O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego - Karol Darwin (książki do czytania .TXT) 📖
Przełom, jakiego dokonała w przyrodoznawstwie przedstawiona przez Darwina teoria ewolucji, bywa często porównywany z przewrotem kopernikańskim w naukach fizycznych. Łączy je nie tylko rezygnacja z dostosowywania poglądów naukowych do literalnie odczytywanej Biblii i podważenie antropocentrycznej wizji świata. Sam Darwin w swoim dziele przywołuje heliocentryzm i dawne krytyki wysuwane wobec dokonanego przez Newtona „największego odkrycia ducha ludzkiego”. Trzy prawa ruchu wraz z prawem powszechnego ciążenia wyjaśniały wszelkie rodzaje ruchów na Ziemi i na niebie, położyły podwaliny pod nowożytną fizykę. Przed dziełem Darwina przyrodoznawstwo było dziedziną przypominającą kolekcjonowanie znaczków pocztowych. Zgromadzono wiele okazów, opisano rozmaite rodzaje zwierząt i roślin, pogrupowano je w gromady, rodziny, gatunki. Lecz brakowało ogólnych prawideł, które pozwalałyby zrozumieć skrzętnie zbierane fakty. Teoria ewolucji wyjaśniała, skąd bierze się różnorodność i zmienność życia, spajając poszczególne dziedziny przyrodoznawstwa w jeden system. Powstała nowożytna biologia.
Praca Darwina jest jednak pod pewnym względem odmienna od dzieł Kopernika i Newtona, wydanych po łacinie i wymagających od czytelnika przygotowania matematycznego. „O powstawaniu gatunków” to książka napisana od początku w języku narodowym, w sposób jasny i zrozumiały nawet dla niespecjalistów, dzięki czemu zaraz po publikacji znalazła bardzo szerokie grono odbiorów.
Karola Darwina pochowano w Opactwie Westminsterskim, w pobliżu grobu Newtona.
- Autor: Karol Darwin
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego - Karol Darwin (książki do czytania .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Karol Darwin
Możemy zrozumieć, dlaczego cechy zarodka powinny być tak samo ważne jak cechy zwierząt dorosłych, bowiem klasyfikacja naturalna obejmuje oczywiście gatunki na każdym etapie ich życia. Jednak z powszechnie przyjmowanego punktu widzenia nie jest wcale oczywiste, dlaczego do celów klasyfikacji budowa zarodkowa miałaby być ważniejsza niż budowa organizmu dorosłego, który przecież wyłącznie bierze pełny udział w gospodarce przyrody. Ale wielcy przyrodnicy, tacy jak Milne Edwards i Agassiz, zdecydowanie przekonywali, że cechy zarodkowe są najważniejsze ze wszystkich, a twierdzenie to zostało prawie powszechnie uznane za słuszne. Niemniej jednak ich znaczenie bywało czasami przesadzane, ponieważ nie wyłączano z nich cech przystosowawczych larw; aby tego dowieść, Fritz Müller uporządkował wielką gromadę skorupiaków wyłącznie na podstawie cech zarodkowych i okazało się, że uporządkowanie takie nie jest naturalne. Niepodobna jednak wątpić o tym, że cechy zarodkowe, z wyjątkiem larwalnych, mają ogromne znaczenie dla klasyfikacji nie tylko u zwierząt, lecz i u roślin. Na przykład główne podziały roślin kwiatowych na grupy oparte są na różnicach w zarodku, a mianowicie na ilości i układzie liści zarodkowych, czyli liścieni, oraz na sposobie rozwoju piórka i korzonka. Zobaczymy zaraz, dlaczego cechy te są tak ważne dla klasyfikacji; dlatego mianowicie, że układ naturalny jest uporządkowany według zasady genealogicznej.
Klasyfikacje nasze często znajdują się pod wyraźnym wpływem szeregów pokrewieństwa. Nie ma nic łatwiejszego nad wyliczenie pewnej ilości cech wspólnych wszystkim ptakom, co do skorupiaków zaś definicja podobna jest jeszcze niemożliwa. Istnieją skorupiaki zajmujące przeciwległe końce szeregu, które nie mają bodaj jednej cechy wspólnej, ale ponieważ te krańcowe gatunki są wyraźnie spokrewnione z innymi, te zaś z jeszcze innymi skorupiakami itd., okazuje się niewątpliwie, że wszystkie one należą do tej, a nie do żadnej innej gromady stawonogów.
Rozmieszczenie geograficzne także bywa często używane przy klasyfikacji wielkich grup blisko spokrewnionych form, chociaż być może w sposób niezupełnie logiczny. Temminck dowodzi pożyteczności, a nawet konieczności takiego postępowania z pewnymi grupami ptaków; użyte też zostało przez niektórych entomologów i botaników.
Na koniec, jeśli chodzi o wartość porównawczą różnych grup gatunków, takich jak rzędy i podrzędy, rodziny i podrodziny, rodzaje itd., to, jak się zdaje, jest ona, co najmniej obecnie, zupełnie dowolna. Niektórzy z najlepszych botaników, jak Bentham i inni, podkreślili wyraźnie ich dowolną wartość. Można by przytoczyć przykłady grup gatunków roślin i owadów uważanych przez wprawnych przyrodników początkowo tylko za rodzaje, a później stopniowo za podrodziny lub rodziny, nie dlatego jednak, że przez późniejsze badania wykryto nowe, zasadnicze, przedtem przeoczane różnice ich organizacji, lecz tylko dlatego, że później odkryto wiele pokrewnych gatunków o nieco innych stopniach różnicy.
Wszystkie powyższe prawidła, wskazówki i trudności klasyfikacji można wyjaśnić, jeśli się nie mylę, zakładając, że układ naturalny opiera się na wspólnocie pochodzenia z ciągłymi przekształceniami, że te cechy, które według poglądu przyrodników wskazują na rzeczywiste pokrewieństwo pomiędzy dwoma lub więcej gatunkami, zostały odziedziczone po wspólnym przodku, że dlatego wszelka poprawna klasyfikacja jest genealogiczna, że tym niewidzialnym związkiem, którego bezwiednie szukali wszyscy przyrodnicy jest wspólnota pochodzenia, nie zaś jakiś nieznany plan stworzenia lub schemat do wyrażania stosunków ogólnych i sortowania w grupy przedmiotów natury na podstawie stopnia ich podobieństwa.
Muszę jednak swój pogląd sformułować wyraźniej. Sądzę, że układ grup w obrębie każdej gromady, we w wzajemnym ich związku oraz podporządkowaniu sobie, jeśli ma być naturalny, powinien być ściśle genealogiczny, ale że zakres różnic pomiędzy różnymi grupami lub rozgałęzieniami, chociaż są one jednakowo spokrewnione ze wspólnym przodkiem, może być bardzo nierówny, bowiem zależy od różnego stopnia przekształceń, jakim one uległy; to zaś objawia się w tym, że formy zgrupowane są w różne rodzaje, rodziny, podrzędy i rzędy. Czytelnik najlepiej zrozumie mój pogląd, jeśli jeszcze raz spojrzy na schemat zamieszczony w rozdziale czwartym. Przypuśćmy, że litery do przedstawiają pokrewne rodzaje, które żyły w epoce sylurskiej, a same pochodzą od jeszcze dawniejszej formy. Gatunki trzech spośród tych rodzajów, , i , przekazały do naszych czasów swoje przekształcone potomstwo, reprezentowane przez piętnaście rodzajów, do , na najwyższej linii poziomej. Otóż wszyscy ci zmodyfikowani potomkowie pojedynczego gatunku są ze sobą spokrewnieni w jednakowym stopniu. Można ich obrazowo nazwać kuzynami tego samego milionowego stopnia, a jednak różnią się od siebie znacznie i bardzo nierównym stopniu. Formy pochodzące od , podzielone tylko na dwie lub trzy rodziny, tworzą inny rząd niż pochodzące od , które także rozpadają się na dwie rodziny. Formy żyjące obecnie, a pochodzące od , zupełnie tak samo nie mogą być połączone w jeden rodzaj ze swym przodkiem , jak formy, które rozwinęły się z — z przodkiem . Żyjący zaś obecnie rodzaj można natomiast uważać za nieznacznie tylko zmodyfikowany i zaszeregować go z rodzajem rodowym , podobnie jak dziś jeszcze istnieją rzeczywiście niektóre organizmy należące do rodzajów sylurskich. W ten sposób zatem wartość porównawcza różnic pomiędzy tymi istotami organicznymi, które wszystkie są spokrewnione ze sobą w jednakowym stopniu, stała się bardzo różna. Pomimo to jednak ich układ genealogiczny pozostaje zupełnie prawdziwy, nie tylko obecnie, lecz i w każdym następnym okresie ich rozwoju. Wszyscy zmodyfikowani potomkowie odziedziczyli coś wspólnego po swym wspólnym przodu, podobnie jak potomkowie po swoim, i tak stanie się też z każdą podrzędną gałęzią potomstwa w każdym późniejszym okresie. Gdybyśmy jednak przyjęli, że jakiś potomek lub zostanie tak dalece przekształcony, że wszystkie ślady jego pochodzenia się zatrą, wówczas utraci zapewne swe miejsce w układzie naturalnym, jak to się rzeczywiście stało, jak się zdaje, z niektórymi żyjącymi jeszcze organizmami. Co do wszystkich potomków rodzaju , przyjęto w całym szeregu rozwojowym, że zmieniali się oni tylko nieznacznie i dlatego też tworzą dziś pojedynczy rodzaj. Rodzaj ten, chociaż bardzo odosobniony, zajmuje jednak właściwe sobie położenie pośrednie.
Przedstawienie grup w jednej płaszczyźnie, tak jak ukazano na schemacie, jest zbyt uproszczone. Gałęzie powinny rozbiegać się we wszystkich kierunkach. Gdyby nazwy grup spisać po prostu w jednym szeregu, obraz taki byłby jeszcze mniej naturalny; a wiadomo, iż niemożliwe jest przedstawienie w jednym szeregu i na jednej płaszczyźnie pokrewieństwa pomiędzy różnymi istotami tej samej grupy. Tak więc, o ile mi się zdaje, należy wyrazić układ naturalny według porządku genealogicznego, jako drzewo rodowe, stopień zaś przekształceń, jakim uległy rozmaite grupy, należy wyrazić przez podział tych grup na różne tak zwane rodzaje, podrodziny, rodziny, sekcje, rzędy i gromady.
Pożyteczne będzie zobrazować ten pogląd na klasyfikację przez porównanie z językami. Gdybyśmy posiadali kompletny rodowód człowieka, to uporządkowanie genealogiczne ras ludzkich dałoby najlepszą klasyfikację wszystkich istniejących obecnie na ziemi języków; a gdyby dołączono wszystkie języki wymarłe oraz wszystkie pośrednie i powoli zmieniające się narzecza, uporządkowanie takie byłoby jedynym możliwym. Ale oto mogłoby się zdarzyć, że jakiś starożytny język zmieniłby się tylko nieznacznie i przyczynił do utworzenia tylko niewielu nowych języków, gdy tymczasem inne języki, wskutek rozprzestrzenienia, późniejszego odosobnienia oraz stopnia cywilizacji niektórych ras pochodzących od wspólnego pnia, zmieniłby się bardzo i spowodowały powstanie wielu nowych języków i narzeczy. Rozmaity stopień różnic między językami mającymi wspólne pochodzenie musi być wyrażony przez podporządkowanie jednych grup innym, ale właściwa, a nawet jedynie możliwa klasyfikacja może być tylko genealogiczna; i to byłoby w pełni naturalne, bowiem w taki sposób wszystkie języki, żyjące i wymarłe, byłyby powiązane ze sobą odpowiednio do stopnia pokrewieństwa i byłby ukazany początek i rozwój każdego języka.
Dla potwierdzenia powyższego poglądu rzućmy jeszcze okiem na klasyfikację odmian, co do których przypuszczamy lub wiemy, że pochodzą od jednego gatunku. Są one określone w ramach gatunków, pododmiany zaś w ramach odmian; w niektórych zaś wypadkach uwzględniane też bywają pewne inne stopnie różnic, jak u gołębi domowych. Bierze się tu zwykle pod uwagę te same prawie zasady co przy klasyfikacji gatunków. Niektórzy autorzy obstawali przy konieczność klasyfikowania odmian według układu naturalnego, zamiast sztucznego; ostrzegają oni np., aby nie zaszeregowywać razem dwóch odmian ananasa dlatego tylko, że ich owoce, chociaż to części najistotniejsze, przypadkowo są prawie jednakowe. Nikt nie umieszcza w jednej grupie karpieli z rzepą, chociaż ich zgrubiałe, jadalne łodygi są tak podobne. Do klasyfikacji odmian używa się zawsze tej części, która jest najbardziej stała; tak np. znakomity agronom Marshall uważa, że u bydła bardzo pożyteczne są pod tym względem rogi, bowiem są one mniej zmienne niż kształt i barwa ciała itp., podczas gdy u owiec mają one z powodu swej zmienności o wiele mniejsze znaczenie. Co do klasyfikacji odmian, to sądzę, że gdybyśmy mieli ich prawdziwy rodowód, genealogiczna klasyfikacja byłaby powszechnie przekładana ponad inne, a w niektórych przypadkach istotnie próbowano ją stosować. Czy bowiem przekształcenia są wielkie, czy też małe, w każdym razie możemy być przekonani, że zasada dziedziczności połączyłaby ze sobą te formy, które są spokrewnione ze sobą największą liczbą cech. Na przykład wszystkie gołębie młynki, chociaż niektóre pododmiany różnią się bardzo od siebie tak ważną cechą jak długość dzioba, połączone są ze sobą wspólnym obyczajem koziołkowania, lecz forma krótkodzioba prawie lub zupełnie cechę tę utraciła. Pomimo to jednak zestawia się w jednej grupie wszystkie młynki, nie myśląc o tym i nie zastanawiając się, bowiem są one spokrewnione przez swe pochodzenie i są do siebie podobne pod niektórymi innymi względami.
Co do gatunków w stanie natury, to każdy przyrodnik przy klasyfikacji faktycznie uwzględnia pochodzenie, umieszczając w najniższej grupie, tj. w gatunku, obie płcie, które, jak wiadomo każdemu przyrodnikowi, różnią się czasami pod względem najistotniejszych cech; tak np. dorosłe samce i osobniki obojnacze niektórych skorupiaków wąsonogich mają może jedną zaledwie cechę wspólną, a jednak nikt nie myśli o ich rozdzielaniu. Kiedy tylko przekonano się, że trzy formy storczyków, Monachanthus, Myanthus i Catasetum, uważane przedtem za trzy odrębne rodzaje, powstają niekiedy na tej samej roślinie, natychmiast uznano je za odmiany; udało mi się jednak wykazać, że tworzą one sobą męską, żeńską i obojnaczą formę jednego gatunku. Przyrodnik łączy w jeden gatunek rozmaite stadia larwalne tego samego osobnika, pomimo iż mogą się one bardzo różnić od siebie i od dojrzałego zwierzęcia, a nawet mogą ulegać temu, co Steenstrup nazywa przemianą pokoleń, w przypadku której tylko w znaczeniu technicznym można uważać, że mamy do czynienia z tym samym osobnikiem. Włącza on do gatunku potworności i odmiany, nie dlatego, że są one częściowo podobne do form rodzicielskich, ale dlatego, że pochodzą od nich.
Skoro pochodzenie tak ogólnie stosuje się przy klasyfikacji osobników jednego gatunku, pomimo nadzwyczajnej częstokroć różnicy pomiędzy samcem, samicą i larwami, a także skoro uwzględnia się je przy klasyfikacji odmian, które uległy pewnemu, nieraz nawet znacznemu przekształceniu: to dlaczego by nie miało ono być stosowane nieświadomie przy grupowaniu gatunków w rodzaje, rodzajów w wyższe grupy, a wszystkie te w tak zwany układ naturalny? Sądzę, że tak się też stało i tylko wówczas mogę pojąć rozmaite zasady i przepisy, których trzymali się najlepsi systematycy. Skoro nie mamy spisanych rodowodów, zmuszeni jesteśmy dochodzić wspólnoty pochodzenia na podstawie wszelkiego rodzaju podobieństw. Dlatego też wybieramy te cechy, co do których jest najmniej prawdopodobne, że zostały przekształcone w związku z warunkami życia, na jakie każdy gatunek ostatnio był wystawiony. Pod tym względem twory szczątkowe są tak samo dobre, a czasem nawet lepsze niż inne szczegóły budowy. Nie dbamy o to, jak bardzo że błaha może być cecha — czy jest to zaledwie kąt nachylenia dolnej szczęki, czy też sposób złożenia skrzydła owada, czy może pokrycie skóry włosami lub piórami — lecz jeśli tylko cecha ta zachowuje się u wielu i u różnych gatunków, szczególnie u takich, które mają bardzo rozmaite zwyczaje życia, nabiera ona wielkiej wartości, gdyż możemy wytłumaczyć sobie jej obecność u form tak licznych i z tak różnymi sposobami życia tylko tym, że została odziedziczona po wspólnym przodku. Możemy się pomylić co do pojedynczych szczegółów organizacji, jeśli jednak pewne, chociaż nieznaczne, cechy występują wspólnie w całej wielkiej grupie istot mających różne sposoby życia, to na podstawie teorii pochodzenia możemy być prawie pewni, że ta wspólnota cech została odziedziczona po wspólnym przodku. Wiemy zaś, iż takie zespolone cechy mają wielką wagę dla klasyfikacji.
Możemy zrozumieć, dlaczego pewien gatunek lub też cała grupa gatunków różni się pod względem niektórych cech zasadniczych od swych krewnych, a jednak może być śmiało zaklasyfikowana razem z nimi. Można to uczynić i często tak się robi, dopóki dostateczna ilość nawet mało ważnych cech zdradza ukrytą więź wspólnego pochodzenia. Dwie formy mogą nie mieć żadnej cechy wspólnej, jeśli jednak te formy krańcowe połączone są szeregiem grup pośrednich, możemy od razu wnioskować o wspólnym ich pochodzeniu i umieścić je wszystkie w jednej grupie. Ponieważ stwierdzamy, że cechy wielkiej wagi fizjologicznej, służące do utrzymania życia w najrozmaitszych warunkach bytu, są zwykle najbardziej stałe, przypisujemy im szczególną wartość; jeśli jednak te same
Uwagi (0)