Ludzie, zwierzęta, bogowie - Ferdynand Ossendowski (biblioteka publiczna TXT) 📖
Zwierzęta, ludzie, bogowie to przedwojenny światowy bestseller, tłumaczony na 19 języków, co zapewniło książce zagraniczną popularność porównywalną jedynie z Quo vadis Henryka Sienkiewicza.
Oparta na faktach książka opowiada o brawurowej ucieczce autora przed bolszewikami. Jego droga prowadzi przez Syberię, Mongolię, Tybet i Chiny. Książka pełna jest interesujących obserwacji etnograficznych, a jej końcowe partie opowiadają o arcyciekawej postaci — baronie Ungern von Sternbergu, bałtyckim Niemcu i buddyście, walczącym po stronie białych i dążącym do zapewnienia Mongolii niepodległości.
Zwierzęta, ludzie, bogowie zawierają również elementy fantastyczne — ważną rolę w rozwoju akcji odgrywają przepowiednie, a buddyjskie legendy przedstawiane są jako co najmniej prawdopodobne.
- Autor: Ferdynand Ossendowski
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Ludzie, zwierzęta, bogowie - Ferdynand Ossendowski (biblioteka publiczna TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Ferdynand Ossendowski
„Żywy Buddha” wie o każdym słowie, myśli, czynie i zamiarze chanów, książąt, gegeni i hutuhtu, mając wszędzie szpiegów, ku pomocy zaś im w nagłych wypadkach... niemego „turdzy” — truciciela!
Pekin postanowił walczyć z „Żywym Buddhą” innymi sposobami, używając metody intryg politycznych. O tej epoce walki zachłannego Pekinu z wolnościowo nastrojoną Urgą opowiadał mi baron Ungern von Sternberg:
Do Pekinu zostali zaproszeni nie uznający zwierzchnictwa „Żywego Buddhy” Pandita-Gegeni z Dołon-Noru i najwyższy kapłan lamaitów chińskich — hutuhtu z Wu-Ta-Y. Ci dostojnicy na podstawie jakichś apokryficznych ksiąg buddyjskich zdecydowali, że obecny Bogdo-Chan jest ostatnim „Żywym Buddhą”, ponieważ ta część „ducha Buddhy”, która jest w niego wcielona, może posiadać tylko trzydzieści jeden form cielesnych, Bogdo-Chan zaś, licząc od Undur-Gegeni, był właśnie 31-ym wcieleniem Buddhy. W ten sposób z jego śmiercią dynastia urgińskich „Żywych Buddhów” musiałaby zgasnąć, władza przeszłaby do konklawe lamów, z którymi w drodze intryg rząd pekiński łatwiej dawałby sobie radę. Jednak mądry Bogdo znalazł wyjście. Dowodząc nieautentyczności apokryfów użytych przez swoich przeciwników, wynalazł jednocześnie w literaturze tybetańskiej wzmianki, że jeden z tybetańskich najwyższych kapłanów w Lhassie był żonaty, syn zaś jego był uważany za naturalne przeistoczenie Buddhy wcielonego w ojca. Bogdo niezwłocznie się ożenił i ma obecnie syna, bardzo zdolnego i dzielnego młodzieńca, dzięki czemu tron Dżengiz-Chana i stolica „Żywych Buddhów” nie będą osierocone. Dynastia Daj-Cynów znikła z widowni politycznej, a „Żywy Buddha” pozostał i wziął w swoje ręce ster jeszcze wyraźniejszej i bardziej stanowczej ideologii panmongolskiej.
W pałacu „Żywego Buddhy” pokazywano mi duży kufer cyprysowy ze złotym okuciem. W nim Bogdo przechowywał najdroższe i najważniejsze dokumenty: bulle i listy tybetańskich „Żywych Buddhów”, dekrety imperatorów chińskich, mongolsko-chińskie umowy, pisma carów rosyjskich, protokół ostatniego proroctwa Bogdo i mosiężną tablicę z tajemniczymi znakami pisma „Waten” którego używa „Władca Świata”, a które odczytać potrafi tylko jeden z indyjskich mahatmów.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Opisywałem już tę pierwszą moją wizytę u Bogdo-Chana, gdy po modłach w swojej kaplicy, gdzie miał prorocze widzenie, kazał sekretarzom zapisywać swoje słowa:
Modliłem się i zobaczyłem rzeczy skryte przed oczyma ludzkimi. Przed sobą ujrzałem wielką równinę z górami na horyzoncie. Równiną tą szedł stary lama z koszem pełnym zwyczajnych kamieni. Starzec z trudem się posuwał, gdyż był chory, słaby i znużony. Z północy, spoza gór zjawił się jeździec na białym rumaku, ubrany w białe szaty. Zbliżył się do starca i rzekł:
— Daj mi twój kosz, pomogę ci donieść go do klasztoru. Lama podał mu ciężki kosz, lecz jeździec nie mógł podnieść go na wysokość siodła. Starzec smutnie poszedł swoją drogą, uginając się pod ciężarem kamieni. Wówczas od północy ukazał się inny jeździec w czerwonych szatach i na rudym koniu. Jeździec ten rzekł do lamy: „Głupcze, po co nosisz kamienie, gdy ich wszędzie jest pod dostatkiem?” Mówiąc to, potrącił starca koniem, ten upadł, kamienie zaś potoczyły się po ziemi. Spostrzeżono wtedy, że były to drogocenne diamenty. Wszyscy zaczęli w pośpiechu je zbierać, lecz nikt nie mógł oderwać ich od ziemi. Wówczas lama zaczął się modlić, ażeby bogowie dopomogli mu donieść drogocenny, lecz ciężki kosz do celu.
Przez całe życie — modlił się starzec — niosę to brzemię, a teraz, gdy pozostało tak mało do przejścia, zgubiłem je! Pomóżcie mi, wielcy, miłościwi bogowie!
Nagle ukazał się stary, stuletni człowiek zgarbiony, zebrał wszystkie diamenty do kosza i oczyściwszy je z kurzu i trawy podniósł kosz na ramię i ruszył, mówiąc do lamy:
— Odpocznij tymczasem! Przed chwilą doniosłem do celu swoje brzemię i cieszę się, że mogę ci dopomóc, bracie.
Starcy odeszli i znikli za górami, a jeźdźcy rozpoczęli bój, który trwał do świtu. A gdy weszło słońce, na stepie nie widziałem już nikogo, ani żyjących, ani umarłych. Nawet śladów dojrzeć nie mogłem. Wszystko to widziałem ja, Bogdo-Chan-Hutuhtu, 31-szy „Żywy Buddha”, który tego dnia rozmawiał z wielkim, błogim i mądrym Buddhą, otoczonym dobrymi i złymi duchami. Mądrzy lamowie, hutuhtu, kanpo, maramba i święci gegeni, raczcie wyjaśnić moje widzenie!
To widzenie było zapisane w mojej obecności. Nie wiem, co odpowiedzieli gegeni i maramba, lecz czyż nie jest zrozumiała odpowiedź na to widzenie ślepego Bogdo, jeżeli głębiej zastanowić się nad dziejami Azji w chwili obecnej?!
Obudzona Azja jest pełna zagadek, lecz zarazem pełna odpowiedzi na pytania, stawiane przez dzieje ludzkości...
Ten kraj kapłanów tajemniczych, żywych bogów, mahatmów i mędrców czytających straszną księgę losów pojedyńczych osobników i ludów całych, obudził się i wzburzył olbrzymi, zgrozą przejmujący ocean miliarda ludzkich istnień; potworne jego fale piętrzą się wszędzie, aż hen! po krańce horyzontu, za którym leży odłogiem ślepa Europa i kultura zachodnia, tak daleka od zagadnień ducha...
Baron Ungern zorganizował bardzo wygodną jazdę dla całej naszej grupy na wschód. Mój agronom, a z nim dwóch żołnierzy polskich dostali wielbłądy, wozy, żywność i przewodników i mieli kierować się na granicę Bargi, przejechać ją z południa na północ, dotrzeć do stacji kolejowej Chajłar; stąd koleją, sprzedawszy konie i wozy, mieli dojechać do Charbina i Szanghaju, gdzie były już konsulaty polskie.
Ja zaś otrzymałem w prezencie od barona i „boga” samochód, który miał mnie odwieźć tą samą drogą do jeziora Buir-Nor na granicy Bargi, gdzie powinienem był spotkać agentów Ungerna, którzy ułatwiliby mi przejazd końmi do Chajłaru. Ze mną zamierzał jechać lama z plemienia Turgutów z listami barona do Chin. Mój wyjazd miał nastąpić nazajutrz 21 maja 1921 roku, w godzinę po opuszczeniu przez Ungerna stolicy mongolskiej, skąd wyruszał z dywizją na północ na wyprawę przeciwko wojskom bolszewickim na pograniczu Zabajkala.
Nadszedł ostatni wieczór mego pobytu w Urdze. Na obiedzie byłem u barona. Ungern był spokojny i zamyślony. Po obiedzie pojechaliśmy do księcia Dżam-Bałona. Jurta księcia stała na krańcu dzielnicy rosyjskiej, a była urządzona z nadzwyczajnym przepychem.
Gdy samochód zatrzymał się przed jurtą, książę wyszedł na nasze spotkanie. Usadowił nas na wspaniałych poduszkach, kazał podać małe stoliki, na których po chwili zjawiła się herbata w chińskich porcelanowych filiżankach, ciastka, orzechy, daktyle i rodzynki. W głębi jurty stał duży ołtarz z posągiem Buddhy i z kilku jarzącymi się świecami. Na ścianach połyskiwała broń różnego gatunku i wisiały bogate siodła i uzdy.
— Dziś ostatnia noc, Dżam-Bałonie! — rzekł baron. — Obiecałeś!...
— Pamiętam! — odparł Buriat. — Wszystko przygotowane...
Długo słuchałem wojennych opowiadań tych starych przyjaciół bojowych, ich wspomnień o zabitych towarzyszach i ciężkich, niebezpiecznych przygodach na froncie niemieckim i bolszewickim... Na zegarze wybiła północ. Dżam-Bałon wstał i wyszedł.
— Chcę jeszcze po raz ostatni zapytać o swój los — rzekł generał głosem zakłopotanym, jak gdyby się usprawiedliwiając. — Nie czas mi jeszcze umierać, dla sprawy — nie czas!
Buriat powrócił razem z małą kobietą w nieokreślonym wieku. Usiadła przy piecyku i ukłoniwszy się nam utkwiła swoje czarne oczy w twarzy Ungerna.
Baron w milczeniu skinął w jej stronę, lecz kobieta długo jeszcze siedziała nieruchoma, chwilami tylko nas bystrym wzrokiem ogarniając.
Cerę miała białą, daleko bielszą niż zwykle Mongołki, rysy również o wiele drobniejsze i delikatniejsze, usta pełne, małe, świeże. Odziana była nie po mongolsku, w czystą suknię koloru ciemnego, a na czarnych włosach miała narzuconą chustkę w pstre pasy. Po jakimś czasie dowiedziałem się, że była to najsławniejsza wśród Buriatów czarownica i wyrocznia, córka Cyganki i Buriata. Kobieta powolnymi ruchami, jak gdyby od niechcenia, wyjęła woreczek z ziółkami i łopatkę baranią. Szepcząc jakieś słowa niezrozumiałe, od czasu do czasu rzucała do ognia ziółka. Wkrótce poczułem ostry zapach, lekki zawrót głowy i gwałtowne bicie serca.
Czarownica, spaliwszy cały zapas ziół, włożyła w ogień kość, opaliła ją i zaczęła uważnie oglądać ze wszystkich stron. Nagle twarz jej kurczowo się ściągnęła, w oczach zjawił się przestrach i ból. Zerwała z głowy chustkę, krzyknęła przeraźliwie, upadła i zaczęła się wić w konwulsjach, wyrzucając głosem chrapliwym urywane zdania:
— Widzę... groźnego boga wojny... Życie idzie... straszne... za nim cień... czarny jak noc... czarny... Życie kroczy dalej... Pozostaje do mety... 130 kroków... dalej ciemność... nic nie widzę!... nic nie widzę!... Znikł bóg wojny...
Ungern ze smutkiem w oczach spojrzał na mnie.
— Znowu 130... 130 dni! — szepnął w rozpaczy.
Kobieta spała, upadłszy na wznak i rozłożywszy ręce, lecz w pewnej chwili wydało mi się, że spostrzegłem błysk jej ostrych źrenic pod czarnymi rzęsami.
Słudzy Buriata wynieśli bezwładne ciało czarownicy, małej, tajemniczej kobiety, która brała w tragedii urgińskiej jakiś niezrozumiały dla mnie udział.
W jurcie zapanowało długie i ciężkie milczenie. Ungern wstał i zaczął szybko chodzić, szepcąc coś z cicha. Wreszcie zatrzymał się i z pałającymi oczyma zaczął śpiesznie mówić:
— Umrę... wszystko jedno! Sprawa zaczęta nie umrze... Widzę już przyszłe losy mego dzieła... Plemiona Dżengiz-Chana obudzone. Nikt już nie potrafi zgasić ognia roznieconego w piersi Mongołów! Po upływie niedługiego czasu Mongolia stanie się olbrzymim państwem od Spokojnego i Indyjskiego Oceanu do Wołgi. Mądra nauka Buddhy będzie się szerzyła na Zachód i Północ. Będzie to zwycięski pochód ducha! Zjawi się bojownik, wódz potężniejszy od Dżengiza i bardziej stanowczy niż Ugedej. Będzie on mądrzejszy i miłościwszy niż sułtan Baber i potrafi utrzymać władzę nad Azją i Europą do tego szczęśliwego dnia, gdy zjawi się z głębi swego podziemnego państwa „Władca Świata”. Lecz dlaczego, dlaczego mnie już nie będzie wówczas w pierwszych szeregach rycerzy buddyzmu?! Lecz trudno! Taki wyrok Karmy...
Postąpił kilka kroków, zatrzymał się i rzekł znowu:
— Tak będzie, ale najpierw Rosja powinna się oczyścić z hańby rewolucji! Oczyścić się przez krew i śmierć! Żywiołowym wybuchom przeciwko gwałcicielom duszy ludzości nie wolno stawiać żadnych przeszkód!
Ungern trząsł ręką w powietrzu, grożąc komuś niewidzialnemu, komuś przekazując swą ostatnią wolę.
Zaczęło świtać...
— Już czas! — rzekł. — Za godzinę wyruszę z Urgi.
Mocno i krótko uścisnął nam ręce, wyszedł z jurty, ale za chwilę powrócił i rzekł ponuro:
— Żegnam was na zawsze! Umrę straszną śmiercią, lecz jak świat światem, ludzkość nie widziała takich okropności, jakie ja jej pokażę, gdy wtargnę do Syberii ze swoją dywizją!
Drzwi się zamknęły.
Milczeliśmy, nie mogąc ochłonąć ze wzruszenia; ciężkie myśli tłoczyły się nam do głowy.
— Czas już i na mnie! — powiedziałem wstając. — Dziś przecież i ja odjeżdżam.
— Wiem o tym! — odparł Dżam-Bałon. — Baron pozostawił pana u mnie rozmyślnie. Dam panu jeszcze jednego pasażera do samochodu, mongolskiego ministra wojny, który dopomoże panu w drodze, pan zaś dowiezie go do jego koczowiska. Jest to dla pana niezbędne...
Buriat wymówił te słowa z takim naciskiem, że nie wypytywałem go nawet o szczegóły, ponieważ podczas 9 dni pobytu w Urdze zdążyłem się już przyzwyczaić do tajemnic tego gniazda złych i dobrych duchów.
W godzinę później pożegnałem moich towarzyszy ciężkiej podróży, którzy ładowali już na wozy swoje rzeczy i wkrótce wyjeżdżałem z Urgi samochodem, mając ze sobą otyłego i poważnego ministra wojny i lamę — Turguta, przyglądającego mi się badawczo. Gdyśmy już byli o kilkanaście kilometrów od stolicy „Żywego Buddhy”, usłyszeliśmy z tyłu ryk syren i turkot samochodu, zbliżającego się w pełnym pędzie. Zauważyłem, że minister spoważniał jeszcze bardziej, a czarnooki lama wcisnął głowę w ramiona i zaczął szybko przebierać różaniec. Instynkt samozachowawczy obudził się od razu. Poczułem niebezpieczeństwo. Odpiąłem leżącą przede mną torbę i szybko wysunąłem z niej rękojeść mauzera.
W tej chwili dogonił nas samochód pędzący z szaloną szybkością: siedział w nim pułkownik Sipajłow, jego kat Czystiakow i jeszcze jakiś oficer. Sipajłow ujrzawszy ministra wojny zmieszał się. Po chwili uśmiechając się i sepleniąc, zapytał:
— Pan będzie jechał na Buir-Nor? Jadę też w tamtą stronę, gdyż muszę dogonić wysłanego wczoraj w nocy gońca z listami. Będziemy razem nocowali w Kazahuduku... Do widzenia!
Samochód pomknął dalej, my zaś pojechaliśmy za nim znacznie wolniej. Z wysokiego pagórka dojrzeliśmy w oddali samochód, pędzący w kierunku północnym. Znikł on wkrótce za niewysokim łańcuchem gór.
— Stój! — zawołał minister i zwracając się do mnie, rzekł: — Nie pojedziemy wcale na Buir-Nor i w Kazahuduku nie spotkamy tego człowieka. Dżam-Bałon wczoraj się dowiedział, iż Sipajłow chce pana zabić w drodze. Książę doniósł o tym baronowi, a ten bojąc się Sipajłowa, kazał mi jechać z panem i oszukać tego zbója. Pojedziemy drogą najkrótszą na Kałgan.
Dowiedziawszy się o zamiarze Sipajłowa żałowałem szczerze, że nie było ze mną mego agronoma i żołnierzy polskich. Wówczas na pewno Sipajłow i jego zbóje nie dojechaliby do Kazahuduku...
W godzinę potem byłem już daleko od miejsca, gdziem spotkał po raz ostatni „człowieka z głową podobną do siodła”, przed którym ostrzegał mnie stary wróżbiarz w okolicach Wan-Kure.
Po trzech dniach dotarliśmy szczęśliwie przez Gobi i przez ziemie plemienia Czacharów do Kałganu, zrobiwszy wraz z lamą ostatnie 100 kilometrów konno w obawie przed chińskimi władzami pogranicznymi. Po kilku godzinach drogi wyrosły przede mną w grubym murze otaczającym Pekin potworne wrota Chien-Men.
Odpoczywając w Pekinie we wspaniałym „Hotel des Vagons-Lits”, otoczony możliwymi wygodami kulturalnymi i porzuciwszy wszystkie atrybuty myśliwego i wojownika, długo nie mogłem się pozbyć straszliwych wrażeń z dziewięciu dni spędzonych w Urdze, gdzie codziennie spotykałem „szalonego Ungerna”, o którym przypominały mi dzienniki, szczegółowo opisujące krwawy pochód jego przez Syberię Wschodnią. Nawet teraz, po upływie prawie dwóch lat, nie mogę zapomnieć tych nocy szaleństwa, natchnienia i nienawiści, spędzonych w jurcie potomka Krzyżaków teutońskich. Przepowiednie się ziściły. Mniej więcej po 130 dniach, w końcu września 1921 roku baron Ungern von Sternberg zginął w straszliwych torturach w więzieniu bolszewickim.
Baron Ungern von Sternberg... Przemknął on krwawą wichurą karzącego losu. Co zostawił po sobie?
Surowy rozkaz, powołujący pod jego sztandary wszystkich uczciwych, kochających ludzkość wojowników i kończący się mistyczną przepowiednią z Apokalipsy.
Lecz Ungern pozostawił po sobie ślad jeszcze jeden, głębszy, który będzie miał znaczenie historyczne.
W jurtach Mongołów różnych plemion, przy ogniskach buriackich, mongolskich, dżungarskich, kirgiskich, tybetańskich pastuchów cichymi, lecz przejętymi głosami śpiewają legendę, zrodzoną przez barona Ungerna:
— Przyszedł z północy biały rycerz i powołał Mongołów do skruszenia kajdan, nałożonych przez niezwalczone Chiny. Padły rozbite kajdany na ziemię naszych wolnych stepów. Ten biały rycerz był odrodzonym Dżengiz-Chanem i przepowiedział przyjście na świat „Wielkiego Mongoła”, który szerzyć będzie mądrą naukę Buddhy i sławę władców Azji. Tak będzie!...
Obudziła się Azja, a jej synowie głoszą wolne, śmiałe słowa. Biada Zachodowi, jeżeli Azja, natchniona przez „złych duchów”, pójdzie nie za mądrym i miłościwym Ugedej-Chanem lub Baber-Sułtanem, lecz za krwawym burzycielem — Tamerlanem Chromym...
Uwagi (0)