Darmowe ebooki » Wiersz » Kamień (tomik) - Józef Czechowicz (czytelnia internetowa darmowa .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Kamień (tomik) - Józef Czechowicz (czytelnia internetowa darmowa .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Czechowicz



1 2 3
Idź do strony:
Józef Czechowicz Kamień (tomik)

 

Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.

Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.

ISBN 978-83-288-3168-1

Kamień (tomik) Strona tytułowa Spis treści Początek utworu Inwokacja Pędem Koniec rewolucji Front Knajpa Śmierć Przemiany Na wsi Piosenka ze łzami O niebie Ampułki We czterech Więzień miłości Przypisy Wesprzyj Wolne Lektury Strona redakcyjna
Kamień (tomik)
Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do prapremier wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur: wolnelektury.pl/towarzystwo/
inwokacja
Liczę 22 piętra 
liczę 22 lata 
jest nas dwudziestu dwóch  
 
Człowiek to transformator1 
a przecież można liczyć miesiące albo dnie 
ileż wtedy sobowtórów ma staruszka w pince-nez2 
nieskończony jest przemian ruch 
 
Przez pince-nez widać w błękicie żonglowanie 
z rzadka piłka upada na tenisowy kort 
ręce ciągle zajęte planet podbijaniem 
w pikowej3 bluzce córka komunisty 
w jedwabnej koszuli lord 
dysonansowy dystych 
 
To nie jedno to zawsze to wszędzie 
wielka wielość nieskończoność Cyfr 
to co było to co jest to co będzie 
w matematyce ma leitmotiv4 
 
Mam dopiero 22 lata 
znam dopiero 22 piętra 
znam zaledwie dwadzieścia dwoje warg 
zapomniałem miliardy o swej dumie pamiętam 
nieść się wysoko jak maszt wśród latarń 
przez dnie przez gwar przez targ 
 
pędem
Światło fosforyzujących drzew przepala kościane wieże 
drgnęło i potoczył się po płytach samochodów potok 
ulicę Złotą5 ośnieżył 
kłębem bębniącym benzynowego dymu zabłękitnił na złoto  
 
W rozwiewaniu się welonów i grzyw 
widać jasno że maszyna pieści 
krajobrazy się rwą 
lecieliśmy przez czarne mokre miasto 
naraz błysło przedmieście 
wachlarze kratkowanych niw  
 
Chrzęści żywioł pszeniczny 
każdy kłos inny 
jednak na wszystkich polach starej ziemi 
tysiącami się znajdą jednakowe 
co rok takie same ma Reims6 i Przemyśl 
a wszystkie złotopłowe  
 
Jeden taki zasuszony w kajecie7 
przy innym kosą przecięty skonał zając 
trzeci w brudnych rączkach trzymając 
opowiadały mi dzieci 
że za plecami skrzydła mają 
(opalone ciałka dziewcząt pachniały nad rzeką jak prerie) 
teraz mknę bez skrzydeł na białym citroenie 
wiatr klaszcze nad mym pędem jak w cyrku galerie 
pszenicę pochyla nad ziemię  
 
Jeden kłos dwa trzy kłosy 
nieskończoności płowe włosy 
giną rząd za rzędem 
za moim i nieskończoności pędem  
 
koniec rewolucji
Marszczyła się ceglasta woda 
przygnębiały ją domy ceglaste 
żeglowała czarna łódź niepogoda 
nad miastem  
 
Dudnił deszcz o deseczki i deszczułki 
na dziedzińcach tartaków zaśmieconych wilgotną trociną 
na niebie było ciemno chmurno jak w zaułku 
za niebem było sino 
 
Mokro biły pomokłe sztandary 
dymy zataczały się na bruku 
spitym mglistorudawym pożarem 
ględził z parkanów gruby druk  
 
Z dalekiej drogi mlask błota 
salwy drą zmierzch koło koszar 
a przedmieściem 
przesuwało się już w piosence gawrosza8 
w nieustannych mitraliez9 terkotach  
 
Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
front
Ludzie w białych domach mówią to pole chwały  
w niedziele chodzą do kościoła i na białe procesje 
ulicami czystymi w słońcu przebiega pies biały 
w białym kwitnącym parku Zakochana czyta poezje  
 
Ale tutaj nie ma wcale białości 
w szarej ziemi rowy pełne brudnych żołnierzy 
dym siny i różowy przechodzi do nas przez rzekę 
nie białe żółte są kości 
armatniego ataku ognisty prąd 
na niebie nieustannie leży 
to front 
to zstąpienie do piekieł  
 
Odcinek 212 i wzgórze 105 
we dnie szturmy i strzały 
a w nocy przez dym przedzierają się reflektory 
po drutach kolczastych biegają błyski żywe jak rtęć 
wszystko ma wtedy inne kolory  
 
Gdy cicho zbłąkana kula wślizgnie się w białe czoło 
znienacka zrobi się biało (nawet na froncie) 
biała niedziela biały park piesek biały 
zatańczą wkoło  
 
Pole chwały 
 
knajpa
Tłumnie mijały się auta 
centkowane kręgami lamp 
wracano z rautu10 
 
Nagie ramiona w bransoletach pochylały się nad brukiem 
równolegle poziomo i w ukos 
z gestów dam 
wynikało że chcą spędzić wieczór w gabinetach 
pić wesoło i długo 
 
Błysła zabawa  
 
Nie było gwiazd 
nie wiadomo było czy noc już schodzi 
w czterech jedwabnych ścianach nie ma ulic miast 
nikt nie przechodził 
 
Głosy w pijaństwie gasły głaskały się coraz dalej 
smukły pan całował ażurowe pantofelki 
jedna para tańczyła 
spadała komenda pij nalej 
z ust panienki w sukience lila 
gulgotały nad kieliszkami butelki  
 
Nagle zaczęły się przesuwać kąty gabinetu 
żeby nie upaść musieli usiąść 
czarne nocne okno błądziło ze ściany na ścianę 
kwadraty posadzki goniły za daleką metą 
wydęte banie portier wirowały nad stołów oceanem 
 
Usiedli usnęli 
gabinet jak wagon pomknął ku świtowi 
głowy pijane odrzucili w tył 
żyły im nabrzmiewały krwią i alkoholem 
a z niemocy tych głów z gorączki żył 
realizuje się fantom-Golem 11 
 
Byłby może zmiażdżył tę gromadę 
ale oto 
w liryce dalekiego tanga 
zaczął warczeć codzienny motor 
zmieniło się niebo blade 
w jaskrawy prześwietlisty hangar  
 
śmierć
Za ścianą płaczą dzieci 
Ona do mnie mówi 
Oddycham lodowym kwieciem 
nieznanych równin 
 
A tam kołysanki 
a tu chust poszum 
nie ma nic gorętszego cichszego od jej głosu  
 
Na próżno żyję myślę chodzę tylko przed Progiem 
a gdy płynę przez miasto wieś 
szumię lasami kawiarnią bezdrożem teatrem 
to ona zawsze jest gdzieś 
za ciszą nocną wiatrem  
 
Zgłuszyć nie mogę 
 
Nieruchome nad ulicą zachody 
miedziane jak grosz 
gwarzące syrenami samochody 
mury fabryk w nieustannym tętnie 
mądry pociągu bieg 
krzyczą o życiu namiętnie 
nie wierzą że jest brzeg  
 
Ja chcę nie wierzyć i nie chce wierzyć mały poszarpany kruk 
którego psy rozdarły 
śmierć chodzi ona do mnie mówi szeptem gorącym 
zdaje się że z obrazu złotego dna wychodzi Bóg 
schyla się nade mną umarłym i krukiem zdychającym 
 
Na rzęsach wstydliwa łza 
widzę w niej świat gliniany jak skarbonka 
nachodzi na mnie lodowa łąka 
to już nie ja  
 
I ciebie kruku nie ma 
(może nikogo nie ma za złotym tłem) 
zawiły schemat 
 
przemiany
Żyjesz i jesteś meteorem 
lata całe tętni ciepła krew 
rytmy wystukuje maleńki w piersiach motorek 
od mózgu biegnie do ręki drucik nie nerw  
 
Jak na mechanizm przystało 
myśli masz ryte w metalu 
krążą po dziwnych kółkach (nigdy nie wyjdą z tych kółek) 
jesteś system mechanicznie doskonały 
i nagle się coś zepsuło  
 
Oto płaczesz 
po kątach trudno znaleźć przeszły tydzień 
linie proste falują — zamiast kwadratów romby 
w każdym głosie słychać w całym bezwstydzie 
Ostatecznego Dnia trąby 
 
Otworzyły się oczy niebieskie 
widzą razem witrynę sklepową i Sąd 
przenika się nawzajem tłum—archanioły i ludzie 
chmurne morze faluje przez ląd 
ulicami skroś tramwaje w poprzek 
suną mgliste rydwany 
pod mostami różowe błyskawice choć grudzień 
 
Otworzyły się oczy niebieskie 
widzisz siebie-marynarza w Azji 
a zarazem 3-letniego 5-letniego chłopca 
na warszawskim podwórku 
i siebie przed maturą w gimnazjum 
namnożyło się tych postaci stoją ogromnym tłumem 
a wszystko to ty 
nie możesz tego objąć szlifowanym w żelazie rozumem 
 
Myśli proste falują światy zaćmiewa wichura 
gdzie wiatr dmie—gasną latarnie 
trąba w ciemności ponura 
i wołasz 
WŁADYKO12 PRZYGARNIJ 
 
Otóż i jesteś umarły 
w mechanizmie poruszają się kółka ale nie te 
przez zepsucie się małej sprężynki 
spadłeś piękny meteorze 
na zupełnie inną planetę 
 
Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
1 2 3
Idź do strony:

Darmowe książki «Kamień (tomik) - Józef Czechowicz (czytelnia internetowa darmowa .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz