Listy z Afryki - Henryk Sienkiewicz (mobilna biblioteka .txt) 📖
Pod koniec 1890 roku czterdziestoczteroletni autor Trylogii wyruszył w podróż do Afryki, z której zapowiedział cykl korespondencji. Zamierzał wyprawić się w głąb lądu i spędzić miesiąc na wyprawie myśliwskiej. Listy z Afryki obejmują dwadzieścia trzy szkice, które powstały w trakcie podróży oraz po powrocie pisarza.
Sienkiewicz nie tylko opisuje krajobrazy, klimat, spotykanych ludzi, stroje, zwyczaje, egzotyczne owoce, rośliny i zwierzęta. Nie stroni też od ogólnych refleksji nad handlem niewolnikami, charakterem wcześniejszych i obecnych stosunków w Afryce, wpływem kolonializmu i placówek misyjnych.
Do najlepszych artystycznie partii książki należą fragmenty oddające wrażenia pisarza, przesiąknięte melancholią, malarskie opisy Sfinksa księżycową nocą, gwiazd wschodzących nad morskim horyzontem, upalnego popołudnia na afrykańskim stepie, smug cieni o zachodzie słońca na rzece.
- Autor: Henryk Sienkiewicz
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Listy z Afryki - Henryk Sienkiewicz (mobilna biblioteka .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Henryk Sienkiewicz
W ciepłym błocie, w oczeretach290, w kałużach i jeziorach, rozkoszują się miliony żab. Rzechocą tu one inaczej niż u nas, nie łączą się bowiem w wielkie chóry podnoszące jakby gwarną modlitwę do księżyca, ale odzywają się pojedynczo i nierytmicznie. Gdy mnóstwo takich głosów zbiega się, słychać jakby taką niespokojną rozmowę, o jakiej wspomniałem przy opisie M’toni. Liczne gatunki zamieszkują na drzewach, odmierzając monotonnym kumkaniem godziny nocy. Pod namiotem znajdowaliśmy często ropuchy powolne, pełne melancholii, rzekłbyś, zmartwione własną brzydotą. Nad Kingani jedna zachodziła do naszego namiotu tak uporczywie, jakby nam chciała zwierzyć po nocy jakąś smutną tajemnicę lub czynić jakoweś wyznanie — może, że niegdyś była boginką tych wód, nim za liczne psoty i grzechy została zaklęta w kształt tak szpetny. Ale ponieważ bezwzględna brzydota nie budzi współczucia, wyrzucaliśmy ją bez ceremonii i bez litości.
Ptaków moc wszędzie nieprzebrana. Rzeczpospolita to bardzo niespokojna, wrzaskliwa, ale najmilsza dla oczu. Aby oddać każdemu, co mu się należy, muszę począć od strusiów. Na pomorzu odznaczają się one tym, czym polskie mosty, to jest, że ich nie ma. Niegdyś było inaczej, przed niedawnym jednak czasem niewyrozumiałym tym ptakom widocznie nie podobał się handel ich piórami, wskutek czego przeniosły się na suchsze, pustsze i obszerniejsze wyżyny, ciągnące się z tamtej strony gór Usagara. Być może także, iż samo pobrzeże było dla nich za wilgotne. Podobno nieco w głębi, na północ od rzeki Wami, można jeszcze czasem spotkać małe stadka, ale i tam nie widzieliśmy nie tylko stadek, ale nawet ich śladów.
Ptactwo błotne stanowi prawdziwą ozdobę rzek tamtejszych. W miejscach płytkich, na brzegach, pod zwieszonymi na kształt arkad gałęziami drzew, przechadzają się w cieniu kuligi, kulony, czaple, żurawie, warzęchy, bąki i inne jakieś gatunki, których nazwać nie umiem, jedne o upierzeniu śnieżnobiałym, inne różowawe, pstre lub wronę. Żywe kolory ich piór wdzięcznie odbijają się w zacienionej wodzie, nadając krajobrazowi zarazem dziewiczy i egzotyczny charakter.
Właściwych wodnych, to jest kaczek, gęsi i nurów, mniej jest niż brodzących. Z ziarnojadów w gajach i w kępach drzew często trafia się pentarka291, niczym nie różna od hodowanej tu i owdzie w naszych kurnikach. Nie spotykałem tam jednak nigdzie tych ptaków w stanie swojskim, jakkolwiek po wsiach murzyńskich trzymają dużo drobiu, a zwłaszcza kur. Prócz pentarek strzelaliśmy w drodze ptaki wielkości indyczek, tylko daleko wysmuklejsze, o szarym upierzeniu i na wysokich nogach. Przed zerwaniem się, które tak jak i dropiom nie przychodzi im łatwo, chroniły się szybką ucieczką na piechotę. Rosół z nich smakował nam lepiej niż z pentarek.
Na pojedynczych wielkich drzewach widywaliśmy tukany, albo przynajmniej ptaki wielce do nich podobne, z potężnymi, pustymi wewnątrz dziobami. One to właśnie nawoływały się głosami podobnymi do miauczenia kotów. Były nader ostrożne i z trudnością dały się podchodzić. Trzeba je było strzelać bardzo z daleka, co prowadziło za sobą częste pudła.
Murzyni, których bawi strzelanina, a którzy posiadają w ogóle wzrok niezmiernie bystry, pokazywali nam co chwila nowe ptaki, wołając: „Ndege! Ndege!” (ptak). Zdaje się, że tym mianem oznaczają wszystkie skrzydlate istoty.
Do najpiękniejszych ptaków w tej części Afryki należą tak zwane przez misjonarzy „wdowy”. Drobne ich ciało okryte jest pierzem czarnym, połyskliwym, natomiast główka, gardło, grzbiet i długie zwieszone piórka w ogonie mienią się wszystkimi barwami drogich kamieni i ptaszyna wygląda coraz inaczej, stosownie do tego, jak na nią pada światło. Papugi zielone, zwłaszcza tak zwane nierozdzielne, są tu bardzo pospolite; szare, z czerwonymi głowami, widziałem tylko w stanie swojskim, pochodzą one bowiem z okolic bliższych Wielkim Jeziorom. Zarośla roją się od ptaków podobnych do naszych sójek i krasek, o piórach przeważnie błękitnych; koło wioski zdarzyło mi się strzelać biało-ceglaste gołębie, tak małe jak nasze dzierlatki. Nieznanych w nauce gatunków jest tu jeszcze mnóstwo, na dowód czego mógłbym przytoczyć, że z egzemplarzy przywiezionych przez mego towarzysza ornitolodzy zaledwie kilka umieli nazwać.
A ileż dopiero musi być takich, o których nikt nie słyszał, między owym drobiazgiem kręcącym się w trawach, oczeretach i głębiach zarośli. Są kraje śliczne, jak na przykład Riwiera Włoska, które jednak po dłuższym pobycie sprawiają smutne wrażenie z powodu zupełnego braku ptaków. Afryka, a przynajmniej ta jej część, o której mówię, na ich brak uskarżać się nie może. Jej lasy, gaje i stepy żyją; wzrok podróżnego spostrzega wszędzie ruch i kolory, a uszy napełniają się świegotem i pokrzykiwaniem, którymi kraj brzmi od rana do wieczora.
Przechodzę do zwierząt ssących. W pochodach mało się ich widuje. Murzyni ciągną długim sznurem, to śpiewając, to nawołując się wzajemnie, i płoszą wszystko, co się znajduje na drodze. Zresztą wszelki zwierz unika i tak ścieżek, którymi ciągną karawany. Chcąc polować, należy rozbić namiot gdzieś przy wodzie, z dala od dróg i wiosek, w okolicy pustej, lesistej i stać na miejscu przez kilka tygodni. Wówczas dopiero nabiera się przekonania, że cały ten kraj wygląda jak olbrzymi ogród zoologiczny. Jednakże niektóre gatunki, zbyt natarczywie przez ludzi ścigane, cofnęły się od wybrzeża w niedostępne głębie środkowych lasów. Słoni, których całe stada żyją jeszcze na stokach Kilimandżaro, nie ma wcale w okolicach przyległych do oceanu. Bawołu nie spotkaliśmy ani jednego, może z tej przyczyny, że w tym właśnie czasie wyniszczyła je jakoby zupełnie epidemia. Zresztą jest to zwierz dość jeszcze pospolity. Tylko hipopotamom dobrze zawsze na pomorzu, toteż zamieszkują setkami wszystkie rzeki, kąpiąc się i igrając cały dzień, a wychodząc na żer w nocy. Murzyni mało na nie polują. Ze skóry hipopotamów robią wprawdzie w Zanzibarze laski, kły zastępują poniekąd do wyrobów kość słoniową, nie są to jednak artykuły zbyt poszukiwane w handlu i z tego powodu zwierz mało tępiony rośnie i mnoży się w spokoju. Czasem w chwilach złego humoru przewraca jaką pirogę murzyńską i przecina kłami czarnych, ale najczęściej ukryty pod wodą puszcza sobie wesoło nosem bańki i fontanny, bardzo ze swego losu zadowolony. Na stepach i na podgórzach mieszkają liczne gatunki antylop. Z tych antylopa-krowa przechodzi wielkością naszego łosia. Uzbrojona jest w potężne rogi skręcone przy nasadzie jak śruba, dalej proste. Na polowaniach może być niebezpieczna, ranna bowiem rzuca się na strzelca. Na nieszczęście dla siebie, zatrzymuje się przed nim na pięć lub sześć kroków, aby się oddać zdumieniu — zapewne nad własną odwagą. Wówczas należy jej koniecznie w łeb strzelić, inaczej bowiem rzuca się powtórnie i nadziewa myśliwca292 na rogi.
Najniebezpieczniejszym jednak, nie licząc słonia, jest afrykański bawół (Bos cafer); uderza on częstokroć na człowieka, nawet niezaczepiony; Czasem atakuje całe karawany, powodując w nich niesłychane zamieszanie. Serpa Pinto293 pisze, że w niektórych częściach Afryki ścieżki karawanowe są usiane mogiłami ludzi zabitych przez bawoły.
Nosorożec jest także swego rodzaju paliwodą294, choć ostatecznie, mimo ogromu i siły, jest to figura humorystyczna, wygląda bowiem jakby miał szlafrok na wyrost i jakby go opadały pewne poniżej leżące części ubrania. Ta ostatnia okoliczność tamuje jego ruchy. Po pierwszym strzale ratuje się ucieczką, po czym rzuca się nagle i zapalczywie na napastników, ale z powodu przyrodzonej głupoty atakuje pierwszy lepszy przedmiot. Kamień, termitiera, krzak, drzewo — wszystko mu jedno: co na placu, to nieprzyjaciel! Nosorożce trzymają się zawsze z dala od ścieżek i w ogóle rzadkie są już na pomorzu, a raczej są tylko przechodnie, najczęściej stare samce, które wskutek nieporozumień domowych zmuszone zostały szukać sobie spokoju z tej strony gór.
Wracając do antylop, prócz owej wielkiej, o której wspomniałem, żyje antylopa bejsa, dochodząca do rozmiarów naszych jeleni. Antylopy skoczki przebiegają stepy w stadach po kilkanaście sztuk. Nazwę swą zawdzięczają temu, że pasąc się, podskakują ustawicznie, jakby podrzucane sprężyną. Najpospolitszą jest antylopa gnu, mająca kształty konia, a głowę byka. Jest to zwierzę z pozoru dość straszne, o dzikim spojrzeniu i strasznym łbie, w rzeczywistości jednak łagodne i płochliwe. Istnieje również gatunek antylop spędzających większą część życia w wodzie. Na koniec w lasach leżących w pobliżu jezior żyje antylopa karłowata (nanstragus), prawdziwa miniaturka w rodzaju antylop, smukła, zgrabna, nie większa od pokojowego pieska. Była ona niegdyś pospolitą i w Zanzibarze.
Na północ od rzeki Kingani, niedaleko od ujścia, widziałem na błotach, przez które wypadło mi przechodzić, ślady całych stad zebr. Czasem w pochodach Murzyni pokazują na odległych wzgórzach coś, co z dala, w słońcu, podobne jest do suchych, obnażonych z kory i liści drzew. Gdy jednak karawana zbliży się na wiorstę295 lub więcej, mniemane one drzewa zaczynają się kołysać, poruszać i w krotce giną między gajami akacji. Są to żyrafy. Rzadko spotyka się je pojedynczo, najczęściej po kilka lub kilkanaście sztuk. Odznaczają się one wielką czujnością, tak, że łowy na nie liczą tu do najtrudniejszych.
W zwierzęta gryzące ta część Afryki jest dość ubogą. Nie widzieliśmy wcale zajęcy, które, jak słyszałem, są dość liczne w kraju Somali; króliki też nie stanowią tu takiej plagi jak w Australii i w niektórych krajach Ameryki. Naszych wiewiórek nie ma, w lasach natomiast trafiają się oposy i lemury. Ze szczurowatych przywiozłem kilka okazów bardzo ciekawych, które darowano mi w misji Mandera. Są to macrocelides296, szczury, których pyszczek kończy się trąbką. Jeden gatunek o sierści ciemnobrązowej, z trąbką długą na cal, należy podobno do nader rzadkich.
W Zanzibarze, w Bagamoyo i po misjach widywaliśmy wszędy oswojone małpy, sądziłem więc, że jest ich w kraju bardzo wiele, tymczasem w czasie całej naszej wycieczki w głębi, trwającej jednak parę tygodni, nie spotkaliśmy żadnej. Natomiast, gdy po nocach przesiadywałem, wedle mego zwyczaju, przed namiotem, wsłuchując się w głosy okoliczne, dochodziło mnie częstokroć z zarośli jakby przytłumione szczekanie. Murzyni zapytywani, co by za zwierz odzywał się takim głosem, odpowiadali stale: „Kima” (małpa). Misjonarze w Manderze potwierdzili również, że istnieje w tych stronach pewien gatunek szczekającej małpy, trzyma ona się jednak w głębokich gąszczach, zupełnie niedostępnych, wskutek czego można długo mieszkać w kraju i nie zobaczyć ani jednego egzemplarza. Przypuszczam na swoją rękę, że może to być zwierzę nocne tak jak lemury.
Prawdopodobnym jest, że i inne gatunki ukrywają się w gąszczach, chroniąc się w ten sposób przed upałem i przed ludźmi; w ogóle nie musi ich być na pomorzu wiele, skoro nie spotkaliśmy żadnej, nawet wówczas, gdyśmy dla polowania schodzili z utartych ścieżek i na kilka dni pogrążali się w zarośla i step zupełnie dziki. Być może, iż wdzięczna małpeczka Colobus kirkii297, która wyginęła już całkowicie w Zanzibarze, znajduje się jeszcze na przyległym wybrzeżu stałego lądu, ale prawdziwie małpie kraje zaczynają się dopiero za górami, na wyżynie i wedle Wielkich Jezior.
Lew bywał niegdyś tak pospolity na całym wybrzeżu wschodnioafrykańskim, że, jak pisze Reclus, całe wioski musiały się przenosić, by uniknąć zbyt licznego i niebezpiecznego sąsiedztwa. Dziś trafia się jeszcze, ale nie tak często. O jednym, który w czasie naszego pobytu w Zanzibarze podbierał osły w Bagamoyo, wspominałem już poprzednio. Ojciec Stefan opowiadał mi też o wypadku, jaki zdarzył się pewnemu botanikowi w samym ogrodzie misyjnym. Zastrzeliwszy kukułkę na palmie, wczołgał się ów botanik w rosnące pod drzewem krzaki, by odnaleźć swą zwierzynę, gdy nagle ujrzał przed sobą ogromną grzywiastą głowę lwa, który widocznie przebudził się z poobiedniej drzemki. Botanik zdrętwiał, lew również. Ale władcy zwierząt przyszło prawdopodobnie na myśl, że istota, która sobie tak włazi na czworakach do jego komyszy, musi być wyjątkowo pewna siebie, dał więc susa w tył i pierzchnął; w ten sposób spotkanie nie doprowadziło do bliższej znajomości.
W ogóle jednak spotkanie lwa, również jak i innych drapieżnych, przy świetle słonecznym należy do wyjątkowych zdarzeń. W Afryce jest tak: w dzień można wszędy chodzić, w nocy nigdzie, nawet po własnym ogrodzie, o ile nie jest otoczony wysoką palisadą. Ja i mój towarzysz słyszeliśmy ryk lampartów w wielkim sadzie kokosowym misji w Bagamoyro, a po naszym wyjeździe pantera rozdarła tam psa tuż przy kaplicy, o kilkadziesiąt kroków od domu. Za to w czasie całej podróży raz tylko, w czasie noclegu w Gugurumu, słyszałem stękanie lwa. Wszystkie drapieżne, jako to: lwy, pantery, lamparty, serwale298, hieny itp., kryją się podczas dnia w gęstwinach, przez które same tylko umieją się przedrzeć wśród lianów, krzów, zarośli i korzeni drzew, niskimi przechodami mającymi kształt ciemnych korytarzyków. W nocy wszystko to wychodzi na żer. Murzyni powiadają, że światło nie bardzo je odstrasza. Być może, że tylko z tej przyczyny karawany nie podróżują nocami — inaczej bowiem przy świetle księżyca nietrudno by było trzymać się ścieżki, a pochód w ciemnościach przyjemniejszy byłby niż pod spiekotą słoneczną.
Na koniec kilka słów o ludziach. Mieszkańcy tych stron należą wszyscy do ogromnego szczepu Bantu, zamieszkującego Afrykę niemal od równika aż do ostatnich południowych jej krańców. W samych posiadłościach niemieckich dzielą się oni na liczne narody i narodziki, wielce od siebie różne pod względem uobyczajenia, a nawet i języka, jakkolwiek przypuszczam, iż wszystkie owe narzecza wywodzą się od jakiegoś dawniejszego wspólnego języka Bantu, między wszystkimi bowiem istnieją obok różnic i cechy wspólne, które owo przypuszczenie potwierdzają. Wszędzie niemal zgłoska „U” oznacza kraj, „Ma” lub „Wa” liczbę mnogą, a stąd ludzi danego kraju. Mówi się zatem: Uhehe i Wahehe, Usagara i Wasagara, Uganda i Waganda, Uhenge i Wahenge. W języku ki-suahili, którym mówią w Zanzibarze, istnieją zupełnie te same formy. Oczywiście, nie jest to reguła bez wyjątku, często zatem nazwa kraju oznacza zarazem i ludzi lub odwrotnie. Najbardziej rozpowszechniony jest język ki-suahili. Gdzie tylko
Uwagi (0)