Kariera Nikodema Dyzmy - Tadeusz Dołęga-Mostowicz (gdzie można czytać książki za darmo txt) 📖
Bezprzykładny prostak i wszechstronny ignorant robi zawrotną karierę polityczną, obiecując w cudowny sposób uzdrowić polskie rolnictwo. Przy tym z niezbadanych przyczyn mimo swego chamstwa działa magnetycznie na najwytworniejsze kobiety. Jak to możliwe?
Surowy krytyk funkcjonowania struktur państwowych za czasów Najjaśniejszej II Rzeczpospolitej, Tadeusz Dołęga-Mostowicz, barwnie przedstawił możliwy scenariusz takiego zdarzenia — ku przestrodze.
- Autor: Tadeusz Dołęga-Mostowicz
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Kariera Nikodema Dyzmy - Tadeusz Dołęga-Mostowicz (gdzie można czytać książki za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Dołęga-Mostowicz
Przygryzła wargi.
— Zresztą, po co to panu mówię...
— To dobrze, że pani mówi.
— Przecie pan i tak wszystko widzi. Panie Nikodemie, niech pan powie, czy człowiek samotny, człowiek zupełnie samotny może być szczęśliwy?
— Bo ja wiem... Ja jestem sam na całym świecie.
— Jak to? Nie ma pan nikogo? Rodziny?...
— Ano, nikogo.
— I nie gnębi to pana?
— Jakoś nie.
— Ach, bo pan jest mężczyzną, silnym, zwartym w sobie charakterem. Pan nie zna osamotnienia, bo sobie sam jest całością. Nawet nie wiem, czy w ogóle zdolny pan jest do zrozumienia pustki osamotnienia istoty słabej jak ja.
— A ma pani przecie pasierbicę.
— Ach! — rzuciła z niechęcią — Kasia... to kobieta...
Przygryzła wargi i patrząc na rozłożoną na kolanach książkę zaczęła mówić:
— Wie pan, że od wielu lat pan jest pierwszy, z którym czuję się tak swobodnie i tak... Pańskie współczucie nie ma w sobie ani obrażającej litości, ani egzotycznej indyferencji145... Wie pan, przecie ja z nikim stosunków towarzyskich nie utrzymuję... Pan jest pierwszy, z którym mogę sobie pozwolić na otwartą wymianę myśli, z tym uczuciem, że nie będę źle zrozumiana.
Była zaróżowiona i mówiła z podnieceniem. Dyzma już nie wątpił, że pani Nina na niego „leci”.
— Nie męczy to pana, że wciągam go w orbitę moich smutków?
— Broń Boże.
— Ale cóż moje obchodzą pana?
— Bardzo obchodzą.
— Pan jest dla mnie bardzo dobry.
— Pani dla mnie też. Niech się pani nie martwi, wszystko złe odmieni się, grunt nie przejmować się.
Uśmiechnęła się.
— Pan mnie traktuje, jakbym była dzieckiem, uspokaja je rubasznym146 żartem, by przestało płakać. Ale wie pan, że szorstkość często jest dobrym lekarstwem.
— Nie wolno poddawać się nieszczęściu, a trzeba myśleć, jak jemu zaradzić.
Zasępiła się.
— Tu nie ma żadnej rady.
— Każdy człowiek jest kowalem swego losu — powiedział z przekonaniem.
— By być kowalem, trzeba mieć mocne ręce, a widzi pan, jakie moje są słabe.
Wyciągnęła ku niemu rękę, od której powiał zapach perfum.
Dyzma ujął jej dłoń i pocałował. Nie puściła jego ręki, lecz ścisnęła ją mocniej.
— Silnej dłoni potrzeba — powiedziała — takiej dłoni... Taką dłonią można nie tylko swój los wykuć... Czasami mi się zdaje, że dla potężnej woli nie ma żadnych przeszkód, że nie istnieją dla niej niemożliwości... Jest panią wszechwładną, łamie stal, buduje jutro... A jeżeli nie jest egoistyczna, wyciąga dłoń, ratuje i ratuje te biedne słabe istnienia... Ile poezji ma w sobie tajemnicza moc silnego człowieka...
Z wolna cofnęła rękę i powiedziała:
— Pan pewnie sądzi, że jestem egzaltowana147.
Nie wiedział, co na to odpowiedzieć, więc znowu uciekł się do niezawodnego środka: syknął i chwycił się za łokieć.
— Boli?
— Bardzo.
— Biedny pan. Może by doktora sprowadzić?
— Nie, dziękuję.
— Tak chciałabym panu pomóc.
— Pani ma dobre serce.
— I cóż mi z tego — rzekła ze smutkiem.
Machinalnie wzięła książkę.
— Będziemy czytali?
— A może to panią męczy?
— O, nie, lubię czytać głośno.
Zapukano do drzwi i rozległ się głos Kasi:
— Nino, mogę cię prosić na chwilę?
— Przepraszam pana — rzekła Nina wstając — zaraz wrócę.
Do uszu Nikodema dobiegły echa poirytowanych słów Kasi, a potem zaś wszystko ucichło.
Dyzma począł rozważać sytuację. Fakt, że podobał się pani Ninie, zdawał się być pewnikiem. Jakie z tego można wyciągnąć korzyści? Czy przez jej protekcję da się dłużej utrzymać stanowisko administratora w Koborowie?...
„Wątpliwe — pomyślał — ona nie ma żadnego wpływu na męża. Z chwilą zaś, gdy stary spostrzeże się, że nic nie potrafię, wyleje mnie bez gadania, a przecie wiecznie chorować nie mogę”.
Dziwiło go nieco niespodziewane powodzenie u tej wytwornej pani, lecz nie odczuwał z tego powodu ani specjalnej radości, ani dumy. Mózg Nikodema zbyt był zajęty pracą nad poszukiwaniem sposobów utrzymania się w Koborowie, by inne, bardziej osobiste uczucia mogły go z tej absorbującej myśli wytrącić. Nina uważa go za kogoś godnego jej zwierzeń. Podobała się mu, lecz podobała się tak, jak by się podobała Kasia, Mańka czy każda inna młoda kobieta.
Nikodem Dyzma miał serce dotychczas nie nawiedzone przez miłość. Romantyczne karty jego życia zawierały tylko nieważne wspomnienia przygodnych i nic nie znaczących zdarzeń, których zresztą nie było zbyt wiele. Gdy teraz myślał o pani Ninie, niczego nie przewidywał, nie robił żadnych projektów. Co więcej, wrodzony zmysł ostrożności ostrzegał go przed jakimikolwiek bardziej zdecydowanymi krokami, które mogłyby zaszkodzić mu w razie połapania się jej męża w sytuacji.
Pani Nina wróciła nieco zdenerwowana i Nikodem pomyślał, że musiała mieć z Kasią jakąś nieprzyjemną rozmowę. Zaczęła znowu czytać i nie zamienili ze sobą ani słowa aż do obiadu. Po obiedzie Nikodem zasnął i obudziło go dopiero pukanie o zmroku. Był to Kunicki.
Zmartwił się bardzo chorobą Dyzmy i chciał depeszować po lekarza. Z trudem mu to Dyzma wyperswadował, zapewniając, że już czuje się lepiej i jutro lub pojutrze wstanie.
— To bardzo dobrze, bardzo dobrze — ucieszył się Kunicki — bo, kochany panie, ten Olszewski do grobu mnie wpędzi, co on wyprawia, to ludzkie pojęcie przechodzi. Wyobraź pan sobie, kazał zatrzymać sośninę, gdyż ja rzekomo nie wpłaciłem pełnego wadium148. Wadium miało wynosić, uważa pan, czterdzieści tysięcy dwieście złotych. Zapomniałem o tych dwustu złotych, jak Boga kocham, zapomniałem i ten gałgan zatrzymuje mi teraz całą robotę. Dla dwustu złotych? Przecież to szlag człowieka trafić może!
Oburzenie jeszcze zwiększało szybkość jego wymowy. Opowiadał przeszło godzinę o różnych przejściach z Dyrekcją Lasów i zakończył tyradę149 wyrażeniem nadziei, że wreszcie dzięki Dyzmie te nieszczęścia miną. Trzeba koniecznie, żeby kochany pan Nikodem jak najprędzej pojechał do Warszawy i raz wreszcie rozmówił się z ministrem Jaszuńskim.
Dyzma zapewnił, że gdy tylko wstanie, natychmiast pojedzie do Warszawy.
— A jak pan sądzi, kochany panie Nikodemie, łatwo panu pójdzie? Prędko da się rzecz załatwić?
— Zrobi się — odparł Dyzma — niech pan będzie spokojny. Może tylko jakie drobne koszty będą.
— Koszty? Ależ to głupstwo. Służę panu zawsze gotówką. No, a jakże się pan u mnie czuje? Nie nudzi się pan?
Dyzma zaprzeczył. Owszem, jest mu nawet bardzo miło.
— Tylko, uważa pan, dla pańskiej informacji, gdy pan będzie załatwiał nasze sprawy w Warszawie, niech pan pamięta, że Koborowo nie jest zapisane na moje nazwisko, ale na nazwisko mojej żony. Musiałem to zrobić z pewnych względów formalnych.
— To niby — zapytał Dyzma, przypominając rozmowę z Ponimirskim — ja mam występować w imieniu pańskiej żony?
— Tak, tak, chociaż może pan i w moim, bo przecie jestem właścicielem faktycznym, zresztą mam od żony plenipotencję150.
Dyzmę korciło, żeby zapytać, czy ma też i weksle151, lecz pohamował się. Stary byłby gotów nabrać podejrzeń.
Kunicki zaczął wypytywać Nikodema o jego poglądy na stan gospodarki Koborowa, lecz musiał z tego zrezygnować, gdyż choremu wrócił atak bólu reumatycznego, i to tak silny, że kochany pan Nikodem aż syczał, a wyraz twarzy zmienił mu się do niepoznania.
Po kolacji Kunicki znowu zajrzał do Dyzmy, jednakże ten udał śpiącego, czym uniknął ponownej rozmowy. Długo w noc rozmyślał wszakże nad nieuniknioną koniecznością podróży do stolicy, z której już chyba nie będzie po co wracać. Postanowił jednak próbować rzecz jak najdłużej przeciągać. W każdym razie będzie mógł odszukać pułkownika Waredę i jego poprosić o porozmawianie z ministrem.
Przypomniał Ponimirskiego. Kto wie, może warto i od niego wziąć ten list. Jeżeli ciotka Ponimirskiego jest ustosunkowana, to może i przez nią da się coś zrobić. Oczywiście, ani przez chwilę nie łudził się, że uda mu się załatwić pomyślnie sprawy Kunickiego. To byłoby niemożliwością. Chciał jednak stworzyć pozory, które by utrzymały Kunickiego w przekonaniu, że on Dyzma, jest istotnie w przyjaźni z ministrem i że jeżeli nie teraz, to później będzie mógł u niego wyjednać wydalenie czy przeniesienie na inne stanowisko Olszewskiego oraz taki przydział drzewa z Lasów Państwowych, który by zaspokoił chciwość Kunickiego.
Wkrótce po jego wyjściu zjawiła się pani Nina. Była smutniejsza niż zwykle i bardziej zdenerwowana, lecz na uśmiech Dyzmy odpowiedziała również uśmiechem. Wypytywała o zdrowie, skarżyła się na migrenę152, przez którą noc spędziła bezsennie, wreszcie zapytała:
— Podobno jedzie pan do Warszawy, czy na długo?
— Jadę, proszę pani, na tydzień, najwyżej na dziesięć dni.
— Warszawa — rzekła w zamyśleniu.
— Lubi pani Warszawę?
— O, nie, nie... to jest, właściwie lubiłam ją kiedyś bardzo... Nawet dziś lubię, tylko siebie w niej nie lubię.
— Tak... A pani ma tam przyjaciół, krewnych?
— Nie wiem... Nie — zaprzeczyła po chwili wahania.
Nikodem postanowił zręcznie sprawdzić kwestię istnienia ciotki Przełęskiej.
— A czy pani Przełęska nie jest pani kuzynką?
Na twarzy Niny odbiła się przykrość.
— Ach, zna pan ciotkę Przełęską?... Owszem, tak, ale po moim ślubie stosunki z nią bardzo się rozluźniły. Nawet nie pisujemy do siebie.
— Tak — rzekł Dyzma.
— Bywa pan u niej?
— Czasami — przeciągnął z namysłem. — Pani Przełęska, zdaje się, nie cierpi pana Kunickiego, lecz panią lubi.
Zdetonowała się i zapytała cicho:
— Rozmawiał pan z nią o mnie?... Ach, przepraszam za niedyskrecję, ale, widzi pan, to mnie tak wzburzyło. Niech się pan nie dziwi. Przecie niemal wszystkie moje wspomnienia wiążą się z domem i ze środowiskiem cioci Przełęskiej... Pan tam bywa...
— Czemuż pani tam nie wpadnie?
— Ach... Przecie sam pan wie. Osoba mego męża... Nie mogą mi tego darować...
Odwróciła głowę i dodała niemal szeptem:
— Tak jak i ja nie mogę sobie darować.
Nikodem milczał.
— Wstyd mi przed panem i za to, i za te moje zwierzenia... Jestem bardzo bezsilna... bardzo słaba... Bardzo nieszczęśliwa...
— Proszę się nie martwić, wszystko jeszcze będzie dobrze...
— Nie, niech pan mnie nie pociesza, proszę pana. Ja wiem, ja to czuję, że znalazłam w pańskiej bogatej duszy głęboki i szczery oddźwięk. Przecie tak krótko się znamy, a ja mam dla pana tyle ufności... Nie trzeba, niech pan mnie nie pociesza, na moją tragedię nie ma rady. Wystarczy, że mnie pan rozumie... Pan jeden — dodała po pauzie.
— Ale dlaczego pani mówi, że nie ma rady, czyż nie może pani rozwieść się z mężem?
— Nie potrafię — odparła patrząc na ziemię.
— Hm, więc jednak przywiązała się pani do męża...
W oczach Niny rozpalił się płomień.
— O, nie, nie — zaprzeczyła żarliwie — jak pan może posądzać mnie o to! Nic mnie nie łączy z tym człowiekiem o duszy sklepikarza, z tym... starcem...
W głosie jej brzmiały nienawiść i wstręt.
— Więc dlaczegóż powiedziała pani, że pani nie potrafi rozwieść się z nim? — zdziwił się Dyzma.
— Nie potrafię żyć... w nędzy... Zresztą, nie tylko o sobie muszę myśleć.
— Żartuje pani — przebiegle zaczął Nikodem — przecież Koborowo to grube miliony, są one pani własnością...
— Myli się pan, Koborowo jest własnością mego męża.
— Ależ sam mi pan Kunicki mówił...
— Tak. Zapisane jest na mnie, lecz w razie rozwodu byłabym nędzarką.
— Nie rozumiem?
— Ach, po co mówimy o tych rzeczach... Widzi pan, mój mąż wziął ode mnie zobowiązania na takie sumy, które przewyższają wartość Koborowa.
— Wyłudził od pani?
— O, nie, wziął, bo mu się należały... na pokrycie długów mojej rodziny.
— Aha!...
— Nie mówmy już o tym, to mi sprawia tak wielką przykrość — złożyła ręce i patrzyła mu w oczy z błagalną prośbą — i proszę pana, niech pan z moją ciotką o mnie nie rozmawia, dobrze?
— Jak pani każe. Chociaż...
— Proszę pana! Bardzo proszę! Tamten świat już dla mnie nie istnieje, nie mam do niego powrotu... Czytajmy...
Wzięła książkę i otworzyła ją na zakładce. Zaczęła czytać, lecz zanim zdołała wymówić kilka słów, głos począł drgać, piersi jej wznosiły się i opadały w szlochu.
— Niech pani nie płacze, nie trzeba płakać — bezradnie uspokajał Dyzma.
— Boże, Boże — łkała — pan jest dla mnie taki dobry, taki... dobry... Niech pan mi przebaczy... to nerwy...
Zerwała się nagle i wybiegła z pokoju.
„Ani chybi — pomyślał Dyzma — kobieta zakochała się we mnie”.
— Zakochała się — powtórzył głośno i uśmiechnął się z zadowoleniem.
Na nocnej szafce stało małe lusterko. Sięgnął po nie i długo przyglądał się własnej twarzy, trochę zdziwiony, trochę zaciekawiony i trochę kontent153 z siebie.
Auto szło równą szosą lekko i płynnie, prowadzone wprawną ręką szofera. Po wczorajszym deszczu szkliły się jeszcze tu i ówdzie małe szybki wody, świeży ranek pełen był słońca.
Dyzma jechał do Warszawy.
Kunicki umyślnie wyprawił go samochodem, nie koleją, gdyż twierdził, że tak będzie bardziej reprezentacyjnie.
Istotnie wysmukłe torpedo154 zdawało się być uosobieniem reprezentacji, uderzało luksusem, lśniło elegancją, imponowało niesłychanym przepychem wykończenia. Biała liberia155 szofera i pled156 z tygrysiej skóry, którym Dyzma miał przykryte kolana, uzupełniały całość. Toteż ilekroć zatrzymywali się w jakimś przydrożnym miasteczku, a zatrzymywali się rzadko, dokoła wspaniałego wozu zbierały się natychmiast grupki gapiów, którzy podziwiali nie tylko samochód, lecz i wielkopańską minę rozpartego w nim pasażera.
Na jednym z takich postojów Dyzma wyjął z teczki nie zaklejoną kopertę. Był to list hrabiego Ponimirskiego do pani Przełęskiej. Wziął ten list na wszelki wypadek i teraz zaczął go czytać. Brzmiał on, jak następuje:
Kochana ciociu!
Korzystając ze sposobności, że w naszym Koborowie, zrabowanym przez bandytę Kunika, generalnym administratorem został JW Pan Nikodem Dyzma (kurlandzka157 szlachta), któremu całkowicie mogę zaufać, chociaż może na to nie wygląda, jako dżentelmenowi i memu koledze z Oksfordu, który jest mi życzliwy, czego się zresztą spodziewać należało, a nieżyczliwy dla łajdaka Kunika, co również jest zrozumiałe, piszę list do
Uwagi (0)