Darmowe ebooki » Powieść » Don Kichot z La Manchy - Miguel de Cervantes Saavedra (biblioteka szkolna online .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Don Kichot z La Manchy - Miguel de Cervantes Saavedra (biblioteka szkolna online .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Miguel de Cervantes Saavedra



1 ... 59 60 61 62 63 64 65 66 67 ... 125
Idź do strony:
w nim nie był, nie ma batalii, ażeby do niej nie należał; własną ręką nawybijał Maurów więcej, niż ich żyje w Maroko i Tunisie; Gante, Luna, Diego de Garcia de Paredes i tysiące innych głośnych wojowników, których z imienia i nazwiska wymieniał, nie odbyli tylu bitew, co on, a zawsze zwycięsko i tak szczęśliwie z nich wychodził, że ani kropelki krwi nie uronił. Rozpowiedziawszy nam tak walne wyprawy, pokazywał niby to blizny, których nikt dojrzeć nie mógł, i kazał nam wierzyć, że je od kul muszkietowych w rozmaitych potyczkach otrzymał. Ażeby go już całkiem odmalować, muszę i to powiedzieć, że był tak dumny i taki ton sobie nadawał, iż każdego od razu tykał jeśli był równy, a z ludźmi od siebie stateczniejszymi za pan brat sobie poczynał; mawiał także, że oręż był mu ojcem, a czyny rodowitość mu dały, że jako żołnierz nikogo wyższym na świecie nie uznaje. Przy całej tej chełpliwości fanfaronik ten umiał trochę śpiewać, brzdąkał niby to na gitarze, o której opowiadał, że ją dostał od jakiejś księżniczki, i tymi sposoby tumanił głupców tak, że go za dziwowisko świata poczytywali i bawił wszystkich mieszkańców wioski. I więcej jeszcze talentów miała ta lala: był nadto poetą i z najbzdurniejszego wydarzenia w okolicy składał wierszami sążniste piosenki. Tego to wojaka, tego Wincentego Różę, trefionego gacha i junaka, obaczyła przez okno Leandra. Świecidełka w oko jej wpadły, piosenki, które na wiele rąk rozpisywał i szczodrze rozdawał, zawróciły jej głowę i opowiadania bohaterskich czynów, którymi szafował w wojnie, zachwycały ją, słowem, podobał jej się paliwoda; diabeł się wdał jakoś i zakochała się na zabój, nim jeszcze sam ośmielił jej się miłość swoją oświadczyć. W miłości wszystko piorunem idzie, nikt się z nas jeszcze nie spostrzegł, a Leandra z Wincentym na piękne się już kochali i tak mądrze rzecz prowadzili, że nietrudno im było dokonać, co sobie zamierzyli. Leandra jednego dnia uciekła od ojca, który ją kochał nad życie, i poszła za człowiekiem, którego prawie nie znała; a Wincenty Róża pewno był szczęśliwszy w tej wyprawie, niż w tych wszystkich, z których się tak chełpił. Wszystkich zadziwiła rzecz tak niesłychana, ojczysko się zmartwił śmiertelnie, a my z Anzelmem z rozpaczy ledwośmy nie pomarli.

Krewni tymczasem, strasznie oburzeni, poszli ze skargą do sądu i wysłano natychmiast w pogoń strażników, którzy obsadzili wszystkie wąwozy, wszystkie drożyny w lasach, a że dobrze byli zapłaceni, tak się uwinęli, że we trzy dni znaleźli Leandrę w jaskini w jednej tylko koszuli i obraną zupełnie ze złota i klejnotów, które od ojca zabrała. Przyprowadzili biedaczkę do ojca; wyznała, że Wincenty Róża zwiódł ją, obiecując się ożenić, i namówił, żeby jechała z nim do Neapolu, gdzie, jak powiadał, wielkie ma stosunki; tym sposobem niegodziwiec ten, kazawszy jej zabrać wszystkie kosztowności i klejnoty, wyprowadził łatwowierną w góry i tej samej nocy jeszcze, kiedy uciekła, zamknął ją w jaskini tak, jak ją znaleziono, nie żądając nic więcej od niej i żadnego nie zadając gwałtu.

Trudno było wierzyć, żeby młody junak tak był obojętny i wspaniałomyślny, ale Leandra zaprzysięgła się na wszystkie świętości biednemu ojcu, a on w tym zapewnieniu córki znalazł pociechę strapionego serca i Bogu gorące składał dzięki, że ją tak cudownie od hańby uchronił. Tego samego zaraz dnia, kiedy wróciła Leandra, ojciec ją cichutko wywiózł do pobliskiego miasta i zamknął tam w klasztorze, żeby czas zagładził plamę, którą tak nieroztropnie się skaziła. Ci, których ona mniej obchodziła, tłumaczyli młodością jej lekkomyślność, ale ci, co ją lepiej znali, nie mogli przypisywać tego błędu jej niewiadomości i składali go raczej na przyrodzoną pochopność kobiet ku nierozwadze i płochości. Od chwili, jak Leandra znikła, Anzelm wpadł w wielką melancholię i w niczym nie znajdował przyjemności; dla mnie, co ją tak bardzo kochałem i co ją może kocham jeszcze, nic już nie zostało na świecie, życie stało mi się nieznośne. Nie powtarzam wam przekleństw, któreśmy obydwaj miotali na bezecnego żołnierza, nie mówię, jak potępialiśmy ojca, że tak źle córki pilnował, i ile jej samej zrobiliśmy wyrzutów, wszystko to rzeczy zwyczajne u nieszczęśliwych kochanków, a do niczego zgoła nieprowadzące. Obydwaj z Anzelmem równo strapieni i równo niepocieszeni, usunęliśmy się w tę dolinę, gdzie każdy z nas pasie swoją trzodę, pędząc życie wśród drzew, wzdychając na osobności, lub też śpiewając wspólnie piosnki na cześć Leandry, albo na jej potępienie. Za naszym przykładem i inni kochankowie jej przenieśli się w te góry, by pędzić życie jak my. Tyle się stąd namnożyło pasterzy i trzód, że zrobiła się tu jakby druga Arkadia, o której zapewne nieraz słyszeliście. Odtąd nie ma tu miejsca naokoło, gdzie by nie rozbrzmiewało imię Leandry. Tu pasterz nazywa ją płochą i lekkomyślną; inny mianuje ją nieroztropną i łatwą; inni znów potępiają ją i usprawiedliwiają razem. Ów opiewa jej piękność i opłakuje oddalenie; tamten wyrzuca cierpienia, jakie mu zadaje. Wszyscy nią gardzą, a wszyscy uwielbiają i ten szał ogólny tak jest wielki, że znajdują się tacy, co płaczą na jej obojętność, choć jej w życiu nie widzieli, lub mrą z zazdrości, choć jej wcale nie znali. Słowem, na wszystkich skałach wokoło, pod wszystkimi drzewami i nad brzegiem strumyków, widzisz tu tłumy kochanków, żałośnie rozpaczających; echa ciągle powtarzają imię Leandry, jaskinie gór dźwięczą nim bezustannie, na korach drzew wszędzie ono wyryte i rzekłbyś, że wody strumyków mruczą je tajemnie; dniem i nocą brzmi tu w powietrzu imię Leandry, która o nas nie pomyśli nawet może; wszystkich nas łudzi nadzieja, wszystkich przygnębia obawa, a żaden nie wie, czego się boi i czego spodziewa. Z pośród tylu szaleńców najdziwaczniejszym i najrozsądniejszym zarazem jest zapewne Anzelm, współzawodnik mój, który mając tyle powodów do użalania, żali się wszakże na oddalenie Leandry jedynie i żale swe rozwodzi pięknymi śpiewami, wtórując sobie na skrzypcach, na których gra do zachwycenia. Ja zaś, wcale nierozsądniejszy od innych, pędzę życie, utyskując na niestałość kobiet, na zawodność ich obietnic, na nieroztropność ich w każdym kroku.

Teraz, panowie, macie rozwiązaną tajemnicę słów, którymi strofowałem tę kózkę, kiedym się do was zbliżył; bo jako samicy nie cenię jej wiele, choć najpiękniejsza z całej trzody, i nie dziwcie się temu, bo nie wiem, gdzie boleść moją skierować. Nie wątpię, żem was nie zabawił swoją opowieścią, lecz boleję nad tym więcej, niż wy sami; ale jeżeli raczycie uczynić mi prawdziwy zaszczyt i zajść do mego szałasu tuż opodal, postaram się naprawić wyrządzoną wam przykrość, ugaszczając was skromną biesiadą z mleka, sera i owoców, która może miłą wam będzie.

Rozdział XXIV

O zajściu Don Kichota z pasterzem i o awanturze z pokutnikiem, z wielkim przez kawalera dokonanej trudem.

Historię uznano za dobrą, a kanonik, któremu podobała się bardzo, chwalił wymowę pasterza, który unikając nieprzyzwoitych i prostackich wyrażeń, opowiadał jako człowiek rozsądny i z wyższym o rzeczy wyobrażeniem; proboszcz więc miał słuszność, utrzymując, że i w górach znaleźć często można ludzi z dowcipem i znających świat. Wszyscy kwapili się z okazaniem mu uprzejmości i ofiarowali się ze swoimi usługami; ale Don Kichot chciał się okazać wspanialszym niż inni, w dziwny wszakże sposób został za to wynagrodzony.

— Wierzaj mi, bracie — rzekł on — że gdybym był w stanie przedsiębrać jaką awanturę, nie czekałbym ani chwili, żeby ją na twoje poświęcić usługi, biegłbym co żywo wyrwać Leandrę z klasztoru, gdzie bez wątpienia mimo swej woli zostaje i nie zważając na ksienię, ani wszystkie mniszki na świecie, złożyłbym ją w twoje ręce, żebyś z nią robił, co by ci się tylko żywnie podobało, byleś zachował prawa błędnego rycerstwa, które najmniejszej damom nie pozwalają robić przykrości. Atoli mam nadzieję, że moc złośliwego czarownika nie będzie tak silna i że znajdzie się drugi przychylny dla mnie, co złamie jego zaklęcie, a wtenczas bądź pewny moich względów i potężnego poparcia, stosownie do praw mego powołania, które obowiązują wspierać uciśnionych.

Pastuch, który dotąd nie zwrócił swej uwagi na Don Kichota, zmierzył go teraz od stóp do głów i nie widząc, żeby mina jego zgodna była choć cokolwiek ze sposobem oświadczenia się, zwrócił się do balwierza najbliżej siedzącego i rzekł:

— Mój panie, któż to jest ten człowiek, co tak dziwnie mówi?

— He! kto on jest? — odparł balwierz — a któżby, jeśli nie sławny Don Kichot z Manchy, wielki protektor pokrzywdzonych, pojednawca zwaśnionych, płci pięknej potężny obrońca, postrach olbrzymów i niezwyciężony we wszystkich bitwach zwycięzca.

— To coś podobnego — rzekł pasterz — do tego, co można czytać o owych błędnych rycerzach, którzy te wszystkie, które wyliczyłeś, mieli przymioty, ale jak mnie się zdaje, to powiem panu szczerze, że albo sobie ze mnie żartujesz, albo temu poczciwemu szlachciurze brakuje we łbie piątej klepki.

— A ty łajdaku! zuchwalcze! — wrzasnął Don Kichot — to ty nie masz ani jednej klepki we łbie, a ja ich mam tysiąc razy więcej niż psia mać, co cię wylęgła, i cały twój ród szelmowski!

I to powiedziawszy, porwał bochen chleba ze stołu i z taką wściekłością ugodził nim w pastucha, że mu nos na miazgę rozbił, a zęby w gębie, jak w grzechotce, zaklekotały. Pasterz widząc, że to nie żarty, nie rad krzywdy znosić, rzuca się wręcz na Don Kichota i uchwyciwszy go za gardło, dusi niemiłosiernie, i byłby go pewnie uśmiercił, gdyby Sancho, nie zważając na całą zastawę, półmiski, talerze, nie schwycił go za kark i w stos rozrzuconych naczyń, butelek i potraw nie powalił. Don Kichot, oswobodzony z rąk napastnika, chwycił się znów do niego, a ten widząc, że ma z dwoma do czynienia, zaczął omackiem szukać noża około siebie, chcąc się krwawo pomścić za pokrwawioną twarz i potłuczone ciało; szczęściem atoli kanonik i pleban zawczasu uprzątnęli wszelką broń sieczną. Balwierz, człowiek bardzo miłosierny, ulitował się nad biedakiem i wziął się do Don Kichota tak gracko, że go powalił pod siebie i okładał gradem kułaków, a mszcząc się za krew tamtego, tak mu nos oporządził, że obydwaj teraz wyglądali jakby w maskach, ani by ich poznał. Kanonik z plebanem pękali od śmiechu; łucznicy nie posiadali się z radości, a wszyscy podżegali ich przeciw sobie jak psy; Sancho tylko wściekał się z rozpaczy, że nie może iść w pomoc panu, bo go trzymał jeden ze sług kanonika; ale nie mogąc mu być inaczej pomocnym, wołał nań, co gardło wystarczy, ażeby się trzymał ostro i dostojeństwa swego nie dał poterać takiemu świszczypale, zaręczając, że jak tylko będzie wolny, to go wydobędzie z biedy.

Kiedy jedni tak się śmieją, a drudzy zażarcie czubią, daje się nagle słyszeć odgłos trąbki, tak żałosny i smutny, że wszystkich uderzył, a Don Kichota najbardziej, i choć zbity na ciele i przywalony całym ciężarem przeciwnika, w duchu porzuca zemstę, a folgując ciekawości:

— Bracie szatanie! — rzecze odważnie do napastnika swego — bo kim innym przecież być nie możesz, kiedyś tak dzielny, żeś mnie dał radę, wiesz co, wstrzymajmy bój chociaż na godzinę, bo mi się zdaje, że żałosny dźwięk tej trąby na nową wzywa mnie przygodę.

Pasterz, dobrze znużony bójką, która i jemu dała się we znaki, puścił go zaraz, a Don Kichot, zerwawszy się na nogi i wyprostowawszy należycie, otarł twarz z kurzu i zwrócił się w stronę, skąd odgłos dochodził, Niebawem na pochyłości wzgórza pokazało się kilku ludzi, w białe szaty przybranych, jakby pokutnicy lub mary jakie.

Z powodu niesłychanej suszy w tym roku odprawiano w całej okolicy procesje, modły i pokuty na ubłaganie nieba o deszcz i byli to właśnie mieszkańcy pobliskiej wioski idący w procesji do świętego miejsca, u podnóża gór będącego. Don Kichot skoro tylko obaczył niezwyczajny ubiór pokutników, niepomny, że sto razy w życiu ich widział, uroił sobie natychmiast, że to nowa jakaś przygoda, do której on, jako jedyny błędny rycerz w całym towarzystwie, z prawa i urzędu musi być powołany. Pokutnicy nieśli, jak zazwyczaj, święty obraz żałobnym kirem okryty; to jeszcze bardziej utwierdziło go w urojeniu. Zdawało mu się, że to musi być księżniczka jakaś, którą niecni rozbójnicy gwałtem uprowadzają. Tą myślą zagrzany, przypada żywo do pasącego się spokojnie Rosynanta, kiełzna go i wnet dosiada; giermek broń mu podaje, a zasadziwszy tarczę, gotowy rycerz do boju w ten sposób przemawia do obecnych:

— Teraz to, zacni i dostojni panowie, obaczycie, ile światu na tym zależy, ażeby się na nim znajdowali ludzie, poświęcający się błędnemu rycerstwu; teraz, powtarzam, poznacie czyny moje i gdy wrócę wolność tej damie uwięzionej, przekonacie się, jaka cześć należy się tym, których zakon wskrzesiłem.

Rzekłszy to, wspina piętami Rosynanta, bo ostróg nie miał, i cwałem puszcza się na pokutników, mimo usiłowań plebana, kanonika i Sanchy, który z całej siły wrzeszczał na niego:

— A gdzież, u diabła, lecisz znów, wielmożny Don Kichocie? a czy cię diabli opętali, żeby tak godzić na świętość religii? Alboż nie widzisz, że to pokutnicy idą procesją i że nie żadną damę, tylko obraz Najświętszej Bogarodzicy niosą na barkach? Cóż u stu piorunów, czyś się wściekł, wielmożny panie, czy co? Adyć panie, panie, panie! dostojny rycerzu, zwierzchniku i łaskawco mój, zastanówże się, co robisz?

Na próżno Sancho krzyczał, lamentował i rzucał się. Panu w głowę wlazło, że musi uwolnić damę w żałobie i nie było rady, sam diabeł już by go nie zawrócił. Przyskoczył do idących procesją, osadził Rosynanta na dwadzieścia kroków przed nimi i wrzasnął na nich chrapliwym i gniewnym głosem:

— Stójcie, nikczemnicy, co sobie twarz zakrywacie dlatego, że jesteście podłymi rozbójnikami, stójcie i słuchajcie!

Naprzód zatrzymali się ci, co obraz nieśli; jeden z czterech księży śpiewający litanię, widząc cudacką postać Don Kichota, ostrokościstość Rosynanta i całą śmieszność jego rycerskiego przyboru:

— Bracie mój — odezwał się — jeżeli masz nam co powiedzieć, to

1 ... 59 60 61 62 63 64 65 66 67 ... 125
Idź do strony:

Darmowe książki «Don Kichot z La Manchy - Miguel de Cervantes Saavedra (biblioteka szkolna online .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz