Spłacony dług - Edgar Wallace (pedagogiczna biblioteka .txt) 📖
Milioner bierze ślub z dopiero co poznaną kobietą, po czym znika bez śladu. Rzekomo zaraz po ceremonii państwo młodzi udali się w zagraniczną podróż poślubną. Ją jednak widziano (wyraźnie przerażoną) tej samej nocy w angielskiej rezydencji męża, on zaś zdaje się być zamieszany w nieczyste interesy międzynarodowej szajki fałszerzy pieniędzy…
Edgar Wallace w powieści Spłacony dług odsłania przed czytelnikiem zawikłane tajemnice Londynu w stylu retro. To propozycja rozrywki dla wielbicieli powieści z dreszczykiem i z myszką, ale nie tylko.
- Autor: Edgar Wallace
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Spłacony dług - Edgar Wallace (pedagogiczna biblioteka .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Edgar Wallace
Położył rękę na ramieniu dziennikarza.
— Panie Jackson — rzekł — ta historia nie powinna być rozwlekana. Pan Comstock Bell jest moim przyjacielem i to nagłe pojawienie się jego małżonki da się niewątpliwie z łatwością wytłumaczyć.
— Jestem przekonany o tym — odparł reporter uprzejmie.
Rzucił okiem na zegarek, a Goldowi serce zmalało.
Można przekupić ludzi, po których najmniej można by się tego spodziewać, nawet w nieprzekupnym Londynie. Można ugłaskać policję — po trosze; zyskać przychylność w nieoczekiwany sposób, o ile się postępuje dyskretnie, ale nigdzie na całym obszarze panowania języka angielskiego, w Nelsonie26, B. C.27 czy Nowym Jorku, w Johannesburgu28 czy Londynie, nie kupisz milczenia zapalonego reportera, który zwąchał tłustą historię.
Gold zmienił taktykę.
— Pan Comstock Bell — rzekł z naciskiem — jest człowiekiem bardzo bogatym i jakkolwiek okoliczności dzisiejszej nocy są niezwykłe, dadzą się, jak powiedziałem, łatwo wytłumaczyć. Mogę pana tylko przestrzec w jego imieniu, że on jest gotów przedsięwziąć kroki przeciw wszelkim osobom lub dziennikom, które odważyłyby się podjąć coś w celu skompromitowania go.
— Jestem o tym przekonany — odparł reporter jeszcze grzeczniej aniżeli przedtem oraz z pewną dozą patosu — bądź pan ze swej strony przekonany, że to, co mam pisać, będzie pisane w duchu swobodnej pogawędki, cechującej zwykle nasz dziennik.
Skinął głową na pożegnanie i odszedł. Gold uświadomił sobie, że na nic nie zdałoby się dalsze nakłanianie reportera.
Stał, póki ten nie zniknął mu z oczu, po czym zabrał się w drogę, mając nieodstępnego Heldera obok siebie.
Nie mówił ani słowa. Nie było co mówić. Milczał przez jakieś dziesięć minut.
— Co to ma oznaczać? — zapytał Helder podnieconym tonem. — Coś w tym musi być. Powiadam panu, że coś jest nie w porządku. Znam Comstocka Bella. To człowiek zdolny do pewnych rzeczy. Muszę się tym zająć.
Gold schwycił go za ramię w chwili, gdy odwracał się, by odejść.
— Dokąd pan zmierza? — zapytał rozkazującym tonem.
— Idę na policję.
— Może pan oszczędzić sobie trudu — zwrócił się doń szorstko. — Znam się nieco na dziennikarstwie, więc powiem, że policja już będzie miała wszystko, czego jej potrzeba. A przy tym — dodał oschle — na co panu opowiadać prasie historyjkę, która mogłaby jedynie zaciemnić całą sprawę pojawienia się pani Comstock Bell?
Słowa te wypowiedział w ten sposób, że nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że mieszczą w sobie groźbę.
— Nie wiem, co pan ma na myśli — rzekł tamten ochrypłym głosem.
— Przekona się pan w najbliższych dniach, Helderze — wyjaśnił detektyw. — Niech sobie Bell pracuje nad swoim własnym ocaleniem, a pan pracuj nad swoim.
— Co pan ma na myśli? — spytał tamten po raz drugi.
— Pracuj pan nad swoim — powtórzył Gold, znacząco kiwając głową przy każdym słowie. Helder zniżył twarz ku tamtemu; nie było przyjemnością oglądać ją.
— Gold — wycedził między zębami — mówią, że pan jesteś detektywem, czymś w rodzaju gentlemana-szpicla, i że pańskim zadaniem jest wykrywanie spraw tam, gdzie zwykle ludzie w pańskim gatunku nie mają przystępu. Jeśli jednak pan spróbujesz pisnąć słowo na szkodę mojej reputacji, każę pana wyszczuć z wszystkich klubów Londynu. Czy pan zrozumiał?
Gold zaczął się śmiać.
— Ja wiem, że pan jesteś fałszerzem — spokojnie odpowiedział — i że pan jesteś w zmowie z bandą, która obecnie zalewa Stany Zjednoczone fałszywymi pięciodolarówkami. Otwarcie panu mówię, że nie posiadam żadnych dowodów przeciw panu, i tak samo otwarcie mówię panu, że gdybym miał najdrobniejszą wskazówkę, za pomocą której mógłbym pana skojarzyć z tym zbrodniczym działaniem, nie spocząłbym, póki bym nie zobaczył pana w jednym z więzień Stanów Zjednoczonych. Uważam, że pańska drukarenka w Shropshire29, której zadaniem ma być rzekomo popieranie interesów uciskanego rosyjskiego chłopstwa, nie jest niczym innym jak płaszczykiem, pod którym uprawia pan fałszerstwa na wielką skalę. Teraz pan dobrze wiesz, jakie jest moje zdanie o panu, wobec czego możesz pan podjąć kroki, jakie uważasz za stosowne.
— Pan nie masz dowodów — zadyszał Helder.
— Dowodów! — Gold gorzko zaśmiał się. — Gdybym miał w ręku dowody, czy pan przypuszcza, że mówiłbym z panem inaczej aniżeli przez kratki więzienne? Potrzeba mi tylko za grosz dowodu, aby pana unieszkodliwić.
Stali w świetle latarni i twarz Golda była blada. Pierwszy raz w życiu przyłapał się na tym, że wprost i bezpośrednio przestrzegał najzawziętszego wroga, aby miał się na baczności. Wyrzucał sobie tę nieuwagę i czuł zdenerwowanie. Otrzymał właśnie od szefa listy, które wprawiły go w zaniepokojenie: wydział śledczy, któremu dotąd zawsze był tak wiernie i skutecznie oddany, stracił całkiem głowę z powodu tej sprawy falsyfikatów.
— Rozumiem! — rzekł Helder bez pośpiechu. — Teraz, gdy znam pański pogląd, poczynię konieczne kroki dla swojej obrony.
Gold skinął głową.
— Pan jesteś najlepszym sędzią w tej sprawie — powiedział. — Co się zaś tyczy pani Comstock Bell, powiem panu, że wolno panu pójść na policję, jedynie z pańskiego punktu widzenia nie uważam za bardzo mądre, aby pan miał zwracać na siebie zbytnią uwagę.
Odszedł od niego, przeklinając się w drodze za swą porywczość i za przedwcześnie rzucone na Heldera podejrzenie, z którym się zdradził. Było to rzeczywiście faux pas30, którego nie mógł sobie przebaczyć.
Utrudni mu to niezmiernie dalsze postępowanie. Popełnił w ogóle błąd. Należało uprzednio zarządzić rewizję drukarni w Shropshire, zanim „Czerwony Monitor” przestanie wychodzić i wraz z nim drukarnia rosyjska będzie zlikwidowana. Teraz było już za późno. Helder był główną sprężyną tej maszyny puszczającej w obieg fałszywe banknoty, a działalność swoją rozwijał z jakiegoś tajnego miejsca, którego nie udało się Goldowi ani jego ludziom wykryć.
Znalazłszy się w mieszkaniu, przypomniał sobie, że jego służący zna Parkera. Zadzwonił na niego.
— Cole — rzekł — znasz Parkera, prawda?
— Parkera, sir? — spytał służący.
— Tak, służącego pana Comstocka Bella.
— Owszem! Znam go doskonale, sir.
— Pan Bell dał mu dzisiaj urlop; gdzie on może teraz być? Potrzebuję go.
— W tej chwili, sir? — zdziwiony zapytał.
— Tej nocy.
— Prawdopodobnie poszedł do swojej siostry — odpowiedział — nie ma więcej krewnych w Londynie.
— Gdzie ona mieszka?
— W Dalston31, sir. Mam gdzieś jej adres — przypomniał sobie.
Wyszedł z pokoju i po chwili wrócił z adresem na kawałku papieru. Gold tymczasem ułożył cały plan.
Rzucił okiem na adres.
— Weź auto i przyjedź tu z Parkerem, jeżeli tam jest. O ile go nie zastaniesz, a mógłbyś go wyszukać gdzie indziej, przyprowadź mi go, o którejkolwiek godzinie wśród nocy.
— Mogę załatwić wszystko bezzwłocznie — powiedział Gold do siebie, gdy służący już poszedł. — Inaczej jutro gazety byłyby przepełnione opowiadaniami Heldera.
Zabrał się do czytania, lecz przestraszona twarz dziewczyny, którą ujrzał był wcześniej tego dnia w oknie, stanęła między nim a książką. Odłożył książkę na bok i zaczął przechadzać się po pokoju.
Zgrzyt klucza w zamku zwrócił uwagę Golda na wracającego Cole’a. Poszedł na korytarz. Parker czekał w swym odświętnym ubraniu.
— Czy macie klucz od domu pana Bella? — spytał go.
— Tak, sir — odpowiedział Parker.
— Chcę, żebyście poszli ze mną do domu waszego pana.
— Czy coś zaszło, sir? — Parker zapytał przestraszony.
— Nic, nic — niecierpliwie rzucił Gold. Nie uważał za stosowne wtajemniczać tego człowieka.
Pojechali na Cadogan Square. Było dużo po północy i ulice były puste. Parker otworzył drzwi.
— Chwileczkę, sir — rzekł, by włączyć światło elektryczne.
— Idźcie wprzód na górę, zapukajcie do pana i przekonajcie się, czy jest u siebie.
— Ależ, sir...
— Idźcie! — rozkazał Gold.
Parker pobiegł na górę. W kilka chwil był już z powrotem.
— Byliście w pokoju? — spytał Gold.
— Tak, sir.
— Czy był ktoś?
— Nikogo nie widziałem, sir — odparł Cole.
— Co to za pokój? — zapytał Gold, wskazując na drzwi.
— To salon, sir.
— Proszę otworzyć.
Drzwi były otwarte.
— To dziwne — rzekł Parker.
— Co takiego? — spiesznie zapytał Gold.
— Te drzwi były na klucz zamknięte, gdy wychodziłem z domu.
— Czy ma ktoś jeszcze klucz?
— Pan Comstock Bell — odpowiedział Parker. — Wszystkie drzwi mają yale’owskie zamki32 tkwiące tak, że trudno dojrzeć zamek. Czy pan go widzi?
Gold przyglądał się drzwiom. Były całe zrobione z różanego drzewa i, jak Parker powiedział, było niełatwo dojrzeć, gdzie wsadzić klucz. Wyjął z kieszeni latarkę elektryczną i oświetlił to miejsce. Dziurkę od klucza stanowiła cieniutka szczelina na politurowanej powierzchni drzewa. Gold poddał ją pilnej obserwacji. Znalazł mnóstwo ledwo dostrzegalnych draśnięć, które musiały być świeżej daty.
— Ten, co ostatnio posługiwał się kluczem, nie znał się dobrze na tych drzwiach — powiedział.
— Chcieliście właśnie powiedzieć, że pan Comstock Bell ma podwójny klucz?
— Tak jest, sir — potwierdził Cole.
Gold otworzył drzwi i wszedł do pokoju. Nakręcił wielki guzik elektryczny i pokój zalały potoki światła. Nie było nikogo. Nozdrza detektywa wydęły się.
— Czy czujecie coś, Parker? — spytał.
— Tak, sir — powiedział Parker — jakiś zapach w pokoju.
Czuć było lekki zapach fiołków.
Zabrał się pilnie do poszukiwania. Meble, powleczone płótnem, stały na swoim miejscu. Na oknach umieszczone były sygnały alarmowe przed włamywaczami; były zupełnie nienaruszone. W oknie ujrzał płaską szkatułkę wielkości około czterech calów kwadratowych. Sięgnął po nią i schował do kieszeni. Poznał zaraz na pierwszy rzut oka, do czego służyła. Była to szkatułka, w której biuro Cooksa umieszcza bilety kolejowe własnego wydawnictwa, wiedział zaś, że Comstock Bell w tym biurze zakupił bilety jazdy aż do Wiednia.
Dalsze poszukiwania nie dały żadnego rezultatu. W całym domu nie było nikogo. Pani Comstock Bell zniknęła.
— Sądzę, że to wystarczy, Parker — powiedział.
— Niczego nie ruszono, sir? — zapytał służący, który myślał o możliwości włamania.
— Nie — uspokoił go Gold — nie ruszono niczego.
Opuścił dom Bella i pojechał z powrotem do mieszkania. Myślał, że może dziewczyna była u niego pod jego nieobecność, jednakże nikt się nie zgłaszał.
Był tylko telegram i list ekspresowy.
Otworzył list z zaciekawieniem, spodziewając się, że pochodzi od dziewczyny. Nadawcą był Scotland Yard — od inspektora Graysona.
„Willetts aresztowany o jedenastej w nocy”, brzmiała wiadomość.
Gold skinął głową: zwrócił się był do Scotland Yardu z prośbą o informacje odnośnie tajemniczego Willettsa.
Telegram zawierał więcej słów aniżeli list ekspresowy i był poważniejszej natury. Wysyłającym był szef wydziału w Waszyngtonie. Telegram brzmiał:
„Przybyć natychmiast do Waszyngtonu. Narada. Wyjechać okrętem Turanic”.
Gold zaklął z cicha. Turanic miał opuścić rzekę Mersey33 następnego dnia, spędził więc resztę nocy na pakowaniu walizek i wyjechał z Londynu o godzinie szóstej rano.
*
Helder dowiedział się o aresztowaniu w klubie. Wiadomość otrzymał telefonicznie od jednego ze swoich agentów. Siedział w sali czytelnianej, myśląc o wypadkach tej nocy, gdy przyniesiono mu telegram, który był nadany w Nowym Yorku dwie godziny przedtem. Treść jego była całkiem prosta:
„Pilne, przybyć do Nowego Jorku Turanikiem”.
Podpisany był człowiek, którego słowo było dla Heldera rozkazem, wstał więc i poszedł do domu, aby poczynić przygotowania.
W ten sposób Gold spotkał na peronie stacji w Euston34 człowieka, którego najmniej życzył sobie lub spodziewał się spotkać. W ten sposób obaj ci ludzie jechali razem przez ocean na tym samym statku, nie wymieniając podczas całej podróży ani słowa ze sobą.
*
Podczas gdy Gold i Helder oddawali się swym zajęciom w Nowym Yorku, cały Londyn był zaintrygowany pytaniem:
„Gdzie są Comstockowie Bellowie?”
„Post Journal” zadawał to pytanie w formie nagłówka olbrzymimi literami, powtarzał jeszcze dwukrotnie mniejszymi. Nazywał zaistniałe zdarzenie „niezwykłym”, „niesamowitymi odwiedzinami”, posunął się nawet tak daleko, że opisywał je jako „tajemnicę”. Jako rozsądne pismo, dziennik ten wyraźnie snuł domysły na temat niemożliwości, by nie miało się do czynienia z jakąś niewyraźną grą. Zadawał sobie pytanie, czy Comstockowie Bellowie nie wrócili przypadkiem do Londynu, aby tu spędzić swój miodowy miesiąc, i poświęcił nawet artykulik Londynowi, będącemu rajem miodowych miesięcy. Robił aluzje do zjawisk nadprzyrodzonych i wyrażał nadzieję, że młodej parze nie przydarzyło się nic złego. W następnych numerach stawał się zuchwalszy, albowiem jego pilni korespondenci rozrzuceni po całym kontynencie europejskim robili poszukiwania za młodą parą i daremnie się trudzili.
Gdzież Pan Comstock Bell się podziewał?
Jego przyjaciele uważali to za żart, a konkurencyjne pisma twierdziły, że reporter uległ złudzeniu wzrokowemu lub pragnął stworzyć małą sensację ze względu na słaby sezon w dziennikarstwie. Wobec tego Jackson zmuszony był do przywołania owych dwóch panów, którzy byli obecni owej nocy przy pojawieniu się Verity. Z przykrością przyszło mu jednak dowiedzieć się, że obaj zniknęli z Londynu.
Szóstego dnia po ogłoszeniu jego opowiadania do redakcji „Post Journala” przyszedł list datowany: „Lucerna35”, pisany na maszynie na papierze listowym z nagłówkiem Swizerhof Hotel, którego treść podajemy jak następuje:
„Szanowny Panie! Z wielką ciekawością, nieznacznym zaniepokojeniem i pewną dozą rozbawienia czytaliśmy rozważania pańskiego przedstawiciela na temat miejsca naszych wywczasów, jakkolwiek musimy przyznać, że nie zdawaliśmy sobie sprawy, iż nasze poruszenia wywołają tyle zainteresowania.
Bylibyśmy Panu wielce
Uwagi (0)