Darmowe ebooki » Powieść » Don Kichot z La Manchy - Miguel de Cervantes Saavedra (biblioteka szkolna online .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Don Kichot z La Manchy - Miguel de Cervantes Saavedra (biblioteka szkolna online .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Miguel de Cervantes Saavedra



1 ... 90 91 92 93 94 95 96 97 98 ... 125
Idź do strony:
Gdy trzeba będzie na śmierć dać drapaka, taki los księcia, jak i prostaka. Nie trzeba więcej ziemi dla papieża, jak dla zakrystiana albo też żołnierza. Choć daleko kto śmignie, śmierć go zawsze doścignie. A raz wlazłszy już w dół ciasny, skurczy się tam i pan jasny. Choćby się dąsał, zębami kąsał, z tego posłania już mu nie do wstania. Powiadam tedy waszej wysokości, że jeśli nie chcecie dać mi wyspy dlatego, żem głupi, to nie dbając o nią, mądrym zostanę. O! bo już dawno słyszałem od starego dziada, że często diabeł pod krzyżem siada. Nie wszystko złoto, co się z wierzchu świeci, bije blask w oczy od szychowych nici. Za dawnych czasów chłopa Wambę dobyto z chałupy i na tronie hiszpańskim posadzono, a przeciwnie, porwano króla Rodryga wśród bogactw i przepychu i rzucono go w przepaść na pożarcie wężom, jeśli pieśń nie kłamie.

— A dlaczegóż by miała kłamać? — przerwie Donna Rodriguez — przecież jest romans, który opisuje, że wrzucono króla Rodryga w dół pełen węży, żmij, gadów, gdzie takich doznał męczarni, że w dwa dni potem jeszcze żałosnym wołał głosem: „Kąsają mnie i szarpią w te miejsca, którymi najwięcej grzeszyłem”. A ponieważ tak jest, więc ten pan ma rację przekładać stan rolnika nad królewski.

Księżna wybuchnęła śmiechem nad naiwnością dobrej Rodriguez i rzekła do Sanchy:

— Mój przyjacielu, wiedz dobrze, że skoro rycerz raz jeden da słowo, już go nie złamie nigdy, a chociaż książę nie szuka awantur po świecie, niemniej jednakże w poczet rycerstwa się liczy; dlatego bądź spokojny, wkrótce otrzymasz wyspę, na której po królewsku, okryty w aksamit i hafty, żyć będziesz. Zalecam ci tylko, abyś łaskawie rządził sprawami swoich poddanych.

— O, co się tyczy rządzenia, to mi łatwo przyjdzie, jestem z natury miłosierny i zawsze miałem litość nad ubogimi, ale znów nie pozwolę ubliżyć sobie. Jestem stary wyga, co wie, jak się mryga. I na coś więcej mnie stać, niż jeść chleb i spać. Niech mówią, co chcą, ale ja nie dam sobie w kaszę dmuchać, od tego mam wiatr pod nosem i sam wiem dobrze, z której strony wieje; to znaczy, że dobrzy łatwo się ze mną porozumieją, a złych to ja nauczę rozumu. Lecz na koniec zdaje mi się, że we względzie rządu wszystko zależy na dobrym zbiorze i może być, że w ciągu piętnastu dni lepiej zrozumiem sztukę rządzenia, niż uprawę ziemi, którą znam od dzieciństwa.

— Słusznie mówisz, Sancho — odpowie księżna — ludzie rodzą się do wszystkiego zdolni, przecież nikt papieżem się nie urodził. Lecz powróćmy do zaczarowania pani Dulcynei, gdyż ja utrzymuję ciągle, że chęć oszukania swego pana przyszła Sanchy z poduszczenia czarnoksiężników, bo wiem z pewnością, że wieśniaczka, która skoczyła na osła, była prawdziwą Dulcyneą z Toboso, i że Sancho, myśląc oszukać swego pana, sam oszukany był pierwej, bo trzeba ci wiedzieć, mój przyjacielu, że i u nas jest wielu czarnoksiężników, którzy nam o wszystkim zdają sprawę. Od nich to wiemy, że Dulcynea z Toboso jest zaczarowana, lecz że niezadługo przyjdzie chwila, gdy ujrzymy ją w naturalnej postaci.

— Hm! być to może — odpowie Sancho — i zaczynam wierzyć, że mój pan prawdę mówił, opisując jaskinię Montesinos, w której widział panią Dulcyneę w takim samym ubraniu, w jakim mu ją opisałem, gdy mi przyszła myśl zaczarować ją. Podobno ja pierwszy byłem oszukany i myślę teraz, że za mało mam dowcipu164 do zbadania tak subtelnych rzeczy. Widzę nawet, że niepodobna, aby mój pan dał się oszukać takiemu jak ja głupcowi. Dlatego wasza wielkość niech nie sądzi, ażebym był złośliwy. Tylko naturalnie będąc głupcem, nie mogłem się obronić od mocy czarnoksiężników. Skomponowałem zaś tę historię dlatego, ażeby gracko165 wywinąć się z poselstwa. Bóg zna występnych i tych ukarze.

— To prawda — rzecze księżna — ale jakaż to awantura zdarzyła się w pieczarach Montesinos?

Sancho opowiedział wszystko, co podówczas zaszło, a księżna wysłuchawszy, rzecze:

— Otóż widzę w tym nowy dowód, że ta sama, którą wielki Don Kichot widział w Montesinos, a Sancho spotkał w Toboso, jest istotnie Dulcyneą z Toboso.

— Ha! na koniec — rzecze Sancho — jeśli pani Dulcynea jest zaczarowana, tym gorzej dla niej. Ja nie mogę walczyć ze wszystkimi nieprzyjaciółmi mojego pana. To pewna, że ta, którą spotkałem, była wieśniaczką, a czy ta jest Dulcynea lub nie, to mi wszystko jedno. Już mnie nudzi to ustawiczne powtarzanie. Sancho tam mówił, Sancho to zrobił, Sancho to skłamał, jak gdyby Sancho nie wiem już czym był na świecie, a Sancho jest zawsze ten sam, który jak długi leży przez ciąg całej historii. Tak przynajmniej utrzymuje Samson Karasko, bakałarz z Salamanki, który za wszystko złoto na ziemi skłamać by nie potrafił. Niechże więc odczepią się raz ode mnie! Jeżelim niebogaty, nikomum niewinowaty. Z cudzego się nie panoszę, a o chleb nikogo nie proszę. Choć suknia nie biała, ale cnota cała. Gdy mam zacne imię, nikt mi go nie odejmie i zazdrość się nie imie166. A jak zacznę rządzić, to pokażę, co umiem.

— W samej rzeczy, Sancho — rzecze księżna — doskonały masz sposób opowiadania i przysłowie słusznie mówi: suknia nie czyni mnicha i pod twardą łupiną smaczne ziarna słyną!

— Upewniam waszą wysokość — odpowie Sancho — że jestem człowiekiem dobrego serca. Nie upijam się nigdy, chociaż z rąk przyjaciela nie odtrącę kieliszka; gdy mi kto powie: na zdrowie, odpowiadam: Bóg zapłać. Na moją duszę! nie można wyrzucać giermkom błędnych rycerzy, że zbytkują na świecie. Biedni ludziska! Ledwie nogi wloką, zawsze po drogach, lasach, górach, chociaż im się nie chce, wodę pić muszą. Nieraz by zapłacili, by się czym posilili, a kropli wina dostać nie mogą, wędrując zawsze nieprostą drogą.

— Tak i ja myślę — odpowie księżna — ale już późno, możesz odejść, Sancho, zajmę się przyspieszeniem twoich rządów na wyspie.

Sancho skłonił się do nóg księżnej, prosząc, aby o jego stempaku miano staranie.

— Cóż to za stempak? — zapyta księżna.

— To mój osiołek — rzecze Sancho — przez uszanowanie dla pani nie nazywam go po prostu. Już wchodząc do zamku polecałem go staraniom poważnej pani Rodriguez, ale rozgniewała się, żem ją starą i szpetną nazwał, właśnie jakbym jej nowinę powiedział, a przecież takie jejmoście powinny opatrywać konie błędnych rycerzy i osły błędnych giermków! Oj, żeby ta pani dostała się w ręce pewnego szlachcica, który w naszej wsi mieszkał, byłby ją tak oporządził, ażby się podrapała.

— To musiał być zapewne taki prostak i gbur, jak ty — przerwała Donna Rodriguez — bo człowiek dobrego rodu szanuje damy zacnego domu.

— Przestańmy o tym mówić, pani Rodriguez — rzecze księżna — a ty, Sancho, nie turbuj się o swego stempaka, ja sama o nim pamiętać będę. Na koniec, mój przyjacielu Sancho, możesz odesłać swego ulubieńca na wyspę, której jesteś gubernatorem, a tam będą mu dogadzać, jak zechcesz.

— Niech wasza wysokość nie żartuje ze mnie, bo choć to nie byłby pierwszy osioł, którego gubernator do wielkorządztwa wysłał, a dużo ich pod kotarami spoczywa, ale mój nie jest dumny, kontent, jeśli w stajni stoi choćby o słomie, a cóż dopiero, gdy ma obrok i siano.

Księżna roześmiała się serdecznie i pożegnawszy Sancha, udała się do księcia, aby mu opowiedzieć swoją rozmowę z giermkiem i ułożyć wzajemnie sławną awanturę, noszącą na sobie zupełny charakter błędnego rycerstwa, bo rycerz i giermek podejrzenia powziąć nie mogli. A co ułożono, to będzie najsławniejszą przygodą z całej tej historii.

Rozdział II

W którym opisano, jaki wynaleziono sposób do odczarowania Dulcynei.

Oboje księstwo, nadzwyczajnie bawiąc się oryginalnością swoich gości, wymyślili nowy sposób rozrywki. To, co słyszeli od Don Kichota o pieczarze Montesinos i głupota Sanchy, który uwierzył w oczarowanie Dulcynei, dawała mu nadzieję, że żart pomyślnie się uda. Po upływie sześciu dni, w ciągu których stosowne uczyniono rozporządzenia, wszyscy razem z Don Kichotem, Sanchą i wielką liczbą gończych psów wyjechali na polowanie. Przyniesiono rycerzowi i giermkowi ubiór z pięknego, zielonego sukna. Don Kichot mówiąc, że rycerz błędny zawsze w zbroi, jak do boju gotów być powinien, nie chciał przyjąć ofiarowanej mu sukni. Sancho przeciwnie, pomyślał, że za zdarzoną sposobnością będzie mógł sprzedać swoją.

Don Kichot uzbroił się, Sancho wdział suknię i, wsiadłszy na osła, wmieszał się między myśliwych.

Księżna w bogatym stroju dosiadła klaczy, której cugle przytrzymywał Don Kichot z rycerską galanterią. Wjechali do kniei, zastawiono sieci, rozsforowano psy, a gdy myśliwi zajęli już stanowiska, zaczęło się polowanie przy odgłosie trąb i naszczekiwaniu psów gończych.

Księżna zsiadła z klaczy i z oszczepem w ręce, stanęła na przesmyku, przez który dziki uciekać miały. Książę i Don Kichot stanęli obok niej. Sancho ukrył się w pewnym oddaleniu, siedząc na ośle dla większego bezpieczeństwa.

Zaledwie uszykowali się należycie, gdyż ujrzeli biegnącego ku nim ogromnego dzika, pędzonego przez psy. Don Kichot, ująwszy tarczę z mieczem, poskoczył ku niemu; książę, zatrzymawszy księżnę, pobiegł równie za Don Kichotem, ale Sancho, spostrzegłszy strasznego zwierza z potężnymi kłami, zapienionym ryjem i iskrzącymi ślepiami, skoczył z osła i począł na dąb się drapać, ale ze strachu i niezręczności, od połowy już drzewa spadł na dół i zaczepiwszy się suknią za gałąź u dołu rosnącą, zawisł o łokieć nad ziemią. W tak niebezpiecznym stanie, już to żałując niezmiernie rozdzierającej się nowej sukni, już mniemając, że dzik w biegu rozetnie go kłami, zaczął nasz giermek przeraźliwie wrzeszczeć. Ubito wreszcie zwierza. Don Kichot, przybiegłszy na ratunek Sanchy, odplątał nieboraka, który smutnie poglądał na ogromną dziurę w nowej sukni.

Zabitego dzika przewieszono przez muła, przykryto gałęziami rozmarynu i mirty i zawiedziono do namiotu, postawionego wśród kniei, tam oczekiwał myśliwych obfity stół, godny książęcej wspaniałości.

Strapiony Sancho zbliżył się do księżnej i okazując jej rozdartą suknię, rzecze:

— Gdybyśmy na kuropatwy lub zające polowali, nie przyszedłbym do takiego stanu, a teraz mogę zawołać razem z Fabillą: „Będziesz pożarty przez niedźwiedzie”.

— To był król Gotów — rzecze Don Kichot — którego na polowaniu rozszarpały niedźwiedzie.

— To-to właśnie — rzecze Sancho — ciekawym tylko, dlaczego książęta i królowie narażają się na rozszarpanie dla błahej rozkoszy zabicia biednego zwierza, który im nic złego nie uczynił.

— Mylisz się, przyjacielu Sancho — rzecze książę. — Polowanie na drapieżnego zwierza najbardziej królom i książętom przystoi, ponieważ jest wielce do wojny podobne i wymaga zręczności, podstępu, a co główna, że takie polowanie nie wszystkim służy. Tylko wysokie towarzystwo książąt i wielkich panów rade zajmuje się tą zabawą. Toteż, mój przyjacielu Sancho, gdy zostaniesz gubernatorem, poluj bez przestanku.

— O, co to, to nie, łaskawy panie — odpowie Sancho — byłoby to pięknie, aby gubernator był na polowaniu, gdy tylu ludzi sfatygowanych przybywa szukać go w nagłych interesach. Niech wasza wysokość raczy mi wierzyć, że polować powinni próżniacy, nie gubernatorowie; co do mnie, myślę tylko w niedziele i święta uroczyste bawić się, grać sobie w karty lub w pliszki, bo to, jak powiadają, dobry dłużnik zawsze ma otwarty worek, kogo Pan Bóg wspomoże, ten więcej może, ciało rusza nogi do drogi, nogi dźwigają ciało, aby postępowało. Za Boską pomocą i przy dobrych chęciach będzie się rządziło jakoś zawsze trzeźwo, nie po pijanemu, a kto mi nie wierzy, niechaj przymierzy, niech mi palec w gębę włoży, tak go ścisnę, aż się strwoży. Oho! niech tylko nabiorę wprawy, to mnie najmędrszy nie zawstydzi, kaptur nie czyni mnichem, ani łachman lichem, skoro zacznę, będzie znaczne.

— Stój! hola, Sancho! — zawołał Don Kichot — jak zaczniesz bajać, nie wiesz, kiedy skończysz! Że też ani jednego słowa nie możesz przemówić, nie dodawszy dziesięciu przysłów. — Proszę wasze wysokości rozkazać milczeć temu papli.

— Wszystkie przysłowia Sanchy — odpowie książę — chociaż dosyć obfite i niezbyt właściwie zastosowywane, nadzwyczajną mi przecież sprawiają przyjemność. Prócz tego, przyjaciołom wiele się wybacza.

Tak rozmawiając, wjechali w głąb kniei, a chcąc zobaczyć, czy nie ułowiono jakiej zwierzyny w sieci, zabawiono tu do późna; noc zapadła, lecz nadzwyczaj ciemna, co zresztą sprzyjało wiele do wykonania ułożonego przez książąt planu.

Nagle cały las zajaśniał, straszliwy odgłos trąb, kotłów i innych narzędzi wojennych, przerwany jakby tętentem licznej konnicy, napełnił bór cały. Wszyscy zdziwieni, nie wiedzieli, co począć. Pomieszane głosy trąb, puzonów i szczęk miedzianych kociołków, przez Maurów w bitwach używanych, taki sprawiły łoskot, że umarłego zbudzić mogły. Don Kichot, mimo odwagi, cokolwiek się zmieszał, Sancho drżał jak liść ze strachu. Nagle wszystko ucichło i ukazał się parlamentarz w kostiumie diabelskim, trąbiąc w kozi róg.

— Kto jesteś i dokąd jedziesz? — zapytał książę.

— Jestem szatanem — ryknie poseł straszliwym głosem — szukam Don Kichota z Manchy, a jazda, której tętent słyszycie, to sześć czarnoksięskich stowarzyszeń, prowadzących Dulcyneę zaczarowaną na zwycięskim wozie. Towarzyszy jej waleczny rycerz Montesinos, który ma odkryć Don Kichotowi sposób odczarowania Dulcynei.

— Gdybyś był szatanem — rzecze książę — poznałbyś rycerza, którego szukasz, wszakże on wśród nas się znajduje!

— Na Boga i na duszę moją — zawołał diabeł — tyle mam różnych rzeczy w pamięci, że zapomniałem najważniejszej.

— Jednakże — rzecze Sancho na stronie — z tego diabła niezły człowiek i niezgorszy katolik, bo czart złośliwy tak by się nie zaklinał.

Diabeł odezwał się znów:

— Rycerzu Lwa, którego pragnę mieć w swoich pazurach, przysyła cię do mnie nieszczęsny Montesinos, abyś w tym miejscu

1 ... 90 91 92 93 94 95 96 97 98 ... 125
Idź do strony:

Darmowe książki «Don Kichot z La Manchy - Miguel de Cervantes Saavedra (biblioteka szkolna online .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz