Spłacony dług - Edgar Wallace (pedagogiczna biblioteka .txt) 📖
Milioner bierze ślub z dopiero co poznaną kobietą, po czym znika bez śladu. Rzekomo zaraz po ceremonii państwo młodzi udali się w zagraniczną podróż poślubną. Ją jednak widziano (wyraźnie przerażoną) tej samej nocy w angielskiej rezydencji męża, on zaś zdaje się być zamieszany w nieczyste interesy międzynarodowej szajki fałszerzy pieniędzy…
Edgar Wallace w powieści Spłacony dług odsłania przed czytelnikiem zawikłane tajemnice Londynu w stylu retro. To propozycja rozrywki dla wielbicieli powieści z dreszczykiem i z myszką, ale nie tylko.
- Autor: Edgar Wallace
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Spłacony dług - Edgar Wallace (pedagogiczna biblioteka .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Edgar Wallace
List był podpisany „Comstock Bell”, a poniżej, kobiecą ręką — „Verity Bell”.
Wydawca „Post Journala” wręczył ten list upadłemu na duchu Jacksonowi. Wydawcą był mężczyzna dużego wzrostu, barczysty, szpakowaty, o tubalnym głosie podobnym do huku fal morskich. Rzucił garść soczystych przekleństw na głowę swojego podwładnego.
— Zrobił pan z nas wariatów, Jacksonie, ładnie teraz wyglądamy — zakończył swoją perorę.
Jackson był na tyle mądry, że nic nie odpowiedział. Wydawca przycisnął dzwonek i wszedł jego zastępca. Szef wręczył mu list.
— Proszę to ubrać w słowa — powiedział do niego — wyjaśnić, że będąc zawsze przekonani o tym, że panu Bellowi powodzi się jak najlepiej, przy czym nie było dla nas żadnej tajemnicy w jego zniknięciu, nie chcieliśmy o tym wcześniej donosić, zaciekawiała nas psychiczna strona...
— Ale — przerwał Jackson — czy nie należałoby może zapytać naszego korespondenta w Lucernie, czy fakt przebywania państwa Bellów w tej miejscowości pokrywa się z prawdą?
Wydawca spojrzał nań zachmurzony.
— Nie wiem, w jakim celu mielibyśmy tracić w dalszym ciągu pieniądze i energię dla tej sprawy — powiedział z namysłem. — Jeżeli się dowiedzą o naszych poszukiwaniach, gotowi są wziąć nam to za złe. Teraz jest ósma, to znaczy w Szwajcarii dziewiąta: zanim dostaniemy odpowiedź, będzie za późno.
— Możemy jednakowoż spróbować.
O godzinie jedenastej minut trzydzieści zastępca szefa wszedł do biura swego przełożonego.
— Szkoda, że tajemnica Comstocka Bella tak jakby się skończyła — rzekł, siadając naprzeciw szefa. — Nie ma prawie niczego nowego, co by warto puścić do tego numeru.
— Jestem tego samego zdania — sucho odrzekł szef. — Nie ma tam co nowego z sali sądowej?
— Drobnostki — odpowiedział niedbale. — Niejakiego Willettsa aresztowanego przed paru dniami oskarżono o sfałszowanie banknotu 50-funtowego.
— To niezwykły wypadek. Mógłby pan z tego coś zrobić? — zaproponował szef.
Zastępca potrząsnął głową.
— To było gdzieś przed dziesięciu laty — powiedział — i ten człowiek przyznał się. Nie było żadnych sensacyjnych okoliczności. Fałszerstwo popełniono w Paryżu i zdaje się, że było ono jedyne w swoim rodzaju.
— Co dostał za to? — spytał wydawca.
— Rok ciężkiej pracy.
— Niechże pan poczeka! — Wydawca potarł podbródek z zastanowieniem. — Czy to nie było wtedy, gdy grupka młodzieży założyła Klub Zbrodniarzy?
Zastępca szefa skinął głową.
— Nie wyszło na jaw, więc nie możemy tego dać — rzekł. — Najlepiej będzie zrobić z parlamentu najaktualniejszą sprawę dnia.
Chłopiec redakcyjny przyniósł telegram i wręczył go zastępcy szefa. Ten rzucił nań okiem, następnie podał go szefowi.
— Hm — rzekł wydawca — to dziwna rzecz.
Telegram brzmiał:
„Ani pan, ani pani Comstock Bell nie byli widziani w Lucernie i ani nie są, ani nie byli w Swizerhofie.”
Siedzieli przez dłuższą chwilę, nie mówiąc nic do siebie.
— Od kogo to jest? — zapytał wydawca.
— Od jednego z naszych własnych ludzi, który jest na urlopie w Lucernie. Uważałem, że lepiej w tym wypadku nie polegać na miejscowym korespondencie.
Wydawca przycisnął dzwonek.
— Bardzo dobrze — rzekł. — Powiedz panu Jacksonowi, że chcę go widzieć — powiedział do chłopca, który zgłosił się na głos dzwonka. — Jackson może to opracować. Będziemy mieli aktualność dnia i nie zabraknie materiału.
W tej chwili wszedł Jackson i wydawca podał mu telegram.
— Zrobi pan z tego całą szpaltę, ale szybko!
Wentworth Gold wrócił do Anglii z końcem maja. Pobyt w Waszyngtonie zadowolił go bardziej, niż się tego spodziewał. Przełożeni przekonali się o trudności zadania i nieomal współczuli mu. Dowiedział się, że telegrafowano po niego z Białego Domu na skutek nieoczekiwanego zawiadomienia, które jednak nie dawało powodu do zawezwania go, więc poprzestano na stanowczym poleceniu natychmiastowego sprowadzenia go do Ameryki.
Heldera nie widział w Waszyngtonie, ale wiedział, że ten człowiek spędzał większą część życia na przejazdach tam i z powrotem między Liverpoolem a Nowym Yorkiem. Tacy ludzie często wcale nie wychodzą poza granice miasta, Helder był więc zapewne przez cały czas w Nowym Yorku.
Nie wiedział o tym, że pobyt Heldera tym razem miał szczególne znaczenie; że zbrodnicza organizacja była w wielkim popłochu z powodu ostatnich wydarzeń, mianowicie że Helder wybrał się do Nowego Yorku na podstawie tak krótkiej notatki telegraficznej dlatego, że przywódcy organizacji otrzymali definitywne wiadomości, że grozi im wykrycie, o ile nie zmienią planu działania.
Helder wyprzedził Golda o parę dni.
W czasie powrotu do Anglii Gold miał sposobność do rozważenia tajemnicy Comstocka Bella. Amerykańskie gazety brały sprawę zniknięcia milionera bardziej do serca aniżeli prasa londyńska, a Gold nie mógł zapomnieć, że jest serdecznym przyjacielem Comstocka Bella. Ta okoliczność czyniła sprawę tym drażliwszą dla detektywa.
Głównym wątkiem, którym operował Gold, było odkrycie, którego dokonał w domu na Cadogan Square. Był nim bloczek biura podróży Cooka, który znalazł w szkatułce. Dwa bilety były zupełnie nieużyte, jedynie kartki kontrolne dla przejazdu pasażerów z Londynu do Dover37 i z Dover do Calais były wyrwane. Reszta biletów podróży aż do Wiednia była nietknięta. Fakt, że kupon kolejowy i bilet okrętowy były oderwane, wskazywał na prawdopodobieństwo, że Bell użył ich. Bilet z Calais do Amiens38 był perforowany, być może, że przypadkiem, przez kontrolera w Wiktorii. Bilety nieużyte musiał Bell zostawić w pośpiechu.
Gold spodziewał się, że za przybyciem do Londynu dowie się, że Bell już wrócił. Zdziwił się też niezmiernie, gdy przybywszy do mieszkania, zastał w nim aż pół tuzina listów od niego samego. Jeden był adresowany z Paryża nazajutrz po przyjeździe młodej pary. Drugi, noszący datę pocztową z Lucerny, pisany na maszynie na papierze listowym hotelu Swizerhof, podawał szczegóły podróży, opisywał pogodę i wyrażał nadzieję, w sposób zresztą wcale konwencjonalny, że Londynowi sprzyja lepsza pogoda. Trzeci list był z Wiednia — było to całkiem niezrozumiałe. Żaden z listów nie wspominał o zagubieniu biletów — jest to drobnostka, która jednak stanowi zwykle przykrość w podróży, choćby się było bezgranicznie bogatym. Gold musiał się otwarcie przyznać wobec siebie, że nie mógł tego pojąć.
Zawodowy detektyw, który by się liczył w służbie z przyjaźnią, jest do niczego. A Wentworth Gold był detektywem z zawodu; nie dlatego, że zapewniało mu to stanowisko społeczne lub dlatego, że miał dzięki temu przystęp do wyższych sfer. Posiadał on instynkt prawny bardziej wyrobiony od kogo innego. Gdyby Comstock Bell był jego rodzonym bratem, nie zawahałby się podjąć z tym samym oddaniem żmudnych poszukiwań i badań, które by go naprowadziły na jakiekolwiek wytłumaczenie jego dziwnego zachowania.
Pismo ze Scotland Yardu sprowadziło go do biura zastępcy komisarza.
Kapitan Symons był człowiekiem o wybitnych zdolnościach. Zdobył stanowisko szefa wydziału śledczego dzięki znamienitym usługom, jakie oddał kryminalistyce. Był to suchy, szczupły człowiek, łysawy, o parze stalowobłękitnych oczu, których wzrok przenikał do głębi, i małym wąsiku. Był jednym z najsławniejszych ludzi w Londynie.
Wstał na powitanie wchodzącego Golda i przysunął mu krzesło.
— Proszę spocząć, panie Gold — rzekł. — Sprowadziłem pana, aby pana poprosić o pomoc w sprawie Comstocka Bella. Gazety narobiły wielkiej wrzawy w tej sprawie, a wiadomo panu, że podniosłyby alarm, gdyby wiedziały tyle, ile my wiemy o Comstocku Bellu.
Gold wyglądał oknem w stronę nadbrzeża Tamizy.
— Ściśle rzecz biorąc — powiedział z oznaką pewnego zirytowania — nie pojmuję, co skłania gazety do mieszania się w tę sprawę, która nie daje im, moim zdaniem, żadnego powodu do zainteresowania.
Komisarz skrzywił się w uśmiechu.
— Czy żadna okoliczność nie wydaje się panu dziwna? — zapytał.
— Są nieco dziwne, ale co pan przez to rozumie?
— Uważam, że sprawa ta jest w związku z pewnymi innymi zagadnieniami, które pana właśnie mocno interesują.
— Pan ma na myśli fałszerstwa? — Gold udał zdziwienie. — Nie, dlaczego?
— Z reguły — rzekł komisarz w zamyśleniu — nie przywiązuję wagi do listów anonimowych; jednakże w ostatnich dniach otrzymałem tak wyczerpujące listy rzucające światło na sprawę, przy czym zawierające tyle prawdziwych szczegółów, że nie mogę sobie pozwolić na ich zupełne zignorowanie. Przy tym znajduję w nich pewne wzmianki, które zmuszają do poważnego wzięcia ich w rachubę.
— Mianowicie? — spytał Gold.
— Czy nie wydaje się dziwne — powtórzył komisarz wypowiadane przez siebie słowa — że obaj ludzie, którzy mogliby rzeczywiście przyczynić się do wykrycia sprawców tych fałszerstw, zniknęli? Jednym był Maple...
— A drugim? — spytał Gold.
— Drugim — rzekł komisarz — jest oczywiście jego bratanica.
— Ależ ona...
— Znała prawdopodobnie arkana tajemniczych przygotowań Maple’a. Wydaje się nieprawdopodobieństwem, by ona, mieszkając w tym samym domu i ciesząc się jego zaufaniem, nie znała dokładnie składu tego preparatu. W siedem dni po zniknięciu Maple’a Comstock Bell nieoczekiwanie i bez wytłumaczalnej przyczyny bierze ślub z dziewczyną znacznie niżej od niego społecznie postawioną.
Gold słuchał z zainteresowaniem. I on żywił podobne podejrzenie, jakkolwiek odsuwał je od siebie z lojalności względem nieobecnego przyjaciela.
— Jest dziwne — przyznał — a jednak istnieje chyba jakieś proste wytłumaczenie tej sprawy.
— Owszem, chciałbym je usłyszeć — odparł komisarz. — Na wszelki wypadek jest naszym obowiązkiem o nie się wystarać. Dzienniki żądają wyjaśnienia tej sprawy, w szczególności odnośnie pani Comstock Bell, która opuściła Londyn w dniu samego ślubu, a mimo to była tej samej jeszcze nocy widziana w Londynie, jakkolwiek winna była znajdować się wówczas w Paryżu. Była też, według stwierdzenia Bella wobec prasy, w Paryżu. Tymczasem pan widział ją w Londynie, prawda?
Spojrzał Goldowi bystro w oczy.
Gold skinął głową.
— Tak, widziałem ją w Londynie — odpowiedział z poważną miną.
Sytuacja zmieniła się w ten sposób, że przyjaźń musiała ustąpić na drugi plan.
— Nasze zadanie jest podwójne — rzekł szef policji. — Primo, wyjaśnić sprawę Verity Maple, obecnej Verity Bell, secundo, odszukać jej osławionego wuja. I moje zdanie w tym względzie jest następujące: o ile zdołamy wyjaśnić te dwie sprawy, droga do wyjaśnienia zagadkowych fałszerstw na wielką skalę, które narobiły tyle wrzawy w życiu ekonomicznym pańskiego kraju, będzie utorowana...
— Przypuszczam — dodał po chwili, gdy Gold nic nie odpowiedział — że panu zależałoby na tym, aby pozostać w ścisłym kontakcie z nami, z drugiej strony spodziewam się, że pan pójdzie nam na rękę w tej sprawie.
Gold skłonił głowę.
— Tak jest, panie komisarzu, nie spocznę, póki nie doprowadzę tej sprawy do końca — rzekł. — Będę potrzebował jeszcze dwóch ludzi do pomocy.
— Dam panu, ile panu potrzeba — odpowiedział komisarz. — Czy dać ich panu już teraz?
— Niech przyjdą do mnie tej nocy. Chcę, aby wzięli pod obserwację niejakiego Heldera.
— Heldera? — Komisarz podniósł nieco brwi.
— Tak — spokojnie odrzekł Gold — autora tych anonimów.
Patrzyli na siebie przez chwilę w milczeniu, po czym na obliczu komisarza pojawił się lekki uśmiech.
— Mówiąc o anonimach — rzekł, ważąc każde słowo — odnosiłem to do każdego innego poza mną samym. Moja znajomość z panem, panie Gold, znacznie zwiększyła moje uznanie dla policji amerykańskiej.
— To był oczywiście Helder? — spytał Gold.
Tamten poprowadził go ku drzwiom i otworzył je przed nim.
— Zapominam — rzekł niepewnie. — Nie mogę nigdy spamiętać nazwisk.
Gold wyszedł na ludną ulicę. Miał plany dawno przygotowane i nie chciał tracić ani chwili.
Metody policji angielskiej są dobre, jednakże on miał swoją metodę. Mógł im śmiało powierzyć śledzenie Heldera, sam był jednak przygotowany na działanie przeciwne prawu, aby ukarać bezprawie. A jeżeli rzeczywiście Comstock Bell był głową tej organizacji... Zacisnął zęby.
Znał takie wypadki. Spotykał się z ludźmi, których majątek zwalniał z przymusu zbytniego wysilania się, którzy jednak, ulegając przekornemu instynktowi, dobijali się kariery w obszarze bezprawia, z początku dla zabawy, a następnie, gdy widzieli się tak oplątani dobrowolnie narzuconą na siebie siecią, że nie mogli już więcej z jej objęć się wydostać, brnęli dalej w bezprawiach w rozpaczliwej nadziei, że uda im się przerzucić ciężar swego szaleństwa na obce barki.
Przez całe popołudnie wysyłał depesze na różne strony. Agenci, rozproszeni po wszystkich częściach Europy, odpowiadali jeden za drugim.
O dziewiątej wieczór wyruszył wraz z dwoma ludźmi. Noc była zimna, chłodny wiatr wschodni zmuszał do wdziania najcieplejszego płaszcza. Wsiedli wszyscy trzej do automobilu czekającego na nich w zaułku z dala od brzegu. Bez żadnych poleceń szofer puścił maszynę w ruch.
— Macie nakaz? — zwrócił się Gold do swych dwóch ludzi.
Większy skinął głową.
— To ten Rosjanin? — zapytał Gold nagle.
— Tak, sir — rzekł jeden z ludzi. — Trudno było się pomylić: miał bliznę na podbródku. Był pijany, zdaje się. Szedłem za nim od Soho do stacji Great Central. Tam spotkał się z Amerykaninem.
— I stamtąd szedłeś pan za nimi aż do domu?
— Nie — odparł krótko — zgubiliśmy tego Amerykanina.
Wóz biegł na wschód przez City39. Minął gęsto zaludnioną High Street z Whitechapel, potem Commercial Road, słynną Sidney Street40 i zatrzymał się na rogu wąskiej przecznicy.
Uwagi (0)