę, na wnętrzności maiki; 
Jeśli masz żonę, na pamięć twéj żony; 
Na imie417 Pramżu, na imie Perkuna, 
W imie litości! Ratujcie mnie, Bogi! 
O Markopole! wyrwij mnie od śmierci! 
Puszczaj! a powiedz, czego chcesz ode mnie? 
Przysięgi?? — ja ci na wszystko przysięgnę. — 
A Witol, mieczem cisnąc, rzekł powoli: 
— Przysiężesz, żebyś połamał przysięgi! 
Nie chcę ja przysiąg; znam, co ci kosztują418; 
Chcę śmierci twojéj i kary za zbrodnię. — 
— Któż jesteś? człeku! — jękł Raudon boleśnie — 
Czy duch Perkuna na zemstę przysłany? 
Czy brat mój, czyli niewolnik, co wczora?.... 
Któś ty? Ach! puść
1 ... 12 13 14 15 16 17 18 19 20 ... 92
Idź do strony:

Darmowe książki «Anafielas - Józef Ignacy Kraszewski (wirtualna biblioteka cyfrowa TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz