Darmowe ebooki » Powieść » Ciemności kryją ziemię - Jerzy Andrzejewski (gdzie można czytać za darmo książki .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Ciemności kryją ziemię - Jerzy Andrzejewski (gdzie można czytać za darmo książki .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Jerzy Andrzejewski



1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 19
Idź do strony:
Kościół, jest jedyną prawdą i nie ma prócz niej i poza nią prawdy innej?

— Ojcze, nie jestem odszczepieńcem.

— A prawda nie jest dobrem?

— Jest, ojcze. Największym dobrem.

— Jeśli zatem prawda znaczy dobro, czym jest wypaczanie jej? Nie jest to zło? A zła, czy nie należy łamać i niszczyć? Mamy pozwolić, aby wzrastało w siły? Nie, mój synu, nie jest rzeczą wystarczającą wyznawać prawdę. Prawdy trzeba bronić przed wszelkimi jawnymi i zamaskowanymi zakusami zła. Prawdę trzeba umacniać codziennie, o każdej godzinie.

„Skąd to światło?” — znów pomyślał Diego. I powiedział z akcentem rozterki:

— Ojcze, a jeśli bronimy prawdy środkami niegodnymi, to czy nie musi się stać tak, że zło poczyna się lęgnąć w samym sercu prawdy?

— Co nazywasz środkami niegodnymi? Stosowanie siły? Miecz sprawiedliwości? Pomyśl, czymże by się stała prawda, gdyby nie była zdolna do stosowania siły i jeśliby jej ramię nie było uzbrojone prawami oraz bezwzględnym przestrzeganiem praw? Nie, nic nie wiesz o naturze człowieka!

— Wiem, że ludzie się męczą i cierpią ponad miarę swoich win, a często bez win.

— Ja także to wiem.

— Ty?

— Święta Inkwizycja, mój synu, dostatecznie mocno wspiera się o ziemię i dobrze wie, co się na niej dzieje. Lecz któż się ośmieli twierdzić, że Królestwo Boże można zbudować bez cierpień, krzywd i ofiar? Człowiek, mój synu, jest istotą ułomną, słabą i kruchą. Łatwo ulega pokusom zła i częstokroć nawet świadomości dobra nie potrafi przeciwstawić tym swoim naturalnym skłonnościom. Niestety! Żadnemu ludzkiemu uczuciu nie podobna całkowicie zawierzyć ani żadnym myślom nie można w ostateczny sposób zaufać. Najlepsze uczucia mogą, jak dym obracany podmuchami wiatru, zmieniać kierunek. Myśl człowieka może dziś klęczeć, jutro kąsać.

— Ojcze, czy zło istotnie jest tak potężne i powszechne?

— Niebezpieczeństwo zła, mój synu, wcale nie polega na jego potędze. Dzięki istnieniu Kościoła zło jest u samych swych korzeni osłabione i rozdarte sprzecznościami. Wzajemnie zbrodnie się pożerają, a występki i grzechy, jakkolwiek walczą ze sobą, wspólnie gniją, herezje, odrywając się od prawdy, targane są tymi samymi konwulsjami. Nie, zło nie jest potężne ani niezwalczone! To człowiek jest słaby i dzięki jego ułomnościom, skazom i nieświadomości zło wciąż się może odnawiać, przybierając kształty tym bardziej gwałtowne, choć zamaskowane, im prawda mocniej się poczyna ugruntowywać. Czegóż dokonałby człowiek zdany na własne siły? Synu mój, Królestwo Boże nie dotarło jeszcze do świadomości ludzi. Lecz czy znaczy to, że ludzkość zbawienia nie osiągnie? Nie! Trzeba zbawiać ludzi wbrew ich woli. Trzeba przez wiele lat budować świadomość człowieka, niszcząc w niej to, co złe i nadejście Państwa Bożego opóźniające. Ludźmi trzeba kierować i rządzić, pojmujesz, mój synu? Rządzić! I to jest nasze zadanie. Na nas, na Świętej Inkwizycji spoczywa ten ogromny trud. My jesteśmy tymi, których Bóg postawił w pierwszych szeregach swoich wojsk. My jesteśmy mózgiem i mieczem prawdy, ponieważ myśl i czyn muszą stanowić jedność.

— Ludzie cierpią — powiedział cicho Diego.

— Wiem. Ale przecież nie kto inny tylko my chcemy ich uwolnić od cierpień. Chcemy, żeby nie było żadnych cierpień i sprzeczności.

— Kiedy?

— Pytasz się: kiedy? Za sto, za dwieście, może za tysiąc lat. Mądrości musi towarzyszyć cierpliwość. Wiele czasu upłynie, zanim ludzkość, już uwolniona od przymusu koniecznego teraz, dobrowolnie i świadomie, myśląc tymi samymi zasadami i dążąc do jednego: zbawienia — powszechnie przyjmie światło wiecznej prawdy, aby się sama stać wiecznością.

Diego ukrył twarz w dłoniach.

— Ojcze mój, w głowie mi się mąci, czuję się tak, jakbyś mnie strącił w głąb strasznej przepaści.

— Walczymy w jej mrokach, aby wyprowadzić ludzkość ku pełnemu światłu.

— Cóż ci mogę, ojcze wielebny, powiedzieć? Kocham ludzi, teraz, dzisiaj.

— Hic et nunc23? To dobrze. Z miłości rodzi się litość, ta zaś nieuchronnie zmienia się w pogardę.

Diego poruszył się gwałtownie.

— Nie!

— Gdybyś nie kochał ludzi dzisiaj, nie mógłbyś pogardzać nimi jutro.

— Nie chcę ludźmi pogardzać.

— A potrafisz kochać istoty ułomne i szpetne? Skażone występkami, wiarołomne i zdradzieckie?

— Mogę je rozumieć. Mogę im pomagać.

— Dobru, nie złu trzeba pomagać. A cóż tu miłość? Czy nie mąci ona równowagi duszy? Czy nie przyćmiewa jasności rozpoznania i nie podszeptuje przebaczenia tam, gdzie surowa bezwzględność jest konieczna? Miłości musi nieuchronnie towarzyszyć jej cień — słabość.

— Nie! — zawołał Diego. — Miłość jest siłą.

— Miłość jest słabością. Ta zaś nie tylko nie umacnia w nas nienawiści do zła, lecz poprzez litość, która jest niczym innym jak uznaniem ludzkiej nędzy oraz zgodą na nią, musi nas na koniec zmusić do ukorzenia się przed złem. Nie, mój synu, miłość nie mieści się w naturze walczącej prawdy. Miłując prawdę, nie możesz ani kochać, ani litować się nad tym, co się prawdzie przeciwstawia. Wobec prawdy nie ma ludzi nie podejrzanych. Wszyscy są podejrzani. W każdym człowieku może się zalęgnąć zło, zło zaś w porę nie przychwycone — pogłębia się, przeżera duszę i krok jeden stawowi granicę, poza którą człowiek błądzący staje się już niebezpiecznym wrogiem, nosicielem zbrodniczych poglądów heretyckich. Każdy grzech, mój synu, jest u swych korzeni grzechem przeciw prawdzie. I cóż miłość wobec tego ogromu skażenia? Cóż dusza ogarnięta miłością, lecz ogłuszona bólem cierpienia i udręczona litością?

— A cóż pogarda? — szepnął Diego.

— Pogarda dla słabości i występków, ona jedna pozwala sądzić i wyrokować, ona jedna uczy, jak słabość przełamywać i występki niszczyć.

— Chcecie zatem wygnać ze świata miłość? Boże, zabraliście już ludziom wszystko: godność, odwagę, czystość uczuć, wolność...

— Dlaczego mówisz: wy? Przecież chcesz tego samego co my, tylko jeszcze nas w sobie samym nie odnalazłeś.

— Nienawidzicie miłości.

— Mylisz się, wciąż się mylisz. Jeśli kto kocha prawdę i całe życie jej podporządkowuje, wówczas miłość musi pozostać dla niego uczuciem wszechogarniającym i niejako nadrzędnym w swojej nieziemskiej doskonałości.

— Nieziemskiej?

— Ponieważ miłość tryumfująca wznosi się ponad nami jak gwiazda, jak światło wśród nocy, i ona, chroniąc od zbłądzenia na bezdrożach, wskazuje właściwe drogi. Któż jednak śpieszący do celu niesie w dłoniach gwiazdę lub żywy ogień pochodni? Ich żar oślepiłby nas i w popiół obrócił. Tylko odblask miłości nam służy.

— Odblask?

— Tym zaś jest pogarda. Miłość, istotnie, pozwala widzieć i ogarnia wielkie cele przeznaczenia, jednak nie przez nią, lecz poprzez surową pogardę możemy owe wielkie cele kształtować.

— Ojcze, gubię się, biegnąc za twymi myślami. Mówisz: pogarda. Cóż więc jest pogarda?

— Ziemskie ramię miłości. I pomyśl teraz, jak mocnym i nieugiętym, żarliwym i odważnym musi być to ramię, jeśli w taki sam sposób ma przeorywać ludzkie dusze i umysły, w jaki pługi przeorywają ziemię, aby spulchnić glebę, powyrywać chwasty i przygotować grunt pod zasiew i przyszłe plony.

— Wciąż mówisz o przyszłości. Królestwo Boże!

— Dla niego żyjemy.

— Człowiek ma tylko jedno życie.

— Jedno ziemskie i jedno wieczne. Czyż jednak z tej niepowtarzalności nie wynika nakaz, aby swoim życiem, myślami i uczynkami nie rzucał człowiek cienia na tych, którzy po nim nadejdą? Czemu jedno chore istnienie ma zatruwać inne, i grzechy i występki jednego człowieka mają się kłaść ciężarem na barki innych?

Diego milczał. Wydało mu się, że bardzo daleko, w głębi niezmiennie martwej i zimnej poświaty roztaczającej się wśród nocy, biją dzwony. Chwilę nadsłuchiwał. Była cisza.

Spytał półgłosem:

— Ojcze, dlaczego mówisz mi to wszystko? Czyż nie zostałem już osądzony?

Torquemada podniósł się z krzesła i wyprostował.

— Tak, to prawda — powiedział prawie młodzieńczym głosem. — Wyrok na ciebie zapadł.

Diego pochylił głowę. „Nie wolno mi się bać” — pomyślał.

— Ty sam na siebie wydałeś wyrok — rzekł Torquemada.

— Ja?

— Czyż nie jesteś odważny i żarliwy?

— Ja?

— Ty! I dlatego jesteś nasz. Nic nie mów, potem będziesz mówić. Nigdy nie rezygnujemy z tego, co nasze. Sądzisz, iż nie wiem, że dokoła Świętych Trybunałów gromadzą się, a i do nich samych przenikają, jednostki małe i nędzne, tchórzliwe, karłowatą mściwością i żądzą zysku przeżarte?

— Wiesz i godzisz się?

— Niestety, musimy na razie i z ich usług korzystać, więcej: musimy nawet tolerować ich małość, dopóki służą naszym celom. A myślisz może, mój synu, iż nie dostrzegam, że nie tyle prawdziwe zrozumienie naszego dzieła i naszych celów, ile czerpanie materialnych korzyści dla umocnienia świeckiej władzy usposabia tak bardzo życzliwie dla Świętej Inkwizycji najwyższe dostojne osoby Królestwa? Tak, rzeczywiście dajemy im ogromne majątki i pieniądze, ale jakkolwiek rośnie i rosnąć będzie potęga władzy świeckiej — nasza jest ponad nią i kiedy całkowicie owładnie ludzkimi umysłami, nikt, żadna siła nie zdoła się jej przeciwstawić. Musimy być konieczni i jedyni, rozumiesz, mój synu? Abyśmy się jednak takimi stali, trzon naszej władzy muszą trzymać w swych dłoniach ludzie nieugięci jak stal, żarliwi i czujni, odważni i bezgranicznie oddani. Ty będziesz jednym z nich. Ty nie zawiedziesz, ja to wiem, dlatego przyszedłem do ciebie, jak do samego siebie. Należysz do rzadkich ludzi, którzy rodzą się z dążeniem do prawdy. Potrzeba jej żyje w tobie jak krew, jak oddech, jak bicie serca. Myliłeś się, błądziłeś, ale nosząc w sobie potrzebę prawdy, jakże możesz od niej uciec? Chcesz w przepaść skoczyć?

— Prawda, o której mówisz, ojcze, jest także jak przepaść. Czemu tak jest?

Torquemada milczał.

— Ojcze!

— Synu mój, możesz wielu zawiłych spraw świata jeszcze nie pojmować, lecz jedno powinieneś wiedzieć z całą, na jaką cię stać, pewnością, z większą nawet, niż cię stać, ponieważ całkowite posłuszeństwo musi wypełniać wszystkie myśli i uczynki człowieka walczącego o prawdę. Chcąc służyć wierze, trzeba się jej obowiązującym zasadom podporządkowywać bez wahań, pytań i wątpliwości, bez cienia ubocznych myśli, z nieograniczonym zaufaniem do zwierzchnictwa.

— Nawet nie rozumiejąc?

— Kiedy prawda wypełni tak wszechstronnie twoje myśli, pragnienia i uczynki, iż ty i ona staniecie się jednością, wtedy zrozumiesz wiele.

— Znowu się odwołujesz, ojcze, do przyszłości.

— A czymże jest dzisiaj bez przyszłości? Od ciebie wszakże zależy, aby ją przybliżać.

— I wówczas?

— Czas, który idzie, mój synu, jest jak góra. Wstępujesz po niej ku szczytowi lub staczasz się w dół.

— A szczyt kiedy się osiąga?

— Nie wiem — rzekł po długim milczeniu Torquemada. — Tego człowiek nie może wiedzieć. To wie tylko Bóg.

Diego ukrył twarz w dłoniach. Policzki i skronie płonęły mu podskórnym gorącem, lecz ręce miał zimne. W sobie też czuł przejmujący chłód.

— Czego więc ode mnie żądasz, ojcze? Co mam uczynić?

— Wiesz, jaka jest różnica pomiędzy człowiekiem odważnym i tchórzliwym?

Diego cofnął się o krok.

— Wiesz?

— Wiem — powiedział cicho. — Ale wiem nie swoimi myślami. To są już twoje myśli, ojcze.

— Znowu wracasz do pozornego rozgraniczenia: ty i ja, a to są tylko myśli wyrażające prawdę. Jeszcze się lękasz samego siebie? Czyż nie pomyślałeś, że człowiek odważny przyjmuje posłuszeństwo dobrowolnie, natomiast tchórz słucha ze strachu?

„Nie wolno mi się bać” — pomyślał Diego.

— Nie powinno tak być, żeby ludzie musieli się bać — powiedział.

— Przeciwnie — zawołał Torquemada — człowiek jest nędzny i jego strach jest nie tylko potrzebny, lecz konieczny. Chcąc piętnować zło, musimy wciąż je ujawniać i obnażać, aby ukazane w całej swej brzydocie budziło wstręt, a przede wszystkim strach. Oto prawda władzy! Gdyby pewnego dnia zabrakło winnych, musielibyśmy ich stworzyć, ponieważ są nam potrzebni, aby nieustannie, o każdej godzinie występek był publicznie poniżany i karany. Prawda, dopóki ostatecznie nie zwycięży i nie zatryumfuje, nie może istnieć bez swego przeciwieństwa — fałszu. Konieczność naszej władzy, mój synu, od tego przede wszystkim zależy, aby strach, wyjąwszy garstkę posłusznych z dobrej woli, stał się powszechnym, tak wypełniając wszystkie dziedziny życia, wszystkie najtajniejsze jego szczeliny, by nikt już sobie nie mógł wyobrazić istnienia bez lęku. Żona niech nie ufa mężowi, rodzice niech się lękają własnych dzieci, narzeczony oblubienicy, przełożeni podwładnych, a wszyscy wszechwiedzącej i wszędzie obecnej, każącej sprawiedliwości Świętej Inkwizycji. Musimy mieć dużo praw i dużo strachu, rozumiesz, mój synu?

Zimny poblask łuny począł nagle wypełniać celę i wśród tej nieziemskiej poświaty czarna sylwetka czcigodnego ojca Wielkiego Inkwizytora zdawała się rosnąć i ogromnieć. Diego, porażony martwym światłem, przysłonił oczy.

— Ojcze! — krzyknął z rozpaczą — królestwo strachu czyż nie jest królestwem szatana?

I w tym momencie, słysząc echo własnego głosu, począł spadać w przepaść.

Obudził się zlany potem i z sercem pulsującym w krtani. W celi był półmrok zmierzchu. W głębi palił się oliwny kaganek. Natomiast nie opodal łoża, z rękoma wsuniętymi w rękawy habitu, stał padre de la Cuesta.

Fray Diego pośpiesznie się zerwał i chociaż ledwie się trzymał na nogach, skłonił siłą przyzwyczajenia głowę i dłonie skrzyżował na piersiach.

— Pokój z tobą, bracie Diego — rzekł półgłosem wielebny ojciec. — Przynoszę ci wielką nowinę.

Daleko odezwała się sygnaturka od sióstr karmelitanek. Diego nie śmiał się wyprostować.

— Sądzę — podniósł cokolwiek głos padre de la Cuesta — że się nawet nie domyślasz, mój synu, jak ogromne spotyka cię szczęście.

— Ojcze — szepnął Diego.

Tamten chwilę milczał.

— Jako twemu przełożonemu dostojny i czcigodny ojciec Wielki Inkwizytor — powiedział wreszcie — polecił mi powiadomić cię, mój synu, że zostałeś powołany na stanowisko osobistego sekretarza Wielkiego Inkwizytora.

Diego stał nieruchomy. O niczym nie myślał. Ciągle czuł zimny pot na skroniach i serce w gardle.

— Czeka cię, mój synu, wielka przyszłość — rzekł padre de la Cuesta.

Fray Diego

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 19
Idź do strony:

Darmowe książki «Ciemności kryją ziemię - Jerzy Andrzejewski (gdzie można czytać za darmo książki .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz