Śnieg - Stanisław Przybyszewski (biblioteka .TXT) 📖
Śnieg Stanisława Przybyszewskiego to realistyczno-symboliczny dramat wystawiony po raz pierwszy w 1903 r. Prezentuje wątki i postaci typowe dla epoki modernizmu.
Na scenie spotykają się nerwowy wrażliwy dekadent Kazimierz, jego ogarnięty pasją życiową, witalny brat Tadeusz — ofiara nieszczęśliwej niszczącej miłości do kobiety fatalnej (Ewy) — oraz szlachetna i naiwna Bronka (żona Tadeusza). Bronka, chcąc nie chcąc, samą swoją kobiecością i pragnieniem stworzenia domu podcina skrzydła mężowi, który w skrytości ducha tęskni za dawnymi uniesieniami i byłą kochanką Ewą. Akcja dzieje się w ziemiańskim dworku, zimą. Kazimierz i Ewa są gośćmi Bronki i Tadeusza — w realistycznej warstwie dramatu Kazimierz skrycie kocha Bronkę (miłością niespełnioną i idealną), a Ewa Tadeusza (w sposób zaborczy i niszczący). Każde z nich ma interes w tym, aby prawda wyszła na jaw. Jak łatwo się domyślić, finał nie może być szczęśliwy, co od razu można odczytać w warstwie symbolicznej. Prawdę o kondycji bohaterów ukrywa w sposób symboliczny śnieg — wzmianki o jego opadaniu i odgarnianiu wpływają na dynamikę dramatu. Ostatecznie okazuje się, że odkrycie prawdy (odśnieżanie stawu) nie prowadzi do wyzwolenia, chyba że za nie uznamy samobójczą śmierć.
- Autor: Stanisław Przybyszewski
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Dramat
Czytasz książkę online - «Śnieg - Stanisław Przybyszewski (biblioteka .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Stanisław Przybyszewski
Przeze mnie... przeze mnie... przeze mnie...
nagle Przeskakuje do wesołości.Kaziu, czyś ty mi rzeczywiście mówił, że mnie kochasz?
KAZIMIERZMówiłem.
BRONKAI mówiłeś, że gardziłbyś mną, gdybym ci się odwzajemniła?
KAZIMIERZMówiłem.
BRONKAI mówiłeś, żeś za dumny, za czysty, by najlżejszą myślą pożądania skalać panią domu twych praojców i żonę brata twego?
KAZIMIERZMówiłem — i to jest całą treścią mej duszy.
BRONKAOch, ty, bracie mój.
Obejmuje nagle jego szyję, tuli jego głowę do swych piersi, potem przechyla się na ramię Kazimierza na pól sennie.Tak mi się dusza wyczerpała, takam senna, tak bym chciała, byś mnie kołysał, kołysał bez końca, do takiego cichego, wiecznego snu, boś taki nieskończenie, nieskończenie dobry...
Nagle zrywa się.Kaziu, ty wiesz, czym ja jestem?
KAZIMIERZWiem.
BRONKAPowiedz mi, powiedz, czym jestem?
KAZIMIERZBiałym, czystym śniegiem, który na zmarzłą grudę ziemi opadnie, ugrzeje, otuli tego trupa, dopóki nie odżyje, budzić się nie pocznie, i z ciepłego już łona, z ziarn, zda się zmarzłych ziarn, nowe, świeże kiełki puszczać pocznie...
BRONKAA zdawało się, że to ziarno w ziemię zasiane dawno już wymarzło.
KAZIMIERZWymarzło w mrozie, wygniło w błocie...
BRONKAZiarno kiełkuje, a śnieg taje... Masz rację — jestem śniegiem.
Zrywa się nagle.Dlaczego Ewa nie śpi? Słyszysz?
Słyszysz? Teraz idzie po schodach na dół... Za chwilę tu będzie.
Przechodzi nagle do sztucznej wesołości.Ach, Kaziu, jaka ja dziwnie wesoła i szczęśliwa.
Obejmuje go w ramiona stara się go przechylać w tę i ową stronę.Lulu, lulu, mój maleńki, lulu... No, śpijże wreszcie, niesforny dzieciaku.
W drzwiach staje Ewa i patrzy pozornie rozbawiona na scenę. SCENA IV BRONKALulu, lulu, mój maleńki. No, nie chcesz spać, to powiedz przynajmniej pannie Ewie: dzień dobry!
KAZIMIERZDzień dobry, pani.
BRONKAPomyśl tylko, Ewciu, jak zerwaliśmy się dziś wszyscy wcześnie. Zdaje mi się, że to dzień Bożego Narodzenia... U nas był taki zwyczaj, że ten dzień dzieciom rózgami przypominano, dlatego tak rychło zrywaliśmy się z łóżek.
EWAAleż, bój się Boga, to w Wielki Piątek, czy w Wielką Sobotę.
BRONKAE, to wszystko jedno... Patrz tylko na tego mego wielkiego, łagodnego, dobrego niedźwiedzia. Ach, to poczciwe Kazimierzysko...
KAZIMIERZBronka obudziła się dziś w wybornym usposobieniu.
BRONKAMasz słuszność... zdaje mi się, że jestem młodym dzieciakiem, gdym jeszcze pięła się na najwyższe szczyty topoli nad tym przeklętym czarnym stawem.
EWAI znowu ten czarny staw?
BRONKAE — wszystko jedno. Staw, nie staw, brzytwa czy szubienica, pod kołami pociągu czy też jak najprzykładniej w świecie w swoim łóżeczku... Śmierć śmiercią. Wszystko jedno, jak i kiedy...
urywa naglePatrz tylko, Ewciu, to poczciwe Kazimierzysko wygląda jak rosochata topola, ach nie, jak ten mój olbrzymi wuj, na którego plecach tak często otrząsałam sobie wnętrzności.
EWACoś ty taka wesoła?
BRONKAWidzisz, Ewciu, ja mam często takie jakieś głupie smutki, głupie tęsknoty, którymi sobie i innym życie zatruwam, ale to wszystko mija i wtedy jestem podwójnie wesoła...
trochę zmęczonaAle patrz tylko, ten Kazimierz do niczego. Ach, jaki ty, Kaziu nudny, jaki nudny... Ewo, wiesz co, gdybyśmy tak razem teraz wybiegły do ogrodu, śnieg po pas głęboki... Och, co za rozkosz brnąć w tym śniegu, rozrywać go piersią i nogami, by tylko, co prędzej zakiełkowała ta martwa, a teraz już odchuchana ozimina...
EWABronka znowu szaleje. Teraz, w śnieg, w porannej sukni, w pantofelkach?
BRONKANo i cóż z tego, jam zahartowana. A tyś przecie już ubrana... Chodź, kochana Ewciu, tyś taka zimna, tak marzniesz, a ja cię tak w śniegu rozgrzeję. Całymi garściami śniegu będę tarła twoją twarz, będę myła śniegiem twoje włosy, ach, gdybyś ty wiedziała, jak śnieg umie przytulić, odchuchać, rozgrzać zziębnięte ręce i wymarzłe serce...
EWANie, Bronko,
zawsze z tym samym tajemniczym uśmiechemja nie potrzebuję śniegu, mnie dobrze z moimi zziębniętymi rękami i zmarzłym sercem. Mojej duszy jeszcze żaden śnieg nie potrzebował przyprószać, by ją ogrzać.
BRONKANie? Rzeczywiście nie?... No, to chodź, Kaziu, to razem w śnieg polecimy, a pozwolisz się kulać w śniegu? Takiego cudnego bałwana z ciebie zrobię.
ilustruje gestamiTu ci dwa węgle włożę, będziesz miał oczy, tu ci kawałek błota przylepię, będziesz miał nos, a tu zrobię tak i będziesz miał usta, taką fajkę ci do ust włożę... Och Ewciu, Ewciu, że ty z nami iść nie chcesz. No, chodżże, Kaziu, chodź
Ciągnie Kazimierza za sobą.Ewciu, Tadeusz tu zaraz przyjdzie.
