Podróż Polki do Persji - Maria Ratuld-Rakowska (biblioteka cyfrowa dla dzieci TXT) 📖
Relacja z podróży i dwuletniego pobytu autorki w Persji pod koniec XIX wieku. Ratuld-Rakowska opisuje uciążliwą wyprawę przez wschodnią Turcję i północną Persję do Teheranu, którego opis zamyka pierwszą część książki. Część druga poświęcona jest samej Persji.
Autorka barwnie przedstawia krajobrazy, ubiory i zwyczaje, wiele miejsca poświęca odmiennościom wyposażenia domów, miejscowej kuchni, różnicom w sposobach spożywania potraw. Opisuje tętniące życiem bazary z mnogością towarów, wędrownych sprzedawców i kłopoty ze służbą. Przystępnie przedstawia islamski szyizm, główne wyznanie Persji, życie religijne, najważniejsze święta i świątynie, a także ceremoniały i zwyczaje panujące na dworze szacha.
Wykształcona na studiach w Paryżu, autorka szczególną uwagę poświęca codziennemu życiu i pozycji społecznej kobiet w Persji.
- Autor: Maria Ratuld-Rakowska
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Podróż Polki do Persji - Maria Ratuld-Rakowska (biblioteka cyfrowa dla dzieci TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Maria Ratuld-Rakowska
Dziś romantyczne dzieje tego wschodniego barona-rabusia nie pozostawiły we wspomnieniu nawet legendy, ruiny zamku zaś są smutnym, bezkształtnym zwaliskiem gruzów.
*
Cywilizacja znalazła w Kasbinie swój wyraz w postaci hotelu urządzonego do pewnego stopnia na sposób zachodni. Gościnne pokoje nie odznaczają się, co prawda, luksusem, ani nawet wygodami, lecz kuchnia za to jest smaczna i przyzwoita i potrawy przyrządzone po europejsku.
Z innych jeszcze względów przedstawia Kasbin „wrota do raju”, jak go przesadnie nazywają Persowie. Prowadzi odeń do Teheranu, na przestrzeni 150 kilometrów, szeroka, równa pocztowa droga, przeprowadzona przez Nasr-Eddina.
Droga kosztowała podobno półtora miliona franków, z której to sumy więcej niż połowa zniknęła w kieszeni przedsiębiorcy. Sądzę, że wybaczą mu to ludzie najsurowszej cnoty, którzy dotarli tu po długiej podróży, pogruchotani torturą furgonu, kedżawe lub tachtarawanu125. W Kasbinie dzięki „królewskiemu gościńcowi”, tak zowią ten trakt pocztowy, można wsiąść do prawdziwego powozu i w niecałą dobę (18–20 godz.) przebyć 150 kilometrów dzielących go od Teheranu. Czapar-khankh126 — stacje pocztowe rządowe — liczne są na tej przestrzeni; o konie na nich łatwo. Zaledwie, zatrzymawszy się, zdążymy wypić parę szklanek herbaty, a już ruszamy dalej.
Nasz powóz to jakaś odwieczna staroświecka kareta, wybita czerwonym aksamitem. Zdaje mi się, że jestem w królewskim pojeździe i tonę w błogości niezmiernej, tak zmieniają się wymagania ze zmianą szerokości geograficznej. Mrok już zapadł od dawna, gdy wyruszamy w drogę, gęsty śnieg świat przesłania, niewyraźnie majaczą w dali ciemne zarysy łańcucha Elbursu, u stóp którego rozkłada się Kasbin i wzdłuż którego jechać będziemy do samego Teheranu.
Kiedy brzask świtać zaczyna, widzę wioski i osady, tulące się u podnóża gór w wiankach topoli i jujubów. Pełno sadów owocowych, winnic, pól uprawnych; wiosną i latem musi być to uroczy zakątek ziemi. Czuć w nim czynne życie, widać pracę człowieka. Słońce przebija szare mgły rannych tumanów i wypływa na niebo we wspaniałym majestacie, opromieniając weselem cały krajobraz zimowy. Fantastycznie poszarpane cyple gór twardo i ostro wcinają się w ciemny szafir nieba. Przed nami, daleko, na skraju horyzontu widnieje Demawend w wiecznych śniegów koronie.
Demawend, leżący o kilkanaście kilometrów wgłąb za Teheranem, wznosi się na 7000 metrów nad poziomem morza i o dwa przeszło tysiące przewyższa szczyty otaczającego go gór pasma. Persowie, w których wyobraźni ojczyzna ich, w tym co dała jej natura i co dokonali ludzie, jest najpierwszym spomiędzy krajów ziemi, uważają Demawend za „wszystkich gór matkę, górę świętą”. Arka Noego zatrzymała się, według ich podań, na tym szczycie, który jest „źródłem światła, kolebką ludzkości”. Legendy kosmogoniczne azjatyckich narodów ogromnie kazały błąkać się tej arce, bo oto stanęła podobno również, jak twierdzą miejscowe podania, na górze Salazan127, na północo-wschodzie od Tebrysu. Salazan (4800 m) jest, zarówno jak Demawend i Ararat, wygasłym wulkanem.
Wioski coraz częstsze, ruch coraz większy, czuć bliskość wielkiego miasta. Dodać też należy, że trakt kasbiński jest wspólną drogą karawan idących z Małej Azji i od Morza Kaspijskiego. Nieskończonym sznurem wyciągnięte, kroczą wielbłądy z kryształowym śpiewem dzwonków, roznoszącym się dalekim echem w przeczystym powietrzu. Osiołki, obładowane workami złotych pomarańcz, olbrzymich, podłużnych melonów i czerwonych granatów, niosą do stolicy codzienną daninę owoców. Muły, objuczone górami chrustu, wyglądają jak wielkie ruchome krzaki. Wciąż mijają nas w błyskawicznym pędzie jeźdźcy na przepysznych rumakach.
W podróży przez góry mogłam była ocenić nadzwyczajną zręczność i wytrzymałość zwierząt, lecz nie spotykałam właściwie tych pięknych koni, o których szeroko rozpowiadali mi w Paryżu znajomi Persowie. W Tebrysie zobaczyłam po raz pierwszy prześliczne białe, półarabskie wierzchowce, jakich nie powstydziłyby się w Europie stajnie królewskie, a które tu posiadają najzwyklejsi śmiertelnicy. Nie ma prawie Persa tak biednego, który by nie miał choć jednego konia, a nie ma znów prawie koni nierasowych. Persowie celują w konnej jeździe i ćwiczą się w niej od dziecka. Siedmioletnie chłopięta pędzą galopem na oklep, nie trzymając nawet uzdy. W ogóle nadużywają tu galopu, nie znają kłusa, lecz dobrze wyglądają na koniu w szalonym swym biegu. Za to kobiety nie śpieszą się w drodze, gdy podróżują na ośle lub konno. Zwierzę stąpa krok za krokiem, przy nim wlecze się opieszale sługa lub przewodnik, towarzyszący zawsze najuboższej choćby hanum.
Na drodze kasbińskiej spotykamy, jak mówiłam, jeźdźców mnóstwo. Rynsztunek niektórych koni wspaniały. Czapraki z jedwabnych cennych dywanów lub też szyte złotem na ispahańskim aksamicie. Uździenice i lejce pokryte są złotą i srebrną łuską. Widzę sokolników, trzymających na łańcuszku zakapturzonych drapieżników. Mijają też wspaniałe kawalkady: to magnaci, paradujący w otoczeniu sług i dworzan. W Persji żaden dygnitarz i żaden pan wielki kroku sam nie zrobi; jak grand hiszpański dawniej, Pers do dzisiejszego dnia skrępowany jest wielkością rodu, imienia, dostojeństwa: nie wolno mu ruszać się jak prostym śmiertelnikom. Gdy czasem nawet odbywa pieszy spacer, idą przed nim i za nim słudzy. Gdy jedzie powozem lub konno, przodem pędzą przyboczni ferrasze128, rozganiając tłum i torując drogę, z tyłu, za pojazdem posuwa się cały orszak postaci w kostiumach bogatych i jaskrawych. Dzikie to i barbarzyńskie z pewnością, ale niezaprzeczenie bardzo malownicze. Coraz więcej sadów i winnic. Okolicę użyźnia rzeka Kerech, której źródła wypływają z gór Elbursu129. Dojeżdżamy do ostatniej stacji przed Teheranem.
To Szach-Abbad130 z pałacem Soleimanieh, zbudowanym przez słynnego Fet-Ali-Szacha131, drugiego króla z dynastii Kadżarów. Jedna to jeszcze z letnich rezydencji Nasr-Eddina, niezmordowanego podróżnika, nie darmo panującego nad licznymi plemionami nomadów. Monarcha nie często tu przebywa; wspaniały pałac jest zaniedbany, a otaczający go naokół rozległy i cienisty park wygląda na raj opuszczony.
Wciąż mamy przed sobą Demawend, którego śniegi olśniewająco iskrzą się w słońcu.
Do Teheranu dojeżdżamy, nie spodziewając się go prawie. Nie poprzedzają go bowiem, jak Khoj i Kasbin, długie szeregi ogrodów i szarych murów. Nagle widzę spoza skrętu drogi kilka kopuł, kilka minaretów, szare błotniste masy domów i ogrodzeń, nagie szczyty topoli i rozłożyste gałęzie platanów. Oto już Derwaseh Kasbini132, jedna z dwunastu bram miasta, zdobna w niebiesko-białe majoliki i strzelająca w niebo smukłymi turkusowymi wieżycami.
Bramy strzegą wojownicy o minach sennych, przybrani w czerwone mundury. Na głowie mają niskie czapki barankowe, ozdobione z przodu złocistą blachą, na której nad lwem Iranu wschodzi pucołowate słońce.
Jesteśmy w mieście. Jedziemy wzdłuż brudnych, o niezachęcającym wyglądzie ulic, między murami z błota, tudzież rzędami topoli i platanów. Przez nową, niższą, mozaiką zdobną bramę wjeżdżamy na obszerny plac kwadratowy, na którym panuje ruch ożywiony: krążą tu pojazdy i toczy się tłum przechodniów. Dalej przez takąż jak poprzednia bramę w barwne mozaiki wydostajemy się z placu na szeroką ulicę zda się w prostej linii ku górom biegnącą; przed nami znów śnieżne szczyty, które świeciły nam od samego Kasbinu. Lecz tuż za bramą przystajemy przy jednym z pierwszych domów. Jest to piętrowy, przyzwoicie przedstawiający się budynek hotelu trzymanego przez małżeńską parę Szwajcarów. Tu zatrzymamy się przez dni kilka, zanim urządzimy się u siebie.
Bo wędrówka skończona — dotarliśmy do portu.
Zewnętrzna fizjonomia miasta. — Plac broni, główne ulice. — Dzielnica europejska. — Dobrodziejstwa cywilizacji. — Typy uliczne. — Derwisze. — Spacer szacha. — Kareta Fet-Ali-Szacha. — Charakter zewnętrzny dzielnicy perskiej. — Bazar. — Dellale.
Teheran od lat stu zaledwie, bo od 1795 roku, jest oficjalną stolicą, Persji. Wprawdzie już podczas najścia Afganów szach Hussein133, ostatni z dynastii Sofich134, utwierdził w nim swą rezydencję, lecz dopiero pierwszy monarcha z panującej obecnie rodziny Kadżarów135, Aga-Mohammed-Khan136, ogłosił go ostatecznie za stolicę. Na miejscu nędznych glinianych lepianek dawnej wioski, a późniejszej mieściny, chroniącej się w topolach i platanach, stanęły pokaźniejsze domostwa, pojawiły się gmachy, meczety, pałace, potężnie rozrósł się też i bazar.
Pietro della Valle, który zwiedzał był Persję i Teheran w XVII wieku, podczas panowania Abbasa Wielkiego, nic godnego w mieście nie zaznacza, prócz wielkiej ilości platanów; nazwał je też „miastem platanów”.
Stolica Persji rozpostarła się na wielkiej przestrzeni, jak w ogóle zresztą wszystkie tutejsze miasta. Każda rodzina, nawet najbiedniejsza, posiada własny dom, najnędzniejsze choćby oddzielne pomieszczenie. Przy domostwie znajduje się ogród, czy ogródek, wskutek czego każda grupa rodzinna rozsiada się na szerokim obszarze.
To, co mówiłam o Khoj, w zupełności zastosowuje się do zewnętrznej fizjonomii każdego perskiego miasta. Wzdłuż ulic biegną z dwóch stron mury z gliny i błota, sponad nich wyglądają wierzchołki drzew ogrodu. Furtki lub niskie bramy o ciężkich żelaznych zawiasach i ryglach prowadzą do mieszkalnego budynku, otaczającego czworobokiem ogród. Domy zazwyczaj parterowe, z rzadka posiadają jedno piętro — balakhaneh137. Dachy mają płaskie, lepione ze słomy i gliny i oparte na wątłym, drewnianym belkowaniu. Dachy te zapadają się z niesłychaną łatwością, gdy nadchodzi pora deszczów wiosennych, krótkotrwałych wprawdzie, lecz ulewnych. Nie ma prawie domu, w którym by jeden choć pokój nie ucierpiał, jakkolwiek mieszkańcy energicznie i wytrwale wodę z dachów zmiatają; rynny oczywiście nie istnieją. Na dachach gwarno i wesoło latem. Siedzą tam przez dzień cały, jedzą, pracują, modlą się i bawią.
Środek ogródka zajmuje nieodzowny basen w wianku róż, tamaryksów138, bzów i granatów. Woda, niezbyt często odnawiana, zamienia się w upalne dnie lata w kałużę zielonkowatego błota. Podróżnicy unoszący się w zachwytach nad tymi basenami zwiedzali widać wyłącznie ogrody szacha i dostojników, gdzie woda zbiorników jest rzeczywiście jak kryształ przejrzysta i świeża, gdyż sprowadzają ją z niemałym kosztem z górskich strumieni. Lecz zawartość w basenie przeciętnego śmiertelnika zmieniana bywa raz lub co najwyżej dwa razy na miesiąc, a w Europejczyku wprost budzi odrazę. Persowie jednak nie dzielą naszych na tym punkcie uprzedzeń. Myją się w tym cuchnącym płynie, pocierając nim twarz i ręce; są przy tym najmocniej przeświadczeni, że czynią zadość wszystkim wymogom higieny i czystości, tym bardziej że odczuwają potrzebę nurzania rąk w lepkiej mazi basenu po kilkanaście razy dziennie. Widziałam niejednokrotnie Persów z najlepszej sfery, wysokich dygnitarzy, przybywających do mego męża na konsultację lub z wizytą, jak przed wejściem do poczekalni pochylali się nad basenem, ażeby obmyć ręce w jego podejrzanej przezroczystości wodzie.
W ogóle też lubią przesiadywać przy basenach godzinami całymi; rzekłbyś, że woda ich hipnotyzuje. Może dlatego, że kraj w nią nie obfituje, że z gór mozolnie ją do kanałów sprowadzać trzeba, że rzeki świecą częściej wyschłym kamiennym łożyskiem niż srebrną wód falą. Faktem jest w każdym razie, że spędzają długie dnia godziny wpatrzeni w głąb mętną, zieloną, zadumani głęboko, ująwszy głowę w dłonie lub ciągnąc machinalnie kalian. Co widzą w tafli wodnej? O czym myślą? Czy myślą?
W domach ludzi mniej zamożnych enderum i birun, jakkolwiek wyraźnie rozgraniczone, w jednym mieszczą się budynku. W sferach bogatych i arystokratycznych kobiety posiadają oddzielne domostwo, umieszczone za birunem, w głębi ogrodu.
*
Teheran otoczony jest wałem obronnym i murem. Wał jest podobno nieszczególny, mur zlepiony z ziemi kruszy się i szczerbi wyłomami. Słabą nader byłby ochroną przeciw nieprzyjacielowi. Dwanaście bram, Derwaseh, w tym murze otwartych, prowadzi do dwunastu różnych części miasta. Wszystkie zdobne są jednakowo w smukłe wieżyczki, ze wszystkich świecą niebieskie, białe, szafirowe majoliki, mozaiki kwiatów, liści, arabesek, ptaków, zwierząt i wojowniczych postaci.
Nad najbliższą naszego domu Bramą Szimrańską króluje w mozaice Fet-Ali-Szach, roztaczając olbrzymi wachlarz swej czarnej brody.
Środkowy punkt miasta stanowi wielki czworokątny plac, Majdani Tophaneh139, plac broni (dosłownie: plac domu armat), otoczony ze wszystkich stron jednostajnymi zabudowaniami arsenału i otwierający łuki sześciu bram, przybranych w majolikę jak bramy miejskie, na sześć głównych ulic. Budynki okalające plac wymalowane są na jaskrawe barwy; od tła czerwono-zielonego odbijają żywo dobroduszne lwy i naiwne słońca Iranu.
Na środku placu kilkanaście drzew tworzy niewielki skwer czworokątny, w którego rogach ustawiono cztery armaty. Abbas Wielki zabrał je był na Portugalczykach. Wystrzał, rozlegający się z jednej z tych armat zwiastuje miastu południe, drugi wystrzał obwieszcza zachód słońca. Przez miesiąc Ramadanu, miesiąc postu i umartwienia, wystrzały rozbrzmiewają trzy razy dziennie. Pierwszy z rana, o wschodzie słońca, nakazuje wiernym, by jeść przestali, drugi oznajmia godzinę południa, trzeci o zachodzie słońca, zwiastuje chwilę, w której wolno zabrać się na całą noc do wchłaniania pokarmów. Ludzie przepisy religii ściśle obserwujący140 mogą bowiem przez Ramadan jeść jedynie pomiędzy zachodem i wschodem słońca. Lecz o tym później.
Z trzech stron placu ulice prowadzą do dzielnic czysto perskich: do bazaru, do głównego meczetu, do pałacu miejskiego szacha, na plac musztry, do merizkhaneh141, szpitala, wzniesionego staraniem Nasr-Eddina.
Z czwartej, ostatniej strony dwie bramy wychodzą na dwie równoległe ulice biegnące ku Derwaseh Szimrani, za którą rozpoczyna się właściwa wieś Teheranu. Stąd ciągną drogi do podmiejskich pałaców szacha, do gór i wiosek w nich ukrytych, dokąd Europejczycy podążają w skwarne miesiące lata.
W dwóch tych dość długich ulicach, tudzież w kilku przylegających do nich skupia się całe życie europejskiej kolonii.
Tu — z wyjątkiem rosyjskiej — mieszczą się legacje142 wszystkich mocarstw, tu wznosi się kościołek katolicki, tu zakład sióstr świętego Wincentego à Paulo, które pod protektoratem francuskim założyły
Uwagi (0)