Don Kichot z La Manchy - Miguel de Cervantes Saavedra (biblioteka szkolna online .TXT) 📖
Alonso jest gorliwym czytelnikiem romansów rycerskich. Po wielu godzinach spędzonych na lekturze postanawia, że on również chciałby przeżyć tak wspaniałą przygodę.
Bohaterowie przeczytanych książek stają się dla niego wzorami do naśladowania. Postanawia wiec zmienić nazwisko na Don Kiszot, wybiera sobie damę serca, giermka, uznaje karczmę za swój zamek i na koniu wyrusza w świat, by pomagać potrzebującym i zdobywać honoru. Gdy jego przyjaciele dostrzegają, że popadł w obłęd, palą książki, które mogły wywołać w nim takie chęci, ale Don Kiszot już rozpoczyna swoje nowe życie jako błędny rycerz. Przygoda będzie obfitować w wiele interesujących, niebezpiecznych i niezwykłych zdarzeń — niekiedy ze względu na rozbudzoną wyobraźnię głównego bohatera…
Don Kiszot to najsłynniejsza powieść autorstwa Miguela Cervantesa oraz jedno z najważniejszych dzieł literatury hiszpańskiej. Została wydana po raz pierwszy w 1605 roku. Imię głównego bohatera przeszło do języka potocznego jako określenie osoby tracącej poczucie rzeczywistości w pogoni za wzniosłymi ideami i celami, które chce osiągnąć.
- Autor: Miguel de Cervantes Saavedra
- Epoka: Barok
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Don Kichot z La Manchy - Miguel de Cervantes Saavedra (biblioteka szkolna online .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Miguel de Cervantes Saavedra
Rzekłszy to, zatrąbił w kozi róg i zniknął.
— Cóż myślisz czynić, mości rycerzu? — zapytał książę.
— Choćby całe piekło sprzysięgło się, oczekiwać go będę z niezmrużonym okiem.
— Co do mnie — rzecze Sancho — choćby jeszcze jeden diabeł przyszedł mi trąbić w uszy, nie ustraszy mnie, jakem Turek.
Noc zapadała, mnóstwo świateł przebiegało po lesie, dźwięk łańcuchów słyszeć się dawał, wystrzały artylerii zagrzmiały, w różnych częściach lasu mauretańskie dźwięki wojennego kotła rozlegały się dokoła.
Don Kichot potrzebował zebrać całą odwagę, aby nie upaść na duchu, Sancho padł, skulił się wpół zemdlony u nóg księżnej, a wtem nadjechał jakiś wóz dziwaczny, ciągniony przez cztery woły czarnym pokryte suknem i mające przy każdym rogu zapaloną pochodnię.
Na wierzchu wozu na tronie siedział starzec szanowny z długą i śnieżną brodą, okryty czarną suknią, twarz jego była poważna i okazała. Na koźle siedziało dwóch diabłów, ale tak strasznych i czarnych, że Sancho zamknął oczy z przerażenia; gdy wóz stanął przed księciem, podniósł się starzec i rzekłszy głośno: „Jestem mędrzec Urgand”, szybko pojechał dalej.
Nadjechał drugi wóz i starzec podobny pierwszemu rzekł surowym głosem: — „Jestem mędrzec Alguif, wielki przyjaciel Urgandy” — i przejechał znów.
Przybył następnie trzeci, lecz był to jeszcze silny człowiek, nieprzyjemnej i dzikiej twarzy. Powstał jak inni i chrapliwym zawołał głosem — „Jestem czarnoksiężnik Archalaiis, śmiertelny wróg Anbadisa z Galii i całego jego pokolenia”. — Rzekłszy to, popędził za drugimi.
Gdy wozy przejechały, nastała cisza i nagle dały się słyszeć dźwięki słodkiej muzyki.
— Gdzie muzyka, tam wesoło — rzecze Sancho pocieszony.
— I gdzie światło także — dodała księżna.
— Wcale nie — rzecze Sancho; — światło pochodzi od płomienia, płomień może zapalić las, w lesie możemy upiec się jak kartofle, przy muzyce zaś tylko spać albo tańczyć można.
— Zobaczymy wkrótce, co to być może — rzesze Don Kichot.
I my zobaczymy rozwiązanie tajemnicy w następującym rozdziale.
W którym opisany jest dalszy ciąg środków, jakich użyto do odczarowania Dulcynei, etc., etc167.
Muzyka zbliżała się i zobaczono wkrótce wóz triumfalny, przez sześć mułów ciągniony, z których każdy okryty był białą materią i miał na sobie pokutnika ubranego w suknie tegoż koloru. Wszyscy jeźdźcy trzymali w rękach zapalone gromnice, wóz ten trzy razy był większy, niż poprzednie, i mieścił w sobie dwunastu jeszcze pokutników z zapalonymi świecami. Na tronie, wzniesionym wśród wozu, siedziała nimfa, ubrana w srebrzystą gazę, tak świecącą od złota i kamieni, że wzrok olśniony nie zdołał wytrzymać blasku. Zasłona z atłasu pokrywała jej twarz, ale tak tylko, że można było widzieć z boku nadzwyczajną piękność i młodość dziewicy. Obok niej siedziała postać nieruchoma, okryta długą, czarną suknią; na głowie miała zarzuconą żałobną zasłonę.
Gdy wóz stanął przed księciem, muzyka ucichła, a czarna postać powstawszy, zrzuciła suknię, odkryła zasłonę i ukazał się szkielet, wyobrażający śmierć w najohydniejszej postaci.
Sancho ze strachu zapiszczał boleśnie, książę i całe towarzystwo zdawało się przestraszone. Śmierć przeciągłym głosem ozwała się w te słowa:
— Otóż to właśnie — zawołał Sancho — idź do diabła ze swoim sposobem odczarowania! A moja skóra jaki ma związek z czarami? Ja wam powiadam, że jeśli Wielmożny Merlin nie zna innego sposobu wybawienia pani Dulcynei, to ona już tak sobie umrze zaczarowana.
— Słuchaj, ty psie plemię! — rzecze Don Kichot z gniewem — przywiążę cię do drzewa i nie trzy tysiące sześćset, ale pięćdziesiąt tysięcy rózeg ci wyliczę i to takich, że każda z nich wypędzi duszę z ciebie.
— Powoli, powoli! — rzecze Merlin. — Tak nie uchodzi. Pokuta dobrowolna być musi i odbywać się w czasie nieoznaczonym. Może być nawet zmniejszona o połowę, jeżeli giermek przystanie, aby inna ręka, nie jego własna, wyliczyła te plagi.
— Ani moja, ani druga, ani ciężka, ani lekka — rzecze oburzony Sancho. — Czy to ja żenię się z panną Dulcyneą z Toboso? Niech jego wielmożność, Don Kichot, który ją nazywa swoją duszą i rozkoszą, oćwiczy sobie skórę za jej uwolnienie. Za cóż ja mam być biczowany bez żadnej korzyści?
Zaledwie Sancho skończył, młoda nimfa podniosła się z tronu, zrzuciła zasłonę i ukazawszy twarz cudnej piękności, rzecze, zwracając się do giermka:
— O giermku niegodziwy! kurzego serca tchórzu! Gdyby ci powiedziano, łotrze, byś się rzucił z wierzchołka wieży głową na dół, tygrysie bez litości! Gdyby żądano, abyś żonę i dzieci zadusił, nie dziwiłbym się, widząc twój upór; ale o marne trzy tysiące plag tak bardzo ci chodzi? Wstydź się! Małe dziecko w szkole w ciągu miesiąca wytrzymałoby podobną chłostę. Patrz brzydkimi ślepiami srogiego smoka w moje gwiaździste spojrzenie, w moje liliowe lica, a zginiesz sromotnie, widząc księżniczkę w kwiecie wieku, skazaną na pędzenie najpiękniejszych dni swoich pod postacią szkaradnej dziewki wiejskiej. Niech cię wzruszy moje nieszczęście! Nadstaw swoją grubą skórę. Przezwycięż raz przecie obżarstwo, podłość i lenistwo swoje. Powróć mi piękność i gładkość mojego dziewiczego czoła, jeśli nie przez wzgląd na mnie, to z miłości dla tego rycerza, który tak dobrym był dla ciebie panem, który drżący ze wzruszenia czeka odpowiedzi twojej.
Tu mowę nimfy przerwały jęki i szlochania.
— Na moją duszę — zawoła Don Kichot — piękna Dulcynea przenika ukryte myśli moje.
— Cóż na to Sancho? — zapyta księżna.
— Ja, mości księżno? — odpowie Sancho — jak na chrzcie świętym diabła, tak wyrzekam się tego biczowania apernuntio.
— Mów abrenuntio — przerwie książę.
— I co tam — rzecze Sancho — właśnie nam czas liczyć, czy litera więcej lub mniej potrzebna w wyrazie, kiedy mi każą biczować się do krwi. Miły Boże, pięć tysięcy rózeg!
— Mylisz się, mój przyjacielu — rzecze książę — tylko trzy tysiące sześćset.
— A to mi wielka łaska! dziękuję za opuszczenie; kto myśli, że zyska na wytargowaniu, niech weźmie interes na siebie. Ale chciałbym też wiedzieć, gdzie pani Dulcynea z Toboso nauczyła się tak pięknie prosić? Żąda, ażebym sobie ciało posiekał dla jej miłości i nazywa mnie dzikim zwierzęciem, obrzydliwym tygrysem i wymyśla tak, że i diabeł by nie ścierpiał. Czy to ja jestem z brązu! Żeby jeszcze przyszła z jaskini z tuzinem koszul w ręku, ażeby przyniosła parę szlafmyc, chociaż ich nie używamy, jeszcze by to było coś. Powinna wiedzieć, że osioł obładowany złotem lekko na górę włazi, że podarunki umacniają prośby i że jeden wróbel w kieszeni lepszy, niż sto na dachu. Bo trzeba zawsze, ażeby była kwita z byka za indyka. Tu znów pan mój, zamiast miękczyć mnie prośbami, chce przywiązać do drzewa i potroić dozę recepty pana Merlina. A przecież powinni by wiedzieć o tym wszyscy, do kogo mówią, że nie tylko giermkiem, lecz i gubernatorem jestem. Oho! na świecie trzeba na wszystko uważać. Dzisiaj na przykład jestem w złym humorze, bo rozdarłem sobie suknię, dlatego tym mniej mam ochoty własną porozdzierać skórę.
— Wstydź się, Sancho! — rzecze książę — po co tyle ceregieli. Musisz jednakże wybierać jedno z dwojga: przyjąć plagi albo zrzec się gubernatorstwa. Jakże chcesz, abym wasalom moim dał wielkorządcę dzikiego i okrutnego, którego nic wzruszyć nie zdoła? Wybieraj więc, Sancho.
— Jaśnie oświecony panie! — rzecze Sancho. — Dajcież mi choć ze dwa dni czasu do namysłu.
— Niepodobna — rzecze Merlin — trzeba w tej chwili rzecz skończyć i Dulcynea albo powróci natychmiast do jaskini Montesinos zmieniona w wieśniaczkę, albo w stanie obecnym przeniesiona zostanie na elizejskie pola, oczekując, aż liczba plag dopełniona zostanie.
— No dalej! odważnie! — rzecze księżna. — Gdzie serce u ciebie? Trzebaż czuć cośkolwiek wdzięczności. Jadłeś chleb w domu rycerza Don Kichota. To diabeł, mój przyjacielu, namawia cię i trwoży ilością plag. Pogardzaj przeszkodami, a jak mówią twoje przysłowia, dla chcącego nie ma nic trudnego.
— I ja radzę ci, mój przyjacielu — rzecze Merlin — poddać się tej małej chłoście, będzie to z pożytkiem dla twojej duszy i dla ciała twego, dla duszy, jako czyn chrześcijański, dla ciała ze względu na twoją kompleksję krwistą i gorącą, której puszczenie krwi w niczym nie zawadzi.
— Tra ta! ta! Ten sobie dobry — zawoła Sancho — i tak do diabła doktorów na świecie, jeszcze czarnoksiężnicy dopomagać im będą. Otóż więc, ponieważ wszyscy klekczą mi w głowę, przystaję na ugodę, z warunkiem wszakże, że ja sam te trzy tysiące sześćset plag wyliczę sobie. Drugi warunek: że do krwi bić się nie będę, a jeżeli czasem niedobrze się trafię, to także i liczyć się będzie. Ostatni: że pan Merlin będzie za mnie liczył, abym przypadkiem nie pomylił się w rachunku.
— Bądź spokojny — odpowie Merlin — i bez liczby, skoro ostatnia plaga uderzona zostanie, natychmiast pani Dulcynea odczarowana zjawi się przed tobą, składając dzięki i przynosząc bogate dary.
— Niech więc i tak będzie — rzecze Sancho — przyjmuję pokutę, z warunkami wszakże, które wymieniłem.
Zaledwie Sancho skończył ostatnie słowa, dał się słyszeć wystrzał artylerii, muzyka zabrzmiała, piękna Dulcynea skłoniła głowę przed księżną, głęboki dała ukłon swojemu wybawcy i wóz oddalił się szybko.
Don Kichot rzucił się na szyję giermka, książę i księżna, oraz myśliwi, oświadczali mu wdzięczność swoją i gdy jutrzenka zaczęła już rumienić szczyty gór, całe towarzystwo, zadowolone z polowania i szczęśliwego powodzenia ułożonych planów powróciło do zamku z gorącą chęcią przedłużenia tak zabawnej farsy.
W którym opisuje się szczególną i niesłychaną przygodę Donny Dolorydy, inaczej hrabiną Trifaldi zwanej, i list, który Sancho do swej żony pisał.
Cała wczorajsza awantura była pomysłem intendenta książęcego domu, człowieka nader dowcipnego, który sam odgrywał rolę Merlina, przebrawszy młodego i pięknego pazia za Dulcyneę.
Na rozkaz księcia intendent ułożył inną znów intrygę, równie sztuczną169 jak pierwsza.
Następnego dnia księżna zapytała Sanchę, czy zaczął już pokutę dla wyzwolenia Dulcynei.
— O, już — odpowie Sancho — zeszłej nocy dałem sobie pięć na rachunek.
— A czymże biłeś się? — zapytała księżna.
— A juścić ręką.
— Ależ to nie jest kara — rzecze księżna. — Merlin nie będzie z niej zadowolony; spraw sobie dobrą dyscyplinę z troczkami, albo każ zrobić tęgie pomietełki i staraj się, ażeby cię trochę bolało, nie można oszukiwać Pana Boga w pokucie.
— Pani! — rzecze Sancho — niech wasza wysokość da mi dyscyplinę jaką zechce i jeżeli mi tylko wielkiego bólu nie sprawi, używać jej będę, bo trzeba wiedzieć waszej wielkości, że lubo chłop, miękką i delikatną mam skórę i mogę natychmiast przekonać waszą łaskawość.
— O nie! nie trzeba! — przerwie księżna — więc jutro ja sama dam ci dyscyplinę, która zgodzi się z delikatnością twojej skóry, tylko proszę cię o rzetelność w egzekucji.
— Och, pani, choćby tylko dla przypodobania się tobie, nie opuszczę ani jednej plagi, a jeżeli mi nie ufacie, w waszej obecności biczować się będę. Mam prócz tego uwiadomić waszą królewską mość, że napisałem list do Teresy Pansa, mojej żony, w którym uwiadamiam ją o wszystkim, co się przytrafiło. Chcę, aby wasza dyskrecja miała zaszczyt przeczytać go, zresztą wiesz też pani najlepiej, jak gubernator pisać powinien.
— Któż go podpisał?
— Et, któż inny miałby podpisywać? Ja.
— Więc go sam pisałeś? — zapytała księżna.
— To, to nie — odpowie Sancho — ponieważ ani czytać, ani pisać nie umiem, jedynie imię swoje podpisać potrafię.
— Zobaczmy więc — rzecze księżna.
Sancho wydobył list z zanadrza, podał księżnie, która zaczęła czytać następujące wyrazy:
List Sancho Pansy do Teresy Pansa, jego żony.
„Dobrze, że mam
Uwagi (0)