Kunigas - Józef Ignacy Kraszewski (gdzie czytac ksiazki .txt) 📖
Młody Jerzy wychowuje się w Malborku na Zamku Krzyżackim. Pewnego dnia, usłyszawszy kilka słów w języku litewskim, zaczyna sobie przypominać wczesne dzieciństwo.
Wtedy odkrywa prawdę o swojej przeszłości — dowiaduje się, że jako dziecko został porwany przez Krzyżaków i tak naprawdę jest litewskim księciem o imieniu Marger. Postanawia wrócić do rodzinnego kraju. Poznaje dwoje innych Litwinów, których w dzieciństwie spotkał podobny los — Rymnasa i Baniutę. Przy pomocy tajemniczego Szwentasa podejmują próbę powrotu na Litwę.
Powieść Kunigas powstała w 1881 roku, w wyniku fascynacji Józefa Ignacego Kraszewskiego Litwą i jej historią. Kraszewski był jednym z najważniejszych — i najpłodniejszych — pisarzy XIX wieku. Wciągu 57 lat swojej działalności napisał 232 powieści, głównie o tematyce historycznej, społecznej i obyczajowej. Zasłynął przede wszystkim jako autor Starej baśni.
- Autor: Józef Ignacy Kraszewski
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Kunigas - Józef Ignacy Kraszewski (gdzie czytac ksiazki .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski
Siostrzyce kochane, miłe dziewki moje! skądżeście dostały tych kwiateczków złotych?
Na wojnie, na wielkiej, pomiędzy wojskami, tameśmy dostały kwiatki nasze złote...
Pieśń się skończyła; Kunigasowa, ciągle jeszcze nieporuszona, słuchać się zdawała. Był to dla dziewcząt znak, że dalej śpiewać miały. Popatrzyły na swą panią bojaźliwie, poszeptały coś z sobą, od ucha do ucha pobiegło hasło i starsza, przodownica, po chwili zawiodła piosenkę nową:
Siostrzyczko kochana! czegoś się na rączce oparła tak smutna i nie nucisz pieśni? — Jak mi piosnki śpiewać? jak mi być wesołą? Ogródek zniszczony, mam w ogródku szkodę. Rutę mi zdeptano, pozrywano róże, lilie połamano, rosę otrzęsiono...
— Czy wiatr dął z północy? Czy rzeka wylała? Czy Perkun zahuczał? Błyskawicą rzucał?...
— Wiatr nie dął z północy, nie wylała rzeka i Perkun nie huczał, pioruny nie biły.
Brodaci to ludzie od morza przybyli, wysiedli na brzegi, ogródek zniszczyli. Rutę podeptali, róże pozrywali, lilie połamali i otrzęśli rosę. A ja — sama, sama, ledwiem się ukryła, pod ruty gałązką, pod wianuszkiem ciemnym...
Skończyła się pieśń znowu. Reda stała i słuchała. Swalgon spoglądał na nią i widział, gdy o brodatych mężach nucono, jak się jej brwi ściągnęły i wargi zadrżały.
Dziewczęta postrzegły też może, iż śpiew niemile odbił się w duszy pani, — bo zaledwie smutną dajnos skończyły, starsza zaśpiewała inną, ale weselszym tonem, żywszą, nie płaczliwą nutą:
— Miłe słoneczko, boska córeczko! Gdzież się tak długo błąkało? Czemuś ty nas porzuciło? kto cię zatrzymał w gościnie?
— Za morzami, za górami, zmarzłych grzałom pastuszków, — stałom ja tam na straży, przy sierotkach, przy biednych.
— Miłe słoneczko, boska córeczko!... któż ci z rana ognisko rozkłada? kto wieczorem tobie łóżeczko pościeła?
— Dwie mam służki wierne: jutrzenkę i gwiazdkę wieczorną, siostrzyce... Jutrzenka mi ogień o świcie rozpala, wieczorna mi gwiazdka na noc łóżko ściele... a dzieci mam dużo, rozsianych po niebie, a bogactw mam wiele, co się złotem świecą...
Kunigasowa Reda stała, słuchała nienasycona, dziewczęta śpiewały pieśni coraz nowe. Kiedy-niekiedy z pościeli podnosiło się blade oblicze starego Walgutisa, z czaszką wypełzłą, z usty czarnymi, otwartymi szeroko — i opadało a nikło...
Swalgon patrzał — słuchał... i dziwy się z nim działy. Wszedł do izby z trwogą, chytrością i lisim maleńkich oczu wejrzeniem. Można go było posądzić, że mu tu wszystko, co widział i słyszał, złość jakąś robiło, że niepoczciwe uczucie niósł w zanadrzu ukryte...
Z takim a nie innym mógł się ta wkraść Szwentas ów, którego Krzyżacy wysłali szpiegiem na podsłuchy; Szwentas, który, jak opowiadał, żył długie lata pragnieniem zemsty za odebrane sobie szczęście, za śmierć, od której z rąk swej braci ledwie ocalał... dlatego służył od lat wielu najokrutniejszemu Litwy wrogowi, Krzyżakom, chodził dla nich za szpiega, wypatrywał, donosił i w znane miejsca zaprowadzał, ciesząc się krwią, którą przelewali.
Lecz przez te lata długie Szwentas się ani razu nie ważył do numów, do chat, w pośród rodzin, które by mu jego własną przypominały, i od lat wielu nie słyszał nigdy pieśni litewskiej.
Teraz zabrzmiała mu w uchu i w sercu się odbiła. Zeschłe to serce, dzikiej pragnące zemsty, zamknięte, oszalałe — zadrgało mu w piersi, aż się za nią pochwycił i uląkł sam siebie. Inny człowiek w nim się obudził, którego on już nie znał...
Pieśń nagle przypomniała mu lata dziecinne, młodość, matkę, siostry i tę narzeczoną, którą mu wydarto — ale nie do zemsty go nowej ciągnęła — łzy mu się z powiek polały.
Niewysłowiona tęsknica za Litwą objęła go — oślepiła... Znienawidzony świat własny stanął mu przed oczyma, wołając: — Nie jestżeś ty moim dziecięciem? Czyjaż krew w twych żyłach płynie? Co winni ci bracia twoi, którzy ci nic nie uczynili! a tamci, co ci złem duszę zakrwawili, nie żyją! I prowadzisz wrogów na rodzinę swą, i służysz tym, co twoich pożerają, a pasiesz się krwią własną?
Swalgon płakał...
Czy słyszał słowa pieśni? czy je rozumiał? sam nie wiedział; śpiew go sam oczarował, bo to był ten, który on słyszał dawniej, tam u studni, w polu i w lesie, gdy dziewczęta z grzybów wracały. Przed oczyma jego, pieśnią z grobu wywołana, stała matka rodzona i słyszał, jak mówiła mu: — Tyżeś to, któregom ja piersią moją karmiła! Com ja tobie zawiniła?
Szwentas otrząsał się i oczy ocierał; było mu tak, jakby obcy człowiek jakiś wszedł w niego i rządził się a rozkazywał. Chciał mu się oprzeć; on dusił mu pierś, mózg obrzemieniał, dech zabijał, wołając: — Jam tu pan! poddaj się. — Swalgon wstał i poruszył się, bo mu było, jakby go zmora nocna gniotła. Jasne i czarne płatki latały przed oczyma... w izbie stawało się duszno... Pieśń na chwilę milkła, nie było jej słychać, a wciąż ona w uszach i w sercu mu grała.
Dziwo! Za tymi pieśniami, które nucono, wyciągnięte z głębin, zapomniane, dobywały się inne śpiewy, niesłyszane od dzieciństwa, od kolebki zabyte66... Pasmem jednym, szeregiem nieskończonym szły, wstając z tego grobu zapomnienia, i drgały mu głosami matki, sióstr... narzeczonej.
Stary, zdziczały człek przeląkł się tego, co w sobie nosił...
Łzy oschły na powiekach, rad by był uciec stąd, tych zawodzeń nie słuchać, powrócić na zamek niemiecki — a tu go coś przykuwało, nogi wrastały w tę ziemię...
Dworak, który go przyprowadził, i drudzy ludzie spoglądali nań z podziwem, bo się wił, jakby chorobą jaką rażony... A wszystko to — jedna pieśni potęga sprawiła.
W końcu Szwentas przestał już walczyć z tą przemocą, musiał się jej poddać; oparł się o ścianę, oczy zmrużył — i widział nie to, co miał przed sobą, ale umarły świat, który pieśń czarodziejska, jak nić ze złotego kłębka, wysnuwała... Nie wiedział już, kędy się znajdował... Przed nim stała numa w lesie, koło niej głaz wielki, na którym czasem siadał ojciec, niekiedy siostry płachty suszyły, a on z kamuszków małych stawiał kopce. Tuż płynęła rzeka i ponad nią ze zwieszonymi głowy żółte kwitły kosaćce, białe jakieś drżące grona... Pamiętał, gdzie stawiano więcierze67... kędy kąpać się chodził... I wiśniowy ogródek przy numie, i podwórko, i studnią, i od niej wiodącą w górę ścieżynę żółtą...
Żaden z tych, co mu winni byli, nie wyszedł z pomroki stanąć przed nim... szczeźli68 kędyś marnie i nie śmieli mu się ukazać... Przychodzili ci, których kochał... bledzi, z mogił wydobyci, ręce ku niemu wyciągając a błagając: — Wrogiem nie bądź!
I tak się Swalgon w tych marzeniach zatopił, iż, gdy ostatnia pieśń przebrzmiała, a jemu w uszach stare nieboszczki nucić i kwilić zaczęły, — dworak go musiał w bok trącić, bo sądził, że usnął znużony.
Oczy otworzywszy, Swalgon ujrzał przed sobą nieopodal stojącą Redę, która w niego ciekawy wzrok wlepiła...
Na widok jej, zemstę w sobie zapragnął znów rozbudzić Szwentas; poszedł po nią myślą do serca — ale tam już jej nie było.
Wzrok tych oczu niewieścich był straszny. Spotkawszy się z nim, Szwentas zadrżał... a nuż mu ona miała wszystkich z duszy dobyć tajemnic?
Reda, milcząc, od stóp do głów go rozpatrywała, jakby niełatwo jej było tego Swalgona, wróżbitę, w tym człowieku niepozornym, odrażającym, wynaleźć.
— Skąd wy? jakeście się tu dostali? — zapytała Kunigasowa.
Swalgon trochę męstwa odzyskał. Przypomniał sobie, że zawsze najłatwiej mu było żartem i śmiechem ludziom się obronić i ich otumanić.
Zmusił się do wesołej twarzy i wykrzywił. Zgiął się, nisko kłaniając...
— Matko a pani! — rzekł. — Jam to z tych biednych ludzi, których dewy od kolebki w świat pognali, aby nigdy nie mieli spoczynku. A na drogę mi dał Pramżu pieśń do torby i wróżbiarstwo, i bajkę, która jest od prawdy lepszą... Włóczę się tak po świecie... kąta nie mam... gdzie przysiądę, tam mi dom, a jutro trzeba o nim zapomnieć, nowego szukając.
Księżna patrzała i słuchała... Schrypły głos nie dobrze jej grał w sercu — i posępne robiło się lice. Coś w nim się odzywało fałszywego.
— Po świecie toście pewnie dużo nazbierali do tej torby waszej. Niejednę69 tam Sekime macie... Napij się z kubka... i praw, co umiesz.
— E! matko a pani — odparł, kłaniając się, Szwentas — gdzie bym ja bogatszy miał być od waszego dworu! Wszystkie baśni tu wyśpiewano i wygadano... ja bym się wstydził z moimi.
— A wróżyć umiesz? — zapytała Reda.
Swalgon drgnął i zadumał się. Zdawał się, zatopiony w sobie, coś przypominać.
— Wróżyć? pani a matko! Wróżyć? — rzekł cicho i z obawą jakąś — albo to człek wróży kiedy? Ani Pultony, ani Wejony, ani Kannu Raugisy nie wróżą, ino Bogi przez nich. Tak i róg nie zagra, dopóki w niego nie zadmie człowiek. Czasem wstępuje Bóg i w mizernego żebraka, a mówi ustami jego; ale zawołać go kto potrafi?
— Powinniście umieć uprosić — rzekła Reda — to wasze rzemiosło... a z czego wróżycie?
— Matko a pani! — rzekł nieśmiało Swalgon — i z wiatru, i z wody, i z piwa wróżą różni. Jam Burtinikas prosty, w wiedrze wody czasem co widzę.
Kunigasowa skinęła; dziewcząt dwie, które się z dala przysłuchywały rozmowie, wstało i pobiegło do studni. Zadzwoniły u fartuszków ich poczepiane dzwonki, zbudził się stary Walgutis, głowa blada dobyła się z pościeli i gardłowe jakieś sapanie słyszeć się dało.
Reda obróciła się do ojca, podeszła do pościeli i starego otuliwszy, położyła jak dziecię... spać mu każąc.
Tymczasem dziewczęta już niosły świeżej wody wiadro i ustawiały je przed Swalgonem. On drżał i niespokojny to na wodę, to dokoła się oglądał.
Kunigasowa przybliżyła się.
Szwentas milczał długo...
— Pani a matko... co wiedzieć chcecie? — zapytał słabym głosem.
Reda zamyśliła się posępnie.
— Jeżeli ducha wywołać umiecie — rzekła cicho — pozwijcie z Anafielas dziecię moje... Zamordowali je Niemcy... poszło do ojców bez pogrzebu, bez stosu, bez pieśni, bez sukni i broni! Jak się tam ono złym duchom ognało? Czy się do dziadów dostało? czy błądzi po szklanej górze, nie mając czym wdrapać się na nią?
Swalgon spuścił głowę.
Stało mu się znowu coś, czego on sam nie rozumiał. Czuł, jak w niego wstąpiło coś i mówić zaczęło. On sam nie wiedział już, co prawi70.
Pragnął usta zacisnąć, język okiełznać — nie mógł.
W wiedrze71 wody — o dziwo!... ukazała mu się twarz młoda jakaś... którą gdzieś widywał niedawno... blada, smutna.
Oczy jej przez szklaną powierzchnią tak były w niego wlepione, iż wzroku ich znieść nie mógł.
Reda czekała — dwie łzy po jej licu płynęły.
— Pani a matko! — odezwał się Swalgon mimo swej woli. — Na górze, na szklanej, nie ma twego dziecięcia, ani u stóp jej, tam, gdzie nieszczęśliwe błądzą duchy. Syn twój żyw i po świecie chodzi...
Krzyk wyrwał się z piersi matki, a spoza niej drugi mu zawtórował od łoża, gdzie spoczywał Walgutis, którego twarz podniosła się — i znikła.
— Człecze! nie łudź mnie! jam go opłakała! — zawołała Reda...
— Żyje — mówił Swalgon powoli — żyje... Widzę go...
— Gdzież jest?
— W ręku tych, co go porwali.
Reda krzyknęła z oburzeniem.
— I wykarmili go! i zaprawili na swoich!... i swoję krew w jego żyły przeleli! Wróg! wróg! Marger mój... syn mój... Zabili go! — zakrzyknęła, rzucając głową — zabili!
— Nie; żyw jest! żyw! — powtórzył Swalgon.
To mówiąc, oczy sobie zasłonił, trząść się zaczął i na ziemię padł, wskazując, aby wiadro sprzed niego wzięto.
Na znak pani przybiegły dziewczęta, chwyciły wiadro, a że wody wróżącej już do niczego użyć nie wolno było, poszły ją wylać zaraz do świętego strumienia.
Po krótkim spoczynku, Swalgon się podniósł z ziemi; lżej mu było, gdy już wody nie miał przed sobą, ale Reda stała, czekając na coś, mierząc go oczyma.
— Matko a pani! — począł jakimś chcącym przebłagać głosem. — Com widział w wodzie, tom i od ludzi słyszał po świecie... że syn wasz żyje... Nad granicą wieść ta chodzi dawno... i wierzy wielu, że żyw jest...
— Na cóż by go niepoczciwi żywili? — odezwała się Reda.
Szwentas, który z wolna przychodził do siebie i ostygał, bełkotać począł:
— Ludzie źli są a mądrzy, Niemcowie ci, a Boga mają potężnego, który wielkiej przestrzeni świata panuje... Ziemi są chciwi, panowania łakomi... Czemuż by nie mieli rozumieć tego, że za syna Kunigasowego okup wielki wziąć mogą?
— Zażądaliby go dawno, nie hodując dziecięcia — odparła Reda. — Nie!! Złość chyba swą nasycić chcą, dziecko żywiąc, by matkę pokąsało...
Swalgon zamilkł i zamyślił się. Reda popatrzała nań długo i chciała odejść, lecz w twarzy wróżbity wyczytała coś, co ją wstrzymało. Na obliczu bezmównym i zastygłym grało coś jak walka duszna, która się przez usta zdradzić nie śmiała.
— Pani a matko! — odezwał się pokornie — posyłaliście wy do jamy wilczej patrzeć i słuchać, czy w niej junosza72 twój nie siedzi?
— Com posyłać miała? — odparła Reda smętnie — nie wierzyłam, by żył, nie wierzę; a choćby żywy był, co po nim? Młode wilczę, ze psy chowane, szczekać się nauczyło...
Swalgon coś zamruczał...
— Pani a matko! — rzekł — wiedzieć by choć trzeba, czego się spodziewać, po czym płakać? Jam włóczęga... Nie raz, ni dwa przekradałem się do zawojowanego kraju, bo tam jeszcze naszych, choć w łykach, dużo... i po ich zamkach w niewoli... Im tam Swalgon droższy niż złoto, bo na podeszwach błoto litewskie przynosi. Pójdę, gdy każecie, szukać dziecka waszego.
Wzrokiem jakimś dumnym i zdziwionym przeszyła go Reda.
— Wy?
— Pójdę — powtórzył Szwentas. — Po czym go
Uwagi (0)