Darmowe ebooki » Praca naukowa » O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego - Karol Darwin (książki do czytania .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego - Karol Darwin (książki do czytania .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Karol Darwin



1 ... 69 70 71 72 73 74 75 76 77 ... 86
Idź do strony:
formy chwiejne uważać będziemy jako grupy, które w walce ze zwycięskim przeciwnikiem zostały pokonane i tylko nieliczne ogniwa przetrwały aż do dziś dnia wskutek niezwykłego zbiegu sprzyjających okoliczności.

Pan Waterhouse zauważył, że jeśli pewien członek jakiejś grupy zwierząt wykazuje pokrewieństwo z zupełnie inną grupą, pokrewieństwo to najczęściej jest ogólne, a nie szczegółowe. Na przykład według pana Waterhouse’a wiskacza jest najbardziej ze wszystkich gryzoni zbliżona do torbaczy, lecz cechy, które ją najbardziej zbliżają do tego rzędu, wiążą ją z nimi ogólnie, to znaczy nie jest nimi zbliżona do żadnego gatunku torbaczy bardziej niż do jakiegoś innego. Ponieważ te cechy pokrewieństwa wiskaczy z torbaczami uważane są za rzeczywiste, a nie po prostu za przystosowawcze, musiały one zatem, zgodnie z naszym poglądem, zostać odziedziczone po wspólnym przodku. Dlatego też musimy przyjąć, że albo wszystkie gryzonie łącznie z wiskaczą oddzieliły się od jakiegoś bardzo dawnego torbacza, który miał naturalnie cechy mniej lub więcej pośrednie w porównaniu ze wszystkimi istniejącymi dziś torbaczami, albo też, że zarówno gryzonie, jak i torbacze pochodzą od wspólnego przodka i że obie grupy obie grupy ulegały odtąd wielu przekształceniom w rozbieżnych kierunkach. Według każdego z tych poglądów musimy przyjąć, że wiskacza zachowała więcej cech po dawnym swym przodku niż inne gryzonie; dlatego też nie wykazuje ona żadnego szczególnego związku z tym lub innym ze współczesnych torbaczy, lecz tylko pośrednio ze wszystkimi lub prawie wszystkimi torbaczy w ogóle, zachowawszy część cech wspólnego przodka lub też jakiegoś dawnego członka tej grupy. Z drugiej znów strony, według Waterhouse’a, spośród wszystkich torbaczy wombat (Phascolomys) jest najbardziej podobny nie do jakiegoś jednego gatunku, lecz do całego rzędu gryzoni w ogóle. W tym wypadku należy przypuszczać, że podobieństwo jest tylko analogiczne, wynikłe stąd, że wombat przystosował się do podobnego sposobu życia, jaki mają gryzonie. De Candolle starszy poczynił podobne spostrzeżenie co do ogólnego charakteru pokrewieństw pomiędzy różnymi rzędami roślin.

Na podstawie zasady rozmnażania się i stopniowej rozbieżności cech gatunków pochodzących od wspólnego przodka i w związku z dziedzicznym utrwalaniem pewnej części wspólnych cech możemy zrozumieć nader złożone i rozbieżnie rozchodzące się więzy pokrewieństwa, którymi są ze sobą połączeni wszyscy członkowie jednej rodziny lub wyższej grupy. Albowiem wspólny przodek całej rodziny, która obecnie wskutek wymierania rozpadła się na różne grupy i podgrupy, musiał przekazać niektóre swe cechy, w różny sposób i w różnym stopniu przekształcone, wszystkim gatunkom, a te zostały w ten sposób połączone ze sobą krętymi liniami pokrewieństwa mającymi różną długość (jak można to zobaczyć na schemacie, do którego się tak często odwoływaliśmy), łączącymi je przez wielu poprzedników. Podobnie jak trudno jest wykazać pokrewieństwo pomiędzy licznymi członkami jakiejś starej rodziny szlacheckiej nawet za pomocą drzewa genealogicznego, a prawie niemożliwe jest uczynić to bez niego, tak też można pojąć nadzwyczajną trudność, jaką napotykają przyrodnicy, gdy pragną bez pomocy schematu ukazać rozmaite stosunki pokrewieństwa pomiędzy licznymi żywymi i wygasłymi członkami taj samej wielkiej naturalnej gromady.

Wymieranie, jak widzieliśmy w rozdziale czwartym, odgrywało ważną rolę w tworzeniu i powiększaniu się luk pomiędzy różnymi grupami każdej gromady. Możemy nawet wyjaśnić sobie wzajemne wyodrębnianie się całych gromad, jak np. ptaków od wszystkich innych kręgowców, przypuszczeniem, że zupełnie wyginęło wiele dawnych formy życia, za pośrednictwem których niegdyś połączeni byli wcześni przodkowie ptaków z wczesnymi przodkami pozostałych gromad kręgowców, mniej jeszcze wtedy zróżnicowanych. Znacznie mniej wymarło form życia, które niegdyś łączyły ryby z płazami. W jeszcze mniejszym stopniu miało to miejsce w niektórych innych gromadach, np. u skorupiaków, gdzie zadziwiająco różne formy połączone są ze sobą długim i tylko częściowo przerywanym łańcuchem pokrewieństw. Wymieranie tylko odgraniczało grupy, lecz w żaden sposób ich nie tworzyło, gdyby bowiem wszystkie formy, które niegdyś żyły na ziemi, mogły się nagle znów pojawić, nie można by było wprawdzie wskazać definicji, na podstawie których dałoby się rozróżnić poszczególne grupy, ale byłaby możliwa naturalna klasyfikacja lub przynajmniej naturalne uporządkowanie.

Możemy się o tym przekonać, spoglądając na nasz schemat. Przypuśćmy, że litery do przedstawiają jedenaście rodzajów sylurskich, z których pewne pozostawiły po sobie wielkie grupy przekształconych potomków. Przypuśćmy, że wszystkie ogniwa łączące między sobą gałęzie i podgałęzie nadal żyją, a różnice pomiędzy tymi ogniwami nie są większe niż pomiędzy istniejącymi dziś odmianami. W tym przypadku nie dałoby się podać definicji pozwalających na odróżnienie licznych członków różnych grup od ich bliższych przodków i potomków. A jednak układ przedstawiony na schemacie byłby zupełnie poprawny i naturalny, gdyż według prawa dziedziczności wszystkie formy pochodzące np. od miałyby pomiędzy sobą coś wspólnego. Na jednym drzewie można odróżnić tę lub ową gałąź, chociaż obie przy podstawie łączą się ze sobą i zlewają. Nie moglibyśmy, jak powiedziałem, definiować różnych grup, lecz moglibyśmy wskazać typy lub formy, które łączyłyby w sobie większość cech każdej grupy, małej lub dużej, i dawałyby w taki sposób ogólne wyobrażenie o wartości różnic pomiędzy nimi. Oto do czego musielibyśmy dojść, gdyby kiedyś udało nam się zebrać wszystkie formy jednej gromady, jakie gdziekolwiek i kiedykolwiek żyły. Nie będziemy mogli wprawdzie nigdy zebrać takiej pełnej kolekcji, jednak w w przypadku niektórych gromad zbliżamy się do tego celu, a niedawno Milne Edwards w swej doskonałej rozprawie podkreślał wielką doniosłość zajmowania się formami typowymi, bez względu na to, czy udaje nam się, czy też nie udaje oddzielić od siebie i zdefiniować grupy, do których takie typowe formy należą.

Widzieliśmy wreszcie, że dobór naturalny wynikający z walki o byt i prowadzący prawie nieuchronnie do wymierania i do rozbieżności cech u potomków gatunku rodzicielskiego wyjaśnia owe wielkie i ogólne rysy w pokrewieństwie wszystkich istot organicznych, a mianowicie ich podział na grupy i podgrupy. Używamy czynnika pochodzenia, grupując osobniki obu płci i wszelkiego wieku w jeden gatunek, nawet jeśli mają one tylko niewiele cech wspólnych; używamy tego czynnika przy grupowaniu ogólnie przyjętych odmian, bez względu na to, że mogą one różnić się znacznie od swego gatunku rodzicielskiego; a sądzę, że ten czynnik pochodzenia stanowi ową tajemniczą spójnię, której szukali wszyscy przyrodnicy pod nazwą układu naturalnego.

Przyjmując, że układ naturalny organizmów, w stopniu, w jakim został skompletowany, jest uporządkowany genealogicznie, a stopnie różnic oznacza się mianem rodzajów, rodzin, rzędów itd., pojmiemy zasady, których zmuszeni jesteśmy przestrzegać przy naszej klasyfikacji. Możemy zrozumieć, dlaczego powinniśmy niektóre podobieństwa cenić o wiele wyżej niż inne, dlaczego uwzględniamy tu niekiedy narządy szczątkowe, czyli zbyteczne, lub też inne o małym znaczeniu fizjologicznym, dlaczego przy szukaniu związków pomiędzy jedną grupą a drugą od razu odrzucamy cechy analogiczne, czyli przystosowawcze, chociaż korzystamy z nich w obrębie tej samej grupy. Widzimy jasno, dlaczego możemy połączyć w kilka wielkich grup wszystkie formy żyjące oraz wymarłe i dlaczego różni członkowie każdej gromady połączeni są ze sobą najbardziej powikłanymi i promieniście rozbiegającymi się liniami pokrewieństwa. Nigdy zapewne nie rozplączemy zawikłanej sieci pokrewieństwa pomiędzy członkami jakiejkolwiek gromady; kiedy jednak mamy na widoku określony cel, a nie poszukujemy jakiegoś nieznanego planu stworzenia, możemy się spodziewać pewnego, chociaż powolnego postępu.

Profesor Haeckel w swojej Generelle morphologie i w kilku innych dziełach poświęcił niedawno swą rozległą wiedzy i zdolności zbadaniu tego, co nazywa filogenią, czyli liniami pochodzenia wszystkich istot organicznych. Rysując poszczególne łańcuchy, opiera się głównie na cechach embriologicznych, ale posługuje się też wskazówkami z narządów homologicznych i szczątkowych, a także kolejnymi okresami, podczas których, jak przypuszczamy, rozmaite formy życia pojawiały się w naszych formacjach geologicznych. Uczynił on zatem śmiało pierwszy olbrzymi krok i wskazał, jak będzie w przyszłości traktowana klasyfikacja.

Morfologia

Widzieliśmy, że członkowie tej samej gromady niezależnie od sposobu życia są podobni do siebie w ogólnym planie budowy. Podobieństwo to bywa często oznaczane mianem „jedności typu” lub też powiadamy, że poszczególne części i narządy różnych gatunków pewnej gromady są wzajemnie homologiczne. Cały ten przedmiot obejmuje się ogólną nazwą morfologii. Jest to jedna z najciekawszych części historii naturalnej i może być nazywana jej prawdziwą duszą. Cóż może być dziwniejszego nad to, że wykształcona do chwytania ręka, kończyna kreta wykształcona do kopania, noga konia, płetwa morświna254 i skrzydło nietoperza są wszystkie zbudowane według tego samego planu i zawierają podobne kości w takim samym położeniu wzajemnym. Jakże to dziwne — by podać przykład mniej ważny, lecz uderzający — że tylne kończyny kangura, tak dobrze przystosowane do skakania na otwartych równinach, kończyny łażącej i karmiącej się liśćmi koali, przystosowane równie dobrze do chwytania gałęzi, kończyny ryjącego w ziemi i żywiącego się owadami oraz korzeniami jamraja255 i niektórych innych torbaczy australijskich — wszystkie zbudowane są według tego samego niezwykłego typu, a mianowicie mają niezmiernie długie i okryte wspólną skórą kości drugiego i trzeciego palca, tak że wyglądają jak jeden palec opatrzony dwoma pazurami. Pomimo tego podobieństwa budowy kończyny tylne tych różnych zwierząt używane są, jak widać, do tak różnorodnych celów, jakie tylko można sobie wyobrazić. Przykład będzie jeszcze bardziej uderzający, jeśli dodam, że dydelfy256 amerykańskie, mające prawie taki sam sposób życia jak niektórzy ich krewni australijscy, mają kończyny zbudowane według zwykłego typu. Profesor Flower, od którego wziąłem powyższe dane, powiada na zakończenie: „Możemy to nazwać zgodnością typu, nie zbliżając się jednak wiele do wyjaśnienia tego zjawiska”, a później dodaje: „czyż nie skłania to nas do przypuszczenia rzeczywistego pokrewieństwa i dziedziczenia po wspólnym przodku?”.

Geoffroy St. Hilaire zdecydowanie podkreślał wielką doniosłość wzajemnego połączenia i układu części w narządach homologicznych; części mogą się różnić prawie bez ograniczeń co do kształtu i wielkości, lecz pozostają połączone ze sobą w ściśle ten sam sposób. Na przykład nie znajdujemy nigdy przestawionych kości w ramieniu i przedramieniu, w udzie i przedudziu. Dlatego też kościom homologicznym bardzo różnych zwierząt można nadać tę samą nazwę. To samo wielkie prawo występuje w budowie części gębowych owadów. Cóż może być bardziej różne niż niezmiernie długa, spiralna trąbka ssąca zawisaka257, dziwnie załamany języczek pszczoły lub pluskwy i wielkie szczęki chrząszcza? A jednak wszystkie te narządy, służące do tak różnych celów, powstały wskutek nieskończenie licznych przekształceń wargi górnej, żuwaczek i dwóch par szczęk. Podobne prawo panuje też w budowie gęby i odnóży skorupiaków. To samo stosuje się też do kwiatów roślin.

Nic nie może być bardziej beznadziejnej niż próby wyjaśnienia podobieństwa planu budowy członków tej samej gromady za pomocą użyteczności lub teorii przyczyn celowych258. Daremność usiłowań w tym kierunku wyraźnie przyznał Owen w nadzwyczaj ciekawym dziele Nature of limbs. Zgodnie z powszechnym poglądem o oddzielnym stworzeniu każdego gatunku, można tylko powiedzieć, że tak jest i że Stwórcy podobało się zbudować wszystkie zwierzęta i rośliny każdej wielkiej gromady według jednego planu; nie jest to jednak objaśnienie naukowe.

Przeciwnie zaś, fakty te można bardzo łatwo wyjaśnić za pomocą teorii doboru naturalnego z następnymi niewielkimi przekształceniami, bowiem każda przekształcenie jest do pewnego stopnia pożyteczne dla zmienionych form, a wskutek współzależności może nieraz wpłynąć także na inne części organizacji. Przy tego rodzaju przemianach wcale się nie występuje skłonność do przemiany pierwotnego planu budowy lub wzajemnego układu części albo też jest ona bardzo mała. Kości kończyny mogą w różnej mierze ulegać skróceniu lub spłaszczeniu, mogą równocześnie być otaczane grubą skórą i służyć jako płetwa; kończyna przednia z błoną pomiędzy palcami może mieć rozmaicie wydłużone wszystkie kości lub niektóre kości i stosownie do tego powiększoną błonę, tak że może służyć jako skrzydło; a jednak pomimo wszystkich tak znacznych przemian nie występuje skłonność do przekształcenia zasadniczej budowy kości ani do zmiany ich wzajemnego ułożenia. Jeśli przypuścimy, że dawny przodek, czyli że tak powiem, typ pierwotny wszystkich ssaków, ptaków i gadów miał kończyny zbudowane na podstawie ogólnego planu, bez względu na cel, do jakiego służyły, pojmiemy natychmiast jasno znaczenie homologicznej budowy kończyn w całej gromadzie. Podobnie co do gęby owadów, kiedy przyjmiemy, że ich wspólny przodek miał wargę górną, żuwaczki i dwie pary szczęk bardzo prostej, być może, budowy, dobór naturalny wystarczy do wyjaśnienia nieskończonej rozmaitości w budowie i czynnościach części gębowych owadów. Pomimo to łatwo zrozumieć, że pierwotny plan ogólny narządu może zostać powoli tak zatarty, że wreszcie ginie zupełnie wskutek zmniejszania się i ostatecznego zaniku pewnych części, wskutek zlewania się innych części lub też wskutek podwajania się i różnicowania jeszcze innych części: a są to wszystko przemiany pozostające, jak wiemy, w granicach możliwości. W wiosłowatych nogach niektórych wymarłych olbrzymich jaszczurów morskich i w częściach gębowych niektórych skorupiaków zasadniczy plan, zdaje się, został w ten sposób częściowo zaciemniony.

Inna, równie ciekawa gałąź morfologii zajmuje się homologią szeregową, tzn. porównywaniem nie tych samych części u różnych przedstawicieli jednej gromady, lecz różnych części czy narządów u tego samego osobnika. Większość fizjologów twierdzi, że kości czaszki są homologiczne, to znaczy odpowiadają co do liczby i wzajemnych stosunków częściom składowym pewnej ilości kręgów259. Przednie i tylne kończyny wszystkich wyższych gromad kręgowców są wyraźnie homologiczne. To samo prawo stosuje się też do zadziwiająco złożonych szczęk i odnóży skorupiaków. Prawie każdy wie o tym, że w kwiecie ułożenie wzajemne działek kielicha i płatków korony oraz pręcików i słupków, tak samo jak ich budowę wewnętrzną można wyjaśnić przypuszczeniem, że są to wszystko przekształcone, spiralnie ułożone liście. U roślin potwornych mamy nieraz bezpośredni dowód możliwości przemiany jednego z tych narządów w drugi; u kwiatów zaś podczas wczesnego stadium ich rozwoju, podobnie jak u zarodków skorupiaków i wielu innych zwierząt, widzimy rzeczywiście, że narządy, w stanie dojrzałym bardzo różne, w młodocianym wieku są do siebie niezmiernie podobne.

Jakże trudno wyjaśnić podobne zjawiska homologii szeregowej powszechnym poglądem o stworzeniu! Dlaczego mózg zawarty jest w puszce zbudowanej z tak wielu i tak niezwykle ukształtowanych kawałków

1 ... 69 70 71 72 73 74 75 76 77 ... 86
Idź do strony:

Darmowe książki «O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego - Karol Darwin (książki do czytania .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz