Don Kichot z La Manchy - Miguel de Cervantes Saavedra (biblioteka szkolna online .TXT) 📖
Alonso jest gorliwym czytelnikiem romansów rycerskich. Po wielu godzinach spędzonych na lekturze postanawia, że on również chciałby przeżyć tak wspaniałą przygodę.
Bohaterowie przeczytanych książek stają się dla niego wzorami do naśladowania. Postanawia wiec zmienić nazwisko na Don Kiszot, wybiera sobie damę serca, giermka, uznaje karczmę za swój zamek i na koniu wyrusza w świat, by pomagać potrzebującym i zdobywać honoru. Gdy jego przyjaciele dostrzegają, że popadł w obłęd, palą książki, które mogły wywołać w nim takie chęci, ale Don Kiszot już rozpoczyna swoje nowe życie jako błędny rycerz. Przygoda będzie obfitować w wiele interesujących, niebezpiecznych i niezwykłych zdarzeń — niekiedy ze względu na rozbudzoną wyobraźnię głównego bohatera…
Don Kiszot to najsłynniejsza powieść autorstwa Miguela Cervantesa oraz jedno z najważniejszych dzieł literatury hiszpańskiej. Została wydana po raz pierwszy w 1605 roku. Imię głównego bohatera przeszło do języka potocznego jako określenie osoby tracącej poczucie rzeczywistości w pogoni za wzniosłymi ideami i celami, które chce osiągnąć.
- Autor: Miguel de Cervantes Saavedra
- Epoka: Barok
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Don Kichot z La Manchy - Miguel de Cervantes Saavedra (biblioteka szkolna online .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Miguel de Cervantes Saavedra
— Jako żywo, mości panie Don Kichocie — odpowie balwierz — ani mi w głowie nie postało czym bądź urazić waszmości; Bogiem się w tym świadczę i nie masz się co waszmość na mnie gniewać.
— Gniewać się albo nie gniewać, nikt mnie uczyć nie będzie, wiem co do mnie należy.
Tu zabrał głos pleban, który dotąd ani się odezwał tylko ciągle słuchał:
— Mości panowie, dotąd uszy moje tylko czuwały, a ust nie otworzyłem, i chciałbym być objaśnionym w pewnej wątpliwości, którą mi nastręczyła mowa imci pana Don Kichota.
— Możesz przecież, mój dobrodzieju, mówić szczerze i ulżyć sobie w tej wątpliwości, kiedy ci się podoba — powie Don Kichot.
— Kiedy taka wola wasza — ciągnął dalej pleban — to powiem wam, że najbardziej mi to w głowie dokucza, iż na żaden żywy sposób przekonać siebie nie mogę, ażeby wszyscy ichmościowie, błędni rycerze, o których waszmość dopiero co mówiłeś, kiedy bądź po świecie, jako żywi ludzie z kości i ciała chodzili, i, Bogiem a prawdą, przyznam się, że poczytuję ich historie za czcze baśnie, na uciechę jeno wymyślone przez próżniaków, co nic lepszego do roboty nie mieli.
— Otóż to mi dopiero dobrodziej, mylisz się grubo — żwawo odeprze Don Kichot — wielu ludzi w ten błąd popada i nie wierzy, że tacy rycerze na świecie byli. Nieraz ja już musiałem o to odbywać dysputy; prawda, żem nie zawsze zdołał przekonać przeciwników, bo są ludzie tak niewierni i uparci, że z nimi ani rusz; ale wiele razy zdołałem przecież wyjść zwycięsko i niejednego przekonać dowodami jak słońce jasnymi o tej prawdzie tak oczywistej i jawnej, że mógłbym prawie przysiąc, jako na własne oczy widziałem Amadisa z Galii. Był to, panie, chłop rosły, co się zowie, a na twarzy bieluchny, rumiany, z brodą czarną, piękną, a w oczach miał coś razem słodkiego i surowego; gadać wiele nie lubił, a do gniewu był skory, jak siarka do ognia, tylko, że prędko się znów opamiętał. Mógłbym wam tak samo, jak Amadisa, opisać i innych wszystkich rycerzy błędnych, co żyli w świecie, bo z ich dziejów, czynów i charakterów łatwo sobie utworzyć wyobrażenie rysów, cerę ich twarzy, wzrost, postawę i całą osobę.
— Mości Don Kichocie — odezwie się balwierz — jakiego też wzrostu był olbrzym Morgant?
— Rozmaite są zdania co do tego, czy byli na świecie olbrzymi, czy nie — odpowie Don Kichot.
— Ale Pismo Święte, które jest nieomylne, uczy nas, że byli olbrzymi, wspominając o owym Filistynie Goliacie, co był półósma łokcia wysoki. W Sycylii także znaleziono kości ludzkie, świadczące, że ci, co je mieli, musieli być wielcy jak wieże, co łatwo z geometrii się okazuje. Z tym wszystkim ręczyć nie mogę, aby Morgant był bardzo rosły, a nawet zdaje mi się, że nie musiał być bardzo wielki, bo historia o nim wspomina, że częstokroć sypiał pod dachem, a jeżeli mógł się zmieścić do domu, to nie mógł być tak bardzo potężny.
— A prawda — odezwie się pleban, wielce rozochocony tymi banialukami Don Kichota i chcąc wyciągnąć go dalej, zapytał zaraz — a jakie też twarze mieli Renaud i Roland, mości Don Kichocie, i tych dwustu parów, co to wszyscy byli błędnymi rycerzami; jak też oni wyglądali?
— Renaud niezawodnie miał rysy twarzy szerokie, cerę rumianą i czerstwą, oczy żywe, ognia pełne i wyłupiaste; temperamentu był strasznie gwałtownego, obraźliwy, zadziorny i zawsze stawał w obronie rabusiów, złodziejów i innych tego kalibru ludzi. Roland, albo Rotolam, albo Orland (bo historia nadaje mu te trzy rozmaite imiona), był niewątpliwie wzrostu średniego, barczysty, krępy i niezgarbiony, na twarzy ogorzały, z brodą rudą, cały porosły, w spojrzeniu groźny, małomówny, ale mimo to grzeczny i uczciwy.
— A jeżeli Roland tak wyglądał — rzecze pleban — to się wcale nie dziwię, że Angelika wolała Medora niż jego, bo tamten był młody, ładny, miły itd.
— Ta Angelika, mości plebanie — odrzekł Don Kichot — to była wietrznica, ladaco, wariatka, sowizdrzałka, słynąca po świecie nie tyle może z piękności, co z bezczelności swojej i głośna rozwiązłością, nie dbała o dobrą sławę, goniąca jedynie za rozkoszami, wzgardziła królami i książętami, a lekceważąc najdzielniejszych i najznakomitszych rycerzy, wybrała sobie na amanta hajduka bez imienia i zasługi, tym jedynie zalecającego się125, że wytrwale i wiernie przyjaźni jej dochowywał. Nieśmiertelny Ariost, co tak szeroko piękność jej opiewał, zamilkł o niej całkiem, odkąd ten wybór niegodny zrobiła, i nie chcąc już nawet wspomnieć, co się z nią potem działo (a zapewne nic dobrego), zakończył historię jej tymi dwoma wierszami.
Jak powiedział, tak się stało. Dlatego to poetów nazywają wieszczami, że tak prorokować umieją, bo istotnie niedawno jakiś rymopis andaluzyjski napisał poemat o łzach Angeliki, a drugi znów poeta głośny, a jedyny w Hiszpanii, opiewał piękność jej niezrównaną.
— Powiedzcież mi też, mości Don Kichocie — zagadnie balwierz — czy nie znalazł się ani jeden poeta, co by przecież przyciął ostrą satyrą tej Angelice, na której chwałę tylu się zdobywało?
— Nie ma wątpliwości — odpowie Don Kichot — że jeżeli Sakrypunt i Roland byli poetami, to musieli pięknie ją odmalować, bo to rzecz zwyczajna, że wzgardzeni kochankowie mszczą się na swoich damach paszkwilami i satyrami; ale to rzecz niegodna, mimochodem powiedziawszy, serca szlachetnego. Ja jednak dotąd nie widziałem i nie znam żadnego pisma przeciw Angelice, choć ona cały świat prawie do góry nogami przewróciła.
— A to cud doprawdy! — wtrącił pleban.
Śród tej rozmowy uderzył ich nagły hałas i krzyk mocny siostrzenicy i ochmistrzyni, które przed chwilą zeszły na podwórze; urwała się więc rozmowa, a rozmawiający pobiegli obaczyć, co się tam dzieje.
O wiecznej sprzeczce Sancho Pansy z siostrzenicą i ochmistrzynią Don Kichota.
Hałas i wrzask, o którym wspomnieliśmy, pochodził stąd, że Sancho Pansa łomotał z całych sił we drzwi i koniecznie chciał wejść do domu, ażeby się widzieć z panem, a siostrzenica z ochmistrzynią ze wszystkich sił opierały się temu, wołając na niego:
— Precz stąd! czego tu chcesz, ty darmozjadzie? Wynoś się zaraz do domu, nie masz tu co robić! To ty, niegodzijaszu126, zawracasz tak głowę panu i wyciągasz go z domu, ażeby się tłukł po świecie, jak mara po piekle.
— A babo przeklęta! — wrzeszczał Sancho — mnie to łeb zawrócili, mnie z domu wyciągnęli tłuc się po świecie, obiecując mi gruszki na wierzbie; to twój pan tak umie wodzić kat wie gdzie, szukać czego nie zgubił, a przyrzeka złote góry i łudzi, że mi daruje jakąś wyspę, co się jeszcze na świat nie urodziła.
— A! żebyś ty pękł ze swoimi wyspami, ty łotrze wierutny — na to mu gospodyni
— Cóż to ty chcesz za wyspę? czy to jaki kąsek, myślisz, do pożarcia, ty niedopchany worze! ty żarłoku bestialski.
— To nie do jedzenia — odezwie się Sancho — ciemna istoto! to, widzisz, wyspy do rządzenia, a to więcej warte, niż cztery miasta i cały nasz powiat, rozumiesz?
— A niech tam sobie będzie, co chce, ciemięgo — odkrzyknie gospodyni — a ty tu, łotrze, nie wejdziesz; pójdźże sobie zaraz precz i ruszaj rządzić u siebie w domu, niezdaro, patrzeć roli, nie nabijać sobie próżno łba, tymi wyspami diabelskimi.
Pleban z balwierzem pękali od śmiechu, słuchając tej rozmowy. Ale Don Kichot zakłopotał się, ażeby Sancho na kieł nie wziął i w gniewie nie rozgadał w okolicy, jakie go przygody na wyprawie prześladowały, co by mu mogło wielki despekt127 przynieść; uciszył więc prędko gospodynię z siostrzenicą, a Sancha wpuścić kazał. Wszedł tedy Sancho, a ksiądz z cyrulikiem pożegnali Don Kichota w przekonaniu, że się już nigdy nie wyliże z tej swojej choroby, a przynajmniej nigdy na dobre do rozumu nie przyjdzie, bo mu te rycerskie dziwactwa takiego w ciemię ćwieka zabiły, że ani myśleć, ażeby mu go teraz co wybić potrafić potrafiło. Gdy wyszli, pleban odezwał się do balwierza:
— Wiesz, co ci powiem, kmotrze, a to ani się obejrzymy, jak nasz szlachcic czmychnie znów w świat na wyprawę.
— O! i ja tak myślę — rzecze balwierz — no! że się panu we łbie kotłuje, to już mniejsza dziwota, ale że hajduk, takie głupie chłopisko, wierzy na dobre w obiecaną sobie wyspę, to mi się nie może w głowie pomieścić.
— A niech ich tam Pan Bóg sekunduje — odezwał się pleban — a my tylko z daleka obserwujmy sobie, do czego ich te piekielne harce doprowadzą; a to jakby ulał jeden do drugiego przystali, wart jeden drugiego, jaki pan, taki kram, ale głupota pana mniej by odbijała bez tego gapia sługi.
— Ja to samo powiadam — rzecze balwierz — ciekawym tylko, co też oni teraz z sobą będą gadali?
— I ja ciekawy jestem — wtrącił ksiądz — ale nie ma po co głowy sobie łamać, dowiemy się wszystkiego, opowiedzą nam jak z pytla wszyściusieńko siostrzenica z gospodynią, alboż to one nie kobiety, nie darują i źdźbła jednego, wszystko nam wypaplą.
Don Kichot z Sanchą zamknęli się tymczasem, a widząc, że są sami, Don Kisszot zaczął:
— Wiesz co, Sancho, kaducznie mi dopiekłeś tym twoim gadaniem, że ja cię z domu wyciągnąłem! I po co to takie bajdy? alboż nie wyjechaliśmy obydwaj razem, przecieżem ja w domu nie został? Wyruszyliśmy razem, jednymi drogami chodziliśmy, obydwaj i wspólnie dzieliliśmy dolę naszą, a że tobie się raz oberwało, czyżem ja nie był zbity sto razy więcej od ciebie? ot, tyle i mojego zysku!
— Boć się też więcej i należało wielmożnemu panu niż mnie, pokornemu słudze — naiwnie odpowie Sancho — kiedy już taki ma być los błędnych rycerzy, ażeby złe się sypało na nich, a nie na ich giermków.
— Bajesz, sam nie wiesz co — obruszy się Don Kichot — wcale inaczej rzecz się ma, a najlepiej o tym przekonywa stare przysłowie: Quando caput dolet, caetera membra dolet.
— Ja się tam, panie, na tym nie znam, ja po swojemu tylko umiem gadać i słuchać.
— No to ci wytłumaczę; to znaczy, że kiedy głowa choruje, to całe ciało boleje i czuje. Rozumiesz teraz? A że, jako pan, jestem głową całego ciała, którego ty część stanowisz jako sługa, więc kiedy mnie się co złego spotka, to i tobie musi się dać we znaki, tak samo znów, jak kiedy ty oberwiesz, to i ja uczuć muszę. Rzecz prosta i jasna.
— A jużciż tak by być powinno — odpowie Sancho — ale kiedy mnie biedną cząstkę ciężko zużywali, podrzucając jak piłkę, to głowa wtedy była het za murami i żadnego nie czując bólu, przypatrywała się sobie, jak ja w powietrzu kozły wywracam, a kiedy części ciała mają cierpieć, skoro głowa cierpi, to by przecież należało, ażeby i głowa powąchała tego, co członkom pachnie.
— A cóż to ty myślisz, Sancho, że mnie to nie bolało krwawo, kiedy ciebie podrzucali w powietrze? Nie mów tego i nie myśl nawet, mój przyjacielu, bądź pewien, że w duchu ja więcej wtedy cierpiałem, niż ty na ciele. Ale dajmy już teraz pokój temu wszystkiemu; kiedy indziej o tym pogadamy i jakoś rzecz ułożymy. A teraz, mój Sancho kochany, powiedz mi też, tylko szczerze, co o mnie gadają w okolicy? co o mnie mówią kmiecie? jak o mnie sądzi szlachta? jak rycerstwo? Co mówią o odwadze, o czynach moich i uprzejmości? i co myślą o moim zamiarze przywrócenia do dawnej świetności zaginionego już prawie błędnego rycerstwa? Słowem, bez żadnego pochlebstwa i ogródki powiedz mi wszystko, coś tylko o tym zasłyszał, nie obwijaj nic w bawełnę, nie dodawaj, ani ujmuj, bo to jest obowiązek wiernego sługi donosić panu wszystko bez żadnego pochlebstwa i oszczędzania, co tylko o nim słyszy. I wiedzieć ci należy, mój Sancho, że gdyby monarchowie od sług swoich całą prawdę słyszeć mogli, gdyby oni rzetelnie i sumiennie, bez przymieszki własnego interesu i innych względów, rzeczy im przedstawiali, to wszędzie błoga panowałaby
Uwagi (0)