Ciemności kryją ziemię - Jerzy Andrzejewski (gdzie można czytać za darmo książki .TXT) 📖
Ciemności kryją ziemię — powieść Jerzego Andrzejewskiego, wydana w roku 1957. Osadzona w czasach hiszpańskiej inkwizycji, opisuje mechanizmy władzy, sprzeciwu wobec jej brutalnego i niemoralnego charakteru, a wreszcie — osadzania się i coraz sprawniejszego funkcjonowania jednostki w strukturach przemocy. Główny bohater, zakonnik Diego Manente, początkowo żarliwy przeciwnik stosowanych przez inkwizycję metod, zostaje przyjęty na sekretarza przez Tomasa Torquemadę, zwierzchnika tej złowrogiej instytucji. Podejmując tę decyzję, Torquemada okazuje się wnikliwym psychologiem, bowiem Diego, mimo początkowych wątpliwości, szybko przechodzi na stronę opresyjnego systemu.
Niezależnie od historycznego sztafażu, a nawet stylizacji na średniowieczną kronikę, Ciemności kryją ziemię to w istocie przypowieść o władzy i przemocy, nawet nie tyle uniwersalnej, ile tej najbliższej momentowi powstania książki — stalinowskiej.
- Autor: Jerzy Andrzejewski
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Ciemności kryją ziemię - Jerzy Andrzejewski (gdzie można czytać za darmo książki .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jerzy Andrzejewski
Przez chwilę była cisza.
— Co zamierzasz uczynić, wielebny ojcze? — spytał cicho stary przeor.
— Zaraz się dowiesz, ojcze Agustinie — odparł padre Galvez. — Ponieważ nie wydaje się wiarogodnym, by w jakimkolwiek wypadku zbrodniarz mógł działać sam, najsłuszniejszą rzeczą byłoby zawezwać wszystkich braci przed Święty Trybunał.
Padre Agustin podniósł drżącą głowę. Stare, zmęczone oczy pełne miał łez.
— Boże wielki, doprawdy chcesz to uczynić?
Tamten wzruszył ramionami.
— Nie, na razie nie uczynię tego. Święta Inkwizycja bynajmniej nie jest zainteresowana, żeby to starożytne i czcigodne miejsce okryć cieniem niesławy. Wierzymy zresztą, że mimo twojej, ojcze, słabości, większość braci jest bezgranicznie wierna tradycjom tych murów, a także, co najważniejsze, duchowi naszego stowarzyszenia. Tak więc was tylko, panie de Castro — zwrócił się do don Rodriga — zobowiązujemy, abyście bezzwłocznie przekazali Świętemu Trybunałowi owego służkę, z którego rąk brat Diego przyjął posiłek przeznaczony dla czcigodnego ojca.
— Ojcze Cristobalu — zawołał padre Agustin — to przecież chłopię jeszcze niewinne!
Padre Galvez uśmiechnął się zjadliwie.
— Dla ciebie, ojcze Agustinie, wszyscy ludzie są niewinni. Aż trudno, słuchając cię, pojąć, skąd wśród tego ogromu powszechniej niewinności rodzą się występki, herezje i zbrodnie. A może ich nie ma? Może do takich pobożnych wniosków doszedłeś? Jeśli tak, to czemu się o to chłopię niepokoisz? Święty Trybunał bardziej niż jakikolwiek inny sąd ziemski szanuje prawdziwą niewinność, ponieważ zwalczając zło, jej właśnie broni.
To powiedziawszy wstał, uznając zebranie za skończone.
Już nazajutrz okazało się, że wielebny padre Galvez nie mylił się, zarzucając ojcu Agustinowi krótkowzroczność oraz karygodny brak czujności. Szesnastoletni Pablo Zarate, od paru zaledwie miesięcy odbywający nowicjat49 w Santa Maria la Antigua, zeznał po niedługim śledztwie, iż kiedy niósł posiłek czcigodnego ojca — zatrzymał go na dziedzińcu pan de Sigura, każąc mu pozostawić jedzenie i wrócić samemu do klasztornej kuchni, a to celem umycia nie dość czystych rąk. Wszystko zatem było teraz jasne. Wróg, jak stugłowa hydra50, wciąż się odradzał mimo zadawanych mu ciosów. Zdemaskowany i unicestwiony w Saragossie, natychmiast podnosił zbrodnicze macki gdzie indziej, usiłując za wszelką cenę podkopać porządek, siać w umysłach zamęt i w sercach niepokój.
Wśród tak ustalonych okoliczności przewinienie Pabla nie wydawało się szczególnie ciężkie i jakkolwiek ze względu na następstwa zamykała się przed nim na zawsze możność powrotu w klasztorne mury — przecież dopiero to, co zaszło potem, rzuciło ciężki cień na zdrowie duszy tego wyrostka, tak niestety nieopatrznie dopuszczonego do odbywania duchownego nowicjatu. Oto niebawem po złożeniu zeznań, a więc jak najbardziej zobowiązany w swym sumieniu do okazania żalu oraz odbycia należnej pokuty, Pablo Zarate, zamiast po drodze wiary podążyć — powiesił się w więziennej celi, składając tym bezbożnym czynem świadectwo, iż nad uczciwe życie chrześcijanina przekłada hańbę i wieczne potępienie.
Wieść o tym godnym ubolewania wydarzeniu dotarła do Santa Maria la Antigua wczesnym rankiem, jeszcze przed pierwszą mszą poranną, którą zwykł był od wielu lat odprawiać ojciec przeor. I tego również dnia wyszedł o oznaczonym czasie ze świętą ofiarą, tak wszakże niedołężnie, niczym ślepiec, poruszał się przy ołtarzu, a głos, nawet przy cichym czytaniu, tak dalece odmawiał mu posłuszeństwa, iż pomiędzy zgromadzonymi braćmi wszczął się najpierw pełen niepokoju szmer, potem zaś zaległa cisza i zgrzybiałemu mamrotaniu starca tylko samotne organy odpowiadały w głębi kościoła. Niemałe też zdumienie wszystkich ogarnęło, gdy pobłogosławiwszy na zakończenie zebranych, padre Agustin pozostał przy ołtarzu, po czym cicho, lecz w sposób szczególnie mocny i przejmujący powiedział:
— A teraz, bracia, zmówmy „Ojcze Nasz” i „Zdrowaś Maria” za czystą i niewinną duszę naszego młodszego brata Pabla.
Śmiertelna cisza zapanowała po tych słowach. Nie poruszył się ani brat Diego stojący samotnie z boku ołtarza, ani pan de Castro, który w swej złotej zbroi wyprzedzał o krok zwarty zastęp familiantów51. Taka przecież od tych obu ludzi biła siła, iż nikt z braci nie odważył się klęknąć.
Padre Agustin patrzył chwilę na tłum nieruchomy w półmroku kościoła, coraz większa bladość pokrywała jego pooraną cierpieniem twarz, przymknął oczy, aż wreszcie odwrócił się i klęknąwszy u stóp ołtarza, samotnie począł się modlić. Wówczas fray Diego oraz pan de Castro, przeżegnawszy się wprzódy, równocześnie skierowali się ku drzwiom zakrystii. Za nimi poczęli wychodzić familianci czcigodnego ojca i kościół wypełnił się ciężkim szczękiem pancerzy. Potem, już w ciszy, jeden za drugim, z pochylonymi głowami i wzajemnie unikając spojrzeń, opuszczali kościół bracia.
Niebawem ojciec Agustin pozostał sam. Długo się modlił, jakby zapomniał o świecie. Świt ciepłym poblaskiem słonecznym rozjaśniał na witrażach sylwetki aniołów i świętych. Dopalały się w lichtarzach świece. Z klasztornego dziedzińca dochodziły odgłosy zmieniających się wart.
W pewnej chwili padre Agustin podniósł głowę i odnalazłszy wysoko w górze ogromny krzyż, zawołał głosem pełnym rozpaczy:
— Panie, jak długo ciemności mają panować nad nieszczęsną ziemią?
Oślepiony łzami nie mógł zrazu dojrzeć, kto nagle przypadł mu do kolan i wstrząsany szlochem żarliwie przycisnął gorące wargi do jego dłoni. Sam na klęczkach, poszukał po omacku głowy klęczącego i kiedy poczuł pod palcami gęste, miękko się wijące włosy — rozpoznał małego służkę klasztornego imieniem Francisco. Objął wówczas to drobne, jeszcze dziecięce ciało i gładząc małego po włosach, wyszeptał łamiącym się ze wzruszenia głosem:
— Moje dziecko, moje biedne dziecko, nie trzeba tracić nadziei. Trzeba mieć nadzieję. Zawsze nadzieję.
Była to ostatnia msza, jaką stary przeor odprawił w Santa Maria. Najbliższej nocy opuścił z polecenia przełożonych klasztor i miasto, udając się do odległej pustelni San Inigo w górach Estramadury52, aby tam, poświęciwszy się przyrodzonej sobie potrzebie modlitwy, spokojnie mógł dokończyć pobożnego życia.
Nazajutrz zaś sam ojciec Wielki Inkwizytor, zakończywszy dwudniowe rekolekcje, odprawił w Santa Maria poranną mszę. Fray Diego wygłosił do zebranych braci krótkie kazanie na temat słów pana Jezusa według ewangelii św. Mateusza: „Nie przyszedłem puszczać pokoju, ale miecz”.
Tymczasem, jak się to zazwyczaj zdarza w dziejach, iż nie samymi zwycięstwami umacniana bywa droga prawdy — różne wieści niebudzące wesela nadchodziły do stolicy u schyłku roku tysiąc czterysta osiemdziesiątego piątego. I tak, stało się pewnego dnia wiadomym, iż wojska królewskie pod dowództwem pana hrabiego d’Arcos poniosły przy obleganiu pogańskiej Malagi ciężkie straty, natomiast z Aragonii donosili gubernatorzy o zamieszkach, wciąż od czasu wiadomych wypadków w Saragossie wnoszących niepokój i zamęt do wielu miast, wszędzie zaś powodowanych tą samą ręką żydowskiego wroga, uciekającego się do jak najnikczemniejszych środków, byle tylko podstępnie działać na szkodę Królestwa.
W Walencji na przykład, nie licząc pomniejszych tumultów53, obałamucone przez ukrytych prowokatorów pospólstwo podpaliło pałac Talavera, stanowiący siedzibę Świętego Trybunału, w Teruelu zaś tłum, w podobny sposób podżegany, kamieniami i cegłami obrzucił przy wieży San Martin orszak ojca Inkwizytora, gdy ten w pierwszą niedzielę grudnia zdążał na nabożeństwo do katedry. W obu miastach były ofiary i tylko dzięki natychmiastowemu wyprowadzeniu na ulice żołnierzy Świętej Hermandady54 uniknięto rozszerzenia się zamieszek oraz ofiar jeszcze liczniejszych. Również w Barcelonie zdławiono bunt w samym zarodku, rozpędzając przy pomocy miejskich pachołków gawiedź, która poczęła się gromadzić w okolicach więzienia Świętego Officium, zatrzymując przy tej sposobności i pod sąd oddając wielu podejrzanych osobników.
Król Ferdynand55, powiadomiony o tych wydarzeniach, natychmiast przez specjalnych kurierów zarządził stosowanie bezwzględnie surowych restrykcji wobec wszelkich przejawów heretyckich prowokacji. Również Święte Trybunały, zwłaszcza działające na terenie Aragonii, zostały wezwane specjalnym pismem ojca Wielkiego Inkwizytora do wzmożenia czujności oraz pogłębienia metod swego działania. Jeszcze raz więc przeliczył się i pomylił wróg, sądząc, iż uda mu się osłabić wojujący Kościół lub wykopać przepaść między nim a wierzącymi masami. Nikt, prócz zbrodniczych heretyków oraz garstki ludzi chwilowo sprowadzonych na manowce, nie wątpił, iż cały naród bezgranicznie jest oddany Ich Królewskim Mościom i Kościołowi, jednomyślnie potępiając wszelkie próby osłabienia tej jedności.
Mimo to, jak zwykle w podobnych okolicznościach, wieści o pewnym niezdrowym podnieceniu umysłów nadal dochodziły z prowincji i jakkolwiek w samej stolicy panował spokój — ojciec inkwizytor Galvez podjął decyzję, aby przyśpieszyć autodafé56, od dłuższego już czasu i z wielkim nakładem pracy przygotowywane na połowę stycznia roku następnego. Gdy padre Torquemada przychylił się do tej decyzji, uczyniono wszystko, aby uroczystość, wyznaczona na szczególnie bliski ludowi dzień świętego Dominika z Silos57, wypadła pod każdym względem okazale. I tak w ciągu tygodnia, który poprzedzał autodafé, zamknięto wiele procesów ospale się wlokących od miesięcy, wszczęto również rozliczne nowe i pomyślnie je przed terminem ukończono. We wszystkich klasztorach, szczególnie u dominikanów, wieczorne modlitwy braci towarzyszyły tym poczynaniom, bowiem jedność synów Kościoła wydawała się w tych dniach bardziej potrzebna niż kiedykolwiek indziej. Zresztą, jak się tego spodziewano, lud nie pozostał obojętny na głos swych duchowych przewodników. Ożywiony szczerą wiarą, począł ze wszystkich miasteczek i wsi starożytnego królestwa León ściągać do Valladolid. Także i z dalszych okolic przybywali pobożni pątnicy58. Niebawem też zbrakło miejsc w gospodach i oberżach, więc lud, mimo grudniowych chłodów, koczował na placach pod gołym niebem.
Wobec tak wielkiego poruszenia w chrześcijańskim narodzie obie Ich Królewskie Moście, jakkolwiek ze względu na sytuację wojenną pod Malagą tam się zamierzały udać, teraz, osobiście uproszone przez ojca Wielkiego Inkwizytora, postanowiły odłożyć ową naglącą podróż, aby obecnością swego Majestatu przysporzyć uroczystościom znaczenia i blasku. Przewidywano, że około dwóch tysięcy skazanych na różne kary grzeszników weźmie udział w pokutniczych obrządkach w katedrze, a później podąży w procesji na quamadero59, natomiast ilość heretyków ostatecznie wyrokiem Świętego Trybunału usuniętych ze wspólnoty kościelnej dochodziła do siedemdziesięciu kilku. Jednym spośród nich i jedynym, którego ciało w otoczeniu żywcem palonych miało tylko pośmiertnie spłonąć na stosie, był o świętokradczą próbę trucicielstwa obwiniony pan don Carlos de Sigura. Zdawało się w świetle gruntownie przeprowadzonego śledztwa, iż Święty Trybunał nie mógł w tej tak pod każdym względem oczywistej sprawie powziąć wyroku bardziej sprawiedliwego, tymczasem to właśnie orzeczenie stało się na Królewskiej Radzie Inkwizycyjnej przedmiotem burzliwej wymiany zdań.
Królewska Rada Inkwizycyjna, przed paroma laty powołana przez Ich Królewskie Moście celem mocniejszego powiązania z tronem działalności Świętego Officium, dość rzadko w pełnym komplecie zbierała się w minionym czasie. Teraz wszakże i jak się zdaje, przychylając się do opinii kilku świeckich panów, król Ferdynand uznał za konieczne, aby ze względu na ostatnie wydarzenia Rada podjęła swoje zadania, i to nie zwlekając. Tak więc w ostatni dzień listopada, na świętego Andrzeja, po wczesnej mszy w zamkowej kaplicy, trzech dostojników kościelnych z ojcem Wielkim Inkwizytorem na czele, tyluż znakomitych panów Królestwa oraz dwóch sławnych doktorów, doradców prawnych Świętego Officium, wszyscy najbliższe swoje otoczenie pozostawiając na przedpokojach, zgromadzili się w tronowej sali, oczekując przybycia Króla i Królowej. Ich Królewskie Moście nie kazały na siebie długo czekać. Towarzyszył im minister, fray Francisco Ximenes, franciszkanin.
Padre Galvez nie próbował ukryć gestu niezadowolenia, gdy po kilku słowach króla Ferdynanda, mówiącego, jak zwykle, trochę przyciężko na skutek zadyszki, na którą tyjąc coraz bardziej cierpiał — podniósł się celem zabrania głosu don Alfonso Carlos, książę Medina Sidonia, markiz Kadyksu. Wiadomą było powszechnie rzeczą, że gdy przed pięcioma laty pierwsi judaisantes60 poczęli opuszczać miasta i grody podległe Świętemu Officium w Sewilli — nie kto inny jak pan książę Medina Sidonia udzielał im na swoich ziemiach schronienia. Odległe to wszakże już były sprawy i być może młody książę, oświecony z biegiem lat duchem prawdy, właśnie od tej swojej przeszłości pragnął się obecnie odciąć, to bowiem, co mówił, było nad wyraz rozumne, przeniknięte pobożnością oraz pełne synowskiego uznania dla zasług Świętych Trybunałów. Trudno było, doprawdy, o słowa lepiej wyrażające myśl chrześcijańską nad te, które ze spokojną rozwagą oraz godnością wcale nie pyszną wypowiadał ów potomek jednego z najznakomitszych rodów Królestwa.
Obie Ich Królewskie Moście słuchały księcia z wyraźnie życzliwą uwagą, również pozostali panowie, szczególnie stary książę Cornejo, wydawali się pełni uznania dla rozumu najmłodszego spośród siebie. Wśród tej ogólnej aprobaty tylko ojcowie inkwizytorzy oraz pan kardynał de Mendoza, arcybiskup Toledo, zachowali wyczekującą wstrzemięźliwość. I rzeczywiście, powodując się doświadczeniem oraz rozwagą słusznie nie dali się unieść przedwczesnej radości, bowiem niebawem pan Medina Sidonia odsłonił swoje prawdziwe oblicze.
— Niestety — powiedział podnosząc cokolwiek po chwili milczenia głos — uchybiłbym i powadze tego zgromadzenia, i samej nade wszystko prawdzie, gdybym nie wyznał, iż patrząc na wiele dziejących się obecnie w Królestwie spraw, obok uczuć radości i dumy doznaję również, a na pewno nie ja jeden, troski, i to jak najbardziej dotkliwej.
Cisza zaległa w sali. Padre Galvez porywczo poruszył się w swym krześle, natomiast padre Torquemada podniósł głowę i przenikliwym spojrzeniem ogarnął młodego księcia. Ten zwrócił się wprost ku niemu.
— Widzę po waszym spojrzeniu, czcigodny ojcze, iż chcielibyście się spytać, co to za troska mnie niepokoi?
Na to odpowiedział padre Torquemada:
— Istotnie, nie omyliliście się, dostojny panie. W obliczu tak powszechnego rozplenienia się rozlicznych występków przeciw wierze każdy chrześcijanin musi odczuwać głęboką troskę. Czy o tej właśnie trosce myślicie?
— Owszem, o niej również, lecz nie tylko o niej jednej. Najjaśniejszy Panie, Królowo! Doceniam surowość, z jaką Święte Trybunały ścigają i karzą heretyków, obawiam się wszakże, że kiedy owa surowość pocznie dotykać najpierwszych panów Królestwa, niesławą okrywając ludzi wysoko wyrastających ponad tłum urodzeniem, godnościami i mieniem, wówczas stokroć więcej szkód niż korzyści musi dla nas wyniknąć. To
Uwagi (0)