Darmowe ebooki » Wiersz » Napój cienisty - Bolesław Leśmian (biblioteka .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Napój cienisty - Bolesław Leśmian (biblioteka .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Bolesław Leśmian



1 ... 3 4 5 6 7 8 9 10 11 ... 17
Idź do strony:
błąka się skocznie. 
Jedno ma oko błękitne, a drugie — piwne, więc raczej 
Nie widzi świata tak samo, lecz każdym okiem — inaczej — 
I nie wie, który z tych światów jest rzeczywisty — zaocznie22? 
 
Dwie dusze tai w swej piersi: jedna po niebie się włóczy, — 
Druga — na ziemi marnieje. Dwie naraz kocha dziewczyny: 
Ta czarna — snu wieczystego na pamięć barwnie się uczy, — 
Ta jasna — całun powiewny tka dla umarłej doliny. 
 
Którąż z nich kocha naprawdę? Złe ścieżki! — Głębokie wody! — 
Urwiska! — Nawoływania! — I znikąd żadnej pomocy! — 
I powikłane od lęku, w mrok pierzchające23 ogrody! — 
A w dłoniach — nadmiar istnienia, a w oczach — okruchy nocy! 
 
I mgła na ustach dziewczyny, rumianych marzeń rozgrzewką, — 
A kwiaty wzajem się widzą — a zgony wzajem się tłumią! — 
Znikomek spożył kęs nieba i miesza złotą mątewką24 
Cień własny z cieniem brzóz kilku. A brzozy śnią się i szumią... 
 
Wiosna
Takiej wiosny rzetelnej, jaką w swym powiecie 
Widział Jędrek Wysmółek, — nikt nie widział w świecie! 
 
Poprzez okno karczemne łeb w bezmiar wyraził 
I o mało się w durną mgłę nie przeobraził! 
 
Lecz umocnił się w karku i, nieco przybladłszy, 
Łbem pochwiał dla otuchy i splunął, i patrzy... 
 
Jego własna chałupa wraz z babą i sadem 
Odwróciła się nagle nieproszonym zadem25. 
 
Wieprz — znajomek, niewiększy na pozór od snopa, 
Biegnie w skradzionych portkach Magdzinego chłopa. 
 
Ryj mu lilią zakwita! Czar bije od przodu! 
I z wołaniem: «Gdzie Magda?» — pcha się do ogrodu! 
 
Wóz drabiasty, jaskółczej doznając uciechy, 
Z okrzykiem: «Co ja robię?» — frunął ponad strzechy. 
 
A wójt w ślad mu się jarzy to modry26, to złoty 
I zębami przedrzeźnia znikłych kół turkoty. 
 
Wywróconą na opak do rowu ulicą 
Mknie Kachna i płonącą powiewa spódnicą. 
 
Wichrzy się i pokłębia i upałem bucha, 
Cała w ogniu i szumie! Pożar — nie dziewucha! 
 
Skry miota wedle woli, — nie szuka powodu, 
I z szeptem: «Moja wina!» — dymi się od spodu! 
 
A Maciej — ten z przeciwka, co to brak mu klepki, 
Konno dybie27 w niebiosy wesoły i krzepki! 
 
Cały w różach i malwach, coraz nieznajomszy 
Pyskiem w niebie wydziwia, jakby służył do mszy. 
 
Tuż obok, jak to bywa między błękitami, 
Przelatuje siedząco Pan Bóg z aniołami. 
 
A ten wrzeszczy od rzeczy i na koniu pstroku28 
To skoczy, to zje malwę, to ginie w obłoku! 
 
Srebroń
Nastała noc, spragniona wymian 
Mroku na dreszcze w półśnie rosy. 
Dąb bałwochwalczo wierzy w Tymian, 
We wpływ Tymianu — na niebiosy. 
 
Światła na trawie mrą pokotem, — 
Śmierć świateł wzrusza leśne knieje. 
Północ przedawnia się pod płotem, 
A płot — przyszłością gwiazd srebrnieje. 
 
Gdzie jest bezdroże? A gdzie — droga? 
Gdzie — dech po śmierci? Ból — po zgonie? 
Więc nie ma tchu i nie ma Boga? 
I nie ma nic — a księżyc płonie? 
 
Księżyc to — wioska ogromniasta, 
Gdzie ciszę ciuła brat mój — Srebroń, 
Co siebie własnym snem przerasta, 
Więc mu istnienia w srebrze — nie broń!  
 
To — niepoprawny Istnieniowiec! 
Poeta! — Znawca mgły i wina. 
Nadskakujący snom — manowiec, 
Wieczności śpiewna krzątanina.  
 
W sieć rymów łowi srebrne myszy, 
I srebrny chwast i srebrną jabłoń, — 
I rzuca strzępy srebrnej ciszy 
Na księżycową błoń czy prabłoń... 
 
— «Śmierci! — powiada — Mrok nas słyszy! 
Nie śmiej się w niebo i nie błaznuj!» — 
I rzuca strzępy modrej ciszy 
Na księżycowy znój29 czy praznój... 
 
— «Jam ten — powiada — co mgłą dyszy 
I wie, że Bóg to — łza i zamieć!» — 
I rzuca strzępy złotej ciszy 
Na księżycową miedź czy pramiedź... 
 
Pełno tam — dolin, wzgórz, bajorów30, 
Modrych rozwiśleń31 i udniestrzeń32, 
I niby scena bez aktorów, 
Rozpacza pusta w świetle przestrzeń.  
 
I szepce Srebroń w dal znikomą: 
— «Nie samym światłem mrok się żywi, — 
Wszyscy jesteśmy nieszczęśliwi, 
Lecz po co srebrnieć? — Nie wiadomo... 
 
Nim śmierć w źdźbło mroku przeistoczy 
Pomysł mych łez — i zarys ducha — 
Niech mi gwiazdami spyla oczy 
Nicości złota rozsypucha!» — 
 
I gdy tak mówi, — nicość właśnie 
Kłami połyska — zła i szczera, — 
I jeszcze jedna gwiazda gaśnie, — 
I jeszcze jeden Bóg umiera. 
 
Kopciuszek
Gdy Kopciuszek łachmanów rozmarzonym zgrzebłem 
W balu niedostępnego wdumał się przepychy, 
Wróżka, lecąca jutra niepewnym śródniebiem, 
Nagle przed nim stanęła. Był wieczór dość cichy. 
 
A ona w cudach pilna i w radości chyża 
Utkała z pajęczyny, skradzionej spod płota, 
Suknię, co prześwituje do oczu pobliża 
Oddalami w szkarłatach zanikłego złota... 
 
Szczypta złudy... Źdźbło jawy... Zaufaj, nim zgaśnie! 
Wdzięk nicości zdrobniałej... Garść zlękłego głogu... 
Już gotów koralowy naszyjnik, co właśnie, 
Lśniąc na piersi dziewczęcej, podobał się Bogu.  
 
Bal się zaczął! Czas jechać! Snom wrzaw się zachciewa! 
Więc szczura przedzierzgnęła w tęgiego woźnicę, 
A myszy — w dwa rumaki, a wiatr — w uździenicę 
A szum drzew — w tentent koński! Strwożyły się drzewa!...  
 
Bywały różne czasy i różne bezczasy... 
Więc dynię, która soków nabrzmiała swawolą, 
Przeobraziła w pudło złocistej kolasy, 
Co skrzy się od wieczności, że aż oczy bolą! 
 
Bicz zaświstał! Ruszyły rumaki z kopyta! 
Złe jary — wyrwy w złudach, zmór pełne kałuże! 
Przepaść śni się łbom końskim! Śmierć za koła chwyta! 
Baczność, durny woźnico! Oszalały szczurze!  
 
Już zmyliłeś otchłanie!... Brniesz w nicość po grudzie! 
Mrok się zaśmiał!... Strach — spojrzeć! Duch blednie człowieczy! 
Pędzą konie! O, Boże! Szczęść myszom w ich cudzie!... 
Grzmi kolasa! O, Boże! Miej dynię w swej pieczy!... 
 
Lalka
Jam — lalka. W mych kolczykach szkli się zaświat dżdżysty. 
Suknia jawą atłasu ze snem się kojarzy. 
Lubię fajans mych oczu i zapach kleisty 
Farby, rumieńcem śmierci młodzącej mat twarzy.  
 
Lubię leżeć, gdy pokój słonecznieje czynnie, 
Na strojnego dywana33 narożnej purpurze, 
Gdzie irys obok sarny kwitnie bezroślinnie, 
A z wieczności pluszowej unoszą się kurze.  
 
Dziewczynce, co się moim bawi nieistnieniem, 
Wdzięczna jestem, gdy w dłonie mój niebyt porywa, 
I mówi za mnie wszystko, różowa natchnieniem, 
I udaje, że wierzy w to, iż jestem żywa. 
 
Pilnie wróży mi z ręki, że w najbliższym maju 
W świat wyruszę, a w drogę wezmę chleb i zorze, 
By piechtami wędrując po Znaszlitymkraju, 
W ustach chłopca-włóczęgi całować bezdroże. 
 
Ubezdrożyć się muszę na ziemi i niebie, 
By w chwili, kiedy najmniej spodobam się losom, 
Znaleźć się niespodzianie, na przekór niebiosom 
W położeniu — bez wyjścia — bez śmierci — bez siebie. 
 
Mam stały wyraz twarzy, niby Człowiek Śmiechu34. 
Znam tę powieść i inne... Ta sama dziewczynka 
Uczyła mnie czytania, jak się uczy grzechu, 
I jestem pełna wiedzy, jak do listów skrzynka. 
 
Mam zamiar pisać powieść, której bohaterką 
Jest Praścieżka, wiodąca urwiskami w Pralas, 
Gdzie ukryła się lalka, — i nikt jej nie znalazł! 
Duszę ma z macierzanki i patrzy w lusterko.  
 
Mówi tylko dwa słowa: Papa, albo Mama. 
Mama — mówi do śmierci, a Papa — do grobu, 
I śmieje się... Sen chwieje łbem u próżni żłobu, 
A ona śmiechu swego nasłuchuje sama...  
 
Koniec mojej powieści jest ten, że Praścieżka 
Odbiera sobie życie... W mgle o tym są wzmianki... 
Ginie świat... Z rodzicami znika lalka — śmieszka. 
Nic nie ma, prócz lusterka i prócz macierzanki. 
 
Wartoż pisać tę powieść? Baśń wyszła już z mody, 
Jak krynolina z tęczy!... Módl się do korala 
O wiersz barwny!... Zszarzały dusze i ogrody, 
A mnie wkrótce do lalek poniosą szpitala!  
 
Wyrwę w biodrach zasklepią, brew wznowią nad okiem, 
Wargom uśmiech narzucą taki, że aż zbrzydnie, 
I na pokaz wystawią, abym się bezwstydnie 
Do przechodniów łatanym mizdrzyła urokiem.  
 
Stracę wartość. Nastąpią cen spadki i zniżki. 
I wówczas, gdy już mroki poczuję w pobliżu, 
Wyciągnę dłonie ścisłe i wklęsłe, jak łyżki, 
Do Boga, co nie za mnie umierał na krzyżu!  
 
On, wiedząc, jak mi trudno, choć sen się snem łata, 
Grać rolę siebie samej na życia arenie, 
Dla prób nieśmiertelności, po zniżonej cenie 
Nabędzie mnie — za jedną łzę z tamtego świata!  
 
Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Akteon
Powieść o Akteonie: wiosna szumi w borze. 
Podpatrzył w blask boginię35 skąpaną w jeziorze. 
Za karę go w jelenia przedzierzgnęła mściwie. 
Pokrwawiła się wieczność o leśne igliwie!... 
Psy go własne opadły, szarpiąc jak zwierzynę! 
Wpośród godzin istnienia miał taką godzinę!... 
Próżno bronił obcego, które boli, ciała! 
Śmierć go, psami poszczuwszy, z jeleniem zrównała... 
Próżno wzywał na pomoc dawnych towarzyszy, 
Nasłuchując ich kroków na pobrzeżach ciszy! 
Nikt nie poznał po głosie i po znoju rany, 
Że to człowiek — nie jeleń! Duch — upolowany! 
Nikt nie zgadł tajemnicy narzuconych wcieleń! 
Musiał być tym, czym nie był! I zginął jak jeleń! 
 
I jam niegdyś był inny. Dziś jeszcze się złocę, 
A złociłem się bardziej... Świadkami — złe noce! 
Pamiętam dawnych braci rozbłyskane twarze. 
Wówczas o czymś marzyłem... Dziś blednę, gdy marzę! 
Nikt nie umiał tak istnieć jak ja, w tej godzinie, 
Gdym cię, Boże, podpatrzył! — Duch mój odtąd ginie! 
Przemieniony w człowieka za nędzę mej zbrodni, 
Dźwigam obce mi ciało w blask Bożej pochodni! 
I ginę śmiercią obcą, co mym kościom przeczy... 
 
Inna mi się należy!... Nie chcę tej — człowieczej!... 
Ginę w ludzką powłokę wsnuty jak w płaszcz zgrzebny. 
Kto mnie pozna po płaszczu? Precz z nim! Niepotrzebny! 
Kto mnie pozna po głosie, że to ja tak śpiewam? 
Milcz, głosie! Nie mój jesteś! Swego już nie miewam... 
Majacząc cudzych kształtów zgubną niepodobą, 
Nawet w śmierci godzinie nie mogę być sobą! 
Krwawą zmorę jelenia unosząc śród powiek, 
Próżno wołam o pomoc! — I ginę jak człowiek! 
 
Alcabon
Był na świecie Alcabon. Był, na pewno był! 
O brzóz przyszłość wiódł z mgłami walki nieustanne. 
Próżnię życia na karku dźwigał z całych sił! 
— «Tere-fere!» — tak śpiewał, 
Gdy się śmierci spodziewał. 
Aż pokochał osiadłą na strychu Kurjannę. 
 
Dur go pchał wzwyż po schodach. Dur, na pewno dur! 
We łbie miał złote mroczki i srebrne zamiecie, 
Gdy, wspinając się ku niej, dawał baczny zór 
Na czar, co się po cichu 
Tak utrwalał na strychu, 
Jakby miejsca zabrakło gdzieindziej na świecie. 
 
W drzwi uderzył oburącz. W drzwi, na pewno w drzwi! 
Ktokolwiek w drzwi kołacze — niech wejdzie i kocha! 
Kurjanna, jak Kurjanna... Śni raczej, niż drwi... 
Na barłogu — od środka 
Patrzy duża i słodka, — 
Lgnie do niej ufna ciału koszula — ciasnocha. 
 
Znój mu wargi przynaglił. Znój, na pewno znój! 
Szedł do niej po ciemnościach, jak wicher po łanie! 
Kto ma oczy — niech widzi! Był ich cały trój: 
On i barłóg, i ona 
I wyrychlił ramiona, 
By ją porwać na trwałe wbrew światu kochanie! 
 
Biel jej ciała przywłaszczał. Biel, na pewno biel! 
A chłonęła go w siebie ciszkiem jak mogiła. 
Poznał, czym jest czar nocy, szept i chętna ściel, 
I tak skochał dziewczynę, 
Że wołała w mrok: «Ginę!» — 
Bo się pierwszej miłości niechcący broniła. 
 
Gil jej w uszach zadzwonił. Gil, na pewno gil! 
Tak tętniła krwią śpiewną, tak drżała w głąb chcenia... 
Zdzierż szczęście!... Nie zdzierżyła!.. Ledwo kilka chwil!... 
Nienawykła do czaru, 
Zmarła z westchnień nadmiaru, 
Umierając, nie miała nic do powiedzenia! 
 
Strych zawinił wszystkiemu! Strych, na pewno strych! 
Z jego wyżyn dał w nicość nura bezpowrotnie, — 
Zaśmiał się w samo niebo, a przy ziemi — ścielił, 
Pilnej śmierci cios tępy 
Duszę rozpruł na strzępy, 
Aż się z niej wysypały skarby dożywotnie! 
 
Piach się z duszy wysypał! Piach, na pewno piach! 
Ten, co w podróż się złoci do zorzy, gdy kona, — 
Bochen chleba w gwiazd wieńcu — skrót pałacu w mgłach — 
Rzęsa Boża — dwie pszczoły — 
I trzy z wosku anioły. 
Czego tylko nie było w duszy Alcabona! 
 
W pałacu królewny śpiącej36
Królewna dłoń o martwe
1 ... 3 4 5 6 7 8 9 10 11 ... 17
Idź do strony:

Darmowe książki «Napój cienisty - Bolesław Leśmian (biblioteka .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz