Ludzie, zwierzęta, bogowie - Ferdynand Ossendowski (biblioteka publiczna TXT) 📖
Zwierzęta, ludzie, bogowie to przedwojenny światowy bestseller, tłumaczony na 19 języków, co zapewniło książce zagraniczną popularność porównywalną jedynie z Quo vadis Henryka Sienkiewicza.
Oparta na faktach książka opowiada o brawurowej ucieczce autora przed bolszewikami. Jego droga prowadzi przez Syberię, Mongolię, Tybet i Chiny. Książka pełna jest interesujących obserwacji etnograficznych, a jej końcowe partie opowiadają o arcyciekawej postaci — baronie Ungern von Sternbergu, bałtyckim Niemcu i buddyście, walczącym po stronie białych i dążącym do zapewnienia Mongolii niepodległości.
Zwierzęta, ludzie, bogowie zawierają również elementy fantastyczne — ważną rolę w rozwoju akcji odgrywają przepowiednie, a buddyjskie legendy przedstawiane są jako co najmniej prawdopodobne.
- Autor: Ferdynand Ossendowski
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Ludzie, zwierzęta, bogowie - Ferdynand Ossendowski (biblioteka publiczna TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Ferdynand Ossendowski
Widziałem nieraz w starych zamczyskach Francji, Włoch i Anglii szary, miękki kurz na gzymsach ścian i na framugach okien; widziałem w kątach piwnic i lochów całe płachty starej, czarnej pajęczyny... Są to również zabytki dawno minionych wieków! Może ten pył dotykał twarzy, hełmów i mieczów rzymskiego Augusta, Św. Ludwika, Wielkiego Inkwizytora lub Galileusza? Mimo woli głęboki szacunek i rozrzewnienie ogarnia duszę przed tymi świadkami dawno ubiegłych epok. Takie samo wrażenie miałem w Ta-Kure. Może nawet jeszcze głębsze i silniejsze! Życie tu płynęło tym samym łożyskiem, którym płynęło również tysiąc lat temu. Cały lud żyje tu tylko przeszłością, wspomnieniami, legendami i tradycjami; wszystko, co jest współczesne, wikła tylko to pierwotne, naturalne życie Mongołów.
— Dziś dzień wielki — oznajmił mi pewnego wieczora Bogdo — dzień zwycięstwa buddyzmu nad wszystkimi innymi wyznaniami! W tym dniu przed ośmiu wiekami wielki chan Kubłaj zawezwał do siebie kapłanów wszystkich wyznań i rozkazał im opowiadać, w co i jak każdy z nich wierzy. Wszyscy wychwalali swoich bogów i swoich najwyższych kapłanów. Wśród lamów zaczął się spór. Tylko jeden lama milczał. Wreszcie pobłażliwie się uśmiechnął i rzekł:
— Wielki Bogdo-Chanie, panie i władco! Rozkaż każdemu z nich uczynić cud i dowieść siły swoich bogów. Później wybierz sam boga najpotężniejszego!
Kubłaj-Chan zgodził się na jego radę i wydał kapłanom rozkaz wykonania cudu; lecz wszyscy milczeli i nikt nie ruszył się z miejsca.
— Teraz — rzekł nachmurzony chan do milczącego lamy — musisz uczynić cud ty, nieproszony doradco! Dowiedź potęgi swych bogów!...
Lama długo i uporczywie wpatrywał się w oczy chana, później objął wzrokiem wszystkich obecnych i wyciągnął rękę. W tej chwili złoty kubek chana oderwał się od stołu, a ręka niewidzialna przycisnęła go do ust Kubłaja, który uczuł smak rozkosznego, orzeźwiającego napoju. Wszyscy oniemieli, a wielki Kubłaj, władca Mongolii, Chin, Syjamu i Indii, zawołał:
— Chcę się modlić do twoich bogów i do nich będą zanosiły modły podwładne mi narody, plemiona i szczepy od krańca po kraniec ziemi! Jak się nazywa twoja wiara, ktoś ty jest i skąd przybyłeś?
— Moja wiara to nauka mądrego Sakkya-Muni-Buddhy. Jestem Pandita-Lama-Turdzy-Gamba z dalekiego, świętego klasztoru Sakkya w Tybecie, gdzie przebywa wcielony w człowieka duch „nauczyciela mądrych”, cała jego wiedza i potęga. Pamiętaj królu, że narody wyznające naszą wiarę będą władały wszystkimi obszarami krajów Zachodu i w ciągu 811 lat ustalą naszą naukę na całej ziemi. Nauka Buddhy będzie płynęła powietrzem w postaci łagodnego lub burzliwego wiatru, będzie biegła przez góry i lasy drogami niewidzialnymi, będzie się sączyła podziemnymi potokami coraz to głębiej, coraz to dalej...
— To stało się w owym dniu na wiele wieków przed nami. Lama Turdzy-Gamba nie powrócił do Tybetu, lecz pozostał tu, w Ta-Kure, gdzie wtedy istniała jedna tylko mała kaplica „obo”. Stąd odbywał on podróże do stolicy chanów w Karakorum i do stolicy Chin w celu umocnienia imperatora w wierze, udzielania mu rad i przepowiadania losów narodów i państw.
Bogdo milczał przez chwilę, po czym ciągnął dalej.
— Ta-Kure — to stare gniazdo „żółtej wiary”... Gdy Dżengiz-Chan przedsięwziął wyprawę do Europy, poszli z nim na wojnę odważni Oletowie-Kałmucy, którzy jednak już nie powrócili do swych stepów, pozostawszy na Wołdze i na brzegach wielkiego morza16.
Po kilku wiekach powołali ich do Mongolii lamowie „żółtej wiary”, aby stoczyli walkę z królami Tybetu i z lamami — „czerwonymi kołpakami”, którzy ujarzmili lud Tybetu. Kałmucy zwyciężyli, rozbroiwszy około jeziora Tengri-Nur wojska „czerwonych kołpaków”. Lecz wówczas zrozumieli, że Lhassa, Taszy-Lumpo i Sakkya17 leżą zbyt daleko od świata mongolskiego, od rdzennych szczepów dżengizowych, a więc nie mogą szybko i dzielnie szerzyć nauki Buddhy pośród narodów Azji. Książę kałmucki, Guszy-Chan, przywiózł z Tybetu do Urgi świętego lamę, imieniem Undur-Gegeni, który był w podziemiu „Władcy Świata”. Był on pierwszym przeistoczonym „Żywym Buddhą” i od tej pory istnieje dynastia „Żywych Buddhów” — Bogdo, chanów mongolskich. Pozostawił on nam w spuściźnie sygnet Dżengiza, kubek z czaszki tajemniczego, czarnego cudotwórcy z nieznanej ziemi. Z tego kubka pił wodę 1600 lat temu król Tybetu, nabożny Srongtsan. Pierwszy „Żywy Buddha” sprowadził do Mongolii kamienny posąg Buddhy, który był przywieziony z Delhi do Tybetu przez założyciela „żółtej wiary”, Paspę...
Bogdo klasnął w dłonie; wówczas jeden z lamów wyjął z czerwonej chustki duży klucz srebrny i otworzył stojącą na stole szkatułę z pieczęciami. Starzec opuścił rękę i wyjął pudełko z kości, w którym przechowywano wielki sygnet złoty z czarną emalią oraz z dużym rubinem z wyrżniętym w nim znakiem swastyki.
— Ten pierścień był zawsze na prawej ręce Dżengiza, a później Kubłaj-Chana — objaśnił Bogdo.
Gdy zamknięto szkatułę, „Żywy Buddha” rozkazał jednemu z marambów18 opowiedzieć mi o „czarnym kamieniu”, największej relikwii lamaickiej, o której często wspominają lamowie przy nabożeństwach zimowych. Maramba głosem wyuczonym zaczął szybko recytować:
— Gdy odważny Guszy-Chan, wódz Oletów, skończył wojnę z „czerwonymi kołpakami” w Tybecie, wywiózł on z sobą cudowny „czarny kamień”, który niegdyś był przysłany Dalaj-Lamie przez „Władcę Świata”. Guszy-Chan zamierzał założyć na zachodzie Mongolii stolicę „żółtej wiary”, żeby zjednoczyć w sercu Buddhy wszystkie szczepy Mongołów w Azji Centralnej. Lecz Oletowie zmuszeni byli walczyć z Mandżurami o tron Chin, o tę spuściznę Wielkiego Mongoła. Walka była niepomyślna i ostatni chan Amursana musiał ukryć się w Rosji, lecz przedtem przysłał do Ta-Kure „czarny kamień”. Dopóki był on w ręku „Żywego Buddhy”, choroby i śmierć nie grasowały w Mongolii. Sto lat temu jacyś zbrodniarze ukradli tę naszą relikwię. Próżno buddyści szukają jej po całym świecie! Ze zniknięciem jej lud mongolski i jego stada wymierają straszliwie!
— Dość! — rzekł Bogdo. — Chińczycy i Rosjanie znęcają się nad nami, nasi sąsiedzi poniewierają nami. Zapomnieli oni o twardej ręce swoich władców: Dżengiza, Ugedeja i Batyja. Lecz my przechowujemy stare przepowiednie i wierzymy, iż przyjdzie dzień zwycięstwa narodów plemienia mongolskiego i „żółtej wiary”...
Tak mówił „Żywy Buddha” i tak głosiły zmurszałe, rozsypujące się w proch foliały.
Książę Dżam-Bałon, który był moim ciceronem w siedzibie „Żywego Buddhy”, prosił marambę o pokazanie mi książnicy Bogdo. Był to niewielki pokój, w którym pracują przepisywacze kronik, mówiących o cudach „Żywych Bogów” mongolskich, zaczynając od Undur-Gegeni kończąc na cudach istniejącego „Żywego Buddhy”, oraz gegeni i hutuhtu różnych klasztorów mongolskich. Kroniki te następnie rozsyłają do wszystkich klasztorów, świątyń i szkół „bandi”.
Maramba przeczytał mi niektóre urywki.
— Błogosławiony Bogdo-Gegeni dmuchnął na zwierciadło. Wówczas, jak przez mgłę, zjawiła się obszerna dolina, gdzie tysiące tysięcy ludzi walczyło ze sobą...
Mądry, miły bogom „Żywy Buddha” zapalił wonności w wazie ofiarnej i modlił się do bogów, prosząc o wskazanie losów książąt. W niebieskim dymie wszyscy zobaczyli ponure, ciemne więzienie i blade ciała zmarłych książąt, wyczerpanych cierpieniem...
Po każdym takim opisie następowały komentarze i przepowiednie.
Osobna księga, przepisywana już po tysiąc razy, głosiła o cudach obecnego Bogdo-Chana. Z niej odczytał mi maramba parę ustępów:
— W pałacu Bogdo-Chana przechowuje się drewniany posąg Buddhy z otwartymi oczyma. Posąg ten przywieziono z Syjamu. Bogdo kazał postawić go na ołtarzu w swojej kaplicy, dokąd natychmiast udał się na modlitwę.
Gdy wyszedł stamtąd, kazał przynieść posąg do pokoju. Zdumienie ogarnęło wszystkich, gdyż oczy boga były zamknięte, a spod powiek błysnęły łzy, z drewnianego zaś ciała wychodziły świeże gałęzie o liściach pachnących cudnie.
Rzekł wówczas Bogdo-Chan:
— Rozpacz i radość czekają na mnie. Stanę się niewidomy, lecz Mongolia zostanie wolnym krajem za mego panowania na łonie „Żywych Buddhów” i Dżengiz-Chana!
Przepowiednia się ziściła.
— Innym razem Bogdo jednego z takich dni, gdy nawiedzą go trwoga i niepokój, wziął wielkie naczynie z wodą i postawiwszy je przed ołtarzem świątyni przepowiedni, dokąd zwołał lamów wyższych stopni, zaczął się modlić, gdy lamowie śpiewali pieśni wychwalając mądrość Buddhy. Nagle na ołtarzu zapaliły się świece i lampki z olejkiem wonnym, woda zaś w naczyniu mieniła się wszystkimi barwami tęczy.
Dżam-Bałon opowiadał mi, jak Bogdo-Chan wróży za pomocą świeżej krwi, na powierzchni której zjawiają się obrazy i napisy; w jaki sposób ten ślepiec odczytuje tajemnicze zdania na drgających jeszcze wnętrznościach baranów i kozłów. Z układu zaś wnętrzności Bogdo poznaje myśli oraz plany polityczne chanów i książąt; kamienie i kości odkrywają „Żywemu Bogu” przeszłe i przyszłe losy człowieka; zgodnie z rozkazem gwiazd na niebie starzec układa amulety przeciwko kulom i chorobom.
— Starzy Bogdo-Chanowie wróżyli najczęściej według „Czarnego kamienia” — ciągnął dalej maramba. — Na czarnej powierzchni tego kamienia zjawiały się hieroglify tybetańskie, z których składano wyrazy. Kiedy zaś ten cudowny kamień skradziono, Bogdo-Chanowie zaczęli układać horoskopy według gwiazd lub wróżyć za pomocą wody, krwi, kości i wnętrzności zabitych zwierząt.
Gdy maramba wspomniał o „Czarnym kamieniu” i zjawiających się na nim znakach tybetańskich, pomyślałem, że jest to zjawisko zupełnie możliwe, nie mające nic wspólnego z cudem. W południowym Urianchaju, pomiędzy rzeką Hargą a górami Ułan-Tajga, spotkałem jedną miejscowość z wielką ilością odłamów czarnych piaskowców. Na kamieniach tych rosły liszaje, przypominające misterny rysunek koronek weneckich lub całe tablice jakichś hieroglifów tajemniczych. Ten liszaj jest znany pod nazwą „Tybetańskiego napisu”.
Nikt ze zwykłych śmiertelników nie może prosić Bogdo o wróżbę i przepowiednie. Wróży on czując natchnienie lub wówczas, gdy go o to prosi specjalnym pismem, posyłanym przez uroczyste poselstwo z darami, świątobliwy Dalaj-Lama lub imperator chiński, jak to było przy dynastii Daj-Cynów.
Cesarz rosyjski Aleksander I, który pod wpływem baronowej von Krüdener pogrążył się w ponury mistycyzm, posyłał podobno specjalnego posła do Urgi, prosząc „Żywego Buddhę” o przepowiednie. Panujący wtedy Bogdo, prawie jeszcze dziecko, radził się „czarnego kamienia” i zawyrokował, że „biały car”, czyli „urus-chan”, skończy swe życie w męczeńskiej włóczędze, nikomu nie znany i prześladowany. Jak wiadomo w Rosji uporczywie utrzymuje się mniemanie, że Aleksander I pod imieniem „starca Fiodora Kuźmicza” ukrył się na Syberii, gdzie się błąkał z uciekinierami z więzień kryminalnych i katorżnikami. Z powodu braku dowodów osobistych bywał często więziony i karany batami; umarł zaś w Tomsku, gdzie do tej pory odbywa się specjalna pielgrzymka do domku, w którym według podania żył i umarł cesarz. Mogiła zaś „Fiodora Kuźmicza” jest miejscem licznych uzdrowień i innych cudów. Zainteresowanie się tą legendą niektórych członków rodziny Romanowych jeszcze bardziej podtrzymywało wiarę w jej autentyczność. Bolszewicy, którzy jak wiadomo powyrzucali z grobowców wszystkich carów, w grobowcu Aleksandra I ciała nie znaleźli, co potwierdza jeszcze prawdopodobieństwo legendy i wzmoże pielgrzymkę do mogiły „starca Fiodora”, którym w rzeczywistości miał być Aleksander I, car Rosji, „z dobrej woli pokutujący za zbrodnie i gwałty swoich poprzedników”.
„Żywy Buddha” nie umiera. Dusza jego z ciała Bogdo przechodzi do ciała innego człowieka, który rodzi się albo w dzień jego zgonu, albo jeszcze przy życiu dostojnika i „boga”. Ta nowa powłoka „ducha Buddhy” zjawia się na świat prawie zawsze w jurcie biednego tubylca w Tybecie lub Mongolii. W tym tkwi gra polityczna. Lamowie obawiają się dopuszczenia na tron Dżengiz-Chana potomka rodu książęcego, gdyż to może spowodować wzmocnienie się tego rodu i politykę wrogą lamom oraz ustrojowi klerykalnemu rządów obydwóch krajów. Obawy te nie są płonne, gdyż już cztery razy Bogdo-książęta wszczynali wielki nieład w rządzie i ustępowali tylko pod wpływem „turdzy”, który wyprawiał ich do cieniów przodków. Przeważająca liczba Bogdo pochodziła z Tybetu.
Jeden z wysokich lamów i zarazem chan Jassaktu, którego spotkałem w drodze pomiędzy Uliasutajem a Zain-Szabi, opowiadał mi o sposobach wynalezienia w razie potrzeby nowego „Żywego Buddhy”.
— W klasztorze Taszy-Lumpo w Tybecie zawsze dokładnie wiedzą z listów z Urgi o stanie zdrowia „Żywego Buddhy”. Gdy jego powłoka ludzka starzeje się, a duch usiłuje ją porzucić, w tybetańskich klasztorach rozpoczynają się osobliwe nabożeństwa i praktyki astrologiczne, wskazujące tych świątobliwych lamów, którzy mogą wynaleźć nową powłokę „dla nieśmiertelnego ducha Buddhy”. W tym celu obrani lamowie zaczynają podróżować po całym kraju i obserwować dzieci i młodzieńców. Czasami samo bóstwo daje wskazówki. Na przykład: około jakiejś jurty tubylca zjawi się biały wilk, urodzi się jagnię o dwóch głowach lub spadnie z nieba „kamień ognisty”. Inni lamowie łapią ryby w świętym jeziorze Tengri-Nur i na ich łusce odczytują imię następcy Bogdo-Chana z Urgi; mnisi szukają kamieni z licznymi szczelinami i starają się odczytywać zawiłe kombinacje linii, układając je w litery i wyrazy; hutuhtu wsłuchują się w tajemnicze głosy w wąwozach górskich, gdzie mieszka „duch gór”, który czasem dobitnie wymawia imię nowego dostojnika. Po odnalezieniu kandydata potajemnie gromadzą o nim wszystkie potrzebne informacje, które oddają pod sąd Taszy-Lamy, noszącego miano „Erdeni”, co znaczy „wielki skarb uczoności”. Ten szuka potwierdzenia wyboru w starych pergaminach indyjskich lub decyduje sprawę podług tajemniczych znaków Ramy. Jeżeli Taszy-Lama zgadza się z wyborem, zawiadamia o tym bullą Dalaj-Lamę, który po nabożeństwie w świątyni „ducha gór” kładzie na bulli pieczęć najwyższego kapłana. Jeżeli w tym czasie tron urgiński zostaje osierocony, to do Ta-Kure zjawia się poselstwo z Tybetu wraz z nowym „Żywym Buddhą”.
Wybory gegeni i hutuhtu dla klasztorów mongolskich odbywają się w ten sam sposób, tylko są ograniczone terytorium Mongolii, zatwierdzenie zaś wyboru należy wyłącznie do Bogdo-Chana w Urdze.
Teraźniejszy niewidomy Bogdo-Chan Hałhi jest Tybetańczykiem i pochodzi z rodziny sług przy dworze Dalaj-Lamy. W młodości prowadził życie burzliwe i całkiem nieascetyczne, lecz wkrótce porwała go idea niezależności Mongolii i utworzenia imperium mongolskiego pod berłem dżengizowych potomków i pod moralnym wpływem kultury chińskiej. Taki program polityczny od razu otoczył młodego Bogdo powagą w oczach Mongołów i sympatiami Tybetu, Buriatów, Kirgizów i Rosji, która dopomagała „Żywemu Bogu” swoją dyplomacją i swoimi finansami. Bogdo nie obawiał się ostrych wystąpień przeciwko Daj-Cyńskiej dynastii mandżurskiej w Pekinie, ufając w realną pomoc Rosji.
Rząd pekiński unikając otwartej walki z „Żywym Buddhą”, co mogłoby rozdrażnić buddystów i lamaitów chińskich, pewnego razu posłał do Urgi doświadczonego lekarza-truciciela. Lecz uprzedzony na czas Bogdo, obeznany ze skutecznością trucizn zalecanych przez medycynę tybetańską, wyjechał na pielgrzymkę do klasztorów mongolskich w Tybecie. Zastępcą jego został niejaki „hubiłgan19”, który zaprzyjaźnił się z lekarzem, wysondował zeń wszystko, co chciał i zawiadomił o tym „Żywego Buddhę”. Po kilku dniach lekarz chiński zachorował i umarł, opłakiwany przez hubiłgana i cały dwór urgiński. Wkrótce Bogdo powrócił do swojej stolicy.
Raz jeszcze groziło Bogdo doraźne niebezpieczeństwo. Stało się to wtedy, gdy w Lhassie zadecydowano, że „Żywy Buddha” uprawia zbyt niezależną od Dalaj-Lamy politykę.
Z kancelarii tybetańskiego kapłana najwyższego przyjechało do Jassaktu-Chana poselstwo z listem od Dalaj-Lamy, rozkazującym przyśpieszenie przejścia ducha Buddhy do innej powłoki ziemskiej i obiecującym wielkie za to łaski. Jassaktu-Chan, zgodziwszy się na wspólny sposób działania z Sain-Noin-Chanem, przybył wraz z nimi do Urgi, gdzie „Żywy Buddha” przyjął ich nad wyraz serdecznie i radośnie zaprosił na obiad. Podczas uczty spiskowcy nagle poczuli się słabo i przed wieczorem
Uwagi (0)