Wycieczki po Litwie w promieniach od Wilna - Władysław Syrokomla (jak polubić czytanie książek TXT) 📖
Wycieczki po Litwie… to bardzo interesująca pozycja autorstwa Władysława Syrokomli. Syrokomla opisuje najważniejsze zabytki litewskie okolic Wilna.
Jak wynika z przedmowy autora, ów przewodnik powstał w latach pięćdziesiątych XIX wieku. Był swego rodzaju relacją z wycieczki pisarza odbytej w celu zapoznania się z okolicą, w której rozgrywają się wydarzenia przedstawione w poemacie Margier. Obecnie jest to ciekawy dokument odwzorowujący XIX-wieczne zabytki i geografię litewskiego rejonu.
Władysław Syrokomla to pisarz i tłumacz żyjący i tworzący w XIX wieku, związany z ówczesną Litwą. Znany przede wszystkim jako autor gawęd chłopskich, szlacheckich, historycznych. Syrokomla pochodził z ubogiej rodziny szlacheckiej i często w swoich utworach ukazywał ten stan, nie szczędząc irocznicznych komentarzy na temat bliskiej mu rzeczywistości.
- Autor: Władysław Syrokomla
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Wycieczki po Litwie w promieniach od Wilna - Władysław Syrokomla (jak polubić czytanie książek TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Władysław Syrokomla
W roku 1792, kiedy większéj części miast i miasteczek litewskich odjęto ich przywileje, burmistrz żyżmorski udał się do Warszawy i przez usilne starania zdołał dla swojego miasta uzyskać ich potwierdzenie. Wrócił z przywilejem królewskim, nadającym miastu swobody i nową pieczęć wyobrażającą biskupa i klęczącą przed nim niewiastę, z Opatrznością u góry i napisem: „Pieczęć miasta J. K. M. i K. P. miasta Żyżmor”. (Pieczęć tę sztychował p. Baliński w Starożytnej Polsce, t. III, s. 349.). Tryumfalny ten powrót napełnił radością serce magistratu i sławetnych obywateli żyżmorskiego grodu. W kościele śpiewano Te Deum, w mieście bito z moździerzy (w Żyżmorach były moździerze), a w izbie obrad miejskich dano ucztę, na którą oprócz mieszczan zjechało się wiele okolicznej szlachty. W liczbie tej ostatniej przybył zaproszony dyspozytor czy ekonom z pobliskiego miasteczka Strawiennik.
Więc jak należy i jak niesie obyczaj, przyszło do bitwy między szlachtą a mieszczanami; pierwszymi dowodził ekonom ze Strawiennik, drugimi burmistrz żyżmorski. Szablic nie było, szlachta ich nie wzięła z domu, mieszczanie nosić nie mieli prawa, więc się bito wedle klasycznej tradycji na kije i pięście. W piérwszém natarciu ekonom strawiennicki ugryzł nos burmistrzowi. Nie znam w literaturze nikogo, co by tak dobrze opisywał bitwy, jak w Grecji Homer, w Anglii Walter Skotta, u nas Kaczkowski; ale żaden z nich nie wpadł na myśl ugryzienia nosa któremu ze swoich bohaterów. Ani pod Troją, ani w górach mglistej Kaledonii, ani Sanockiém do niczego podobnego nie przyszło jak w Żyżmorach. Jak się skończyła Monachomachia historia podaniowa milczy: nie wiadomo, czy urodzona szlachta, czy sławetni mieszczanie otrzymali plac boju; to pewna, że burmistrz został bez nosa, a w aktach wileńskich zapisano pod d. 13 marca 1792 manifest, w którym mieszczanie żyżmorscy, żaląc się na wijolencyją, piszą: „że odtąd stróżowie nocni w Żyżmorach, zamiast wołania: ostrożnie z ogniem wołają: ostrożnie z nosem!”. Czy teraz są tu stróżowie nocni? czy śpiewają, jak dawniej śpiewano w Żyżmorach? nie mogłem sprawdzić, bom rankiem przejeżdżał przez to miasto; ale gdy konie wytchnęły, gdy furman ruszył po drodze, która stąd do Kowna poczyna być fatalnie grząską, nie patrzyłem na fizjonomię spotykanych ludzi — tylko na ich nosy.
Z miasteczka Żyżmor jedziemy do Rumszyszek... Tu mam się zobaczyć z ukochanym, a tak dawno niewidzianym Niemnem. Serce bije gorączkowo... zda mi się, że pomimo chłodnej jeszcze pory, kiedy się wykąpię w Niemnie, to odmłodnieję, jakem był młody przed lały, że łzy gorzkich doświadczeń kiedy wpuszczę do Niemna, to one mi na zawsze wypłyną z oczu albo zamienią się na łzy radosne. Niemen, powiernik, brat, przyjaciel, ochłodzi mię albo ociepli w miarę potrzeby, stanie się dla mnie Jordanem, chrzestną rzeką odrodzenia.
Od lat sześciu, od czasu jakem się kąpał w Niemnie, wszystko się zmieniło na świecie. Kąpałem się w Niemnie w Rumszyszkach... i cóż powiecie? Niemen się zmienił — Niemen stracił swoję lekarską dla ducha własność...
Pod Rumszyszkami Krzyżacy nieraz staczali walkę z Litwą, bo tu była ich przeprawa przez Niemen do naszej krainy. Zresztą miasteczko małe, na wzgórzach położone, ma kościół odwieczny, którego Zygmunt III w r. 1599 pomnażał fundusze — plebanię na górze za miastem, trzy czy cztery karczmy, a resztę nic, co by zasługiwało na uwagę. Ale minąwszy je, otwiera się na lewo wspomniały widok na Niemen, którego drugi brzeg należy już do Królestwa Polskiego. Tu się rozpoczynają groźne dla żeglarza niemeńskie rapy, czyli kamienie granitowe zawalające koryto rzeki i kupą rozrzucone po obu jéj stronach. Niektóre z nich, zdaje się, że przy małéj wodzie w jesieni, z niewielkim trudem dałyby się wydobyć z rzeki, innych, jeszcze za Stanisława Augusta sprowadzeni z Anglii nurkowie, skruszyć nie mogli.
Oto są nazwiska celniejszych rap pomiędzy Rumszyszkami a Kownem, któreśmy wypisali z rękopiśmiennego pamiętnika, jakiegoś szypra płynącego wiciną w 1824 r: Kozak przy wiosce Pilon; Szołudźko przy folwarku Lewonowo; Wrona z grupą kamieni zwanych Wronięta, nieopodal wsi Kępisko; Księdzowa Soła, tamże; Biczenięta przy wsi Gostełanach; Bicze przy wsi Sołomiance, najgroźniejsza z rap okolicznych; Kania przy Zegrzu; Bojarka, tamże; Dziewięć ostrowów, pod Pożajściem; Czortowa łaźnia, tamże; na koniec Jodź przy miasteczku Królestwa Poniemuniu. Do któréjś z tych rap, podobno do Czortowéj łaźni, przywiązana jest legenda, że szatan zniósł kamień na obalenie jakiegoś kościoła jezuitów czy kamendułów budującego się w Pożajściu; lecz gdy nade dniem kur zapiał, upuścił go do rzeki.
Rapy te, groźne dla żeglugi niemeńskiéj, dla wicin wiozących Niemcom nasze litewskie zboże, już w XVI wieku zwróciły uwagę rządu. Mikołaj Tarło, chorąży przemyski za Zygmunta Augusta, większe i niebezpieczniejsze skały od Grodna aż do granic pruskich wielkim kosztem usunął; resztę téj wielkiéj, prawdziwie obywatelskiéj roboty, zamierzał dokonać król Stanisław August. Komisji skarbowéj poruczono to dzieło, za naleganiem wiekopomnego podskarbiego Tyzenhauza. Jezuita Narwojsz kierował robotą, do której ostatecznego końca nie przyszło. Z głazów wyjętych z rzeki miał być pod Rumszyszkami pomnik, a na nim napis łaciński. Do pomnika podobno nie przyszło; ale Krasicki zachował w swoich pismach ów łaciński projektowany napis. Przyda się kiedyś może, gdy obywatelskie usiłowania usuną z Niemna owe bicze, konie, kozaki i wrony, o których twardą pierś rozbijają się krwawo wypracowane plony naszych pól i złote nadzieje naszego biednego handlu. A my tymczasem przetłumaczmy na polski język owe łacińskie wiersze: może przyszły pogromca rap niemnowych zechce po polsku utrwalić pamięć swojego dzieła.
Ale jeszcze nie przyszły te błogie czasy: rapy rumszyskie są postrachem litewskiego wicinnika; kilka czeladzi, czyli wicinnych osad żeglarskich, dla przeprowadzenia statku sprzęgają się razem; sternik i odbojnik ustępują swój stér i rudel doświadczeńszym miejscowym wieśniakom, — a mimo to nieraz wiciny nasze padają ofiarą rap rumszyskich.
(Mickiewicz — Grażyna).
Dla kontrastu, obok poetycznego opisu rap niemnowych umieśćmy prozaiczny ich opis z pamiętnika prostego szypra, na który jużeśmy się przy wyliczeniu tychże rap powoływali.
„Rapa burzyła się jak woda gorąca w garnku, cała woda z dna wytryskiwała. Łoskot wody o skałę nie jest prostym szumem, ale, jak mię upewniali sternicy, jest szczekaniem suki wodnéj, która dawniéj nazbyt srodze kąsała wiciny. Rozwalono ją prochem, a na brzegu naliczyłem do 80 większych odłamków; było ich więcej, ale zabrano do folwarku na różne potrzeby. Przy rapie jest jakby wodospad i widocznie woda po kamieniach rzuca się w pochodzistość. Szumi w całej szerokości rzeki, a huk rozbijania się wody o kamienie prawie głuszy. Na brzegu (w Biczach) widać dziesięć kamieni z wody wyciągniętych; niektóre o półtora raza wyższe ode mnie”.
Takie kaprysy ma nasz cichy, potulny Niemen. O! bo czasem najcierpliwszemu nie stanie cierpliwości.
Tak sobie po prostu sformułowałem potrzebę groźnych rap na cichym Niemnie — bo u Boga nic się nie dzieje bez przyczyny.
Monotonna i mało urozmaicona droga z Wilna do Żyżmor, odtąd aż do Kowna poczyna być prawdziwie malowniczą. Długo po lewéj naszéj ręce mamy Niemen, po prawej lasy liściowe i sosnowe, niegdyś ciągnące się bez przerwy, dziś poprzerzedzane, góry, które przeklina furman, ale które dają przecudne widoki.
Ujechawszy parę mil z Rumszyszek wśród cudnej miejscowości, ujrzeliśmy na lewo wychylające się z lasu wieże kościelne: — to Pożajście, niegdyś najbogatsza w Polsce fundacja, kościół kamedułów, dziś cerkiew greko-rosyjska.
Choćbym miał znudzić czytelników, opiszę dawny stan tego kamedulskiego klasztoru i kościoła. Jedno źródło mamy w Starożytnej Polsce, drugie w rękopiśmiennym pamiętniku szypra wicinnego, na który już się parę razy powoływałem, a który przed 34 laty, zwiedzał ów kościół i klasztor pod przewodnictwem brodatego, w biały habit ubranego mnicha.
Jadąc z Wilna do Kowna zbacza się z drogi na lewo i po kwadransie drogi jadąc sosnowym lasem, jesteśmy już w eremitorium kamedulskiém, Pożajściu, po łacinie Mons Pacis — po polsku Góra Paca albo góra pokoju. Kościół o dwóch zegarowych wieżach uderzał swym majestatem; otaczał go ogród owocowy, a w ogrodzie były osamotnione domki zakonników, Takie jak na Bielanach pod Warszawą i Krakowem. To miejsce zowie się Forestarium, stanowi plac czworoboczny otoczony zabudowaniami. Trzy skrzydła tych zabudowań składały się z pomieszkań przeznaczonych dla tych, którzy tu żądali gościnności; czwarte skrzydło zajmował kościół. Od bramy w prawo była tak zwana sala Pacowska, jednopiętrowa, ozdobiona pięknemi malowidłami203. Nade drzwiami portrety fundatorów (Krzysztofa Paca, kanclerza litewskiego i jego żony, Elżbiety Eugenii z hrabiów de Mailli); po rogach widoki kościołów kamedulskich w Polsce, jako to: w Wigrach, na Bielanach pod Warszawą, na Bielanach pod Krakowem (Mons Argentini), — portrety fundatorów tych miejsc były pod każdym widokiem. W tej sali są znakomitego włoskiego pędzla cztery obrazy: pierwszy Nawiedzenie św. Elżbiety; drugi Obrzezanie Chrystusa; trzeci Wniebowzięcie z podpisem Ferdinando della Croce 1671; czwarty Rozmowa Chrystusa z doktorami. Piąty obraz św. Romualda otoczonego aniołami, lubo wartością pędzla ustępował poprzednim, zawsze jednak był dziełem, którego by się nie powstydziła żadna galeria obrazów204. „W téj sali zachowano ekran, na którym tak doskonale odmalowany był kominek z palącym się ogniem, że Karol XII, przybywszy tu w r. 1706, kiedy wszedł do sali zziębły, chciał się przy nim ogrzać. Lecz poznając złudzenie, zagniewany trącił go nogą, od czego została plama z błota, któréj kameduli dla pamiątki zmywać nie chcieli205”.
Sam kościół jest rotundą spartą między przyległemi murami. Wznoszą się nad nim dwie niewielkie wieże, które razem z półowalnym przedsionkiem stanowią jego fronton. Wszystko z ciosowego kamienia. Ogół tego, lubo niewielkiego, kościoła, uderza harmonią i majestatem. Wszystkie ściany są powleczone marmurem czarnym i czerwonym, we fladry. W wielkim ołtarzu jest Nawiedzenie Najświętszej Panny, — takiż sam obraz znajdował się za ołtarzem, w chórze, gdzie się modlili zakonnicy. Oba obrazy miały być ozdobione kamieniami, złotem i argenterią, ale Francuzi w 1812 roku zrabowali te kosztowności. Inne ołtarze są: św. Marii Magdaleny206, św. Krzysztofa, św. Kazimierza (1714 przez Kazimierza Ancutę biskupa wileńskiego), św. Benedykta, Romualda i Bonifacego. Kościół łączy się z resztą zabudowań korytarzem, także ozdobionym w obrazy i freski. W zakrystii był obraz Karola V cesarza w płaskorzeźbie i kilka malowideł. Pod kościołem znajdują się sklepy ze zwłokami fundatorów. Ciemna marmurowa tafla na posadzce kościoła złotemi literami wskazuje ich miejsce. Leży tu fundator Krzysztof Pac, jego żona Elżbieta de Mailli, troje ich dzieci, kilku wiernych sług i jakaś Pacowa z domu Potocka. Kościół nie ma organów, których ścisłość reguły kamedulskiéj nie dopuszcza. Malowidła odznaczały się niepospolitym pędzlem, kościół celował smaku pełną, włoską strukturą. Rzadkim w Polsce przykładem, ocalało tu imię architekta kościoła: był nim Ludwik Fredo, Włoch, który późniéj zostawszy braciszkiem kamedulskiego zakonu, tutaj umarł. W refektarzu był jego portret207.
Osiem milionów złotych polskich miała kosztować fundacja kościoła i klasztoru w Pożajściu; sam szatan (według podania) miał przeszkadzać téj budowie. Pobożność i wytrwałość zaradziły kosztom, przemogły przeszkody. Konstytucje sejmowe parę razy utwierdzały tę fundację; kameduli trwali tu od r. 1667 do 1831, to jest: blisko przez lat 200. Nie zostawili żadnego śladu swojego bytu, żadnego dzieła w druku, żadnéj kroniki w rękopiśmie.
Prawda, że Francuzi w r. 1819 zniszczyli Pożajść, ale do przechowania jego pamiątek nie przyczyniali się wcale księża kameduli. Niemcewicz zwiedzający to miejsce w r. 1819 na próżno się dopytywał o treść niektórych z uwiezionych obrazów.
„Zapytywałem prowadzącego mię kleryka, potem i zakonnika, krótką odebrałem odpowiedź: nie wiemy. Przecież kleryk lat już 4, zakonnik 22 tu mieszkali.
Pytałem o bibliotekę; odpowiedziano mi, że od czasów wojny francuskiej, jak była przerzuconą, dotąd w nieporządku zostaje w stosach pod dachem.
— Przecież — rzekłem — przez lat siedem był czas ułożyć ją i spisać.
— My się w tych rzeczach nie
Uwagi (0)