Wybiega do przedsionka razem z Kazimierzem.Tadeusz! Tadeusz! Ewa sama, przygotujcie nam śniadanie.
SCENA VPowiedzieć ci dzień dobry?
Spytać się ciebie, kto mnie wołał?
EWABronka cię wołała. Pobiegła w rannej sukni i w pantofelkach bawić się z Kazimierzem w śniegu... Mówiła, że to pięknie brodzić w śniegu po pas, rozrywać swoją piersią fale śniegu... Nie lękasz się, że się zaziębi?
TADEUSZTo wszystko jedno.
EWANie jesteś zazdrosny o Kazimierza?
TADEUSZGdzie byłeś teraz?
TADEUSZSam z sobą.
EWAPrzy mnie, ze mną?
TADEUSZNie, mówię ci: byłem sam z sobą.
EWADlaczego się tak wściekasz, że odtąd już raz na zawsze musisz zostać ze mną i wiecznie być przy mnie.
TADEUSZByć z tobą? Przy tobie? Śmierć mi stokroć razy milsza.
EWAGdym weszła w twój dom — ach nie nie, nie o tym chciałam mówić. Tak, ta chwila... To była jedna tylko chwila... Wtedy, gdyś wrócił, a ja stałam w tym oto pokoju, nie słyszałam coście mówili z sobą, ale czułam, że jesteście szczęśliwi, zawahałam się chwilę, zanim przestąpiłam Romowe10 waszego szczęścia i spokoju.
TADEUSZGdzie Bronka?
EWABronka poszła sama i z dobrej woli rozorywać śnieg, by ozimina zasiana w grudzie zmarzłej twojej duszy prędzej kiełkować mogła.
TADEUSZCzegóż więc chcesz?
EWACzego? Ty jeszcze nie wiesz, czego?
To się nigdy nie stanie!
wściekłyPrędzej ci głowę skruszę, prędzej cię jak robaka zdepczę, sam sobie z tęsknoty za tobą, ty wściekły szatanie, łeb rozbiję, zanim bym pozwolił, żeby się to stać miało.
EWAJakiś ty piękny, że mnie taką straszną siłą kochasz.
TADEUSZNienawidzę cię.
EWA.Wiem o tym i tym więcej kocham twoją miłość.
TADEUSZNie wypieram się mojej miłości, nie wypieram się mojej strasznej, strasznej tęsknoty za tobą, ale tej ofiary dla ciebie nie poniosę, i to, przysięgam ci, nigdy, nigdy się nie stanie.
EWAStać się musi.
TADEUSZRaz jeszcze ci powiadam, nigdy, nigdy.
EWADziś jeszcze się stanie.
Co to ma znaczyć?
dzwoni.Co to za hałas i kłótnia?
LOKAJWielmożny panie, to przyszła jakaś kobieta i chce się koniecznie z wielmożną panią widzieć.
TADEUSZDlaczego nie kazałeś jej puścić do kuchni i poczekać?
LOKAJPowiedziałem jej, ale ona nie chce iść do kuchni; mówi, że ma takie same prawo do wielmożnej pani, jak rodzona jej matka.
TADEUSZWpuść ją
Lokaj wychodzi.Nie chciano mnie tędy wpuścić, kazano mi wejść do kuchni i czekać, ale ja mam prawo wchodzić tymi drzwiami, przez które do domu pana panowie i panie, a choćby najwięksi mocarze tego świata wchodzą.
TADEUSZCo to ma znaczyć?
Mówcie przecież, co to ma znaczyć.
MAKRYNAJa tę panią znam i ona mnie dobrze zna.
Ewa przestaje się śmiać, ogląda się nagle i mierzą się spojrzeniem.Pan pozwoli, że ja tu sobie w kącie usiądę i poczekam, aż moja pani przyjdzie, żona pańska — to najdroższe dziecko moje, które wypieściłam i wychowałam.
Siada w kącie, przy drzwiach, Tadeusz cofa się ku Ewie, ale Ewa, już znowu odwrócona do komina, nie widzi go. Nagle wbiega Bronka, cała ośnieżona, rzuca się na Tadeusza i obejmuje go z całej siły ramionami. SCENA IX BRONKARozgrzej mnie, Tadziu. W ogień mnie włóż, drżę na całym ciele. Tadziu, rozgrzej mnie.
TADEUSZNiańka twoja przyszła.
BRONKATy, ty, moja jedyna, ty, matko moja kochana! Ach, jak dobrze, żeś przyszła! O, jak dobrze, że tu jesteś!
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
„Moja ty jedyna, najukochańsza Bronko...”
Opuszcza list i kwili.„jedyna Bronka, mój Boże... A tak, tak, jedyna. Prawda, prawda, jedyna, jedyna na całym świecie.
Odwraca się.Tak, to rzeczywiście prawda. Ja teraz rzeczywiście sama jedna na świecie... A! Makryna, Makryna!
Dzwoni, patrzy błędnie przed siebie.Makryna, piastunka — siostrę też wypiastowała, potem do trumienki włożyła... och, ten staw, ten czarny staw...
SCENA II LOKAJWielmożna pani dzwoniła?
BRONKATak, każ niech ludzie zmiotą śnieg ze stawu...
Czegóż czekasz?
LOKAJWielmożna pani, była tak straszna zamieć przed paru godzinami, że śnieg leży na metr wysoki, robota parę godzin potrwa.
BRONKACo to ma znaczyć. Całą wieś zwołaj, staw musi być czysty jak szkło i każ przeręble wyrąbać, rybaka zawołaj, każ przygotować pochodnie, dziś będzie połów ryb.
LOKAJZrobię, jak wielmożna pani rozkazała.
BRONKAAle to musi być zaraz, zaraz, zaraz!
Gdzie pan Kazimierz?
LOKAJZamknął się w swoim pokoju i kazał powiedzieć...
BRONKACo kazał powiedzieć?
LOKAJŻe dziś już nie zejdzie, bo musi pracować.
BRONKATa-ak? Więc poprosisz go, żeby za chwilę zechciał tu zejść.
A widziałeś pana?
LOKAJWielmożny pan poszedł przed chwilą do lasu.
BRONKASam?
LOKAJNie, z panią, która tu u nas jest.
BRONKAAha, no dobrze...
zamyślonaPoproś Makrynę, żeby do mnie przyszła, a pamiętaj, żeby jak najszybciej zmieciono śnieg ze stawu, wyrąbano przeręble i przygotowano pochodnie, a Makrynę poproś, niech zaraz przyjdzie.
Sama, sama, sama... On poszedł z Ewą... Kazio się zamknął... w całym domu Makryna i ja... ha... ha... ha...
Chodzi po pokoju.I dwa dni temu byłam jego jedną, jedyną, a dziś, a dziś...
znowu rozwija list i czyta cicho„tydzień zaledwie minął, a ja tak strasznie stęskniony za tobą, tak ciebie spragniony...
rzuca list na ziemiękłamstwo! kłamstwo!
Po chwili namysłu schyla się i podnosi list, całuje go.Nie, nie, to nie kłamstwo.
Pieści list, siada na otomanie.Tak Bóg chciał, tak Bóg chciał...
SCENA IVTak Bóg chciał.
Kto tu jest?
Ujrzała nagle Makrynę.Ach, to ty, Makryno, dobrze, dobrze, że tu jesteś.
Podchodzi ku niej, bierze ją za rękę i sadza obok siebie.To bardzo dobrze, żeś przyszła, Makryno, bardzo dobrze...
Patrzy nagle bystro na Makrynę.
Uwagi (0)