Darmowe ebooki » Wiersz » Napój cienisty - Bolesław Leśmian (biblioteka .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Napój cienisty - Bolesław Leśmian (biblioteka .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Bolesław Leśmian



1 ... 6 7 8 9 10 11 12 13 14 ... 17
Idź do strony:
niebyt się uda? 
Powiedz słowo. — Toć mówię: «Utruda». — 
Powiedz drugie! — «Błędowie». — 
Powiedz trzecie! — «Trzecie słowo — grób!». 
 
Pogrzebane w mgłach — losy! 
Trzeba zmyśleć raz jeszcze niebiosy... 
Chwiej się, cieniu, i zwiastuj 
Śmierć — dziewczynie wśród pieszczot i głusz. 
Wieczór płonął zgasiście, 
Gdy umarła — niepewnie i mgliście... 
Popłoch kwiatów — widm zastój — 
Zgon wierzących w naszą jawę zórz. 
 
Liść się odbił na fali 
Tak, że właśnie — im bliżej, tym dalej... 
Wzrok rozróżnić nie może 
Bliskiej wody od dalekich snów... 
W cieniu głogów i leszczyn 
Chcę pomyśleć, czym słońca jest — bezczyn? 
Świat się sprawdza w jeziorze... 
Nie ma świata! — Nie było! — Jest — znów! — 
 
Poranek
Kto na Święta Zielone66, dal kusząc, rwie kwiaty — 
Mówią o nim: «Deszcz zrywa!» — że niby to właśnie 
W ślad za kwiatem — wszemrany w pijanych wód baśnie 
Deszcz nadbiegnie — wesoły, kropliście skrzydlaty! 
 
Miedzą w zieleń idziemy. Najskrytszem źdźbłem dłoni 
Wżywaj się w kwiat, oślepły od słońca i rosy! 
Deszcz zrywamy! Pod wierzbą przykucnął wiatr bosy! 
Ciszom, spadłym z zaświatów, do ucha świerszcz dzwoni! 
 
W trawie — świateł, wznak ległych, czujne próżnowanie... 
Deszcz zrywamy! Dość westchnąć, a śpiew się już słyszy! 
Spójrz w obłoków różowe w niebie pączkowanie, 
Gdy ich ruchom — barw zmiana, nie chcąc, towarzyszy... 
 
My dwoje — iluż dalom stąd widni i światom! 
Któryż z rzędu nam błękit uderza do głowy? 
Zrywamy deszcz! Idź wolniej i śnij się tym kwiatom... 
Deszcz zrywamy! O, dłuż się, poranku czerwcowy!  
 
Wół wiosnowaty
Pierwszy upał wiosenny, skrząc się po murawach 
Ślepi szyby w chałupach i wodę we stawach. 
Muchy ruchem celowym — a bez celu krążą. 
W jeden powój miłosny dwie łątki67 się wiążą. 
Świerszcz wzniósł nogę — na baczność, a drugą — w sen dłuży... 
Gardziel kwiatu drobnego zachłysnął bąk duży, — 
Tylko wół, co tej wiosny czad68 chłonie morderczy, — 
Jak rogata mogiła69, w pustkowiu pól sterczy! 
 
Źle mu! Przemęczył żebra, przepracował płuca! 
Pole w ślepiach kołuje... Mrok do łba się rzuca... 
Nigdy dotąd nie tracił ziemi pod kopytem... 
Stracił teraz i runął!... Runął — całym bytem! 
Za duży — dla litości, dla snu — zbyt brzuchaty... 
A że zemdlał na wiosnę — zwie się Wiosnowaty70. 
 
Toć go znałem! Miał w pysku — woń mlecznej ciepłoty, 
W której tchu źródłowieją ziół słodkie wypoty. 
Lubił słuchać, jak woda, wargą ssana czujnie, 
Na dno brzucha mu spada — dźwięcznie i niechlujnie... 
Lubił wgniatać kurzliwie w piach, lśnistszy71 od złota, 
Dreptające kopyta z przytwierdkami błota. 
Nie wiem, jak się to działo, — ale już o świcie 
Wchodził z widnokręgami w obłędne współżycie... 
Gdzie się zjawił — tam zawsze tkwił w snów bezokolu72, 
I bezdomniał w oborze — i daleczał w polu... 
 
Oczami, co się martwią, choć światu nie przeczą, 
Patrzył we mnie, jak w oddal — w mgłę ledwo człowieczą... 
Wierzył w Boga, nie wiedząc, że to — Bóg... Na miedzy 
Przystawał, by ciąg dalszy snuć owej niewiedzy. 
A nie bratał się z ciałem, co marło w niedoli, — 
Żył sam w sobie, — poza nim... A ono — niech boli... 
I zadrwiły zeń nagle niegodziwe kości: 
Nie zniósł wiosny — bez szczęścia, czaru — bez radości... 
Poraziło go słońce. Przyśniły się zgony... 
Skroń chylę i całuję łeb, snem pomącony, 
Twardy, jak głaz, co cierpi z trudem — nie od razu... 
Kocham upór męczeński — hej! — takiego głazu!... 
 
A on leży i leży... Muchy grzbiet obsiadły. 
Brzuchem w nicość się tłoczy, a wargi pobladły, — 
Jęzor z nich się w świat wywarł i na bok zwichnięty 
Śmierć liże, niby cukier, dany dla przynęty... 
 
Dzień przystanął opodal... Czas luzem się tuła... 
Jar pobliski brzmi osą, jak pusta szkatuła. 
Cisza stoi nad polem — żywa i gorąca, 
Lecz nad tą ciszą, z istnień utkaną tysiąca, 
Góruje tajemnicą drętwego mozołu 
Cisza — wezbrana w ciele zemdlonego wołu. 
 
Przed świtem
Trwa jeszcze ciemne rano, — 
Śpi niebo nad altaną.  
 
Staw błysnął o dwa kroki, — 
Już widać, że głęboki.  
 
W łopuchu73, czy w pokrzywie, 
Świerszcz dzwoni przeraźliwie!  
 
Rozpoznaj-że74 w ciemnocie, 
Czy wróbel tkwi na płocie? 
 
Kształt wszelki wybrnął z cienia, 
Lecz nie chce mieć imienia.  
 
Chce snom się jeszcze przydać: 
Nie widać nic, a — widać.  
 
Z lat dziecięcych
Przypominam — wszystkiego przypomnieć nie zdołam: 
Trawa... Za trawą — wszechświat... A ja — kogoś wołam. 
Podoba mi się własne w powietrzu wołanie, — 
I pachnie macierzanka — i słońce śpi — w sianie. 
 
A jeszcze? Co mi jeszcze z lat dawnych się marzy? 
Ogród, gdzie dużo liści znajomych i twarzy, — 
Same liście i twarze!... Liściasto i ludno! 
Śmiech mój — w końcu alei. Śmiech stłumić tak trudno! 
Biegnę, głowę gmatwając w szumach, w podobłoczach! 
Oddech nieba mam — w piersi! — Drzew wierzchołki — w oczach! 
Kroki moje już dudnią po grobli75 — nad rzeką. 
Słychać je tak daleko! Tak cudnie daleko! 
A teraz — bieg z powrotem do domu — przez trawę, — 
I po schodach, co lubią biegnących stóp wrzawę... 
I pokój, przepełniony wiosną i upałem, 
I tym moim po kątach rozwłóczonym ciałem, — 
Dotyk szyby — ustami... Podróż — w nic, w oszklenie, — 
I to czujne, bezbrzeżne z całych sił — istnienie! 
 
Wieczór
Drobne okno otwórz niespodzianie, 
Niech zobaczę twe łóżko przy ścianie! 
Taka cisza, że nie poznać świata, — 
Jeden tylko na dębie liść lata. 
 
Koral zorzy76 po podpłociu biega 
I sam siebie na sękach postrzega. 
Motyl w zmierzchu biało nam się ziścił, 
Gdy się skrzydłem do malwy przyliścił. 
Ciche grabie z najcichszą łopatą 
Tkwią we dwoje i do snu pod chatą, 
Kto w nie spojrzy — zrachuje dwie cisze. 
Dal się w oczach umyślnie kołysze. 
Wieczór różnie niszczeje po krzakach, 
Cień do rowu włazi na czworakach. 
Za miedzami, za ustroniem77 młyna 
Bóg się kończy — trawa się zaczyna. 
Kurz, świetlejąc, dogasa nad drogą, 
I jest wszystko, choć nie ma nikogo! 
 
Tylko brzoza, kwitnąc w światów mnóstwo, 
Całe swoje w snach odmilkłe brzóstwo 
Z nagłym szeptem wcudnia do strumienia, 
Gdzie raz jeszcze w brzozę się zamienia.  
 
Niedziela
Za miastem na odludziu — rozpacz i Niedziela! 
Puste niebo zaledwo ziemi się udziela.  
 
Dwoje nędzarzy bladych z miłości i strachu 
Szuka w rowie przytułku dla pieszczot bez dachu.  
 
On jej piersi, zużytym śmiałkujące czarem, 
Ogarnia skrzętnej dłoni przymilnym sucharem.  
 
A ona w zmierzchach rowu źrenicami dnieje, 
Oddając, zamiast cnoty, — mus i beznadzieję.  
 
Niedołężni od żądzy, śmieszni od pośpiechu 
Uzręczniali się gnuśnie do żwawego grzechu.  
 
Do jej włosów wargami wpełzał jak do krzaka, 
Raz tylko czułe słówko szepnął na bosaka. 
 
I ona, nim wylgnęła z rąk uboczem ciała, 
Raz się tylko do niego mgłą przycałowała.  
 
Trudno im, w twardym łożu głodne żarząc brzuchy, 
Ciułać steranych pieszczot poniszczone puchy! 
 
Nawet w snach upojenia tkwią zadry i sęki: 
Trzeba się docałować do nacichłej męki. 
 
Trzeba dreszczom dać dostęp do zbolałych kości, — 
Więc kochali się wrogo — na przekór miłości. 
 
Poistnieli dla siebie z łaski tego cienia, 
Co ich w rowie od reszty wygrodził istnienia.  
 
Milczkiem rozkosz spożyli — z dala od wesela, 
Tyle tylko, że była naokół Niedziela! 
 
Magda
Czub chałupy aż dymi zachodu purpurą! 
Świat się wsnuł w nieskończoność nie wiadomo którą, 
Bo już kilka spłonęło w niwecz raz po razie... 
Ostatniej, co w obłoków utkwiła oazie, 
Złociście nieobecnieć dano w mżach oddali. 
Ziemia ku niej pasmami w ogrodach się pali. 
Kot przebiega w kurz drogę, dłużąc się przyziemnie, 
Łeb odwraca i tyłem w drzew cofa się ciemnie, 
Płosząc kurę, co, w ciepłym zadrzemana puchu, 
Zrywa się, dziobie ziemię i znów tkwi bez ruchu. 
Cisza duma nad bliską dnia w mroku utratą. 
Cień z wierzby na opłotek sfrunął muchowato, 
Siadł na sęku i w trawę, spragnioną ochłody, 
Ścieka, jak mętna kropla parującej wody. 
Ćma mignęła... Wiatr powiał... Piach zbłyskał się plewą... 
Komar w beczce zadzwonił... Zaskrzypiało drzewo... 
Zorza z mgłą się spłynęła, a z wiecznością — lato. 
Warto teraz na Magdę popatrzeć dziobatą, 
Jak na czele swych czworga małomównych chłopiąt 
Siedzi w progu chałupy i milczy samopiąt... 
 
Przedwieczerz
To nie wieczór, choć oczy zawczasu się żalą, 
Że — co było pobliżem — wnet będzie oddalą. 
I nie szepty, lecz cisze mijają się wzajem, — 
W ich mijanki cień patrzy z parowu za gajem. 
 
Ogród nawrzał zielenią już inną, już nie tą, — 
Zamrugany na przemian słońcem i sztachetą. 
O, teraz stwierdź co prędzej nietutejszość kwiatów, 
Gdy trawniki coś mają z obczyzny zaświatów! 
 
To — nie sen, lecz kurzawa gmatwa się z pogodą, — 
Już w stawie nie rozpoznasz tej wody pod wodą... 
I nie smuga na rzęsach, lecz w cieniu zdrobniały 
Liść na dębie zwieczorniał, choć dnieje dąb cały! 
 
I nie śmierć, ale studnia, gdzie mrok dno pomylił, 
Chce, byś, idąc, skroń ku niej bezwolnie nachylił... 
I nie szkarłat, lecz sama możliwość szkarłatu, 
Niepokojąc obłoki, narzuca się światu. 
 
W odmętach wieczoru
Słońce, zagrzęzłe w odmętach wieczoru, 
Spoza chat czubów i przyłbicy młyna 
Jeszcze się resztą świateł przypomina 
Upatrzonemu wśród sadów jezioru... 
Jezioro barwnym powleka się mrokiem, 
Co, rozwidniając, nie widzieć pozwala... 
Z wędrownym błyskiem spotyka się fala 
Pod umówionym w głębinie obłokiem. 
Obłok swój bezruch kojarzy z fal ruchem... 
Fala swe rysy i szczerby, i sznury 
Przesuwa z wolna za wiatru podmuchem 
Przez jego piętra z ognia i purpury... 
Purpura łamie błękitów przegrody 
I w nieprzejrzyste rozżarza się złoto, 
Poprzerywane plam czarnych ślepotą, 
Jakby tam nagła nieobecność wody 
Ujęła barwom podłoża dla czaru... 
Drzewa wraz z brzegiem i garścią gołębi 
Odbite chwiejnie, spragnione bezmiaru 
Do zaniedbanej powracają głębi, 
Z której powstały, — i nadal w niej kwitną. 
Zieleń ich możesz nazywać błękitną — 
I purpurową, i złotą... W wód cieniu 
Jest nią i nie jest, posłuszna imieniu, 
Które jej nadasz, muśnięty fal wzrokiem. 
Woda pod światło drzew liście kołysze, 
Wsłuchane w szmer swój nad wodą i w ciszę 
Pod umówionym w głębinie obłokiem. 
Po jego piętrach, od podstaw do szczytów 
Wspak odwróconych w kształt sprzecznej ruiny. 
Duch, wzwyż stąpając, wciąż schodzi w głębiny, 
Z państwa purpury w świat zgasłych błękitów. 
I, schodząc, barwy odmienia bez końca: 
To — purpurowy, to — czarny, to — złoty, 
Posłuszny zejściu swojemu w ciemnoty 
Wód, zapatrzonych w przeróżną śmierć słońca. 
Śmierć, co zagrzęzła w odmętach wieczoru, 
Spoza chat czubów i przyłbicy młyna 
Jeszcze się resztą świateł przypomina 
Tobie — i twemu wśród sadów jezioru... 
 
Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Powrót
Wieczorny szkarłat na niebiosach 
Szukał wciąż sposobu zbłękitnienia, — 
I zbłękitniał. — Niebo mży w twych włosach, — 
Niebo z włosów spływa w mrok istnienia. 
 
Niech no zalśni odrobina czasu 
W bacznym oknie i w zawiłym jarze, 
A na zawsze pójdziemy do lasu. 
I poszliśmy. — O czymże ja marzę? 
 
Jaką z nieba mgłę do oczu tulę ? 
Był świt w liściach, a w obłokach — skrytki. 
Kwitły chore na błękit — śniwule78 
I nakrwione słońcem — złotolitki79. 
 
Drzewa przez sen bezkresami bredzą, 
Cała w szumach — przyszłość i ustronie! 
Czar twój — dreszczu sprawdziłem niewiedzą, — 
Ust domysłem obadałem dłonie. 
 
I byliśmy w pilnym trwaniu — sami, — 
Cień twój szukał na ziołach popasu. 
A świat, szumiąc, mijał nad drzewami, 
Aż przeminął... I wrócił do lasu... 
 
Powrót świata dział się jednocześnie 
W twoim domu — na oszklonych schodach, — 
W oczach dziewcząt, których los tkwi we śnie, 
I w sąsiednich studniach i ogrodach. 
 
W śniegu
Już nie ma dawnej łąki! Nieznanej krainie 
Upodobnił ją śnieg ten, co ciszkiem się stoży80. 
Czasem lśniwo81 nalodku82, oślepłe od zorzy, 
Na ukos mignie oczom, a naprzeciw — zginie... 
 
Różowe od poblasku i oprawne w śniegi 
Gałęzie gniazd gruzłami przeświecają w słońce, 
I kruków nieruchome tkwią na nich szeregi, 
W jedną stronę swych dziobów nasrożywszy końce. 
 
Można teraz się zbłąkać wśród białego czaru, 
Świat
1 ... 6 7 8 9 10 11 12 13 14 ... 17
Idź do strony:

Darmowe książki «Napój cienisty - Bolesław Leśmian (biblioteka .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz