Darmowe ebooki » Reportaż podróżniczy » Podróż Polki do Persji - Maria Ratuld-Rakowska (biblioteka cyfrowa dla dzieci TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Podróż Polki do Persji - Maria Ratuld-Rakowska (biblioteka cyfrowa dla dzieci TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Maria Ratuld-Rakowska



1 ... 9 10 11 12 13 14 15 16 17 ... 28
Idź do strony:
i świąt uroczystych, w dni przeglądu wojsk przez Naieb-Saltaneh lub szacha żołnierze wdziewają czerwone mundury, w których wyglądają prawie czysto.

W jaki sposób wywiązują się z ćwiczeń wojskowych — nie wiem tego dokładnie. Sądzę wszakże, że instruktorzy europejscy na marne tracą swój czas i zużywają energię.

*

Turki przedstawiają problematyczną może nieco, lecz w każdym razie jedyną siłę fizyczną organizmu narodowego, Farsi są jego mózgiem. Umysł mają bystry, obejmujący łatwo, ale nie pogłębiający przedmiotu. Uczą się wszystkiego niesłychanie prędko, nie przetrawiają jednak zdobytej wiedzy. Asymilują sobie jej stronę powierzchowną, zachowując z niej to, co błyszczy, czym mogą olśnić. Odrzucają wszystko, co treść jej wewnętrzną stanowi. Lubią robić tamasza183 z swych wiadomości, jak dellale z swych skarbów.

Próżność ich i zarozumiałość jest niebotyczną. Tak samo, jak z pochwyconych gdzieś słabych świateł wiedzy, chełpią się z bogactwa, z koligacji, z tytułów.

Gdy opowiadać zaczną o swych przodkach, każdy z nich ród swój wiedzie z jakichś szahzadek (książęta krwi królewskiej) lub z Kadżarów, którym, jak u nas Augustowi Mocnemu, wiele przypisywać można. Bowiem w ogóle, prócz Muzaffer-Eddina, człowieka obyczajów spokojnych, obchodzącego się kilku żonami, szachowie tej dynastii enderumy mieli zapełnione pokaźnie. A słynny Fet-Ali-Szach (1797–1834), król czarnobrody, którego postać uwieczniają ściany pałaców, mozaiki bram, miniatury, malowidła kalemdanów (piórniki), kalemkorów (płótna) i skrzynek — posiadał kolekcję 700 małżonek, które dały mu 600 sztuk potomstwa.

Rozmnażając się w skromniejszych niż wielki ojciec rozmiarach, potomstwo to dorosło jednakże do niezłej już cyfry 5000 osobników. Nietrudno więc Persowi z Kadżarów w prostej linii legitymować się lub choć bokiem do nich się przygarnąć.

Uważają się też Irani za najstarszy naród świata i cywilizacji. Ich instytucje społeczne i państwowe są nieskończenie wyższe od odpowiednich instytucji Frengistanu; ich medreszeh to najpierwsze szkoły obu półkuli; ich poezji żadna inna nie dorówna — z niej jeszcze bez wątpienia ciągną najsłuszniejszą chwałę. Król ich jest najpotężniejszym z monarchów ziemi: to „biegun wszechświata i jego bożyszcze, studnia wiedzy, pierwszy szczebel drabiny niebieskiej, monarcha, którego armie liczniejsze są niż gwiazdy na niebie i piaski w morzu, król królów i cień Boga”. Czym zresztą nie jest on w ich przesadnie napuszonych określeniach?

Nigdy nie zapomnę pewnej okoliczności, w której mogłam po raz pierwszy osądzić naiwną zarozumiałość i pewność siebie synów Iranu. Działo się to nie w Persji, lecz jeszcze w Paryżu, na wielkim raucie, wobec przynajmniej trzystu osób.

W różnojęzycznym tłumie gości, przeważnie złożonym z przedstawicieli świata lekarskiego, kołatało się kilku Persów, którzy ukończywszy studia medyczne w teherańskim Collége Impérial, przyjechali na uzupełnienie ich do Paryża.

Na raucie popisywali się wirtuozi fortepianu i jacy wirtuozi: grał Paderewski184, po nim znana pianistka, pani Roger-Miclos185. Kto więcej — nie pamiętam, w każdym razie artyści niepośledniej miary.

Nagle zbliża się do gospodarza domu jeden z młodych Persów, oświadczając, że on również biegłym jest wykonawcą i chce zagrać zgromadzeniu kilka perskich melodii.

— Czy to być może? Ależ to doskonale!

Nieopatrznie sadzają go przy instrumencie, oznajmiając, że dr Szeik Mohammed zgodził się uprzejmie zapoznać nas z popularnymi motywami swej ojczyzny i w ciszy salonu rozlega się wystukiwana jednym palcem, monotonna jak szmer wody nuta perskiej piosenki.

Wysłuchawszy ją raz, obiecujący wiele filar medycyny perskiej powtórzył ją raz drugi, trzeci, czwarty... i nie wiem już wiele razy, bo — wraz z całym towarzystwem — walczyłam z duszącym mnie śmiechem.

Szczęściem gospodarze, dziękując Persowi i dając hasło do oklasków, zakończyli komedię, a wirtuoz z bożej łaski z miną głębokiego zadowolenia powstał od fortepianu.

Nie dosyć na tym.

W parę dni później u mnie wobec kilku osób opowiadał z twarzą rozpromienioną o swym tryumfie. Zaproponował nam przy tym, iż zagra d’autres morceaux, encore plus beaux186. I nim zdążyłam znaleźć jakiś zręczny frazes i oszczędzić mym gościom tej rozkoszy — Szeik Mohammed siedział już przy fortepianie, stukając jednym palcem d’autres morceaux, encore plus beaux.

Bezczelna pewność jego nie jest bynajmniej wyjątkowa. Dzieli ją ze wszystkimi niemal swymi rodakami. A ogólnie biorąc, jest jednym z najwięcej inteligentnych spomiędzy znanych mi Persów. Ani więcej próżny, ani więcej zarozumiały od innych — znakomicie kieruje swą barką życiową. Był faworytem wielkiego wezyra, nie zdziwię się bynajmniej, jeżeli zostanie ministrem.

Synowie dawnego Iranu słynęli jakoby — jest to opinia Herodota187 — ze swej prawdomówności i z mistrzowskiego strzelania z łuku. Nie wiem jak dzieje się obecnie z łukiem. Odwaga bowiem dzisiejszych Persów w niczym odwagi lwów Farsu188 nie przypomina. Zresztą i lwy wyginęły i stają się mitem.

Co się tyczy prawdomówności, samo posądzanie o nią Persów mogłoby wyglądać na zjadliwą ironię. Prawda nigdy na ustach ich nie wykwita. Potrzebą ich natury jest mijanie się z nią na każdym kroku, kłamstwo dla kłamstwa, jak sztuka dla sztuki. Potrzeba ta pozostaje zresztą w ścisłym związku z niezwykłą przesadnością umysłu, rozdmuchującego drobiazgi do rozmiarów olbrzymich, i z wrodzonym również zamiłowaniem do pochlebstwa.

Te wady, przykre niezawodnie w bliższych stosunkach, nic nie ujmują zewnętrznemu wdziękowi ich obejścia, potęgują go nawet. Pers mówi dużo, ładnie, pełnymi obrazami. Lecz człowiek, który w stosunku z nim zapomina, że piękne frazesy są efektami retoryki, skazany będzie na smutne zawody i rozczarowania.

Szanujący się Pers przy pierwszym zetknięciu z kimkolwiek zasypie go powodzią komplementów i ofiaruje mu w potoku słów miodopłynnych swój dom ze wszystkim, co tenże zawiera, swe stosunki, swe wpływy — niebotyczne, oczywiście, jak szczyty Demawendu. Wszystko, co doń należy, jest male szuma, co już miałam sposobność zaznaczyć wyżej.

Nie przypominam sobie jednakże, aby którykolwiek umiał obietnic dotrzymywać, o ile mu się o nich wciąż nie przypomina i nie stoi przed oczyma żywym wyrzutem, nie zadręcza go natrętnie.

Nie są to moje tylko osobiste spostrzeżenia. Potwierdzają je wszyscy bez wyjątku dawni i dzisiejsi podróżnicy, wszyscy Europejczycy pozostający z Persami w styczności.

Chardin niejednokrotnie rozwodzi się obszernie nad skłonnością ich do przesady i pochlebstwa, nad ich nieprawdomównością i brakiem poszanowania dla danego słowa. Jacques Morièr uważa, że Persi poczytują praktykowanie pochlebstwa na kolosalną skalę za elementarny obowiązek grzeczności.

Trzeba więc, obcując z nimi, pamiętać, że słowa służą do zamaskowania myśli i nie wymagać od nich przymiotów, których odmówiła im natura. Wtedy wdzięk, uprzejmość i wytworność ich zachowania sympatyczne pozostawią wrażenie.

Zdarzają się jednak wyjątkowo między nimi ludzie skromni, a pełni zalet gruntownych, pracujący wytrwale dla dobra publicznego i poważnie wykształceni.

Każdy, kto przebył czas jakiś w Teheranie, poznał ludzi i stosunki, postawi niezaprzeczenie na pierwszym miejscu w ich rzędzie zmarłego przed kilku laty ministra oświaty, Mohbere-Dowle i czterech jego synów.

Synowie ci pobierali wszyscy nauki w niemieckich uniwersytetach, mają prawdziwą wiedzę i z nią się nie popisują. Znaczną część wielkiego majątku poświęcają na cele publiczne, nie zrażając się niezliczonymi trudnościami, jakie w swym kraju spotyka na każdym kroku Pers pragnący zbudzić swych braci z martwoty i apatii.

Lecz Persja szybkim krokiem dąży do upadku. Właściwiej byłoby powiedzieć, że jest w nim pogrążona beznadziejnie. Wątpię też, czy dobra wola kilku jednostek i ich wytrwały wysiłek zdołają coś przeciw niezmierzonej mocy inercji i zastoju.

*

Obszar Persji przewyższa obszar Francji, a zaludnienie jej jest stosunkowo 15 razy mniejsze. Pod uprawę idzie zaledwie pięćdziesiąta część gruntu. Zapasów zboża ani ryżu nie ma nigdy i być nie może. Gdy przychodzą złe zbiory, głód w ślad za nimi kroczy, dziesiątkując ludność. W roku 1861 nawiedził kraj cały. Powrócił w r. 1871–1872. W mieście Meszedzie189 80 000 ludzi zmarło w owej epoce śmiercią głodową.

Dawni mieszkańcy Iranu uważali uprawę gruntu za jeden z obowiązków religii, toteż kraj pocięty był szeroko rozgałęzioną siecią kanałów roznoszących ziemi wodę, na którą natura dziwnie tu jest skąpa, a którą z wielkim mozołem i ciężkim trudem z gór sprowadzać trzeba. Upusty kanałów otwierane zostają w określonych odstępach czasu na dzień cały. Woda rozlewa się po polach i ogrodach, przesycając grunt należycie. System ten użyźniania, dający jak najlepsze rezultaty, jest niestety całkowicie dziś zapuszczony na wielkich przestrzeniach kraju.

Persja biedna jest w rzeki. Jedna z nich zaledwie, Harun190, wpadająca do Szatel Arabu191, uchodzić może za spławną i posiada wodę w każdej porze roku. Wszystkie inne, jak Sefid-rud192 (biała rzeka), dopływ jej Szach-rud i różne pomniejsze rzeczki i strumienie wysychają zupełnie w letnie skwary. Potoki górskie, płynące wezbraną falą podczas roztopu śniegów, czernieją suchym łożyskiem przez długie letnie miesiące.

Dodać bowiem należy, że suchość klimatu jest wprost niesłychana. Rosa stanowi fenomen nieznany w środkowej Persji. Jeden z dawniejszych podróżników, Oliriez, konstatuje193 ze zdumieniem, że na rozległej przestrzeni kraju, którą zwiedził, nie znalazł ani jednego ziemnego ślimaka. Nie dziwię się temu, jeśli przebywał latem bezwodne i przepalone przez słońce okolice. Deszcze nie spadają całymi miesiącami. W drugim roku mego pobytu od początku marca do połowy września jednej kropli wody niebo nie zesłało.

Letnie skwary trwają od początku maja do połowy października, nieraz dłużej. Oddycha się przez te długie miesiące żarem strasznym; noce tylko przynoszą ulgę, bo są względnie znośne, nawet w Teheranie, na 100 metrów nad morzem położonym, a zupełnie chłodne w górach Szimranu194, dokąd w końcu maja wyruszają wszyscy Europejczycy. Persowie chronią się podczas upalnych godzin dnia do swych sirzemini, piwnic specjalnie na ten cel urządzanych, czystych, a u ludzi bogatych wykwintnych nawet wykładanych mozaiką lub marmurem, szemrzących kaskadą źródlanej wody, dopływającej do obramowanego w majoliki basenu. Panuje w tych piwnicach przyjemny półmrok i chłód orzeźwiający.

Wiosną, jak już mówiłam, spadają ulewne deszcze, powodujące stałe zapadanie się płaskich ziemnych dachów. W naszym domu przez dwa lata z rzędu rozpadał się w gruzy dach jadalnego pokoju, w salonie woda sączyła się w dwóch kątach, w sypialni wzdłuż jednej ściany. Należeliśmy jeszcze do względnie uprzywilejowanych; w wielu domach sypiano pod parasolami. A Europejczycy zajmują najlepszą dzielnicę i najporządniejsze budynki. Cóż dziać się musi u Persów?

Przez te kilka dni potopu ziemia wchłania chciwie wilgoć (czego dowodem dachy); potoki górskie zalewają pola i drogi. I gdy kończą się krótkotrwałe deszcze, natura rozkwita w niezrównanym przepychu. Drogi prowadzące do wiosek Szimranu zamieniają się na te rozkoszne dni wiosny w ogrody z czarodziejskiej bajki. Kwitną na nich róże polne, białe, różowe, płomiennie żółte i krwawoczerwone. Krzaki stoją jak olbrzymie jednobarwne bukiety, liści wcale nie widać. Przy nich róże ogrodów i bzy perskie bladoliliowe, o wątłym i delikatnym kwieciu i woni upajającej, ciemne bzy tureckie o kiściach kwiatów jędrnych i skupionych, biała tarnina, osypana śnieżystymi płatkami, akacje białe i złociste, różowe tamaryksy, jaśmin o zapachu ciężkim i słodkim, wszystkie wreszcie drzewa owocowe. Gdzieniegdzie wznosi swą koronę judaszowe drzewo195, wspaniałe i dziwne, o pniu ciemnofioletowym i różowo-liliowych kwiatach. Wszystko na słonecznych drogach rozkwita jak za dotknięciem różdżki magicznej. Zielenieją topole i wierzby, srebrzy się białym liściem jujuba. Ogrody są jak wielkie kępy zieloności, róż i woni, trawnikami płyną smugi fiołków przesypane płatkami brzoskwini i jabłoni.

Gdy widziało się raz tę wiosnę Wschodu, zachowuje się na zawsze obraz jej we wspomnieniu. I nostalgiczna za nią tęsknota ściska duszę, gdy powieją pierwsze ciepłe podmuchy.

W Persji poprzedzają tę porę roku silne wiatry. Lecz z największą gwałtownością zrywają się wiatry latem i jesienią, szczególniej na południu, gdzie straszliwe czynią spustoszenia. Wiatr gorący, niosący tumany kurzu i wirujące słupy piasku, przechodzi nad okolicą jak gniew boży, wyrywając z korzeniami drzewa, znosząc namioty. Zwą go samyalem lub wiatrem ognistym. Chardin obszernie o nim pisze. Wszyscy podróżni byli świadkami słabszych lub silniejszych huraganów wietrznych. Morièr twierdzi, że o nich to myśleli prorocy mówiąc: „Wiatr, który przeszedł nad trawą, spalił ją”. „Zboże spalone jest, nim zostało zebrane”.

Nie widziałam spalonego zboża, lecz spotykałam w ogrodach i na drogach potężne drzewa przez wichurę zwalone.

Burza równie rzadka jest jak deszcze, lecz gdy wybucha, to z siłą nieposkromioną. Oszałamia i pogrąża w odrętwienie. Błyskawice nie schodzą na chwilę z nieba, pioruny biją bez przerwy w ogłuszającym huku grzmotów, które echa gór odbijają przeciągle. Huragan wstrząsa ścianami domów, szyby brzęczą żałośnie, drzwi, zamknięte na pierwotne zasuwy, otwierają się bezustannie.

Trwa to niedługo, a całe wieki... wreszcie deszcz spada nawałą. Mija parę godzin i z przeczystego nieba już śmieje się słońce lub wyiskrzają się gwiazd miliony.

Jesień pogodna, ciepła jeszcze trwa miesiąc, nie więcej, i przepala liście drzew na wszystkie odcienie czerwieni i złota. Nigdzie w naszej chłodnej Europie nie widziałam równie subtelnej rozmaitości tonów. Z gałęzi układamy artystyczne bukiety piękniejsze nad wiązanki kwiatów.

Zima krótka jest, ostra, mroźna i słoneczna. Śniegi spadają gęste, zasypując pola i drogi. W godzinach południowych słońce grzeje jednak prawie jak latem i działa prawdziwe cuda. Przybyliśmy do Teheranu w ostatnich dniach grudnia; najęliśmy mieszkanie około 10 stycznia. W ogrodzie domu nad basenem rozkwitał jeszcze krzak róży, podczas gdy śnieg zalegał grubą warstwą miasto.

*

Zarzucenie stopniowe uprawy gruntu sprawia, iż kraj zamienia się powoli w bezpłodną i jałową pustynię. Zaledwie część prowincji Azerbejdżanu i Farsistanu, jako też wąski pas Gilanu i Mazenderanu196 wzdłuż Morza Kaspijskiego przedstawiają w niej dobroczynne oazy życia roślinnego, wykwitającego bogato pod tym słońcem, jeżeli tylko człowiek zechce mu dopomagać wodą.

Dojrzewają pod nim granaty, figi, pomarańcze, cytryny, daktyle, trzcina cukrowa, niezliczone odmiany winogron i wszystkie prawie owoce stref naszych. Na południu ścielą się bezbrzeżne pola róż, z których ciągną wonną esencję i olej różany. Na południu też i w Gilanie zaprowadzona jest kultura jedwabników; drzewa morwowe rosną na rozległych przestrzeniach. W pewnej części Gilanu, około Rudbaru, znajdują się jedyne w Persji gaje oliwne, dostarczające dość znacznej ilości oliwek. Mazenderan zaopatruje w ryż kraj cały. Mnóstwo pól obsiewanych dawniej zbożem, przeważnie pszenicą, idzie

1 ... 9 10 11 12 13 14 15 16 17 ... 28
Idź do strony:

Darmowe książki «Podróż Polki do Persji - Maria Ratuld-Rakowska (biblioteka cyfrowa dla dzieci TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz