Podróż Polki do Persji - Maria Ratuld-Rakowska (biblioteka cyfrowa dla dzieci TXT) 📖
Relacja z podróży i dwuletniego pobytu autorki w Persji pod koniec XIX wieku. Ratuld-Rakowska opisuje uciążliwą wyprawę przez wschodnią Turcję i północną Persję do Teheranu, którego opis zamyka pierwszą część książki. Część druga poświęcona jest samej Persji.
Autorka barwnie przedstawia krajobrazy, ubiory i zwyczaje, wiele miejsca poświęca odmiennościom wyposażenia domów, miejscowej kuchni, różnicom w sposobach spożywania potraw. Opisuje tętniące życiem bazary z mnogością towarów, wędrownych sprzedawców i kłopoty ze służbą. Przystępnie przedstawia islamski szyizm, główne wyznanie Persji, życie religijne, najważniejsze święta i świątynie, a także ceremoniały i zwyczaje panujące na dworze szacha.
Wykształcona na studiach w Paryżu, autorka szczególną uwagę poświęca codziennemu życiu i pozycji społecznej kobiet w Persji.
- Autor: Maria Ratuld-Rakowska
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Podróż Polki do Persji - Maria Ratuld-Rakowska (biblioteka cyfrowa dla dzieci TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Maria Ratuld-Rakowska
Twórcą tej sekty był seid216 z Szirazu, Mirza Ali-Mohammed, który od lat młodzieńczych zasłynął był w swym otoczeniu z cnót niepospolitych, słodyczy i łagodności niewymownej połączonej z pogodą umysłu otwartego, jasnego, obejmującego szeroko kwestie filozoficzne, religijne i społeczne.
Ali-Mohammed gromadził naokoło siebie tłumy słuchaczów i prozelitów217. Odrzucając całkowicie Koran i wszystkie jego baśnie, „Bab”218, jak sam siebie nazywał, uznawał jedynego Boga, odmiennego od Biblii i Mahometa. Istota boska w koncepcji Baba przenika wszystkie twory; są one wprost jej emanacją i powrócą do niej w dniu sądu ostatecznego. Religia ta jest najczystszym panteizmem219.
Zło istnieje na świecie, nie stanowi jednak koniecznego wyniku dualizmu220 ducha ani fatalnego następstwa przewinień prarodziców — lecz jest tylko niezbędnym rezultatem faktu stworzenia i oddzielenia się czasowego tworu od istoty boskiej. Pojmowanie go w taki sposób wyklucza pokutę, ofiarę, ascetyzm, którym to umartwieniom Bab nie przyznaje racji bytu.
Natura ludzka jest dobra; człowiek, zdając sobie sprawę ze swego boskiego pochodzenia, dąży do doskonałości. Religia Baba pomaga mu w tym dążeniu, głosząc zasady dobroci, pobożności i litości. Nakazuje ona bogatym opiekować się biednymi w imię Boga, który w ich ręce złożył majątek jako depozyt, a nie własność. Potępia zarówno poligamię — która zresztą staje się już obecnie zbytkiem rodziny królewskiej — jak bezżeństwo. „Z każdego istnienia powinno powstać istnienie”. Potępia życie haremu, zamykające w poniżającej niewoli umysł i ducha kobiety; żąda dla niej szacunku i równouprawnienia. „Każdy babi ma prawo rozmawiać i przestawać z kobietami, widzieć je z odkrytą twarzą”. Potępia rozluźnienie węzłów rodzinnych, będące naturalnym skutkiem wielożeństwa i niskiego stanowiska społecznego kobiety, od której nie wymaga się nawet, by umiała być matką. Jest tylko płodzącym stworzeniem.
Słodki apostoł czarem natchnionego słowa i przykładem życia cnót pełnego pociągał serca i umysły tłumów. Liczba zwolenników babizmu wzrastała szybko i potężnie; doktryny Baba rozprzestrzeniane przez jego uczniów znalazły oddźwięk w całej Persji. Zaniepokojeni mułłowie zakrzątnęli się czynnie, skłaniając rząd do prześladowań.
Wybuchnęły też one ze straszną siłą. Bab i ulubiony jego uczeń rozstrzelani zostali w Tebrysie, krew wyznawców babizmu popłynęła potokiem. Na śmierć męczeńską i torturę poprowadzono kobiety, dzieci, starców. Wytępiono ludzi, lecz nie zabito idei; babizm żyje w wielu sercach i mózgach.221
W Persji pozostała jeszcze szczupła garstka wyznawców wiary starożytnego Iranu, gebrów222, wielbicieli ognia. Cierpią oni prześladowania i z wiarą swą się kryją, ale z dumą uważają się za jedynych prawdziwych potomków dawnych Irani. Liczba ich w całym państwie nie przenosi223 9000; w Teheranie jest ich zaledwie kilkuset.
O dziesięć może kilometrów za miastem wznosi się wieża niska i szeroka, samotna i ponura, na tle wzgórz czarnych i jałowego, smutkiem wiejącego krajobrazu zniszczenia. Zwą ją wieżą gebrów lub wieżą milczenia, Dagmeh. Jest to cmentarzysko gebrów. Krążą nad nim drapieżne ptaki, szarpiąc zgniliznę ciał rzuconych im na pastwę; obyczaj religii zakazuje gebrom grzebać umarłych.
*
Do pobieżnego tego nader rzutu oka na religię, o której szczegółów zasięgnąć można w znakomitej pracy M. de Grobineau Religions et philosophies dans l’Asie centrale — dodać muszę kilka uwag o moharremie, miesiącu żałoby i odbywających się w tej epoce obrządkach i uroczystościach.
Już u dawnych Arabów, przed wprowadzeniem jeszcze zolamizmu224, moharrem był miesiącem świętym. Wrogie plemiona zawieszały w tym czasie wojenne czynności. Podczas pierwszych dni dziesięciu moharremu Koran schodził częściowo z nieba, by się objawić wiernym. Wreszcie dziesiątego dnia tego miesiąca, zwanego ruz-Katl225 lub ruz-Hossein, imam Husejn, którego opowiadałam śmierć tragiczną, został zamordowany wraz z otaczającymi go Alidami przez żołnierzy Yezida-ben-Moawiah.
Dlatego też moharrem jest dla Persów okresem żałoby i postu. Jednocześnie na całej przestrzeni Iranu, w najmniejszych osadach i największych miastach odgrywają — przez pierwszych jego dni dziesięć — na zaimprowizowanych scenach dramaty upamiętniające główne epizody końca życia Husejna, od ucieczki z Medyny do śmierci jego w Karbali. Śmierć tę przedstawiają teatry w dniu dziesiątym, ruz-Katl.
Podczas pobytu jeszcze na wsi Szimranu w pierwszych dniach moharremu nie miałam sposobności widzieć Takieh królewskiego w Teheranie, urządzonego z największym przepychem i posiadającego najlepszy dobór improwizowanych aktorów. Lecz obecna byłam na dwóch przedstawieniach w Kameranieh, rezydencji księcia Naieb-Saltaneh, brata Muzaffer-Eddina, a ulubionego syna Nasr-Eddina. Zamknięte w jednej z lóż dla żon księcia przeznaczonych (było nas parę kobiet europejskich), patrzymy na widowisko jak prawdziwe wschodnie hanum, poprzez czarną sukienną firankę zasuniętą nad lożą i powyrzynaną w ażurowe desenie. Widzimy wszystko, pozostając niewidzialne.
Takieh jest olbrzymim namiotem, którego ściany obciągnięto na znak smutku czarnym kirem żałoby. Jarzy się w nim mnóstwo świeczników, co bynajmniej duszy nie rozwesela. Wszyscy obecni ubrani są czarno: nas również poproszono uprzednio o przybycie w czarnych sukniach, w których topimy się z wolna w podzwrotnikowym skwarze.
Naokół piętra Takieh ciągnie się szereg lóż o ażurowych ciężkich zasłonach, za którymi kryją się żony księcia i ich otoczenie. W lożach dolnych, otwartych, zasiedli oficerowie, urzędnicy, mułłowie. Tłum męski zalega ławki, których kilkanaście rzędów otacza teatr amfiteatrem.
Parter zarezerwowany jest całkowicie dla kobiet.
Z boku wznosi się rodzaj ambony obciągniętej czarnym suknem. Wchodzi na nią mułła i — przed zaczęciem przedstawienia — przypomina publice, jakie okoliczności z życia Husejna wiążą się z dniem danym i jaka część dramatu jego dni ostatnich odegrana będzie przed ich oczyma. Pobudza ich równocześnie do smutku, płaczu i do wylania za zewnątrz nagromadzonego w duszy bólu.
Nie zapominajmy, że Husejn jest dla Persów męczennikiem narodowym, że ci z nich nawet, którzy mają Koran za stek kłamstw i absurdów, uważają syna Alego za bohatera, który złączył swe losy z losami prześladowanej dynastii i zginął tak, jak zginęli Sasanidzi. W ich wspomnieniach — wraz ze wspomnieniami śmierci Husejna — odżywa dawna chwała, najście Omara, zalanie kraju przez zwycięskie armie kalifa. I wszyscy płaczą łzami gorzkimi żalu, gdy mułła opowiada o świętym męczenniku, a aktorzy odtwarzają sceny z jego życia.
Przedstawienia są nadzwyczaj naiwne; dekoracje nie istnieją prawie; niektóre postacie odznaczają się szczytnym komizmem. Przesuwa się na przykład często przez scenę, rozprawiając szeroko, europejski ambasador wazir muhtar frengi, ubrany cudacznie w tużurek226 clergymana227 angielskiego; na głowie ma cylinder. Tradycja twierdzi, że przedstawiciel któregoś z mocarstw Europy interweniował był wobec Yezidów, żądając oswobodzenia Husejna.
Zważywszy, że imam zabity był w 681 roku naszej ery, widzimy całe nieprawdopodobieństwo tej wersji. Za ambasadorem kroczy śmieszna figura w króciutkiej żakietce i okrągłym kapeluszu — zadziwiające poszanowanie dokładności historycznej kostiumu! — postać owa przedstawia hakuna (doktora) dostojnego dyplomaty.
Lecz zapomina się wkrótce o tych śmiesznych i wulgarnych szczegółach wobec życiowego dramatu, który przypomina nam gra aktorów, i wobec tego przede wszystkim, co dzieje się w samej widowni. Gdy kolejno przesuwają się przez scenę Alidzi, gdy Husejnowi grozi coraz cięższe niebezpieczeństwo, gdy po przeciągłej i rzewnej w początku deklamacji odzywa się tragiczna nuta, prawdziwy jęk rozpaczy — cały teatr wybucha nagle łkaniem, krzykiem szczerej, niekłamanej boleści. Rozbrzmiewają zawodne228 „Wai! Wai! Yah Hossein! Hassan! Hossein!” i wstrząsają do głębi duszę. Moje nerwy tak słabo są zahartowane i tak źle opancerzone przeciw tym wrażeniom wielkich wzruszeń tłumów, że łzy gwałtownie napływają mi do oczu. Na scenie płaczą drobne dzieci Husejna, śpiewając przy tym niewymownie żałosne, mimo swej monotonności, motywy. Wielki dramat jest w tym śpiewie. To agonia w głos ludzki wlana. Skardze dzieci odpowiadają nowe jęki tłumów.
Tak musieli płakać Żydzi pod murami Jerozolimy tym przeciągłym, długim jękiem konania...
Oto w dniu dziesiątym moharremu epilog dramatu. W okolicy Karbali, którą ma przedstawiać scena, rozłożono dwa namioty; imam obozuje w nich ze swą rodziną. Przez scenę przesuwają się postacie półnagie z zatkniętymi za pas długimi włóczniami, na których kołyszą się dziwne metalowe chorągwie z napisami z Koranu. Dalej kroczą ludzie niosący przez scenę emblematyczne przedmioty mające przypominać koniec Husejna, a więc jego trumnę, jego ubranie, wreszcie wspaniałego konia arabskiego, na którym był właśnie, gdy go zabito. Zjawiają się krwią zbroczeni towarzysze Husejna, którzy wraz z nim tego dnia zginęli. Nadchodzi wreszcie sam Husejn w otoczeniu swych żon i dzieci. Rozpacz tłumów dochodzi do ostatnich kresów paroksyzmu. Jeden olbrzymi jęk bólu przerywa powietrze, jęk nabrzmiały wściekłą zajadłością przeciw ciemięzcom i mordercom. Sypią się klątwy na Yezidów i na Omara. A nad wszystkim góruje skarga żałosna płynąca z tysiąca piersi: „Hassan, Hossein! Yah Hossein!”
Nie próbuję już opisać tego, co się dzieje w Takieh, gdy żołnierz podnosi rękę na Husejna, gdy zabijają jego towarzyszów i dzieci. Oddycham, wychodząc na powietrze i słońce; ciężar spadł mi z serca i z mózgu. Rozumiem, że ludzie przez dziesięć dni z rzędu na to patrzący dochodzą do chorobliwej egzaltacji.
Przez te dziesięć pierwszych dni moharremu ulice są widownią szczególnych procesji. Tłumy półnagich postaci, o piersiach i czołach zakrwawionych na znak żałoby, ze sztyletem lub nożem uwięzłym jeszcze w ranie, krążą po ulicach, bijąc się w nagie piersi miarowym ruchem. Dzikie to i przejmujące. Niejednokrotnie fanatycy umierają z ran, które sobie zadają podczas tych procesji moharremu.
Obchód Nowego Roku. — Sala tronowa — Tron Mohammed Szacha. — Uroczystość Salamu. — Dary królewskie: pieniądze, konie, kalaaty. — Gościna króla u poddanych. — Ceremoniał dworski. — Święto wielbłąda.
Nie wiem, czy religia szyitów zaleca jakie zewnętrzne obrządki uspokajające dusze po łzach nad losami Alidów i Husejna i smutkach moharremu. Lecz zsyła wesele po ciężkim poście ramadanu, poście straszliwym, wycieńczającym nad miarę tych, którzy zachowując go skrupulatnie, nie wypiją od wschodu do zachodu słońca szklanki wody i umieją odwrócić oczy od pokusy nęcącego ich kalianu. A zważywszy, że post ten przypada nieraz w lecie229, w znojne żary i w zabójczą suszę, bohaterstwo tych wiernych jest wielkie i będzie im chyba w dniu sądu przez Allaha policzone.
Podczas mego pobytu ramadan przypadł na wiosnę. Ostatniego wieczoru tego miesiąca umartwienia Persi wylegli na dachy domostw i wyczekiwali gorączkowo zjawienia się księżyca. Jego ukazanie bowiem zwiastuje Rok Nowy, No-ruz230 (dosłownie nowy dzień), wraz z którym zaczyna się szereg uroczystości ciekawych i poetycznych w swych zewnętrznych przejawach, a pozostawiających w pamięci szereg obrazów świetnych i iskrzących, barbarzyńskich i wspaniałych. Główną z nich jest Salam — powinszowanie noworoczne, złożone przez lud królowi królów w pierwszy dzień No-ruzu.
Europejczykom z kolonii dyplomatycznej lub pozostającym w służbie rządowej chętnie udzielają zaproszeń na tę uroczystość. Rozumie się, że korzystamy z nich skwapliwie. Poprzez gęste tłumy cisnące się w Majdani Tophaneh (plac broni) i przyległych ulicach powóz przesuwa się z trudem. Jesteśmy wreszcie w ogrodzie pałacowym zwanym Gulistanem231, czyli krainą kwiatów. Rzeczywiście, jedna to z najbogatszych oaz roślinności Teheranu i jego okolic. Przejrzyste strumienie płyną po dnie z niebiesko-turkusowych majolik; takąż majoliką wyłożone są dna licznych basenów, w których srebrzy się woda jak łza czysta. Szafir nieba odbija się w kryształowej fali; od zacienionych alei wieje chłód rzeźwiący. Docieramy do budynku, zwanego talarem lub Tachti Khaneh232, salą tronową. Przed nim rozściela się dość obszerny plac, właściwy teatr Salamu.
Owa sala tronowa wznosi się na niewielkim podwyższeniu, a pozbawiona jest zupełnie przedniej, patrzącej na ogród ściany, tak że z zewnątrz widać tron doskonale. Sala uchodzi za jeden z najpiękniejszych wzorów sztuki ornamentacyjnej perskiej, którą artyści irańscy osiedleni w Hiszpanii w mieście Rioja przenieśli byli podobno do pałaców mauretańskich. Wysoki sufit tworzy kilka wielkich sklepień podzielonych na mniejsze niezliczoną linią łuków i załamów, rzeźbionych delikatnie, pokrytych arabeską barw i złoceń. Od tła ich odbijają oryginalnie malowane postacie kobiet i jeźdźców; wszędzie plączą się kwiaty. Pomimo bogactwa kolorów i złoceń nie razi to oka jaskrawością, lecz przeciwnie, daje wrażenie harmonijnego dzieła prawdziwych artystów. Tylną ścianę Tachti Khaneh stanowi jedno szerokie okno łukowe, którego szkła różnokolorowe tworzą zwoje kwiatów i ujęte są w misterne jak tkanka pajęcza lekkie linie rzeźb drzewnych.
Dwie boczne ściany pokryte są, podobnie jak sklepienie, rzeźbami i złoceniami. Wyrzynane w najróżnorodniejsze formy zwierciadlane, ramy otaczają portrety królów z dynastii Kadżarów: niepiękną i nieciekawą twarz Mohammeda, wspaniałą czarną brodę Fet-Ali-Szacha, energiczną i drapieżną nieco głowę Nasr-Eddina. Władcy Persji mogą się malować i fotografować wiele233 tylko zapragną, w najrozmaitszych pozach i postaciach. Lecz ani w marmurze, ani w brązie, ani w gipsie uwieczniać im się nie wolno. Przepisy religii uważają za grzeszne portrety rzucające cień postaci. Nie umiem objaśnić, w czym się to wierze Mahometa sprzeciwia. Wiem wszakże, że Nasr-Eddin wywołał surową krytykę i głośne oburzenie w sferach duchownych, pozwalając jakiemuś nieudolnemu artyście przedstawić swą królewską postać w rzeźbie na koniu. Ze stanowiska estetyki słusznie można biadać nad tym wybrykiem monarszym; grupa jest wprost okropna: wyzłocony koń, wyzłocony król, wyzłocony postument, a naokoło szafirowe słupy latarni.
Sufit sali tronowej opiera się z przodu na prześlicznych kręconych alabastrowych kolumnach pokrytych splotami kwiatów oraz liści zielonych, złotych.
Wzdłuż dwóch bocznych i przedniej ściany biegnie na metr przynajmniej wysokości obramowanie z przezroczystego białego marmuru, na którym nakładane są wypukło złotej i zielonej barwy liście, kwiaty i arabeski. W każdym dawnym pałacu królewskim te przezroczyste marmury234, będące wytworem powolnego sączenia się źródeł przesyconych ciałami wodnistymi, a przeświecające zielonkawym odcieniem, stanowią ozdobę choćby
Uwagi (0)