Darmowe ebooki » Rozprawa » O literaturze rosyjskiej i naszym do niej stosunku dziś i lat temu trzysta - Aleksander Brückner (nowoczesna biblioteka szkolna .txt) 📖

Czytasz książkę online - «O literaturze rosyjskiej i naszym do niej stosunku dziś i lat temu trzysta - Aleksander Brückner (nowoczesna biblioteka szkolna .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Aleksander Brückner



1 2 3 4 5 6 7 8
Idź do strony:
literatury na świecie, w którejby tyle obcych nazwisk się przewijało, jak właśnie w niej. Nie ubliża to jej w niczym; nazwiska są obce, ale ludzie, którzy te nazwiska noszą, są po wielkiej części Rosjanie z krwi i kości albo przynajmniej udają takowych. Nie mówię tu naturalnie o nauce; nauka przez długie lata była w Rosji przywilejem formalnie zagranicy, przedewszystkiem Niemców; akademja rosyjska w Petersburgu była tylko filią niemieckich kół uczonych i dosięgła samego wierzchu niedorzeczności, gdy nie dopuściła do swego grona największego chemika rosyjskiego, człowieka europejskiej wiedzy i zasług, Mendelejewa. Również i w innych działach nauki kwitnie tam przemysł cudzoziemski, oto np. tacy Czesi, którzy w Rosji są albo kapelmistrzami, albo filologami. Lecz myślę o literaturze pięknej, bo i w tej literaturze nazwiska obce, nierosyjskie, niesłowiańskie nawet, bardzo wybitną grają rolę, przynajmniej na pozór, na pokaz. A więc przedewszystkiem tatarskie: Turgenjew, Aksakow, Sołtykow, to wszystko potomkowie wychodźców z ordy, ale to takie wieki, że dziś tylko nazwiska są ostatnim tego pochodzenia śladem. Częste są i nazwiska niemieckie: taki Von Wizin nawet swoje niemieckie „von” zatrzymał, choć już od pradziada był prawosławnym; prawosławnym denuncjantem był Niemiec Wigel (znany z swoich pamiętników) a jeden z najzagorzalszych patrjotów i purystów rosyjskich, ów, co to się „kozakiem Ługańskim” przezwał, był sobie poczciwym Niemcem, Dahlem, podobnie jak słynny filolog-slawista, Wostokow, jeszcze jako Von Osten wierszami się popisywał, zanim ewangelję Ostromira wydawał. Tu należą Küchelbeker (mistyk, niegdyś dekabrysta), Palm, dramaturg niegdyś ceniony, Avenarius, co po romansach społecznych pisaniem dla młodzieży się wsławił, Engelharty i t. d., i t. d. Znajdziemy dalej Francuzów, nawet Szkotów, bo przecież Lermontow od Szkota Lermonta się wywodził i już dlatego samego z Byronem szczególniejsze pokrewieństwo odczuwał.

Nie dziw więc naturalnie, że w literaturze tej, jak ogółem w całej Rosji, spotykamy się często z nazwiskami polskimi. Nazwisko polskie prawda nie stanowi jeszcze nic o przynależności narodowej, wszak mamy nazwiska polskie w najwyższych sferach rosyjskich: taki np. Hurko, którego antenat był przecież rodzonym antenatów Kościuszki bratem, i szkic p. Gawrońskiego, który właśnie to dziwne pokrewieństwo wykazywał, tylko w jednym mnie punkcie nie zadowolił, mianowicie nie dowiedziałem się o różnych przewagach i męstwach starego Hurki, o których przecież Rej wyraźnie pisze — niechże odpowiedzialność za ten fakt zostanie przy nim, zapewniającym nas w „Zwierzyńcu” przy Uhrowieckich „z narodu greckiego, książę Hurka sławnego mieli przodka swego”.

I takich jest masa — wszak były minister wojny Wannowski, który wprawdzie nieprzyjaciela na polu bitwy nie pobił, zato grekę, wyrzuciwszy ją z gimnazjów, pochodził z słynnej rodziny polskiej, która od wieków z ojców na synów pastorat kalwiński w Słucku zajmowała. No, i tak dalej. Niepokojczycki, Puzyrewski i i. Lecz wróćmy do tych tylko Polaków, a raczej nazwisk polskich, które w literaturze rosyjskiej figurują. Zdziwiłby się niezmiernie szanowny Imci Pan Pasek, gdyby swojego krewnego znalazł właśnie między Rosjanami, tylko on się tam już nie Paskiem lecz Pasekiem nazywał i wpływ odegrał znaczny w życiu i rozwoju Puszkina; nazwisko Paseków zapisano dodatnio w dziejach kultury rosyjskiej lat między 1830 a 1840-ym. Kiedy u siebie mamy Aksaka, Sołtyka, Korsaka i t. d., w Rosji jest Aksakow, Sołtykow, Korsakow i t. d. Różnica w końcówce niczego nie dowodzi, jest regułą powiedziałbym gramatyczną. A więc był u nas Korsak, znany poeta i tłumacz; Sołtyk, ten pisał co prawda mało; Aksak jeszcze mniej, ale przynajmniej krewnych swoich pisarzami rosyjskimi pozostawili. U nas Kniaźnin głównie tylko lirykę piastuje, jego krewny rosyjski Kniaźnin, choć o pokrewieństwie nie wiedział, wyłącznie dramatowi się oddał. Są to nazwiska familji, które się podzieliły; jedna gałąź w Polsce, druga w Rosji osiadła, albo się z Polski do Rosji przeniosła. Takich jest spora liczba, lecz nie stanowi ona o jakimś udziale Polaków w literaturze rosyjskiej, gdyż to raczej czysty przypadek, jak z owym Japończykiem, który w XVIII wieku do literatury rosyjskiej się dostał i który bynajmniej nie odpowiada temu wysokiemu mniemaniu, jakie my dziś o Japończykach mamy (Bogdanow).

Takiż przypadek tylko, jeśli np. pisarz rosyjski z matki Polki się rodzi (słynny poeta Niekrasow).

Polaków, prawdziwych Polaków, którzy się przynajmniej do polskości przyznawali, i tych nie brak w literaturze rosyjskiej.

Nie będę wszystkich nazwisk wymieniał, powtarzają się one aż do dni ostatnich, tacy noweliści i beletryści jak Barancewicz, Jasiński (piszący pod pseudonimem Bieliński) i t. d. Ale to nic wybitnego: Barancewicz wcześnie umarł zbiedzony nędzą w Petersburgu, Bieliński porzucił w końcu beletrystykę i całkiem publicystyce się poświęcił.

W pierwszej połowie zeszłego wieku kilku Polaków wybitną nawet odegrało rolę w literaturze rosyjskiej, ale niestety nie możemy się bynajmniej szczycić tymi okazami naszej narodowości, przeniesionymi nad Newę. Mam na myśli Bułharyna i Sękowskiego. Tadeusz Bułharyn, którego nazwisko niestety spotykamy i w listach Mickiewicza i Lelewela, ceniących go osobiście i po którym się wiele spodziewają, i w rocznikach Towarzystwa Przyjaciół Nauk, gdzie Niemcewicz nawet przychylnie o rodaku-powieściopisarzu się odzywa, uderzony tylko brakiem żywiołu w nim polskiego, otóż ten Bułharyn miał chyba wszelkie powody wyprzeć się nazwiska tak jak znany etnograf-entuzjasta Czarnocki, który ślad wszelki zatarł, gdy się Chodakowskim przezwał. I Bułharyn w wojsku rosyjskim służył, aby potem w napoleońskich stawać szeregach, ale wrócił nad Newę i żeby zatrzeć pamięć po tej proteuszowej przeszłości, takim wyrobił się Rosjaninem, że i o nim jak o H. Rzewuskim mógłby cesarz Mikołaj I powiedzieć: il est plus russe que moi! Ten pan Bułharyn — tak o nim Puszkin twierdził — znakomitym okazał się patrjotą polskim, bo odstępstwem swoim od Polski, i Polaków od łotra wybawił i Rosję braterstwem swojem zbrudził, lecz mimo to był wybitną figurą w literaturze rosyjskiej. On pierwszy na wielką skalę uprawiał romans społeczny, prowadząc swojego Wyżygina po całej Rosji, każąc mu odnajdywać wzorowych obywateli „Rosjaninowych” i różnych mniej wzorowych, np. Boćwinkę, znanego prokuratora wileńskiego z czasów filareckich (wystawionego pod nazwą Skotinka).

Próbował się p. Bułharyn i w historycznym romansie, naturalnie o Samozwańcu, tu miał jednak mniejsze powodzenie, ale w życiu literackim zaważył już choćby jako patrjota-denuncjant. Jaki to miły był człowiek, jeden przykład wystarczy. Gdy budowano dworzec mikołajewski, to jest pierwszy dworzec kolei żelaznej w Rosji, wtedy krytyk Bieliński, na którego już czekały kazamaty piotropawłowskiej fortecy, ale którego śmierć litosna wybawiła od tej ostatniej próby, więc ten krytyk w ostatnim stadjum suchot jeszcze wychodził i patrzył z radością na budujący się dworzec, bo był on mu dowodem, wskazówką pierwszego stałego połączenia Rosji z Zachodem. Bułharyn w Pszczole północnej z powodu tego samego budynku innym oddawał się marzeniom: „Jak szczęśliwym będzie Rosjanin, co rano w Petersburgu, a wieczorem w Moskwie za najjaśniejszego pana będzie się mógł modlić”. Na taki koncept nawet żaden Rosjanin się nie zdobył.

Sękowski, w gruncie nie tak zepsuty i podły jak Bułharyn, chociaż i on przegniły, człowiek uczony, orjentalista, zarzucił naukę, aby bańkami mydlanymi i figlami jarmarcznymi Rosję zabawiać. Jako redaktor zasłużony tym, że pierwszy w obieg puścił miesięcznik z wielkim stosunkowo powodzeniem, niezaprzeczony swój talent splamił i zniszczył owymi kpinami, owym szyderstwem ze wszystkich i ze wszystkiego.

Od smutnej pamięci Bułharyna, Sękowskiego, Przecławskiego (Cyprinusa, piszącego po rosyjsku swe wspomnienia), odbija tym jaśniej postać Włodzimierza Spasowicza, przynosząca chlubę obu literaturom, do których niemal w równej mierze należy. Nie tu miejsce na ocenę jego wieloletniej i wytrwałej działalności, której płody literackie w wydaniu rosyjskim i polskim niedawno zebrał, pisując ostatnimi laty niemal tylko w „Kraju” oceny dzieł i najnowszej literatury, od „Połanieckich” do Wyspiańskiego i Daniłowicza. Znakomity obu literatur znawca w rosyjskim podręczniku literatury polskiej wybornie wywiązał się z zadania, oświecić Rosjan co do naszej literatury, jej piękności estetycznej i moralnej, jej idei i tendencji, nie posunął jej jednak aż do naszych czasów, urwał w połowie wieku. Polski znowu czytelnik znajdzie u niego wyborne charakterystyki Puszkina, Lermontowa, ks. Wiaziemskiego (którego mniemane polonofilstwo słusznie do właściwych sprowadza rozmiarów), Kawelina i i., ciepłe słowa uznania czy wspomnienia dla innych, Boborykina i t. d. O pracy jego zawodowej, o podręcznikach prawniczych, o mowach obrończych w procesach politycznych (i za „przestępcami” polskimi), o działalności „ugodowca”, ściągającej takie gromy niegdyś na niego (i dzisiaj jeszcze ilużto polityków i krytyków domorosłych niemoże mu tego przebaczyć), nie nasza rzecz wspominać.

Tacy są jeden i drugi z Polaków, którzy częścią do polskiej, częścią do rosyjskiej należeli literatury, gdyż i Bułharyn i Sękowski pisali i po polsku. I prócz nich literatura rosyjska jeszcze i innych ludzi wskazuje, którzy również wedle dzieł swoich do obu literatur należeć mogą. Prawda, odległe to nieco dzieje i nie wiedział o nich Mickiewicz, kiedy pisał, że Polacy i Rosyanie w dziełach literackich nigdy się dotąd nie stykali, ani zaprzyjaźnili.

On się mylił, a z nim zapomnieli i inni z gruntu o tych dawnych stosunkach. Dziś naturalnie i już od lat kilkudziesięciu odnowiono tę pamięć, te czasy, ale i tak jeszcze nie ze wszystkim, nie zupełnie wydarto — powiedziałbym zapomnieniu wiekowemu liczne fakty, cały szereg dzieł i nazwisk osobistości, łączących, niby ogniwa jakie, literaturę polską z rosyjską. Właśnie o nich kilka słów powiedzieć należy, tymbardziej, że Rosjanie sami, traktujący o tej literaturze (np. ostatnimi laty prof. Sobolewskij) starają się charakter i zasługi tej literatury polsko-ruskiej nieco obniżyć, odmienić, wybitnej cechy polskiej pozbawić.

Przyjęcie chrześćjaństwa nie z zachodu lecz od Grecji, ze wschodu, przyjęcie połączone zarazem z obrządkiem niemal narodowym, w słowiańskim języku, odcięło Ruś całą od Zachodu, od życia europejskiego. Skutki tego odcięcia objawiły się dopiero później; początkowo, jeszcze w XI wieku, nie okazywały się one znaczniej, wszak jeszcze Jarosław swatał swoje córki za królów francuskich i cesarzy niemieckich. Ale z każdym nowym wiekiem pogłębiała się przepaść, dzieląca Ruś od Zachodu i w tej przepaści pogrążyła się kultura ruska, zapowiadająca się niegdyś, jeszcze w XI wieku, z początku jego, niemal świetnie. Ruś jedyna przedstawia ten dziwny obraz, że na gruncie europejskim kultura z stulecia w stulecie coraz niżej spada, coraz bardziej kostnieje i zamiera. Szczytu, albo raczej najgłębszego upadku dosięga to obumarcie w XIV, XV, XVI wieku. Ruś odcina się całkowicie od Zachodu, uznaje w sobie samej jedyną twierdzę prawej wiary, prawowierja albo w fałszywym tłumaczeniu: prawosławia, że wyrzeka się jakiejkolwiek łączności z Zachodem, że uważa swoję cerkiew za skalaną, którą na nowo poświęcać trzeba, jeżeli pies albo katolik do jej wnętrza się dostanie. I wtedy to powstaje na Rusi to górne mniemanie o sobie, jako o jedynym prawdziwym Rzymie, trzecim i ostatnim, w którym jedynym wiara ocalała, gdy Bóg skazał Greków na zagładę a Konstantynopol wydał Turkom, za odstępstwo w Chrystusie na florenckim soborze. Ten przesąd wsiąka formalnie w krew ruską i z tego punktu zapatrują się oni na Zachód i byłaby dalej ta chińszczyzna w Europie przetrwała, gdyby nie Polska, gdyby nie stosunki polsko-ruskie, które koniecznie odmiany, zwrotu się domagały.

Cerkiew ruska w Polsce była wówczas w tym samym poniżonym, nędznym, dzikim stanie, w jakim się na Wschodzie znajdowała, owszem, jeszcze w gorszym, bo brakło jej organizacji sprężystej, jaka była w Moskwie, a niebawem wydaną została na łup propagandzie protestancko-katolickiej. Chcąc się obronić, musiała sięgnąć w walce duchowej do broni duchowej, do nauki, do szkół — i stanęła konieczność przed Rusią czerpania z nauki, to jest z nauki zachodniej, a jedynym ogniwem, które tę Ruś z Zachodem połączyć mogło, była właśnie Polska i szkoły jej. Na Rusi więc nie było oświaty — dziś sami Rosjanie to przyznają: taki Gołubiński np., znakomity historyk cerkwi ruskiej, wręcz twierdzi przeciwko wszelkim mrzonkom i uroszczeniom dawnych historyków, od Tatiszczewa do Karamzyna, że „u nas, od Włodzimierza Wielkiego do Piotra Wielkiego nie było oświaty, „proświeszczenia”, była tylko gramotność, t. j. nauka czytania i pisania”.

Nie było ludzi oświeconych, byli tylko ludzie, którzy czytać umieli i zaczytywali się w nędznych przekładach Ojców Kościoła i innych greckich pism religijnych, kronik i kilku powieści, jak o Aleksandrze Macedońskim.

To był jedyny ślad jakiejś kultury, jedyne, co oświatę dawało tej Rusi zacofanej. Że to się zmieniło, zawdzięcza Ruś moskiewska Rusi kijowskiej, która właśnie od Polski pisać i myśleć się nauczyła. Pierwsze próby sięgają nawet czasów dawniejszych, jeszcze przed propagandą protestancką i katolicką, sama ciekawość, zazdroszcząca Polakom tych skarbów umysłowych i rzeczy ciekawych, spowodowała, że na Rusi Czerwonej i Białej znajdował się jeden i drugi, co to czytał po polsku lub łacinie, i polskie książki na ruskie przekładał, żeby i swoim umożebnić przystęp do tych rzeczy ciekawych. Ale były to, mimo różnic konfesyjnych, głównie rzeczy pobożne, rzadziej powieści, które tłumaczono, nie zważając na to, że może te opowiadania ze światem prawosławnym, jego wiarą, dogmatami, pogodzić się zupełnie nie dawały. Zwyciężyła ciekawość, interes nad różnicami wyznaniowymi. Więc zaczęto tak tłumaczyć już od samych początków XVI wieku na Litwie i Rusi i szereg tych tłumaczeń rośnie z każdym rokiem. Niektóre rzeczy nawet wprost z impulsu polskiego wyszły, tak np. miał Zygmunt August kazać przetłumaczyć kronikę Bielskiego na ruskie.

Inne tłumaczenia wywołała nie ciekawość, lecz potrzeba: jeśli dla szlachty nieumiejącej po łacinie, tłumaczono statuty (wiślickie i t. d.) na polskie, jeżeli dla niej powstawały popularne zbiorki treści prawniczej, mieszczące w brzmieniu polskim statuty krajowe, ortele, reguły prawne rzymskie i prawodawstwo Mojżeszowe (podobny rękopis z początku XVI wieku nabyto świeżo dla Akademji Nauk krakowskiej), toć nic dziwnego, że i dla szlachty ruskiej, czytającej jeszcze po rusku, wykształconej na literaturze cerkiewnej5, okazała się wreszcie potrzeba przekładu statutów na język ruski i posiadamy rzeczywiście kilka prastarych odpisów takiego przekładu (odwrotnie później ruski tekst statutu litewskiego musiano na polskie tłumaczyć i istniały teksty rękopiśmienne, zanim jeden drukiem ogłoszono).

Należy jednak i Rusi moskiewskiej, w szczególności nowogrodzkiej, oddać sprawiedliwość, że i ona z potrzeby, zapominając o przepaści wyznaniowej, sięgała wprost po skarby Zachodu i tłumaczyła je sobie z łaciny i niemieckiego, nie myśląc jeszcze o pośrednictwiepolskim. Właśnie na samym początku szesnastego wieku skupiają się głównie w Nowogrodzie około archiepiskopa Genadjusza podobne usiłowania. Kacerstwo „żydowstwujących”, przeniesione

1 2 3 4 5 6 7 8
Idź do strony:

Darmowe książki «O literaturze rosyjskiej i naszym do niej stosunku dziś i lat temu trzysta - Aleksander Brückner (nowoczesna biblioteka szkolna .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz