Juwenilia II - Krzysztof Kamil Baczyński (biblioteka informatyczna TXT) 📖
Krótki opis książki:
Przeczytaj książkę
Podziel się książką:
- Autor: Krzysztof Kamil Baczyński
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Liryka
Czytasz książkę online - «Juwenilia II - Krzysztof Kamil Baczyński (biblioteka informatyczna TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Krzysztof Kamil Baczyński
w błękit zamilkł,
może tej, którą kocham, pieśń wspomnień zanucisz.
Czy zobaczę te oczy fioletem głębokie,
w których niebo ojczyste chmur rośnie natłokiem
pod lukiem triumfalnym napiętym w brwi czerni?...
Zlituj się! Odnajdź miłą i powiedz ode mnie,
że żyję jeszcze dla niej, że jestem jej wierny.
Poznasz ją po tęskniących oczach w smutnej ciemni.
Droga
Noc jest jak śpiące zwierzę;
charczący niepokój biega w niej jak przeżute, niejasne obrazy,
wiatr szarpie niepokojem chwil zastałą ciszę,
zsiadłą kiedyś, przed burzą szklącym się upłazem6.
Drogą chaty przepełzły rozmazane w granat
gęstego i bez blasku zamarzłego nieba...
Pola dymią od bieli i rdzewieją zmierzchem...
Wiatr się snem przehołubia po śliskich kolebach.
Wiatr rozwiewa czupryny przycichłego śniegu
(pies we mgle cicho szczeka jak w pustym mieszkaniu),
drży biel, płaźń7 falująca nawisami wiatru
i noc trwa rozłożona na śliskim posłaniu.
Jak łatwo dnia zapomnieć, gdy się nocą idzie,
i jak trudno z własnego nieosiągu szydzić
(o, ślepcy szukający drogi nad przepaścią,
z dalekich równin w góry zabłąkani nocą).
(O, ludzie chwytający próżnię pełną garścią).
Idzie się wiecznie, choć nie zawsze po coś...
Z chat najeżonych ciszą wieje obce ciepło,
przez szyby zamarznięte oglądasz krew światła...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
już się lepiej w mrok wedrzyj i nocą się zadław...
patrz!...
oglądasz przez okna życie pulsujące,
rozpięte w szyb prześlizgu — prostokątnych tarczach,
oglądasz tętno wewnątrz parujące, gęste,
oglądasz tylko...
i to ci wystarcza...
Krajobraz
Gwiazdy — łzy światła, opadła
noc przez szyby wybite arkad...
noc odpływa w nagęstłą przestrzeń
w czarnych, wodą ciekących barkach.
Mosty brodzą w prąd wlane czernią,
gwiazdy czochrzą włosy mgłom wiklin...
Przeszli ludzie, którzy szli mostem...
Oczy cicho w złe miasto wnikły...
Rzeka gęsta wolno poziewa
w duszną szarość ciemnego płynu,
most się w niebo wrzyna żelazem
na krzyżowych wygięciach klinów...
Głodem cierpkim usta mdlą puste,
połykają gorzkie łzy świateł...
Szare nocą znad śliskich wiklin
pełźnie świtem niebo jak krater...
24 XII
Znowu daleko, smutnie...
śnieg przez szyby pełza
i noc przycichłym wichrem szarpie gwiazdy w więzach,
i znów daleko, smutnie...
i znowu nie wrócisz z dalekich pól zapachem —
szorstką wonią mrozu,
oczu mi nie zasłonisz ciepłym, słodkim łachem —
— niebem przycichłym łzami i powrotem...
Nie przyjdziesz szeleszcząca ciszą w mgłach drogami
(wieczór spłynie kolędą daleką, daleką)
i będziemy we dwoje tylko, smutni, sami,
ja i mrok beznadziei...
i ty gdzieś nad nami...
Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Ucieczka
Pustym pociągiem wyjadę z głuchego przedmieścia,
szczekotem kół rozpryśnie w hali odbieg sekund
i bruk zaświeci w oczy mrozu suchą spieką,
niebo wypuchnie brzuchem w zgniły, ciemny granat.
Noc się rozedrze w długie, klaskające tory
jak szare korytarze w mróz wycięte pędem,
nieme domy przedmieścia w gęstych oknach powiek
spłyną długą powodzią czerni — mdłym uporem.
Zapłaczą bujnie światłem więdnącym jak liście
zza skrętów pochylonych wypełzłe naprzeciw,
konające krzyżami, błędne semafory.
Echo zagra oknami w wymijany parkan
i dmuchnie czarnym hukiem w głuche łuki arkad,
las się napije mchami smugi świateł.
Dalekie, obce miasta śpią pod jękiem mostów,
zastałe w czarnej gęści nocy, w gęstym miodzie,
żeby ranem nakisłym piersi w mgle ochłodzić,
zagwizdać w zęby fabryk ostrym świstem świtu.
Pociąg po pustych halach nieznajomych stacji
pryśnie krzykiem w zamarłe, ciche usta okien,
przeszczekocze klaskotem pluskającej stali
w szklane piersi sklepienia ogłuchłym potokiem
i zgaśnie...
noc wchłonie smugę wielkim haustem ciszy
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
W pustych górach zmiecionych gęstym, żółtym śniegiem
pociąg przepełźnie cicho w gęste gardła torów.
Gdy noc zakisi niebo zimnej czerni norą,
długim westchnieniem stanie na ostatniej stacji.
Kiedy szyny zagwoździ ślepy, twardy bufor,
nos zasypie świadomość żółtym śniegiem próżni8,
z daleka przejdzie we mgle głuchoniemy dróżnik
z zapaloną latarnią, która zgaśnie w zmroku.
1939
* * * (Nie płacz...)
Nie płacz, to ja nastaję w siwych czapach mgieł,
nie płacz, to ja nastaję każdą chwilą dnia
nie płacz, ja wrócę znowu z złotogłowych dni...
W przychodzących chmurami nowych, żywych snach...
noc odpływa na zachód w ostrych nożach gwiazd
(cierpkie smugi ugorów spłyną cicho w lasy)
i spotkamy naturę w barwny, jasny świt,
kiedy wiosna nabrzmiała pryśnie kwietnym czasem.
3. I. 39
Wieczór na południu
Znużone wieczory odpoczywają na matach morza
(o, złoto sypane garściami ponad zielone gaje!),
drżą czarne cyprysy nocą opite jak słodkim winem,
słaniają się tłuste jak pająki nad omdlałym krajem.
Drży ciepło tkaniną półwidzialną na szybach wieczoru
(o, słodkie ciepło chwil umierających w mórz kołysaniu,
słodkie ciepło ramion zalewających zapachem światy!).
Zaczajone gwiazdy czyhające (ukryte za granią)
na koniec słońca i wytryśnięcie w przestrzenie srebrem,
na noc gęstą jak miód, zalewającą oczy i usta...
Rozwleka się wieczór cichy, niewysłowiony grób myśli.
Przytomność ucieka w nakłębione porty horyzontów,
zostaje sam wieczór, pełen zagadek, a jednak cichy...
38, jesień
IV. Dni
Jestem sam, ja i puste dni zmierzchem brunatne
jak liście poskręcane jesienią w agonii.
Dni z szelestu wysnute, z nocy bez majaczeń,
zwarzone cichym skrzypem kłamanej ironii.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
A może dni te skłamał ktoś, tępy przechodzień
plugawiący różowe odblaski i słowa,
i może kłamstwo spadnie szarzejącą nocą,
dni się zjawią zielenią i powiedzą: prowadź.
Skry sypną purpurowe z marzących obłoków
i szczęście białym koniem zatętni pode mną,
i powiem: naprzód, szczęście! Dni szeregiem runą
przez noc pachnącą bzami i gęstością ciemną.
Wolność napłynie w usta purpurowym krzykiem,
zieleń pogryzie szare, daltoniczne noce.
Pełność, jędrność i wolność powstawania będzie
nie nadgryzionym myślą, słodkawym owocem
i wtedy szczęście biczem gwiezdnym zatnę
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
teraz jestem ja i te puste dni brunatne...
jesień 38 r.
Sonet — morze
Noc się w morzu zatapia na ciemną żałobę —
kiry czernią zaleją dawności odpryski
odbijane nad ranem w gładzi zimno-śliskiej
i pochylą się ciemnią nad byłości grobem.
Porty wgryzą się światłem w pół-umarłą wodę,
roześmieją się nocą po pustych ulicach
i miasto w głąb, aż do dna światła chce przemycać,
jak ja, obrazy szczęścia opryskane chłodem.
Morze czarne i barwne! Słoneczne i dumne!
załamane twe ręce horyzontów mglistych
w rozpaczy zamgławionej, jak w płaczu znad trumny.
Żegnaj, morze! W perłowych koronkach błękitne,
morze, morze kwitnące bielą w kwiatach czystych,
i ja tak pewno kiedyś powrotem zakwitnę...
jesień 38 r.
Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
Piosenka
Wprost, na przełaj, przez pola zardzewiałe zmierzchem
pojedziemy w głąb nocy, smutni Don Kiszoci,
po to tylko, by kiedyś (może w baśni progu)
rozerwał nam świadomość zabłąkany pocisk.
Nasze istnienie cierpkie jest, na pół przytomne,
czekające na nowość — nastanie nieznane.
Lękiem w noc wyczekiwań serce pięścią bije,
nie wie, czy błądzić dalej, czy czekać na ranek.
Wiatraki rozszalałych, wirujących myśli
drą nam jaźnie purpurą powstających godzin.
Los nasz tętni, za słońca ukryty zachodem,
zbudzi się może szczęściem w jutrzni słońc narodzin.
Szczęścia jest tylko tyle, ile go wymarzysz,
kiedy ręce ugrzęzną ci palcami w błocie.