Darmowe ebooki » Powieść » Wesele hrabiego Orgaza - Roman Jaworski (dostęp do książek online txt) 📖

Czytasz książkę online - «Wesele hrabiego Orgaza - Roman Jaworski (dostęp do książek online txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Roman Jaworski



1 ... 5 6 7 8 9 10 11 12 13 ... 56
Idź do strony:
klęski dosyć niecierpliwie. (Umieć posłać klęskę samemu sobie jest niepoślednią cnotą bohatera, która wymaga konstrukcji odmiennej, nieidealistycznej). Wraca więc po klęsce bohater-delegat do swego autora. Obaj na pamiątkę pozę przybierają na fotografii i na tym się kończy okres rozdwojenia, czyli idealistycznej chytrości ideał. Bohater kona, a autor żyje i jest burgrabią w samotni poglądu, wciąż oczekując motoru cudnego, który by go uniósł wraz z kamiennym zamkiem, a równocześnie zdołał porwać ziemię i zanieść do nieba.

Zdarza się często, że autor nie mógł ścierpieć klęski bohatera i postanowił urządzić cnej126 nudy wysprzedaż. Wówczas samotni swej furtę na oścież otwiera. Najpospolitsza konstrukcji tragedia. W napowietrznym zamku, wciąż jeszcze na ziemi, mnóstwo bywa gości, nieznośnym gęganiem każdy kąt wyciera. Autor się wyzbywa wszelkich możliwości, by nabyć w zamian nieprawdopodobieństwa. Wnętrze poglądu na store for all thing127 zamienia. Na tympanonie128 zaś swojej rudery dla piwnych ocząt nędznej klienteli w połysku mętnym ten napis umieszcza:

Wszystko umiera; nie tylko co żyje, lecz i co żyć pragnie, choć nie żyło nigdy.

Dewiza epoki uznana ogólnie. Okres się wlecze: od romantyzmu krucjaty dziecięcej po naturalizmu wojenne zwycięstwo, które właściwie nie jest niczym innym, jak myśli zaćmieniem przez gazy trujące.

Thunderstorm!129 A byłbym zapomniał! I drugiej fazy autor jest idiotą również. Od poprzednika już znacznie cenniejszy. O idiotyzmie poucza się własnym i wciąż go pogłębia, skrywając przed bliźnich opinią starannie. Obaj idioci, tak drugi, jak pierwszy, wloką swoją trumnę w pojęcia zaprzęgu o rzeczywistości. Za cenę życia chce tę rzeczywistość pierwszy odnaleźć i nie może dostać, jakkolwiek niebo wzywa do pomocy. Drugi jest nie mniej wierny tej ziemi i jej zmiennym treściom, które wciąż cudami przysłania, pozłaca, przy czym usiłuje ziemię w niebo przenieść, niby bagaż własny, co balast zgubny przy wzlocie oznacza. Do rzędu tych drugich Myszkina ja wstawiam i dlatego sądzę, że niestosowne porównanie ze mną, który jest idiotą, ale fazy trzeciej.

3. Faza trzecia (plansze nr 8, 9, 10). Konstrukcje kosmiczne: Istniejącego świata spotkanie z nowo narodzonym światkiem.

Człowiek jest syty dzieła człowieczego. O własną przetwórczość potknął się, przewalił, więc ku Stwórcy kroczy w swojej ludzkiej głębi. Z rzeczywistością poniechał konszachtów, własną sobie stworzy w rozlicznych odmianach. O sobie wie wszystko, nie mniej o tych braciach, którzy wałkonią swoje człowieczeństwo i których pazury nigdy nie obcięte śmietne grzędy parpią. O system bankrutów realistycznych, zmurszały, zgrzybiały opierać się trudno, więc tworząc zaczyna człowiek korzystać z zasad planetarnych.

Problem brzmi główny: z Bogiem pracować, czy swoim, czy obcym, nie dla ludzkości, nie dla człowieczeństwa, lecz dla uzyskania obywatelstwa w wszechświata ogromie. Trzeba przede wszystkim swój światek stworzyć, wprowadzić w kosmos na właściwe miejsce i na czas wypuścić w rytmie nieskończonym.

Poza tym światek musi być zupełny, z florą grymaśną i łajdacką fauną, z własnym gwiazdozbiorem i z walutą własną, a także i z cieplarnią, gdzie dziwoplazmy wciąż kiśnie komórka, by po omacku na wszelki wypadek myślą się zapłodnić i nieoczekiwanie jak filip z konopi, coś oryginalnie człowieczego skrzesić. Ponadto jest problem, by ani w świecie, ani w własnym światku nie zechciał zamieszkać na stałe sam autor! On winien wciąż krążyć po peryferiach swojego tworu, w pasie neutralnym, przy rzeczywistości słupach figlarnych gzić się i ćwiczyć. Pomysł odżywiony nasieniem kosmicznym a zbudowany wbrew wszelkim poglądom, trzeba nieustannie smagać rzemieniem prawowitych chęci, by w biegu nie ustał lub też po drodze nie skręcił karku, jak pod tramwajem urwis uliczny. Trzeba po prostu podpędzać bąka. Na brzuchu lawin deszcz trzeba ognisty swych marzeń opuścić, by doliny gwarne również doznały rozkoszy ugłaskań, którymi twórca szczyty swoje drażni. Łez atropiną trzeba krwawe ślepia wiedźmy słonecznej zalewać niekiedy, by błękit w boru mógł odbyć przechadzkę i by atmosfera jasności potopem zalana doszczętnie radością bytu zadygotała wzdłuż osi istnienia. Śmierć ziemska autora na dolę konstrukcji kosmicznej ujemnie wcale nie wpływa. W przestworów zagłębiu wiruje światek sierotka zawrotnie i z gwiazd gościny stale korzysta.

W tym czasie, kiedy wirowanie kosmicznego światka jest już zapewnione, autor konstrukcji niepostrzeżony wśród ludzi bumluje, zamków powietrznych systemy bada, przez dziurkę od klucza odwiedza poglądy (najdroższe, najnowsze!!), maszynki studiuje poczytnej biegłości (zwłaszcza stosunek smarów obfitości do licznych obrotów oraz ich szybkości!) i... automaty powszechnej mądrości. Niby geodety spełnia on sumienność, by kąt przyziemnej inklinacji skreślić i gramatykiem bywa równocześnie, skoro węszy pilnie, czy deklinacji doczesnego szczęścia130 nie można by jakoś ułatwić, uprościć, czyli ludziskom odmianę podać jak najzwyklejszą.

Ten rozpoznawczy autora karnawał gorszy społeczność i niepokoi, więc musi być tajny. Zawsze i wszędzie myśli konstruktora tropi cała sfora ochotników-szpiclów, przy bramie każdej i na każdym dachu. Szpiegowska kariera wabi durniów czułych, poczciwców zapiekłych, nie mniej skrytobójców, kochanków abstraktu zasłoconego, rozbełtanego, neofitów chytrych etyki partyjnej, czynnego bezwładu patriotów hardych. Swoistą metodą wytresowana gończaków131 czereda, zażarta, tępawa, brukowe gonitwy urządza z prasą, przy czym z reguły na mylny trop wpada. Poziewa sobie służba bezpieczeństwa, gdy hulają psiska z obroży spuszczone i przeznaczone do nadgryzania i rozdeptywania odrodczych kiełków. Jak w Karolinie czy w stanie Kentucky, wprost sprzysiężona, przeciw Północnym Zjednoczonym Stanom rozbija się banda, tak swoich „kukluksów” ma każda konstrukcja, pobożnych najmitów złej przeciętności, wrażych wszystkiemu, co może być przyszłe. Ludzie się bronią przed grozą inwencji, nad którą bezprawie ustanowili z pełnomocną władzą gubernatora. Indywidualny charakter konstrukcji szczerze kosmicznej szaleńczym lękiem napawa ciemięgów obory społecznej i stąd zawzięta, nieuchronna walka. Przeważnie konstruktor w pole wyprowadza swych prześladowców i do przestworów nieustraszonej twórczości swojej na czas umyka. Wśród rzeszy na ziemi lament powstaje i długo trwają potępieńcze wrzaski, jak w obronnym pueblo132, gdy z głodu miłości między indios bravos133 traper się zakradł, by z wodza namiotu squaw134 rozpłomienioną dla siebie porwać. Wielkiego autora na ziemi skandale, zresztą narzucone i stąd konieczne, rozpędów kosmicznych nic nie mogą zmienić.

Master135 się zdziwił najbardziej rysunkiem, który autora wśród ludzi przedstawia, kiedy odbywa pośród nich sjestę. On widzi ich dobrze, lecz jest niewidzialny. Hounds136 „narodowi” czy „arcyspołeczni” są mocno zdyszani i wywaliwszy zbielałe jęzory, pobliże twórcy nienawistnie węszą. A w bujającym na ziemi fotelu, w tej sella curulis137 twórczego marzenia, konstruktor się rozsiadł. Ręce w kieszeniach. Na oczy zielono-czerwone powieki niechcący zapuścił. Na czole się chwieją w upiornych drgawkach zadumy czujnej strusie, cenne pióra. Wydęte wargi bąknęły przed chwilą: all devils!, czyli niechaj diabli porwą tę zgraję natrętną. A bracia przyziemni warują, milcząc, by w chwili stosownej móc rzucić się ławą i podpatrzoną tajemnicę wzlotów autorowi porwać. W nadziei się pławią, że tajną sprężynkę kosmicznego światka zdołają pochwycić i wnet upraktycznią w pojęciu gromadnym.

Autor poprzez rzęsy przejrzał ich ochotę, pojął i oświetlił. Ludzie pragną lotu, by kosztownego pozbyć się marzenia i ulgę wyjednać frasunkom istnienia poprzez uzyskane w kosmosie koncesje. Ich wzrok i słuch stępiał wśród nieprzerwanej sielanki zgryzot. Origo138 bowiem nie jest dla nich brzaskiem, zaróżowionym, rozweselającym, lecz mgławym tylko i ponurym zmierzchem. Nic... czymś się staje, jeśli było tylko własnością cudzą, a mieć: to znaczy wyłudzić podstępem. Rozwój przechodzi prawie bez wyjątku z ogniwa w ogniwo: przez naśladownictwo. Chorzeje wiara i piersi ma wklęsłe. Wiedza musi sknerzyć, chadzać po jałmużnie i skrywać zwycięstwa. Najnowszą formą ustrojów społecznych jest... republika pomyłek i wstrętów. A suwerenem takiego mocarstwa może być tylko sam szantaż instynktów.

Porwał się autor (rysunek sąsiedni!) i żagiew krzyku pomiędzy nich cisnął (przerażeni bardzo, nikogo nie widzą!):

„Do lotu! Bywajcie! Sam jeden, sam każdy! Wskazańca nie masz, ani też podszeptu. I prawdy żadnej nikt nie da pożyczki, ni w naśladowczej nie ulży mitrędze. Do lotu z siebie, kto gotów i pragnie! Do startu, do startu!

Lecz nie na zdeptanym, powszechnym boisku, ale w myśli wnętrzu! Nie zdążać śladem płochliwego ptaka, który żarłokiem bywa wniebosiężnym i figlom żadnym nie ufać technicznym, które pośpiechem handlowych są zysków. Nie składać hołdów psotom idealnym, bez względu na to, czy z jowialnością morganatyczny139 przedstawią związek, czy też skojarzą platoński dandyzm140 z dziewką uliczną w mariaż141 zwany dzikim lub wykonają salto-mortale, spokojne, klasyczne, wyszminkowamej nudy erotycznej.

Sprawcą odlotu wybuch być może i on jeden tylko! Podniebny wybuch tęsknoty kosmicznej. Sam się zapala nadmiar twórczych chęci i w górę lawę bazaltową ciska, jak Chimborazo czy może Jorullo142.

Oto wulkanów trzeba posiąść głębię i dna człowieczego żartem się dowiercić!

Wówczas jest wszystko: i wszechmoc konstrukcji, i światków poczęcie, i kołysanka w marzenia lazurach, i wesele wzlotów i... jedyne to szczęście tworzenia na świecie, co w brokat spowite boskiego milczenia, tak jednak po ludzku, rzewnie i po prostu z nadzieją się brata gasnących stuleci. Kosmicznych ustrojów zwykła konsekwencja to: zdolność do lotu z pełnią świadomości, bez zapowiedzą, z własnego namysłu”.

Taka jest konstrukcja trzecia napowietrzna.

Swych ludzi posiada w znikomej ilości. W głowach są rozrośli. Zresztą kształty dziwne. Uroda przekorna. Gderają przed sobą, wobec drugich milczą. Są bardzo łakomi na własny wysiłek. Do żadnych pożytków nie dadzą się zaprząc. Skłonności mają starokawalerskie. Luzem sobie chodzą i wszyscy razem są bardzo zajęci, gdyż każdy z osobna układa odrębny i wielce żmudny poemat myśli, którego nigdy nie może ukończyć, z czego jest dumny.

I zniknął autor, proszę spojrzeć obok, na trzecim rysunku. Buja pusty fotel i zdziwienie wielkie ośmiesza wyraz okolicznych ludzi.

Na ostatniej planszy z góry rysuję:

MODLITWĘ IDIOTÓW WSPÓŁCZESNYCH.

Przypatrz się bliżej, pośród nich ja jestem!

A teraz się nie wstydź, massa143 Havemeyer, lecz grzecznie złóż ręce, uklęknij skromnie i powtarzaj za mną zamazanym szeptem, cedząc przez zęby:

„Kocham, Jezu, Jezu!  
 
Jezu, ja kocham. Co? nie wiem i kiedy... 
Może coś w Tobie, może Ciebie tylko. 
Miałeś, nie miałeś, zabrałeś, odszedłeś... 
Dziś mi wszystko jedno... 
Jezu! Przez Ciebie kocham, co nie było nigdy. 
 
Zeźliły się słowa, zeźliły się we mnie  
i pijanych myśli cieką pianą wściekłą  
na moje dobre, roześmiane ręce. 
 
Kocham, Jezu, Jezu!  
 
Nie wróciłeś nigdy, choć przybyć przyrzekłeś. 
Może nie wrócisz z tym „czymś” i z tym „po co”, 
które ja kocham, choć czekać nie umiem. 
Może powrócisz i miłość mą spotkasz, 
która o niczym: wszystko wie, wszystko... 
 
Dzisiaj pod wieczór pelikan stary, 
łysawy, bezdzietny 
uderzył skrzydłami i na wody letnie 
między rekiny poniósł nudę biedną.  
Przed śmiercią żarłokom przeraźliwie szepnął,  
że wierzyć chciał w Ciebie i że musiał tęsknić  
i że z tęsknoty, choć bez wiary, zdechnął. 
 
Kocham, Jezu, Jezu!  
 
Jezu, ja kocham: Kogo? co? — Odmianę. 
Tylko reguły żadnej nie pamiętam... 
Kiedyś kroczyłeś w aureoli świętej  
wszechodpuszczenia nieprawości wszelkiej. 
Więc niepamięci wianuszek laurowy  
wciskam na skronie i do triumfów powitań gotowy  
drę się i żłopię i bywam wesoły,  
cienie uwielbiam, co nie miały słońca... 
Jezu! Pokochałem w Tobie: wielkie zapomnienie. 
 
Podzwrotnikowa noc zgniła, liliowa  
jest jako twórczość: duszna, nieoględna  
i gorzkie żale na życie wypluwa. 
Od strony lądu do przystani wszedłem  
pomiędzy stwórców czarne sprzysiężenie,  
aby języka i u nich zasięgnąć,  
Jezu, o Tobie. 
 
Na water breakers144, które z brzegu zbiegły,  
by głuchonieme fale walić po łbie, 
tłumnie panowie twórcy się rozsiedli,  
jak kordylierskich sępów stado głodne  
z pochmurną główką na szyi golonej. 
Butami gwiazdy deptali upadłe,  
gujawy owoc i tytoń cuchnący 
pomiędzy wargi wtykając natchnione,  
słuchali morza; opowieść przewlekłą,  
plugawe, bezecne wybrednie portowe. 
Że szukam Chrysta natychmiast odgadli  
i na Ocean wskazali Spokojny,  
zanim mą zjawę rzuciłem na omłot145. 
 
Tam noctiluca świeciła pelagia146  
i pyrocystis147 również noctiluca. 
 
„Widzisz? — westchnęli — zmarłych świadomości  
to naszych szkielety! Pływają upiornie 
i złym fosforem marnie połyskują. 
I rani jasność stężałe soczewki,  
które się skryły w wieczystej ciemnicy. 
Chcemy, by wstąpił do nas Jezus Chrystus  
i jednogłośną zanosimy prośbę, 
aby świadomość nachalną gdzieś schował  
przed nami w głębi poświęconej ziemi”. 
 
A ja się śmieję, śmieję i śmieję,  
bo jestem idiota, 
świadomość śmierci za życia kocham  
i kocham, Jezu, dziś namiętnie kocham  
to światło życia, które za mną pójdzie  
wszędy, gdzie umrę. 
Kocham, Jezu, kocham. 
I śmieję się, śmieję, wprost do rozpuku  
jako przystoi, by nowoczesny 
śmiał się idiota. 
 
Tramwajem jeżdżę od krańca do krańca  
wielkiego miasta,  
by doczesności figlarne egzekwie148 
oglądać sinym nienawiści okiem. 
I samochodem mogę, gdy zechcę  
wpaść na przedmieścia, już nieco spieszniej,  
by suwerenów moich wstrętne bębny  
zdrowej niewiedzy odkarmić tapioką149. 
A fruwać umiem ja także, a jakże,  
jak srebrny kolibri czy kremowa mewa  
i jeśli kaprys ckliwy mnie opadnie  
nikt nie odgadnie, gdzie się podziewam.  
Mogę być sławny, jak głupi buchalter  
i obłąkańca otrzymać przydział, 
na czele bitnej panoszyć się armii 
i nabyć w prasie, jaką
1 ... 5 6 7 8 9 10 11 12 13 ... 56
Idź do strony:

Darmowe książki «Wesele hrabiego Orgaza - Roman Jaworski (dostęp do książek online txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz