Jutrzenka - Friedrich Nietzsche (tygodnik ilustrowany biblioteka cyfrowa .TXT) 📖
Jutrzenka. Myśli o przesądach moralnych (Morgenröte. Gedanken über die moralischen Vorurteile) wydana w 1881 r. stanowi — wraz z poprzednią publikacją Wędrowiec i jego cień (1800) oraz następną, zatytułowaną Wiedza radosna (1882) — szereg dzieł Nietzschego będących efektem opracowania przez filozofa problemów śmierci Boga, nihilizmu, krytyki chrześcijaństwa i wiodących do jego opus vitae, czyli Tako rzecze Zaratustra (1883).
Nietzsche w tym okresie porzucił już profesurę na uniwersytecie w Bazylei i pędził samotnicze życie, z przyczyn zdrowotnych podróżując wiele po Włoszech, Niemczech i Szwajcarii (m.in. w ulubionym Sils-Maria nad jeziorem Silvaplana w dolinie Innu). W Jutrzence zagłębia się w dzieje kultury, szukając źródeł moralności, pytając o istotę tzw. „wyrzutów sumienia”, a przy tym poddaje inteligentnej krytyce mechanizmy społeczne i obyczajowe.
- Autor: Friedrich Nietzsche
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Jutrzenka - Friedrich Nietzsche (tygodnik ilustrowany biblioteka cyfrowa .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Friedrich Nietzsche
Dziedzina piękna większa jest! — Podobnie jak zmyślnie i radośnie rozglądamy się śród przyrody, by właściwą wszystkiemu krasę odkryć i niejako na uczynku podchwycić; podobnie jak każdą połać wybrzeża ze skałami, zatokami, oliwami i piniami, raz w pełnym świetle słonecznym, innym zaś razem przy nadlegającej burzy lub w najbledszych zamierzchach staramy się tak ogarnąć wzrokiem, jak tego jej doskonałość i mistrzostwo wymaga: tak samo powinniśmy rozglądać się śród ludzi jako ich badacze i odkrywcy, czyniąc im dobrze i źle, by objawiała się właściwa im piękność, co u jednego pełna jest słońca, u drugiego dyszy grozą burzy, u trzeciego zaś dopiero w półmroku i przy dżdżystym niebie rozchyla swoje kwiecie. Czyż nie wolno lubować się złym człowiekiem niby dzikim krajobrazem, co odznacza się właściwą sobie śmiałością linii i migotań świetlnych, podczas gdy ten sam człowiek, kiedy udaje dobrego i prawego, przedstawia się naszemu oku niby karykatura i chybiony rysunek, drażniąc nas zarazem niczym skaza na przyrodzie? — Nie, nie wolno: dotychczas pozwalano szukać piękna jeno w moralnie-dobrym — wystarczający powód, dlaczego tak mało znaleziono i dlaczego tak wiele za urojonymi, niecielesnymi pięknami rozglądać się musiano! — Podobnie jak ludzie źli znają na pewno sto rodzajów szczęścia, o których cnotliwcy nawet nie marzą, tak samo — ich udziałem jest sto odmian piękna: a wielu zgoła jeszcze nie odkryto.
468.Nieludzkość mędrca. — Przy ciężkim, wszystko druzgocącym pochodzie mędrca, co wedle pieśni buddyjskiej, „samotnie kroczy jak nosorożec” — potrzeba od czasu do czasu oznak pojednawczego i złagodzonego człowieczeństwa: mianowicie nie tylko owych szybszych kroków, owych grzecznych i towarzyskich zwrotów ducha, zatem nie tylko dowcipu i niejakiego z samego siebie szyderstwa, lecz nawet sprzeczności, przygodnych nawrotów do panującego ogólnie głupstwa. Chcąc nie być podobnym do walca, co toczy się jak przeznaczenie, musi mędrzec, który chce nauczać, posługiwać się błędami swymi celem upiększenia siebie i powiadając „gardźcie mną!” — prosić o łaskę, by mógł być rzecznikiem jakiejś zuchwałej prawdy. Chce was poprowadzić w góry; być może, narazi was przy tym na niebezpieczeństwo utraty życia: w zamian pozwala wam chętnie przedtem i potem mścić się na takim przewodniku — jest to cena, za którą doznaje rozkoszy iść przodem. — Pomnicież wy, co przychodziło wam do głowy, gdy wiódł was kiedyś urwistą ścieżyną w głąb posępnej jaskini? Jak serce wasze z drżeniem i smutkiem powiadało sobie: „Ten nasz przewodnik mógłby jąć się czegoś lepszego zamiast łazić po tych wertepach! Zda się być z rodu ciekawych próżniaków — czyż to nie za wielki dla niego zaszczyt, iż przyznajemy mu snadź199 pewną wartość, skoro podążamy jego śladem?”.
469.Przy uczcie rzeszy. — O, jakże jest się szczęśliwym, gdy otrzymuje się karmę swą na podobieństwo ptactwa z czyjejś dłoni, co żywi ptaki, nie przyglądając się im bacznej i nie rozróżniając ich dostojeństwa! Żyć ni to ptak, co jawi się i pierzcha i żadnego nie nosi miana! Nasycać się w ten sposób przy uczcie rzeszy jest moją rozkoszą.
470.Odmienna miłość bliźniego. — Podniecona, hałaśliwa, nierówna, nerwowa natura stanowi przeciwieństwo do wielkiej namiętności: ta, niczym ciche, posępne zarzewie, przebywa wewnątrz, skupiając tam wszystek żar i płomień, natomiast na zewnątrz czyni człowieka chłodnym i obojętnym i nadaje rysom jego wyraz jakowejś nieczułości. Tacy ludzie bywają jużcić niekiedy zdolni do miłości bliźniego — atoli różni się ona od podobnego uczucia u ludzi towarzyskich i lubiących się przypodobać: jest słodką, łagodną, zadumaną życzliwością; wyglądają oni niejako z okien swego zamczyska, co jest im twierdzą i właśnie dlatego więzieniem — to tak błogo wybiec wzrokiem w przestwór obcy, wolny, w świat odmienny!
471.Bez usprawiedliwień. — A: Ale dlaczego nie chcesz się usprawiedliwić? — B: Mógłbym to uczynić w tym i w stu innych rzeczach, lecz gardzę przyjemnością usprawiedliwiania się: gdyż te rzeczy nie są dla mnie dość wielkie i wolę raczej nosić na sobie skazę, aniżeli owym maluczkim ułatwić złośliwą radość, by mogli powiedzieć: „jednakże te rzeczy mają dlań wielką wagę!”. A to właśnie nie jest prawdą! Przy tym musiałbym snadź200 więcej zajmować się sobą, bym poczuwał się do obowiązku prostować błędne o sobie pojęcia — jestem za obojętny i za gnuśny względem siebie, a więc i względem tego, co się przeze mnie dzieje.
472.Gdzie należy budować swój dom. — Gdy czujesz się w samotności wielki i płodny, to życie towarzyskie będzie cię wyjaławiało i umniejszało: i na odwrót. Pełna mocy łaskawość na podobieństwo łaskawości ojcowskiej — gdzie cię ten nastrój ogarnie, tam zbuduj sobie dom, bądź to wśród ciżby ludzkiej, bądź na odludziu. Ubi pater sum, ibi Patria201.
473.Jedyne drogi. — „Dialektyka jest jedyną drogą, by dotrzeć do boskiej istoty i poza osłonę zjawisk” — twierdzi Plato z równym namaszczeniem i namiętnością, z jaką Schopenhauer utrzymuje to samo o przeciwieństwie dialektyki — i obaj nie mają słuszności. Bowiem to nie istnieje zgoła, ku czemu chcieliby wskazać nam drogę. — I czyliż wszystkie wielkie namiętności człowiecze nie były dotychczas takimi namiętnościami o nic? A wszystkie solenności202 człowiecze — solennościami o nic?
474.Obciążony. — Nie znacie go: lubo203 uwiesi na sobie mnogo ciężarów, to jednak ze wszystkimi wzbije się w górę. Wy zaś ze swego małego wnioskujecie lotu, jakoby on chciał zostać przy ziemi, gdyż bierze na siebie te ciężary!
475.Dożynki ducha. — Gromadzi się to i spiętrza z dnia na dzień: doświadczenia, wrażenia, myśli o nich i sny o tych myślach — co za nieprzebrane, olśniewające bogactwo! Widok jego przyprawia o zawrót głowy; już nie pojmuję, jak można zwać błogosławionymi ubogich na duchu! — Lecz zazdroszczę im czasem, gdy jestem znużony: bowiem ciężko jest włodarzyć bogactwem takim i brzemię jego druzgoce nierzadko całe szczęście. — Ba, gdybyż to wystarczało li przyglądać się tym skarbom! Gdyby się było jeno skąpcem swego poznania!
476.Wybawiony ze sceptycyzmu. — A: Inni z ogólnego sceptycyzmu moralnego wychodzą zniechęceni, osłabieni, stoczeni, robaczywi, ba, na wpół przetarci — ja natomiast czuję się zdrowszy i odważniejszy niż kiedykolwiek, odzyskałem swe instynkty. Jest mi tam dobrze, gdzie smaga wicher, gdzie kipi wzburzone morze i niemałym trzeba stawić czoło niebezpieczeństwom. Nie zostałem robakiem, aczkolwiek niejednokrotnie musiałem jak robak grzebać i trudzić się. — B: Z tą chwilą przestałeś być sceptykiem! Gdyż przeczysz! — A: A przez to nauczyłem się znów przyświadczać.
477.Wymińmy go! — Szczędźcie go! Pozwólcie mu pozostać w samotności! Chcecież go całkiem rozbić? Znać na nim rysę, niby na szklanym naczyniu, do którego wlano nagle wrzątku — a był on takim drogocennym naczyniem!
478.Miłość i prawdomówność. — Z miłości dopuszczamy się niecnych przestępstw przeciwko prawdzie oraz jesteśmy nałogowymi obłudnikami i złoczyńcami, co gotowi są więcej uznać za prawdę, aniżeli zda się im być prawdą — dlatego myśliciel musi od czasu do czasu odtrącać od siebie osoby, które kocha (niekoniecznie muszą to być te, które go kochają —), by pokazały swe zęby i swą złośliwość oraz przestały go zwodzić. Przeto dobroć myśliciela miewa swój przybytek i ubytek na podobieństwo księżyca.
479.Nieuniknione. — Przeżywajcie, co chcecie: kto wam jest nieżyczliwy, ten w waszych kolejach życiowych widzi sposobność, by was umniejszyć! Doznawajcie najgłębszych przewrotów duszy oraz poznania i, powracając do zdrowia, wywalczcie sobie wreszcie z bolesnym uśmiechem swobodę i świetlaną cichość — pomimo to rzecze niejeden: „on uważa swą chorobę za argument, swą niemoc za dowód niemocy wszystkich; jest tak próżny, iż popadł w chorobę, by czuć wyższość człowieka cierpiącego”. — A jeżeli komuś zdarzy się skruszyć swe własne pęta i zakrwawić się przy tym boleśnie, to znajdzie się człowiek, który natrząsać się będzie urągliwie. „Jakiż on niezgrabny! — powie — taki to los człowieka, co nawykł do swych kajdanów, a jest do tego stopnia niemądry, iż je kruszy!”
480.Dwaj Niemcy. — Jeżeli porównamy Kanta i Schopenhauera z Platonem, Spinozą, Pascalem, Rousseau’em, Goethem — biorąc pod uwagę ich dusze, nie zaś ich ducha: to porównanie to nie wypadnie na korzyść dwóch pierwszych myślicieli; myśli ich nie składają się na namiętną historię duszy, niepodobna w nich dopatrywać się powieści, przesileń, katastrof i grozy śmiertelnej, myślenie ich nie jest zarazem mimowolnym życiorysem własnej duszy, lecz w wypadku Kanta dziejami mózgu, w wypadku zaś Schopenhauera opisaniem i odzwierciedleniem charakteru („niezmiennego”), jako też lubowaniem się samymże „zwierciadłem”, to znaczy znakomitym intelektem. Kant, o ile prześwieca przez swe myśli, wydaje się człowiekiem w najlepszym znaczeniu zacnym i czcigodnym, ale miernym: zbywa mu na szerokości i mocy; nie doznał zbyt wiele w życiu, a jego sposób pracy nie pozostawia mu czasu, by czegoś doznał — mam na myśli, rzecz prosta, nie grube „zdarzenia” zewnętrzne, lecz przygody i wstrząśnienia, którym ulega najsamotniejsze i najcichsze istnienie, co zażywa wczasu204, gorejąc namiętnością myślenia. Schopenhauer ma nad nim wyższość: jest przynajmniej w posiadaniu jakowejś gwałtownej brzydoty natury, przejawiającej się w nienawiści, żądzy, próżności, nieufności; jest nieco dzikszy z usposobienia, miał bowiem czas i wywczas na tę dzikość. Lecz zarówno w nim samym, jak w jego zakresie myślowym, zbywało na „rozwoju”: nie miał „historii”.
481.W poszukiwania towarzystwa. — Szukamyż205 za wiele, szukając towarzystwa ludzi, co nabyli słodyczy, smakowitości i pożywności, na podobieństwo kasztanów, które w porę wrzucono do ognia i w porę stamtąd wyjęto? Co niewiele oczekują od życia i przyjmują raczej jako podarek niż jako wynagrodzenie, jak gdyby przyniosły im to ptaki i pszczoły? Co są za dumni, bo kiedykolwiek mogli czuć się nagrodzonymi? Tudzież za poważni w swej namiętności poznania i rzetelności, by mieli czas i chętkę na sławę? — Takich mężów nazwalibyśmy filozofami; jednakże oni znajdą niewątpliwie dla siebie jeszcze skromniejsze miano.
482.Przesycony człowiekiem. — A: Poznawaj! Zgoda! Lecz zawsze jako człowiek! Co? Wiecznie mieć przed sobą tę samą komedię, w tej samej komedii grywać? Nigdy nie móc widzieć innymi niż tymi oto oczyma? A ileż to najprzeróżniejszych istnieje snadź206 tworów, których narządy lepiej nadają się do poznania! Cóż bowiem pozna ludzkość u kresu całego swego poznania? — Swe narządy! To zaś może oznaczać: niepodobieństwo poznania! Nędza i ohyda! — B: Przykry to spazm — na mózg uderza ci rozum! Jednakże jutro pogrążysz się znów cały w poznawaniu i tym samym w nierozumie; chcę przez to powiedzieć: w lubowaniu się człowieczeństwem. Pójdźmy nad morze! —
483.Własna droga. — Gdy uczynimy krok rozstrzygający i wstąpimy na drogę, którą zwie się „własną”: to odsłania się nam nagle pewna tajemnica: kto tylko żył z nami w przyjaźni i zażyłości — słowem, wszyscy przyznawali sobie urojoną nad nami wyższość i są obrażeni. Najlepsi pośród nich mają pobłażanie i oczekują pełni cierpliwości, iż powrócimy jużcić na „prawą drogę” — toć znają ją doskonale! Inni natrząsają się i udają, jakobyśmy chwilowo byli niespełna rozumu, lub wskazują szyderczo domniemanego uwodziciela. Gorsi zwą nas zarozumiałymi błaznami i usiłują nasze pobudki oczernić, a najgorszy widzi w nas swego najzawziętszego wroga, co łaknie zemsty za długą zależność — i lęka się nas. Cóż tedy czynić? Radzę: udzielność swą zacząć od tego, iż na rok z góry udzieli się wszystkim swym znajomym amnestii za grzechy wszelkiego rodzaju.
484.Dalekie perspektywy. — A: Lecz po co ta samotność? — B: Nie gniewam się na nikogo. Atoli w samotności zda się mi, że widzę swych przyjaciół wyraźniej i piękniej, niż kiedy jestem razem z nimi, podobnie jak żyjąc z dala od muzyki, najgoręcej ją kochałem i odczuwałem. Snadź207 potrzeba mi dalekich perspektyw, bym dobrze myślał o rzeczach.
485.Złoto i głód. — Tu i ówdzie zdarza się człowiek, co wszystko, czego mu dotknąć się zdarzy, przemienia w złoto. Pewnego pięknie brzydkiego poranku dokona on odkrycia, iż jemu samemu przyjdzie przy tym zagłodzić się na śmierć. Wszystko wokół niego jest świetne, wspaniałe, idealnie niedostępne, i oto tęskni do rzeczy, które przemieniać w złoto jest dlań bezwarunkowo niemożliwością — i jak tęskni! Jak zgłodniały do pokarmu! — Po cóż wyciągnie on rękę?
486.Wstyd. — Oto stoi piękny rumak, wyrzuca spod kopyt ziemię i prycha, tęskno mu do przejażdżki, lubi tego, co zwykł na nim jeździć — ale — o, wstydzie! — jeździec nie może wskoczyć dziś na siodło, jest znużony. — Jest to wstyd znużonego myśliciela wobec swej własnej filozofii.
487.Przeciwko marnotrawieniu miłości. — Nie oblewamyż208 się rumieńcem, podchwytując siebie na namiętnej antypatii? Powinniśmy to jednakowoż czynić także przy namiętnych sympatiach, z powodu niesprawiedliwości, jaka i w nich również się kryje. Ba, nawet więcej: bywają ludzie, którym kraje się serce, gdy ktoś jeno w ten sposób objawia im
Uwagi (0)