Zdania na wypadek - Karol Maliszewski (biblioteka dla dzieci txt) 📖
Krótki opis książki:
Zdania na wypadek (wyd. książkowe 2007) to tom zawierający przekrojowy wybór wierszy Karola Maliszewskiego z różnych lat. Lektura ta daje możliwość zapoznania się ze spektrum zagadnień bliskich autorowi: od doświadczenia pracy nauczycielskiej, przez przeżycia związane z włóczęgami i zanurzeniem w krajobrazie najbliższej okolicy, kwestię „prowincjonalności”, aż po odmienną optykę postrzegania najnowszej historii charakterystyczną dla Śląska (tu np. wiersz Stara Niemka wraz z Dopiskiem po latach).
Przeczytaj książkę
Podziel się książką:
- Autor: Karol Maliszewski
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Liryka
Czytasz książkę online - «Zdania na wypadek - Karol Maliszewski (biblioteka dla dzieci txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Karol Maliszewski
Niemka — ptak do lotu
lepiej by nie stanął
ręce powykręcane głowa podana do przodu
i już już odrywa się od ziemi
która okazała się odzyskaną
odlot do ciepłych krajów
za Łabą
niestety
reumatyzm skrzydeł
grób Heinricha
na miejscowym cmentarzu
Dopisek po latach
Stara Niemka umarła.
Nie męczyła się zbyt długo.
Nie wiem czy mam płakać,
czy dalej ciągnąć tę notatkę
Chodzą słuchy, że była praprawnuczką Hölderlina
że pisała wiersze, że to co my
chłopaki z ulicy Piastów,
braliśmy za klątwy
rzucane na nasze usmarkane oblicza
— było w rzeczywistości strzępami
klasycznej poezji niemieckiej. Przeważał Goethe
Najpierw odjęto jej nogę;
na prośbę anonimowego fundatora z Hamburga
zachowano te jej cudowne skrzydła
— poczęte w wyobraźni polskiego chłopaka,
który w tej chwili mimo wielu starań
nie może wykrztusić z siebie jednej łzy.
Jest już bowiem mężczyzną, coś mu się porobiło
ze łzami. Chyba chowa je gdzieś;
czyżby do wewnętrznej kieszonki z zapiskami
czekającymi tam cierpliwie
na podniesienie
Odkopcie go
chciałbym strząsnąć robactwo
z jego garnituru w prążki,
podać mu rękę i powiedzieć: „wstań
tato” — jak niegdyś, gdy wracał zalany
w trupa
i padał niedaleko naszych okien
chciałbym go sobie przypomnieć
z rozsypanych kości, z garsteczki prochu
ulepić figurkę na zboczu
góry, która go pochłania.
Drohobycz
Na wzgórzach dzikie trześnie kwitną
Drohobycz w dole. Nie,
Nowa Ruda fosforyzuje w szkle dymów
Sucha morwa, którą po wielokroć
przesadzał nieznany ogrodnik —
mówię
— Wielkiej Sowy cień
rozgałęziony jest jak moje serce
nowe serce
Gdy przyjadą Niemcy (w sezonie
wycieczek) - - -
powiem im to samo.
Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Warszawa
Chodziłem po Warszawie, był mroźny poranek,
już mówiono o wiośnie w wyższych sferach
ptasich. Długo stałem na moście,
lód drżał, był jak lawa, tramwaj
brzęczał uprzężą, warczał pudel
na mnie: przybysza z prowincji —
z miasteczka Drohobycz w gminie Nowa Ruda.
Chodziłem po Warszawie, ściskając rękopis,
pierworodny zbiór wierszy
zawinięty w gazetę.
Poeta. maszyna.
Pisanie przepisywanie wysyłanie na adres
redakcji skamlanie u drzwi wydawnictw
ukrywanie się za godłem Harnaś albo Outsider
otrzymywanie kwoty przekazu 5000 zł za całokształt
dziękowanie za zaproszenia na sesje wieczory
poranki podpisywanie listy obecności
w tym pokoleniu obowiązkowe wołanie
na puszczy albo „pieprzona komuna” co na jedno wychodzi
a potem chowanie głowy pod stół bo
na sali może być tajniak błaganie o stypendium
ewentualnie jednorazową dotację na rzecz
rozkwitu prężnego talentu wyganianie dzieci
z pokoju bo tata skrobie POEZJĘ
taka mała skrobanka na marginesie
ostatnich siedmiu lat wspólnego pożycia
z maszyną do pisania kupioną na spółkę
z Maćkiem Chlebickim w Białymstoku
na parę dni przed telewizyjnym wystąpieniem
zwierzchnika si zbrojnych
skoro świt.
Co do cholery (lata osiemdziesiąte)
Kątem na Bródnie u dwóch dziewczyn
z socjologii W dzień szedłem na cmentarz
grzebać wśród nazwisk szukać ojca mojego
ojca zmarł w 1914 na suchoty W nocy na Wschodni
węszyć nasłuchiwać czy jeszcze bije serce narodu
Biło zomo i ostry zapach krocza
prostytutek trzeciej kategorii
mieszał się z moją egzaltacją Toboły wylewały się
z przechowalni aż na perony Staruszki dławiły się
kaszą gryczaną sos pomidorowy ściekał im
po brodach wszędzie sos pomidorowy tampony
podpaski pieluszki nocniki podwiązane do
plecaków I ta nagła czułość co zalewa ci
gardło miłość do tego całego bajzlu
Smród buchający z łachmanów żebraczki
peweksowski zapaszek gogusiów powracających
w panice z wakacji bo jakieś tam strajki
Spali na swych wyperfumowanych żeglarskich workach
synkowie a w ciemnym kącie na piętrze
pieprzyły się zdrowo dwa długowłose cienie
obwieszone koralikami udające się na pielgrzymkę
do grobu Stachury Edwarda Napisy w klozecie
zachęcały do wolnej miłości ale co do cholery
co do cholery ze mną kim jestem
spłodzony lecz niepocieszony (współistotny ojcu?)
na warszawskim bruku w mroku kim jestem
i po co Wracałem nad ranem pamiętając
że miałem coś ważnego do powiedzenia
ludzkości światu narodowi naszemu
który jest jak lawa wylewa się
na ulicę Gęsta ślina w ustach
na widok rozrzuconych nóg pod cienką kołdrą
kropelka śluzu pojawia się znika czeka
pochwa by pochwycić dłoń palec cokolwiek
Któregoś dnia odszedłem padał śnieg
tramwaje odprowadziły mnie za miasto
szedłem szosą w stronę rodzinnego południa
szeleściły w plecaku pamiątki młodości
trochę zdjęć pożółkłe ulotki mapa Masywu Śnieżnika
i Gór Bialskich Biblia Bursa
dwa w kratkę bruliony.
Sens (Ostrołęka)
Piotrowi Matywieckiemu
Obudziłem się na granicy województw.
Zakopywano zwłoki sarny
i dano mi to oglądać przez ramię. We śnie
pisałem wiersze, nie oglądając się
na D.Ś., M.G., na nikogo.
Teraz, przebudzony, budziłem niesmak
mieszając rzeczy, podnosząc sweter,
rozrzucone gazety.
Mówcie, co chcecie.
Zastanówcie się, co mówicie.
Dowolne nazwiska: kryją się w płytkich okopach sensu.
We śnie było lekko.
Zaraz potem jest lepko, butelka
po wódce na sąsiednim fotelu.
Brudni ludzie wysiedli w Pułtusku,
ulewa chciała ich umyć, ale nie dała rady.
Jeden z dyskutantów miał rację.
Musiałem to przespać.
I kartkę przewróciła ciepła ręka
zza szyby, zza chmur podobnych do trumien.
Bóg chyba jest. Jak promień.
Tylko coś we mnie wyschło, w przerwie.
Tamtędy leje się woda, mówi kierowca.
Góry, gorączka
Widok gór
ochłodził mnie, widziałem
rodzinę: żona, babka
i ten krzywy Pradziad porośnięty
ciupagami modrzewi; dzieci moje
rozsypane od zmierzchu
do zmierzchu, całe w kołpakach
prześwitów, tych drobnych
olśnień danych dążącemu
donikąd —
byłem już coraz
bliżej, patrzyłem na obraz
rozedrgany pędem
jak stawał się doskonale,
nie wiadomo jak
uspokojony i pogodzony
z najwyższym słońcem
w chmurach, z obłym stokiem
w lustrze burego jeziora,
z jakimkolwiek
sobą
Okolice Barda (Wartha)
Krzyśkowi Śliwce i PKP
Rilke spadłby z tej góry
jak zwykły śmiertelnik —
pokładł się rocznik 27:
świerki, sosny, modrzewie,
podmuch był krótki (gęsty)
Ostatni miesiąc do emerytury,
w dystynkcje leśnika wplątuje się śmierć,
brzozy gorzkie w widoku,
las cierpki w dotyku —
tak wiele obiecywał za młodu